Myślisz, że będę dalej żyła według starych zasad? Nie, Nikolai, to nie zadziała! – odpowiedziała Taisiya.

Taisiya obudziła się wcześniej niż wszyscy. Budzik nie zdążył nawet zatrąbić, a ona już siedziała na skraju łóżka, wsłuchując się w ciszę. Lekki ból pleców – przypomnienie jej wieku – minął, gdy tylko wstała. Bez zbędnych ruchów, po prostu nawyk. Umyła się. Zgarnęła włosy, zapleciła je. Och, jak te poranne godziny już na nią czekały.

W kuchni pachniało świeżą kawą, a na stole leżały jajka na miękko, kawałki kiełbasy, ser, pokrojony tak, jak lubił. Wszystko było gotowe. I wszystko bez słów. Ponieważ Nikołaj nie pocałował jej w policzek przed wyjściem, słowa stały się zbędne. Ona wszystko rozumiała. On też prawdopodobnie wszystko rozumiał. I tak żyli – w milczeniu, z nawykiem, który stał się ważniejszy niż słowa.

„Dziękuję” – powiedział Nikołaj, biorąc ostatni łyk kawy. Wstał od stołu, nie zauważając, jak jej wzrok podążał za nim.

Trzydzieści lat razem. Te lata nie pozostawiły śladu na jego wyglądzie. Nadal był taki sam. Nawet gdy jego koledzy żartowali w pracy, a kobiety się uśmiechały, ona tego nie zauważała. Wcześniej było inaczej. Zazdrość paliła. Teraz… jak to wytłumaczyć? Stało się łatwiejsze. „Dokąd on pójdzie? Kto go nakarmi?” – mówiła sobie. I to była prawda. Tylko ona mogła to zrobić. I coś jeszcze.

Kiedy wyszedł, posprzątała ze stołu, umyła naczynia – znana rutyna. Następnie, z tym samym pośpiechem, przygotowała się do pracy. Uniwersytet był dwa przystanki dalej, ale Taisiya szła pieszo, bez względu na pogodę. Ulewny deszcz? Wiatr? Wszystko jedno.

Ile ona ma lat? 55? Młodsza niż wiele osób myśli. Jest wysoka, szczupła, w spodniach, kurtce, pastelowej bluzce – i tym warkoczu, warkoczu zaplecionym z precyzją, która stała się jej znakiem rozpoznawczym na przestrzeni lat. Bez makijażu, bez biżuterii. Tylko pierścionek. Jeden.

Na uniwersytecie studenci się jej bali. Taisiya nie żartuje. Jej milczenie nie jest po prostu milczeniem. To… milczenie, które mówi więcej niż słowa. A oto ona na egzaminie. Jeden ze studentów przyznaje: „Nie wiem”. Rzuca mu odpowiedź, daje mu szansę. Inny próbuje wślizgnąć się z ściągawkami – wyrzuca go. Bez zbędnych słów, bez wahania. „Nie wybaczam kłamstw” – to jej zasada.

„W przyszłym roku” – pomyślała – „będzie dokładnie trzydzieści lat odkąd odeszła nasza córka.

Odeszła do męża. Wojskowego. Czy to była tragedia? Prawdopodobnie nie dla niej. Taisiya nigdy nie płakała za tymi, którzy odeszli.

A jednak jej życie nie było puste. Nie szukała nieznanych ścieżek, nie dążyła do celu. Ale co by się stało, gdyby nie te trzydzieści lat milczenia i gorzkiej prawdy?

Taisiya zawsze czuła się jak obce ciało w tym wydziale. Nauczyciele, bo wszyscy uwielbiali tu rozmawiać, nie interesowali jej zbytnio. Czas mijał, a ona nauczyła się być cieniem w tym świecie konwersacji, gdzie każde spojrzenie miało swoje znaczenie, a każde słowo – jakiś niezauważalny uszczypliwy zaczepek. Nie brała udziału w dyskusjach, nie lubiła plotek. Ale czasami, kiedy natrafiała na cudze rozmowy, takie jak ta, nie mogła nie słuchać.

– Jak ci się podoba nauczycielka chemii? Niebieska pończocha. Gdyby nie pierścionek na palcu, pomyślałbym, że jest starą panną – powiedział jeden.

„Ona ma męża, nawiasem mówiąc, całkiem atrakcyjnego. I ma córkę, zamężną”, odpowiedział drugi.

– A co on w niej widział, skoro jest taki atrakcyjny? A skąd wiesz?

– Mieszkam z nią na tym samym podwórku. Myślę, że jest normalna.

– Ona ubiera się jak mężczyzna. Wątpię, żeby miała piersi.

Taisiya zamarła z łyżką w dłoni. Co usłyszała? „Stara panna. Bluestocking”. Słuchanie tych dziewczyn było jak cios w serce. Ale czego innego można było się spodziewać? Wstała, nie odwracając się, i ruszyła w stronę wyjścia, ale zatrzymała się, patrząc na uczniów.

„Przepraszam” – wyjąkali, rumieniąc się.

Taisiya poczuła, jak jej serce zabiło mocniej. „Więc tak o niej myślą”. Poszła do pokoju nauczycielskiego, podeszła do lustra i nie patrząc na swoje odbicie, pomyślała: „Tak. Co Nikolai we mnie zobaczył?”. Ale wtedy dzwonek nagle ją otrzeźwił.

W domu zaczęła gotować obiad. Jej zwykła rutyna. Mięso w garnkach, dokładnie tak, jak lubił, i będzie gotowe w sam raz na jego przybycie. Czas mijał, a jego nie było. Stała przy oknie, patrząc na pustą przestrzeń pod oknem. Zawsze parkował tutaj. Nie przyjechał.

Wtedy zatrzasnął się zamek w drzwiach wejściowych. Taisiya nawet się wzdrygnął, nie mając czasu, żeby się odwrócić. Okazało się, że już przyjechał. Ale samochód nie stał. Coś było nie tak.

„Nie jesteś w samochodzie? Zepsuł się?” – zapytała, wychodząc na korytarz.

„Nie, położyłem je gdzie indziej” – odpowiedział, nie patrząc jej w oczy.

Coś w niej napięło się. Ale nie zapytała. Wróciła do kuchni, żeby wyjąć mięso z piekarnika. Odłożyła talerz i usiadła naprzeciwko niego. Wyciągnęła przed siebie ręce, splecione palce. I coś natychmiast stało się jasne. Nie patrzył jej w oczy. Stał się obcy. Coś się działo. Jakby napięta lina miała zaraz pęknąć.

„Taya, proszę usiądź” – powiedział cicho, ale w jego głosie było coś, co sprawiło, że zrobiło jej się zimno.

Usiadła. Przypomniała sobie, jak kiedyś tak siedzieli, oboje, ramię w ramię, zjednoczeni, z identycznymi poglądami. Ale teraz to nie było to samo.

– No więc, generalnie, kocham inną kobietę. I odchodzę dla niej – powiedział Mikołaj. Jego czoło lśniło od potu. Otarł je dłonią.

Taisiya ścisnęła palce, aż poczuła ból. I nie było to tylko napięcie, to było tak, jakby coś w niej pękło. Nie wiedziała, co robić. Chciała krzyczeć, powstrzymać go. Ale zamiast tego milczała.

– Przepraszam. Pójdę spakować swoje rzeczy. – Nikolay wstał i podszedł do szafy.

A potem Taisiya poczuła, że ​​jej ciało zamarza. Nie wstała. „Idź, zatrzymaj go, mów” – krzyczał jej wewnętrzny głos. Ale nic. Słuchała, jak otwiera szafę, jak dzwonią puste wieszaki, jak szeleszczą dokumenty, jak cicho klekoczą kółka walizki. A potem, niemal niesłyszalnie, drzwi się zamknęły.

Cisza. Tkanina w jej piersi zacisnęła się. I być może wszystko zmieniło się na zawsze.

Mikołaj stał przy drzwiach, z bólem zakładał płaszcz. Jego palce, jakby należały do ​​kogoś innego, nie posłuchały. „Teraz wejdzie, powie, że zmienił zdanie, że kocha tylko mnie” – miała nadzieję Taisiya, podczas gdy jej serce zdawało się bić szybciej. Czekała, jak czeka się na ostatnie słowa, jak na ostatnią szansę. Ale drzwi zatrzasnęły się za nim z takim dźwiękiem, że z jej piersi wyrwało się niewidzialne westchnienie. Zamek kliknął, a w tym dźwięku było wszystko – koniec, nieuchronność, pustka. Nadal siedziała, nie wierząc, że to prawda.

Potem w końcu dłonie się rozluźniły. Twarz ukryta w dłoniach była jak ostatnia bariera przed łzami, ale łzy te wciąż przebijały się, jak deszcz przez przeciekający dach.

Czemu nie zaparkował samochodu pod oknami? Żeby sąsiedzi nie widzieli, czy co? A może tamten siedział w samochodzie? – pomyślała, wstając. Woda z kranu była zimna, jak jej dusza, ale to nie pomagało. Przypomniała sobie o mięsie. Zdała sobie sprawę, że teraz go nie potrzebuje.

Pierwszą chęcią było wyrzucenie go. Do śmieci. Do garnków. Ale pamiętając o sąsiadach, postanowiła zanieść je do nich. Po co im to mięso, zapytała samą siebie, ale w tym momencie nie było nic innego do roboty.

Młoda kobieta otworzyła drzwi.

– Cześć. Gdzie jest…? – zaczęła Taisiya i od razu zorientowała się, że nie zna nawet imion swoich sąsiadów.

— Odwiedzacie Sinicynów? Sprzedali mieszkanie, wziął je ich syn. A my je kupiliśmy, wprowadziliśmy się wczoraj. Wchodźcie, nie krępujcie się! Nazywam się Sasza, a mój mąż Iwan. Pachnie pysznie, nawiasem mówiąc!

Taisiya po prostu skinęła głową, wyciągając garnki. Chciała się uśmiechnąć, ale jej mięśnie twarzy wydawały się zamrożone. Jak mogła się uśmiechnąć, kiedy wszystko w środku było w kawałkach? Wyciągnęła garnki, a Sasha, zaskoczona, wzięła je.

„To dla ciebie. Miłego parapetówki” – powiedziała Taisiya, jakby z bezwładu.

Już się odwróciła, nie dając sobie czasu na myślenie. Wszystko, czego potrzebowała, to odejść.

Noc minęła w pustce. Nic nie pomogło. Płakała, chodziła po pokojach, jakby zagubiona, i rozmawiała z Nikołajem. Jego głos rozbrzmiewał w jej głowie i bolało ją to jeszcze bardziej.

„Dlaczego teraz? Dlaczego nie wcześniej, kiedy byłam młodsza?” powtarzała jak mantrę. A potem, w sobie, usłyszała odpowiedź:

– Nie czułeś, że to się stanie? Zawsze wiedziałem, czekałem. Zakochałem się…

Rano wstała, jak zwykle, przed budzikiem. Zaparzyła kawę, wypiła ją i od razu zabrała się do pracy. Dziś nie miała siły gotować. Wieczorem po raz pierwszy włączyła telewizor i głupio oglądała wszystko po kolei, jakby w pustkę. Czas przeleciał, ale coś nieuniknionego pozostało.

Ten dzwonek do drzwi… Taisiya zamarła, jakby została skoszona. Jej serce zapadło się.

Nikolay… Ożywiła się. Zostawił klucze, mógł przyjść. Ale po co? Nie otwieraj, nie otwieraj… Podeszła do drzwi z powątpiewaniem i je otworzyła.

Sąsiad stał na progu z talerzem, na którym leżał duży kawałek ciasta.

– Przepraszam, wczoraj nas poczęstowałeś. Mięso było bardzo smaczne. Mój mąż powiedział mi, żebym koniecznie wzięła przepis od ciebie. To mój pierwszy placek. Chciałam cię też poczęstować.

Taisiya nie mogła nic powiedzieć, po prostu otworzyła drzwi i skinęła głową.

„Proszę wejść” – powiedziała niemal bezgłośnie.

Poszli do kuchni. Taisiya włączyła gaz, stawiając czajnik. Sasha usiadła naprzeciwko i zaczęła opowiadać swoją historię.

– Jesteś sama? Czy mąż już wrócił z pracy? – zapytał sąsiad.

Taisiya wzruszyła ramionami. To było pytanie, którego nie chciała zadać.

„Iwan i ja pobraliśmy się zaledwie dwa miesiące temu” – powiedziała Sasza, jakby wspominała. „Mam trzydzieści sześć lat, wyobrażasz sobie? I jestem mężatką po raz pierwszy. Można więc powiedzieć, że wskoczyłam do ostatniego pociągu. Mieszkałam z matką, więc w ogóle nie umiem gotować. A Iwan rozwiódł się z żoną” – kontynuowała, nie zauważając, jak jej słowa coraz bardziej oddalały Taisiyę od niej.

Taisiya nie potrafiła ukryć sarkazmu w swoim spojrzeniu. Wstał i wyszedł. A ona została, jak zwykle, z pytaniami, bez odpowiedzi.

– Myślałeś, że zabrałem Iwana? – niespodziewanie zapytał Sasza. – Nie, co ty mówisz. Jego żona zostawiła go trzy lata temu. Zakochała się w innym mężczyźnie i zabrała córkę. A Iwan ją po prostu uwielbiał. Nie mógł nawet mieszkać sam, sprzedał mieszkanie, dał jej pieniądze… I mieszka w wynajętym mieszkaniu.

Ale nic z tego nie miało znaczenia. Pozostał tylko gorzki smak, który nie chciał zniknąć. „Kiedy go poznałam, pił” – powiedziała Sasza, ściszając głos, jakby przypominając sobie coś dawno zapomnianego. „Tak, był tak zdenerwowany rozstaniem z żoną. Wania nie był wtedy najprzyjemniejszym widokiem. Szczerze mówiąc, było mi go żal. Moja matka próbowała mnie odwieść od ślubu z nim. Ale on jest miły… Przestał pić, wyobraź sobie. Wiesz, ma złote ręce. Jeśli coś zepsujesz, po prostu go zapytaj, on to naprawi”.

Taisiya siedziała, sortując słowa, nie wierząc we wszystko, co słyszała. Ale milczała, po prostu słuchając jej.

„Ciasto jest za słodkie, za dużo cukru” – powiedziała lekko drwiąco.

„Tak, ja też to czuję” – odpowiedziała powściągliwie Sasza. „Wiesz co, nauczysz mnie gotować? Jestem fryzjerką. Jeśli chcesz, mogę ci zafarbować włosy. Na pewno zrobię ci krótką fryzurę, pasuje ci! Twoja twarz… Tak po prostu, tak po prostu!”

Taisiya zacisnęła usta. Wydawało się, że to nic strasznego, ale mimo wszystko coś było nie tak. Westchnęła i pokręciła głową.

„Przepraszam… Sasha, prawda?” zaczęła, starając się brzmieć łagodnie. „Ale nie chcę farbować ani ścinać włosów”.

„Ale ja jestem dobrym mistrzem! Mówię ci to na pewno” – nalegał Sasha, nie ustępując.

Taisiya gwałtownie wstała, nie mogąc powstrzymać irytacji:

„Nie” – powiedziała stanowczo. „Nie”.

„Przepraszam…” powiedział cicho Sasha i odszedł. A Taisiya pozostała stojąca, jakby sparaliżowana.

Spojrzała na siebie w lustrze. Może naprawdę powinna… ściąć włosy? Jej myśli krążyły i nie było sensu ich odganiać. Minęło tyle lat, a ona wciąż nie zdecydowała się na zmianę. Dotknęła końcówek włosów, które już dawno stały się jej częścią, i wciąż, bez względu na to, jak na nie patrzyła, czuła, że ​​nadszedł czas.

Kilka dni później, spotkawszy Saszę na podwórku, Taisiya podeszła do niej.

„Sasha, zdecydowałam. Jestem gotowa skorzystać z twoich usług fryzjerskich” – powiedziała cicho, niemal nieśmiało.

Sasha uśmiechnął się szeroko.

– Och, nie pożałujesz! Zrobię z ciebie prawdziwą Darię Moroz! – powiedziała, jakby nie chodziło tylko o strzyżenie, ale o całą przemianę. – Kogo? – Taisiya nie zrozumiała.

„Nie ma znaczenia” – odpowiedziała szybko Sasha. „Kiedy mogę do ciebie przyjść?”

– Myślę, że w weekendy. Czy to dla ciebie wygodne?

– Jasne! Tylko nie kupuj farby, ja wszystko przyniosę – powiedziała radośnie Sasza i zabrawszy swoje rzeczy, uciekła. Taisiya stała jeszcze chwilę, myśląc o ich rozmowie. Nadal nie była pewna, ale uczucie niezrozumienia już minęło. Może to prawda, coś trzeba było zmienić.

W sobotę, co dziwne, postanowiła upiec ciasto. Przez kilka dni prawie nic nie jadła, ale coś w niej domagało się prostoty. Była w trakcie wkładania patelni do piekarnika, gdy dzwonek do drzwi przerwał jej myśli.

Taisiya otworzyła drzwi. Sasha wleciała jak wiatr, trzymając walizkę w rękach.

„Jesteś gotowy?” zapytała natychmiast, rozglądając się po korytarzu. „Będzie tu wygodnie. A łazienka jest niedaleko. Przyniosę krzesło”.

„Sasza, naprawdę nie rozumiem…” powiedziała zdezorientowana Taisiya.

– No i co, zapomniałaś? Umówiliśmy się, że zafarbuję i obetnę ci włosy! – powiedziała Sasha z uśmiechem.

– Tak, przepraszam, naprawdę zapomniałem.

Sasza rozejrzała się po kuchni i nagle zmarszczyła brwi, czując jakiś zapach.

„Co to za pyszny zapach?” – zapytała, ciągle niestrudzenie gawędząc, nie zwracając uwagi na pogodę ani swój nastrój.

„Włożyłam ciasto do piekarnika” odpowiedziała Taisiya, próbując się uśmiechnąć.

– No to zaczynajmy. Podczas gdy ciasto się piecze, będę miała czas, żeby je ufarbować, potem napijemy się herbaty i pokroimy je, – powiedziała Sasza, nie dając szansy na sprzeciwy.

Taisiya przyniosła krzesło i usiadła przed lustrem, czując, jak jej ciało się napina. Sasha przykryła ramiona peleryną, rozcieńczyła farbę. I nagle, zanim Taisiya zdążyła zrozumieć, co się dzieje, Sasha rozpuściła włosy, jakby były tylko nitkami, i jednym ruchem odcięła warkocz.

– Uspokój się. Twoje włosy są cienkie i siwe, nie żałuj tego. Obiecuję, że nie pożałujesz, że mi zaufałeś – powiedziała, jakby zdając sobie sprawę, że jej decyzja nie ma już odwrotu.

Taisiya poczuła, jak włosy, które były jej tak drogie, znikają. Wewnątrz była pustka, ale także lekkość. Mieszane uczucia.

Taisiya siedziała, posłusznie trzymając głowę na zewnątrz, jakby to była jej ostatnia szansa, żeby coś w sobie zmienić. Nie patrzyła w lustro – nie mogła. Tymczasem Sasha siedziała naprzeciwko, jadła ciasto i nie przestawała chwalić jej umiejętności kulinarnych.

„Jesteś mistrzem!” powiedziała, niemal całując blachę do pieczenia. „Mój mąż nie je takich rzeczy! Naprawdę, takie kotlety, takie… no, jak się to nazywa, paszteciki?”

Taisiya milczała, zaciskając palce. W turbanie, niczym żona kupca, czuła się jak ktoś inny. Zbyt obca temu światu, w którym ludzie po prostu żyją. Żyją i zmieniają się. Piją herbatę. Kiedy Sasha skończyła swój triumfalny monolog, Taisiya znów usiadła przed lustrem. Zamknęła oczy, jakby to był jedyny sposób, by uniknąć spojrzenia, które ją przerażało.

Pusta głowa. Lekkość. Prawie niespokojna. I ta myśl, która nie chciała odpuścić: „A gdyby Sasza poznał mnie wcześniej, czyż wszystko nie potoczyłoby się inaczej? Może zaczęłabym się zmieniać wcześniej, a może wtedy…” Taisiya pokręciła głową, odpędzając te myśli. Bzdura. Kolya nie odszedł z powodu włosów. Był po prostu… zmęczony. Ja byłam zmęczona. Byliśmy zmęczeni. Przestał widzieć we mnie kobietę. Zestarzałam się. To wszystko.

„No to teraz możesz otworzyć oczy” – powiedziała Sasza z uśmiechem, zadowolona, ​​jak artystka po skończonym dziele.

Taisiya ostrożnie otworzyła oczy. Nie poznawała siebie. Kim była ta kobieta? Kim była ta kobieta z tak jasnymi włosami, z taką fryzurą, jakby zawsze tak wyglądała? Stylowa, odmłodzona, zupełnie inna.

„Muszę jeszcze poprawić brwi, nałożyć tusz do rzęs i wybrać szminkę” – kontynuowała Sasha swobodnie, jakby nie zauważyła, że ​​Taisiya już stała się jej projektem.

„Teraz?” – zapytała Taisiya, wciąż nie wierząc w to, co się dzieje.

Była zmęczona siedzeniem, zmęczona myśleniem o tym, jak teraz będzie wyglądać. Co by zmieniła?

„Możemy to zrobić jutro” – zaśmiała się Sasha, jakby to był tylko krok w kierunku dalszej transformacji. „Podoba ci się?”

– Bez żartów. Sasza, jesteś czarodziejką – powiedziała Taisiya, niemal nie wierząc, że to wszystko ją spotyka.

Od tego momentu zostały przyjaciółkami. W kuchni, wieczorami, Taya i Sasha stały się praktycznie przyjaciółkami. Zwykłe, kobiece rozmowy: jak zrobić ten właśnie krem, jak zrobić wszystko idealnie. Taisiya wyjawiła jej sekrety, o których nigdy nikomu nie mówiła, a Sasha je zapisała. Czas mijał, a pustka, która wydawała się ogromna po odejściu Nikołaja, zaczęła się wypełniać, jakby ktoś wieszał obrazy na ścianach, wypełniając luki w życiu.

Taisiya lubiła swój nowy wygląd. Nie był jaskrawy, nie – po prostu inny. Wcześniej unikała lustra, jakby nie było jej przyjacielem. A teraz, przechodząc obok, coraz częściej na nie patrzyła. Każdego ranka każdy ruch stawał się w jakiś sposób inny, nowy. Kupiła sukienkę, kupiła bluzkę. Coś w jej życiu się zmieniło. Pomalowane usta – to nie było coś wielkiego, ale Taisiya poczuła, że ​​życie do niej wraca. Nie samo życie, oczywiście, ale coś jego części. Część, której nie puściła.

Z radością opowiedziała swoim przyjaciołom o swoim panu, przekazała mu numer telefonu Sashy i w zamian otrzymała pełne podziwu komplementy.

„Mój mąż niesie mnie na rękach” – chwaliła się Sasza, ledwo powstrzymując radość. „Po twoich kotletach i pizzy, on kompletnie mdleje ze szczęścia. Dziękuję! A twój mąż… czy on jest w podróży służbowej?”

Taya odpowiedziała spokojnie. Już się nie boi.

– Odszedł.

Sasza zdawał się w to nie wierzyć.

„Od ciebie?” przerwała mu, nie kryjąc zaskoczenia.

Nadeszła wiosna. A powietrze, które niedawno było zimne i surowe, nagle stało się miękkie, ciągnąc cię. I tak Taisiya stanęła na progu domu, w lekkiej sukience, a jej płaszcz przeciwdeszczowy zwisał radośnie na jej zgiętym ramieniu, ledwo dotykając ziemi. Wiatr bawił się jej szalikiem, marszczył go, jakby próbował powiedzieć coś ważnego. A potem, gdy weszła na podwórko, drzwi samochodu zatrzasnęły się obok niej.

„Taya” – zawołał do niej głos.

Wzdrygnęła się i odwróciła natychmiast. Było coś w jego głosie, co sprawiło, że jej serce zadrżało. Zobaczyła go stojącego tam, zdezorientowanego, prawie jak w tamtych dawnych czasach. Ale coś się zmieniło, minęło zbyt wiele czasu.

„Ty… ty się ostrzygłeś?” – zapytał Nikołaj, jakby nie wierzył w to, co widzi.

Taisiya spojrzała na niego. Nie był już taki, jak myślała lata temu. Kurtka wisiała na nim jak na kościstej sylwetce, a jego twarz… jego twarz z matowymi oczami, stara i wynędzniała.

„Przyszedłeś po resztę swoich rzeczy? Dlaczego stoisz tutaj, zamiast iść w górę?” – zapytała. Mówiła tak, jakby o nim nie myślała, chociaż coś znajomego, starego, pulsowało w jej piersi.

„Nie wiem” – odpowiedział z niezręcznym uśmiechem, jakby był gotowy zapomnieć o wszystkim na świecie.

„Chodźmy” – powiedziała, nie odwracając się.

Nikolai zamknął samochód i pośpieszył za nią. W mieszkaniu nie mogła nie zauważyć jego szybkiego spojrzenia, które przesunęło się w stronę wieszaka na ubrania, ale nie powiedziała ani słowa.

„Myślałeś, że nie jestem sama?” – zapytała, gdy znaleźli się na korytarzu.

Nikolai zamilkł. Stał, jakby czekał, aż ona powie coś, co ją odepchnie, co postawi między nimi barierę.

„Chcę wrócić. Jeśli mi pozwolisz, oczywiście” – wydusił w końcu.

Taisiya, nie odwracając się do niego od razu, poczuła, jak słowa, które wypowiadał, wdzierają się w jej świadomość. Co to było? Rozpacz czy żal? A może po prostu nawyk? Ale pozostała milcząca.

„Co się stało?” – zapytała, starając się nie dać mu odczuć, że drży.

„Czuję się źle bez ciebie”, jego głos niemal zniknął w powietrzu. „To był błąd. Ona nie lubi gotować, a ja mam dość jedzenia w kawiarniach i restauracjach. Nawet mój żołądek mnie boli”.

„Obecnie rzadko gotuję” – dodała spokojnie Taisiya, jakby to nie była jej sprawa. „Dla siebie” – wyjaśniła, nie zauważając przez moment, że w jego słowach było więcej urazy, niż chciała przyznać.

Milczał. Poczuła, że ​​znów chudnie, ale nadal patrzyła na niego z jakąś obojętną ciekawością.

„Czy powiedziałaś o nas swojej córce?” – zapytał Nikołaj, nagle rozumiejąc coś w jej głosie.

„Nie” – odpowiedziała. „To również twoje mieszkanie. Nie mogę ci zabronić tu mieszkać. Musimy spróbować je wymienić”.

Jej słowa zdawały się go uciszyć. Natychmiast zwiędł, jakby został wsadzony z powrotem do klatki, w której był swoim własnym wrogiem.

– Co ty sobie myślałeś? – Spojrzała na niego ostro. – Ja będę gotować, ale ty umyjesz naczynia, pójdziesz do sklepu. Sam posprzątasz swój pokój. Ty wypierzesz swoje ubrania. Ja wyprasuję ci koszule, okej. – Spojrzała na jego koszulę, na jej niedbale wyprasowane brzegi i prychnęła.

„Jeśli moje warunki ci odpowiadają, rozgość się w sypialni, a ja pójdę i ugotuję kolację. Naczynia są twoje” – przypomniała mi z kuchennych drzwi z dziwną ulgą w głosie.

Poczuła do niego żal, ale tylko przez chwilę. Stał tam, taki mały, z tak żałosnym spojrzeniem, jakby cała jego siła poszła tam, gdzie nie mogła już patrzeć. Upokorzony, winny. Przypomniała sobie, jak kochali się trzydzieści lat temu, ale tak, on sam to wszystko przekreślił, tak, zmienił jej świat. A teraz ona dyktowała swoje zasady. Ale z jakiegoś powodu, czasami, w nocy, czuła chęć pogłaskania go po głowie, powiedzenia mu, że cieszy się, że go widzi. Ale duma, którą w niej zniszczył, nie pozwalała na to.

Kiedy poszedł umyć podłogę wiadrem i mopem, ona prawie podskoczyła, żeby pomóc. Ale powstrzymała ją myśl: sam to wybrał. Niech myje. Niech cierpi. A potem… zobaczymy.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *