- Wasiu, ty sam dodajesz otuchy swoim bliskim – to przez ciebie chorują! – kłóciła się Polina z mężem. – Czas skończyć z tym cyrkiem!
„Nie rozumiesz, o co prosisz” – mąż ukrył twarz w dłoniach. „Po prostu nie mogę, Paul…”
Wasilij miał żarłoczną ciotkę Żannę, która miała równie żarłocznego męża. I nie jest to bynajmniej obraza dla krewnych, ale fakt. Oboje cierpieli na otyłość, ale tylko w kategoriach medycznych. W rzeczywistości wcale nie cierpieli, a po prostu jedli dla własnej przyjemności i jakby nie byli sobą.
Oboje małżonkowie pracowali za jedzenie – nie mieli innych zainteresowań ani rozrywek. Podobnie jak dzieci. Przy takiej wadze Żanna Iwanowna nigdy nie zaszła w ciążę. Kobieta jednak nie była tym specjalnie zmartwiona.
„To byłaby kolejna gęba do wykarmienia” – powiedziała ze śmiechem do krewnych. „A jak rozumiecie, Wowoczka i ja wolimy jeść sami. Karmienie kogoś nie jest w naszym stylu!”
Na te słowa Żanna Iwanowna roześmiała się tak głośno, że całe jej ciężkie ciało zaczęło tańczyć jak galareta. Ale krewni zrozumieli, że w słowach kobiety jest tylko odrobina humoru. Małżeństwo Chlebnikowów nie było przyzwyczajone do dzielenia się jedzeniem i częstowania.
„Nawet nasze nazwisko jest związane z jedzeniem, więc to, co Wowoczka i ja będziemy robić w życiu, było już z góry przesądzone” – opowiedziała Żanna kolejny dowcip przy rodzinnym stole.
Nie lubili zapraszać tej pary na imprezy, ale nie wahali się i sami przyszli.
Ich krewni nie odważyli się ich wypędzić, bo byli chorzy. I krewni, oczywiście. Oboje byli nawet niepełnosprawni. Małżonkowie jedli i nie krępowali się. Z nieskrywaną przyjemnością pochłaniali sałatki z majonezem, smażone ziemniaki, tłustego kurczaka, popijając to wszystko białym chlebem.
„Gdzie by byli Chlebnikowowie bez chleba?” Żanna Iwanowna wybuchnęła śmiechem.
Żadne aluzje, drwiny, żadne bezpośrednie słowa, że nie powinni tyle jeść, nie wywarły na nich żadnego wrażenia.
„Moje ciało to moja sprawa” – powiedziała ciocia Żanna rzeczowo, niezmiennie żując i ssąc coś. I z wyraźną przyjemnością. „To grzech zabierać jedzenie chorym”.
W tym samym czasie, czasami oboje, czasami osobno, przyjeżdżali do miasta z przedmieść na badania. I nocowali u krewnych, opróżniając ich lodówki. Odwiedzali krewnych gdzieś raz w miesiącu, ale za każdym razem – gdzie indziej.
Wasilij od dzieciństwa był zahipnotyzowany przez ciotkę o potężnym, głębokim głosie. Mówiła mu, co ma robić – i on to robił.
Nawet jako dorosły Wasia nie potrafił oprzeć się żądaniom krewnego. Kiedy Żanna Iwanowna z mężem przyjeżdżali do nich w odwiedziny, żona Wasilija Poniny wpadała w furię. A on sam, niczym królik pod okiem boa dusiciela, spełniał prośby i rozkazy ciotki.
Chlebnikowowie odwiedzali ich raz na pół roku i zniszczyli całe jedzenie. A potem poprosili Wasię, żeby kupił więcej. A siostrzeniec kupił je bez narzekania.
Polina płakała i błagała, ale jej mąż nie mógł się oprzeć krewnym. Wtedy dziewczyna zagroziła krewnym, że wezwie policję, ale nic nie pomogło. Chlebnikowowie, niczym klęska żywiołowa, przychodzili raz na pół roku, żeby zjeść cudze jedzenie w Dormowszczyźnie.
„Tylko dwa razy w roku, Paulu” – powiedział mąż. „Tak ciężko ci to znosić?”
„Tak trudno ci im odmówić?” odparła żona.
– Tak, to bardzo trudne. Fizycznie nie dam rady – język mi przykleja się do gardła. Widziałeś kiedyś ciocię Żannę – jak mogłabym jej odmówić? To buldożer w spódnicy. Bałam się jej od dzieciństwa. A co, jeśli ciocia Żanna nie będzie miała co jeść, czy mnie zje?
- Co to za dziecinne horrory? Wasiu, czas dorosnąć!
- Wszystko rozumiem rozumem, ale nic nie mogę z tym zrobić. Byłabym szczęśliwa, gdyby ciocia Żanna w ogóle o mnie zapomniała.
- No to ruszajmy, dobrze? – zaproponowała Polina. – Nie będą mogli do nas przyjść, jeśli nie będą znali adresu.
- Ale reszta rodziny na pewno poda mi nowy adres. Nie będę mogła się ukryć przed własną matką. Jeśli choć jeden krewny się dowie, na pewno doniesie o tym cioci Żannie. Nikt nie pozwoli mi opuścić sieci rodzinnej – bo wtedy Chlebnikowowie będą częściej odwiedzać któregoś z krewnych. Wszyscy modlą się, żeby kiedy dzieci dorosną i się wyprowadzą, ciotka Żannie rozszerzyła zasięg swoich wizyt i obciążenie każdej rodziny stało się mniejsze.
- Boże, co za bzdura?! Powinniśmy po prostu odprawić tych Chlebnikowów – i tyle! Po co w ogóle im otwieracie drzwi? Przecież widać, że przychodzą tylko jeść. I nawet się z tym nie kryją.
– Ale przecież to krewni – jak można nie otworzyć się przed krewnymi? Poza tym to chorzy ludzie. Grzechem jest trzymać takich za drzwiami.
„Założę się, że to ciocia Żanna ci zamydliła oczy?” Polina zachichotała.
Wasia skinął głową ze smutkiem.
- Tylko zrozumcie, to nie są krewni, tylko żarłoczne pasożyty! Nie szanują żadnego z was, dbają tylko o własne żołądki. Gdybyście przestali ich karmić, może by schudli. Są chorzy, bo nie chcą się leczyć i mniej jeść.
– Zgadzam się z każdym twoim słowem, Poliuszu! Ale gdy tylko usłyszę głos cioci Żanny, jestem całkowicie w jej mocy.
– Ale ja też tu mieszkam i mam prawo decydować, kto może u nas mieszkać, a kto nie. I nie zjadają twoich osobistych pieniędzy, tylko naszych! Krótko mówiąc, jeśli jeszcze raz zobaczę twoją ciocię Żannę w mojej kuchni, zadzwonię na policję.
Wasilij wyciągnął ręce do żony w błagalnym geście, ale ona kategorycznie pokręciła głową i poszła do innego pokoju. Mąż pozostał przygnębiony w kuchni, siedząc przy pustym stole.
- Tylko dwa razy do roku – czy to trudne do zniesienia? – mruknął w powietrze.
Kilka miesięcy później Polina musiała spełnić swoją groźbę.
Wracając z pracy z torbami jedzenia, usłyszała znajomy głośny śmiech dochodzący z kuchni. Nawet nikogo nie ostrzegła, tylko wezwała policję. Z triumfującą miną weszła do kuchni.
- Wasiu, zostawiłem torby przy drzwiach – proszę schowaj zawartość, zanim goście wyjdą.
„Nie odejdziemy” – powiedziała ciotka głębokim głosem. „Dopiero co przyjechaliśmy”.
„Daj mi zgadnąć – na kolejne badanie?” – zapytała sarkastycznie Polina.
- Zgadza się. Wowoczka ma skoki ciśnienia i arytmię – trzeba go pilnie zbadać – powiedział krewny poufnie.
- Musisz mniej jeść! – Polina nie mogła się powstrzymać. – Wtedy nie będziesz miała problemów z ciśnieniem!
– Jesteście podli! – zganił dziewczynę wujek Wowa. – Wyzywacie chorych kawałkiem chleba! A my przychodzimy do was z miłością, z otwartymi ramionami…
- I z pustymi rękami! – kontynuowała Polina.
– Skąd dwoje inwalidów weźmie pieniądze? – Żanna Iwanowna rozłożyła ręce. – Twoim obowiązkiem jest nam pomagać i nas karmić. Jesteś młoda i zdrowa – nie zubożejesz, dzieląc się kromką chleba!
- Nazywasz lodówkę zaopatrzoną na tydzień „kawałkiem chleba”? No to już koniec – czas na ciebie! Nie zapraszaliśmy cię!
- Przyszliśmy odwiedzić naszego siostrzeńca, dlaczego mielibyśmy wyjeżdżać?
– Ja też tu mieszkam i mogę wyrzucić z domu, kogo chcę! Żegnajcie, Żanno Iwanowna i wujku Wowa. Nie będzie dla was obiadu! Proszę iść do wyjścia!
Ciotka spojrzała ciężko na żonę swego siostrzeńca i powiedziała głośno:
- Nie! Nie zostawimy Wasiusia! Prawda, siostrzeńcze? – I kobieta zaczęła świdrować Wasilija wzrokiem.
Było oczywiste, że już mocno zasiadła do stołu i nie zamierzała odejść. Co ja mówię – odejść. Żanna Iwanowna nie miała zamiaru wstawać bez obfitej kolacji.
- To obwiniaj siebie! – wykrzyknęła Polina. – Pozwól policji wyrzucić cię za kark.
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
- Nadchodzi policja! – dziewczyna rzuciła się, żeby otworzyć drzwi, z wyrazem zwycięstwa na twarzy.
„Mamy tu nielegalny wjazd” – powiedziała Polina funkcjonariuszom. „Ci obywatele nie są tu zameldowani, nie są właścicielami, ale kategorycznie odmawiają opuszczenia cudzego mieszkania. Proszę ich stąd zabrać!”
Dwóch mężczyzn w mundurach weszło do kuchni i przyjrzało się dużej parze.
- No cóż, obywatele, czy łamiemy zasady? – zapytał krępy mężczyzna.
„Nie ma mowy” – odpowiedział wujek Wowa tym samym tonem. „Przyjechaliśmy odwiedzić naszego siostrzeńca. Siedzimy i szykujemy się do obiadu”.
Wszystkie oczy zwróciły się na Polinę.
– Mój mąż i ja ich nie zaprosiliśmy i nie chcemy ich widzieć w naszym domu! Podstępem weszli do kuchni, kiedy mnie nie było, i teraz nie chcą wyjść.
Policja znów zwróciła się w stronę gości.
„Przyjechaliśmy odwiedzić naszego siostrzeńca” – powtórzył wujek Wowa. „Sam otworzył drzwi i nas wpuścił. Z własnej woli!”
Funkcjonariusze organów ścigania spojrzeli na Wasię jednocześnie.
„Czy potwierdzasz te słowa, obywatelu?” zapytał ten sam krępy policjant.
„Potwierdzam…” Wasilij ledwo wypowiedział te słowa, rumieniąc się ze wstydu przed żoną i ze strachu przed krewnymi i policją.
„No cóż, w takim razie nie ma tu żadnego przestępstwa. Wychodzimy” – powiedział krępy mężczyzna z wyraźną ulgą i skierował się do drzwi wejściowych. Jego partner poszedł za nim.
- Co to znaczy „nie”? – Polina pobiegła za nimi. – Są u mnie w domu bez pytania! Chcę, żeby sobie poszli!
„Jesteś jedyną właścicielką tego mieszkania” – policjant zwrócił się do niej.
„Nie” – odpowiedziała zdezorientowana dziewczyna.
— Twój mąż też tu mieszka, więc ma prawo zaprosić krewnych. To wasza rodzinna kłótnia — nie ma tu żadnego złamania prawa. Podziękuj, że nie nakładam na ciebie grzywny za fałszywe wezwanie — wybaczam ci po raz pierwszy. Ale na przyszłość nie dzwoń do nas w tej sprawie — rozwiążcie to sami!
Przez chwilę Polina wpatrywała się w osłupieniu w drzwi, które zamknęły się za policjantami, po czym pobiegła do sypialni, żeby się rozpłakać. Przez szloch usłyszała Żannę Iwanownę, która chwaliła męża:
„Wspaniale ci się z nimi rozmawiało, Wowoczko!” – powiedziała kobieta z podziwem.
„Czyżbym bez powodu oglądał seriale policyjne?” – puścił do niej oko mąż. „Nauczyłem się ich słownictwa!”
A w tle ich rozmowy Polina usłyszała szelest toreb, które przyniosła ze sklepu. Poczuła się jeszcze bardziej urażona, a szloch zaczął ją dusić z podwójną siłą.
Na koniec Wasia poszedł do sypialni, aby pocieszyć żonę.
- Nakryłam im do stołu, pościeliłam łóżko w przedpokoju. Sam zjesz kolację, Poliuszu?
Zrozumiał, że musi przeprosić żonę. I za to, że nie stanął po jej stronie przed policją. I za to, że nie pospieszył jej od razu, by ją pocieszyć, ale pobiegł obsłużyć krewnych, gdy tylko usłyszał krzyk ciotki Żanny. Wasilij był tak zawstydzony, że wolał w ogóle nie mówić o tym, co się stało, więc mąż nie przeprosił. Pomyślał nawet, że tak będzie łatwiej dla żony.
„Udawajmy, że upokorzenie Polki i zwycięstwo jej ciotki i wujka nigdy nie miały miejsca” – postanowił.
Żona wyła, chowając twarz w poduszce.
- No, kiedy tylko zechcesz, wpadnij do kuchni, póki jeszcze coś zostało. W razie czego, schowałem dla ciebie i dla mnie kilka kanapek.
Na te słowa Polina znów zaczęła wyć. Wasilij wolał wrócić do kuchni i sam coś zjeść. Był bardzo zmęczony i głodny. Kiedy młodzieniec wrócił do sypialni, jego żona już siedziała na łóżku. Wyglądała na zdeterminowaną, mimo zapłakanej twarzy.
- No więc, Wasiu! Albo ich wyrzucisz i nigdy więcej nie otworzysz, albo odchodzę. Nie zgłosiłem się na dostawcę żywności dla cioci Żanny i wujka Wowy. Z tego, co rozumiem, ten obowiązek przejdzie na nasze dzieci?
– Nie martw się, Paul. Ich zdrowie nie pozwoli im dożyć pełnoletności naszych dzieci. Poza tym, one jeszcze nie istnieją. Nie mogę ich wyrzucić – nie mam odwagi – przyznał mąż z westchnieniem.
- To wyjdę. Jeśli jeszcze raz zobaczę twoją żarłoczną ciotkę, to po prostu wyjdę. Jeśli zobaczę ją jutro, to wyjdę jutro. Masz całą noc, żeby się najeść!
– Poczekajmy. Do ich następnej wizyty zostało jakieś pół roku. Kto wie, może ciocia Żanna albo wujek Wowa po prostu nie pożyją.
- Przeżyją ciebie i mnie!
Następnego dnia, kiedy Polina się obudziła, usłyszała ten sam śmiech. Dziewczyna cicho spakowała walizkę i równie cicho opuściła mieszkanie. Później wysłała ekipę przeprowadzkową z resztą swoich rzeczy. I poszła do sądu o podział majątku. Nie zamierzała już nigdy więcej widzieć swojego byłego męża ani żadnego z jego krewnych.