Irina stała przy kuchence, gotując zupę, gdy Galina Michajłowna weszła do kuchni. Jej teściowa, jak zawsze, poruszała się z miną gospodyni domowej: wyprostowała plecy, a jej wzrok był bystry, jakby sprawdzała, czy synowa nie ukradła czegoś z jej wyimaginowanej posiadłości.
Aleksiej siedział w pokoju, wpatrując się w telefon, a jedynie cichy szelest wiadomości przerywał ciszę ich małego mieszkania.
Irina zdążyła się już przyzwyczaić do takich wizyt – Galina przychodziła niemal codziennie, czasem z pasztecikami, czasem z radami, które sprawiały, że chciało się zamknąć uszy.
Ale dziś coś było nie tak. Powietrze stało się ciężkie, jak przed burzą.
– Ira, musimy porozmawiać – głos teściowej smagnął jak nóż po szkle. Irina odwróciła się, wycierając ręce w fartuch. – Cały majątek musi przejść na mnie. To mieszkanie jest twoje, samochód Aleszki, dacza – wszystko. Będzie dobrze, jak w rodzinie.
Irina zamarła. Łyżka w jej dłoni zadrżała i kropla rosołu spadła na podłogę. Spojrzała na teściową, spodziewając się uśmiechu albo cienia żartu, ale Galina Michajłowna stała poważna, niczym generał przed bitwą.
– Przepraszam, co? – zapytała ponownie Irina, mając nadzieję, że się przesłyszała. – Moje mieszkanie? To, które kupiłam przed ślubem? Na kredyt, własnymi rękami?
– No i co w tym złego? – teściowa wzruszyła ramionami, jakby mówiły o dodatkowym talerzu barszczu. – Rodzina to taka, w której wszystkim się dzielimy. Inaczej jesteś jak obcy, Iro. Więc Aloszka powiedziała mi: „Mamo, zapiszemy to na twoje nazwisko, poczujesz się lepiej”.
Irina poczuła, jak krew napływa jej do policzków. Zerknęła w stronę pokoju, gdzie Aleksiej wciąż wpatrywał się w ekran, jakby nic nie słyszał. „Powiedział? Powiedział?” – wirowało jej w głowie. Jej mieszkanie, jej twierdza, na którą ciężko pracowała przez pięć lat, zbierając każdy grosz z pensji księgowej, a teraz miała ją po prostu oddać? Przełknęła gulę w gardle.
– Galino Michajłowno, to nie jest wspólne. To moje. Kupiłam je przed ślubem, za własne pieniądze – głos Iriny drżał, ale starała się opanować.
– Och, Iro, nie zaczynaj! – teściowa przewróciła oczami, jakby synowa kaprysił z byle powodu. – Przed ślubem, po ślubie – co za różnica? Jesteś teraz nasza, i tak to już jest w naszej rodzinie. Wszystko należało do mojego zmarłego męża i to ja to zatrzymałam. I czas, żebyś zrozumiała, że rodzina to nie twoja i moja, ale nasza.
Irina otworzyła usta, żeby zaprotestować, ale słowa utknęły jej w gardle. Nagle zdała sobie sprawę, że kłóci się z osobą, która nie słyszy. Galina już się odwróciła i ruszyła do wyjścia, mówiąc na koniec:
– Pomyśl, Iro. Powiedz Aloszce, on ci wytłumaczy.
Drzwi zatrzasnęły się. Irina została sama, patrząc na gotującą się zupę. Trzęsły jej się ręce. „Powiedzieć Aloszce? Serio?” Wyłączyła kuchenkę i weszła do pokoju. Aleksiej nawet nie podniósł wzroku.
„Lyosha, słyszałeś, co powiedziała twoja matka?” Głos Iriny był cichy, ale brzmiał w nim stalowo.
– Co? No tak, słyszałem – wzruszył ramionami, nie odrywając wzroku od telefonu. – To formalność, Ir. To łatwiejsze dla mamy. Martwi się, że coś może się stać.
– Formalność? – zaśmiała się Irina, ale śmiech był gorzki, jak przeterminowana kawa. – To moje mieszkanie, Liosza! Moje! A ty tu siedzisz i nic nie mówisz?
Aleksiej w końcu na nią spojrzał, ale w jego oczach było tylko irytacja.
– Ir, nie dramatyzuj. Mama ma rację, rodzina to jedna całość. Czemu jesteś taki chciwy?
Irina poczuła, jak podłoga usuwa się jej spod stóp. Spodziewała się wsparcia, a otrzymała cios w plecy. W tym momencie zdała sobie sprawę: była sama. Zupełnie sama w tej „rodzinie”.
Irina siedziała na sofie, ściskając kubek zimnej herbaty. Aleksiej dawno już poszedł spać, mówiąc: „Poranek jest mądrzejszy od wieczora”. I wciąż patrzyła przez okno w ciemność, próbując zrozumieć, jak jej życie zmieniło się w ten absurdalny spektakl. „Jesteś chciwa” – odbiło się echem w jej głowie. To słowo uderzyło ją jak policzek. Ona, która zawsze dzieliła się swoim ostatnim, która przez trzy lata starała się zadowolić zarówno jego, jak i jego matkę, była chciwa? Irina zacisnęła zęby. Nie, to było za dużo.
Rano postanowiła ponownie porozmawiać z mężem.
Aleksiej pił kawę, leniwie przeglądając wiadomości w telefonie. Irina siedziała naprzeciwko niego, starając się mówić spokojnie.
– Lesha, bądźmy poważni. Naprawdę uważasz, że powinnam oddać mieszkanie twojej matce? – zapytała, patrząc mu w oczy.
Westchnął, jakby zaczęła od nowa grać starą płytę.
– Ir, mówiłem ci, to formalność. Mama chce, żeby wszystko było pod kontrolą. Starzeje się, martwi się. Co w tym złego?
– Co się stało? – Irina podskoczyła, nie mogąc się powstrzymać. – To mój dom, Liosza! Zbudowałam go własnymi rękami, kiedy ty i mama kopaliście ziemniaki na daczy! A teraz muszę go oddać, bo to dla niej „spokojniejsze”?
Aleksiej zmarszczył brwi i odłożył telefon.
– Nie krzycz. Zachowujecie się jak histeryczki. Mama robiła dla mnie wszystko przez całe życie, a ty nie możesz ustąpić choć raz?
– Ustąpić? – Irina zakrztusiła się z oburzenia. – To nie ustępstwo, to kradzież! A ty… ty nawet nie próbujesz mnie zrozumieć!
Wstał i demonstracyjnie zdjął kurtkę.
„Idę na spacer. Porozmawiamy, jak się uspokoisz” – powiedział i zatrzasnął drzwi.
Irina została sama. Łzy piekły ją w oczach, ale je przełknęła. „Uspokój się? Pierdol się!” – pomyślała, zaciskając pięści. Po raz pierwszy od trzech lat małżeństwa poczuła, że jej mąż nie jest sojusznikiem, a kimś obcym. I to bolało bardziej niż słowa Galiny.
Teściowa przyszła na lunch.
Irina otworzyła drzwi, nie kryjąc już irytacji. Galina Michajłowna weszła z miną królowej okazującej litość.
– No i co, Ira, pomyślałeś o tym? – zaczęła, nawet się nie witając. – Rodzina to taka, w której wszystkim się dzielimy. A ty jesteś tu jak gość, chowając wszystko, co twoje. To niedobrze.
– Galina Michajłowna, – Irina wzięła głęboki oddech, żeby się nie załamać, – Nie ukrywam. To mieszkanie jest moje. Kupiłam je przed ślubem. Po co miałabym je oddawać?
Teściowa zmrużyła oczy, jej głos stał się słodki, ale z trucizną w głosie.
– Och, Ira, jacy jesteśmy niezależni! A kto karmi Aloszkę, kto prasuje mu koszule? Przyszedłeś do naszej rodziny, a zachowujesz się, jakbyś mieszkał sam. To nieludzkie.
Irina zacisnęła usta. Chciała krzyknąć: „Kto mi pomógł spłacić kredyt hipoteczny? Kto mnie wspierał, kiedy pracowałam na nocki?”. Ale milczała, wiedząc, że Galina i tak by nie usłyszała. Zamiast tego powiedziała:
– Pomyślę.
Teściowa kiwnęła głową z triumfem i wyszła. A Irina, zamknąwszy drzwi, chwyciła telefon i wybrała numer swojej przyjaciółki.
– Natasza, mogę przyjechać do ciebie na tydzień? Muszę… Muszę pomyśleć – jej głos drżał.
– Jasne, chodź! Co się stało? – Głos Natalii był ciepły, jak koło ratunkowe.
– Powiem ci później. Zaraz będę.
Godzinę później Irina siedziała już w pociągu, patrząc przez okno. Po raz pierwszy od dawna czuła, że robi coś dla siebie. I to było dziwne, nietypowe, ale cholernie słuszne.
Pociąg terkotał kołami, a Irina patrzyła na drzewa migające za oknem, czując, jak coś powoli w niej topnieje. Uciekła. Po raz pierwszy od trzech lat małżeństwa nie została, by się pogodzić, przekonać czy znieść – po prostu odeszła. Torba z jej rzeczami leżała na jej kolanach, telefon milczał, a ta cisza była głośniejsza niż jakiekolwiek słowa. Aleksiej nie zadzwonił. Ani razu. „Może nawet nie zauważył, że mnie nie ma?” – przemknęła jej myśl, która sprawiła, że poczuła ból w piersi.
Natalia powitała ją na stacji z szerokim uśmiechem i gorącą herbatą w termosie. Przytuliły się, a Irina nagle uświadomiła sobie, jak dawno nie czuła zwykłego ludzkiego ciepła.
– No to powiedz mi, jaką tam masz apokalipsę? – Natalia puściła oko, ale w jej oczach było widać niepokój.
Irina odetchnęła i zaczęła mówić.
Słowa płynęły jak rzeka po deszczu: o teściowej, o mieszkaniu, o Aleksieju, który patrzył na nią, jakby była pustą przestrzenią. Natalia słuchała, kręcąc głową, a potem łapiąc oddech w odpowiednich miejscach.
– Serio? Przerejestrować mieszkanie? To ona jest królową całej Rusi? – zaśmiała się Natalia, ale śmiech szybko zmienił się w oburzenie. – A twój Lyoszka… no, Ir, zawsze wiedziałam, że to maminsynek, ale to już przesada!
„To moja wina” – powiedziała cicho Irina, wpatrując się w swoją filiżankę. „Zawsze starałam się zadowolić wszystkich. Myślałam, że jeśli będę dobrą żoną, dobrą synową, wszystko się ułoży. Ale ostatecznie jestem sama przeciwko wszystkim”.
„To nie twoja wina” – Natalia położyła dłoń na jej ramieniu. „Za długo stawiałaś się na drugim miejscu. A oni to wykorzystali. Ale wiesz co? Jeszcze nie jest za późno, żeby wszystko zmienić”.
Te słowa poruszyły coś w jej wnętrzu. Irina spojrzała w górę.
— Zmienić? Jak? Nawet nie wiem, od czego zacząć.
– Od prawnika – powiedziała Natalia z taką pewnością siebie, że Irina mimowolnie skinęła głową. – Jutro jedziemy do mojego przyjaciela. On się dowie, co się dzieje z twoim mieszkaniem. A potem pomyślimy, co zrobić z moim mężem i tą… Galiną, cesarzową.
Następnego dnia Irina siedziała w małym biurze, w którym unosił się zapach papieru i kawy.
Prawnik, szczupły mężczyzna o zmęczonych oczach, wysłuchał jej opowieści i uśmiechnął się kącikiem ust.
– To proste, Irina Siergiejewna. Twoje mieszkanie jest własnością przedmałżeńską. Ani twój mąż, ani jego matka nie mają do niego żadnych praw. Można je przepisać tylko za twoją zgodą. Kropka.
– Więc nie mogą mnie zmusić? – Irina poczuła, jakby ciężar spadł jej z ramion.
– Zmusić ich? – zaśmiał się prawnik. – Niech spróbują. To twój dom, twoje prawo. A jeśli będą na ciebie naciskać, przyjdź do mnie, napiszę im taki list, że zapomną, jak się nazywasz.
Irina wyszła z biura z lekkością, której nie czuła od lat. Ze swojego mieszkania. Jej. Nikt jej go nie odbierze. Ale radość szybko ustąpiła miejsca goryczy. Dlaczego Aleksiej nawet nie próbował jej chronić? Dlaczego wybrał matkę zamiast żony? Pytania kłębiły się w jej głowie, gdy szła ulicą, a każdy krok przybliżał ją do decyzji, której wciąż się obawiała.
Wieczorem, siedząc na sofie Natalii, zadzwoniła do męża. Sygnały dźwiękowe trwały długo, zanim odebrał.
„Ir, gdzie jesteś?” Głos Aleksieja był senny, jakby obudziła go w środku nocy.
– U koleżanki. Liosza, musimy porozmawiać. Serio – starała się mówić spokojnie, ale serce waliło jej jak młotem.
– O co? Znów o mieszkanie? Już mamie działasz na nerwy, a teraz i mnie? – W jego głosie słychać było irytację.
– Nie, Lyosha. O nas. Czy rozumiesz, że jestem sama w tym małżeństwie? Nie słyszysz mnie, nie wspierasz. Jestem zmęczona.
„Przesadzasz” – warknął. „Wróć do domu, to to rozwiążemy”.
„Pomyślę o tym” – powiedziała Irina i się rozłączyła. Po raz pierwszy nie spieszyła się z godzeniem. Po raz pierwszy postawiła siebie na pierwszym miejscu. I to było przerażające, ale cholernie wyzwalające.
Tydzień minął Natalii jak z bicza strzelił. Irina żyła jak w innym świecie: bez porannych wyrzutów teściowej, bez cichej obojętności Aleksego, bez poczucia, że musi usprawiedliwiać każdy krok. Gotowała obiad z przyjaciółką, oglądała stare filmy, spacerowała po parku – i z każdym dniem coraz wyraźniej uświadamiała sobie, jak bardzo jest zmęczona byciem niewidzialną we własnym życiu. Ale musiała wracać do domu. Nie dlatego, że za nim tęskniła, ale dlatego, że nadszedł czas, by postawić kropkę – a przynajmniej gruby przecinek.
Rankiem siódmego dnia Irina spakowała torbę. Natalia stanęła w drzwiach ze skrzyżowanymi ramionami.
„Jesteś pewien, że chcesz wrócić?” – zapytała, celowo zmieniając na „ty”, jak za dawnych czasów. „Możesz zostać, jak długo zechcesz. Mam mnóstwo miejsca”.
– Dziękuję, Natasza – uśmiechnęła się Irina, ale w jej oczach pojawił się cień. – Ale muszę to rozgryźć. Nie będę się już ukrywać.
Natalia skinęła głową i przytuliła ją po raz ostatni.
– Jeśli coś się stanie, zadzwoń. I miej pod ręką prawnika.
Droga do domu zdawała się nie mieć końca. Irina patrzyła przez okno pociągu, powtarzając sobie słowa, które chciała wypowiedzieć. Nie bała się już skandalu – bała się, że znów utonie w tym bagnie milczenia i ustępstw.
Gdy otworzyła drzwi mieszkania, powitał ją zapach smażonych ziemniaków i głos Aleksieja dochodzący z kuchni:
– Ir, to ty? Nareszcie.
Wyszedł na korytarz, wycierając ręce ręcznikiem. Wyglądał na pogniecionego, jakby nie spał od kilku dni. Irina rzuciła torbę na próg i spojrzała na niego – prosto w oczy, bez swojej zwykłej łagodności.
– Lyosha, musimy porozmawiać. Teraz – jej głos był mocniejszy niż kiedykolwiek.
– Znowu? – Przewrócił oczami. – Ir, mam już dość twoich dramatów. Mama już dzwoniła i powiedziała, że ją obraziłeś. Może to wystarczy?
– Obrażona? – Irina uśmiechnęła się, ale jej śmiech był zimny. – Chce mi zabrać dom, a ja ją uraziłam? Liosza, obudź się! To moje mieszkanie. Nie oddam go jej, ani tobie, ani nikomu innemu. A jeśli nie możesz mnie utrzymać, to wnoszę pozew o rozwód.
Słowa zawisły w powietrzu, ciężkie jak betonowa płyta. Aleksiej zamarł, patrząc na nią, jakby widział ją po raz pierwszy. Potem jego twarz poczerwieniała i zrobił krok naprzód.
– Mówisz serio? Rozwód? Z powodu jakiegoś mieszkania? – Prawie krzyknął. – Jesteś samolubny, Ir! Mama robiła dla mnie wszystko przez całe życie, a ty tu upominasz się o swoje prawa!
– A dla kogo ja żyję, Lyosza? – Irina nie ustępowała, choć głos jej drżał. – Dla ciebie? Dla twojej matki? A gdzie ja jestem w tej rodzinie? Czy kiedykolwiek pytałeś mnie, czego chcę?
Aleksiej otworzył usta, ale wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi. Na progu stała Galina Michajłowna z torbą ciast i spojrzeniem pełnym świętego gniewu.
– No i co, Ira, wróciłeś? – zaczęła bez powitania. – Rozmawiałam z synem, zgadza się, żeby wszystko było zarejestrowane na moje nazwisko. A ty znowu robisz awanturę?
Irina spojrzała na teściową, potem na męża. I nagle coś w niej zaskoczyło. Wyprostowała się, czując, jak jej gniew przeradza się w zimną determinację.
– Nie, Galino Michajłowno. Nic nie dostaniesz. To mój dom. A jeśli Aleksiej chce żyć według twoich zasad, pozwól mu mieszkać z tobą. I nie będę dłużej milczał.
Aleksiej zbladł. Zrobił krok w stronę matki, ale potem się zatrzymał i spojrzał na Irinę.
„Mamo, wystarczy” – powiedział cicho, po raz pierwszy tego wieczoru. „Przesadzasz. Ira ma rację, to jej mieszkanie. Ja… nie chcę jej stracić”.
Galina Michajłowna sapnęła, przyciskając rękę do piersi.
– Aloszka, co się stało? Sprzeciwiasz się matce? – Jej głos drżał, ale nie było już w nim tej pewności siebie.
Irina milczała, patrząc, jak zwykły porządek rzeczy się wali. Po raz pierwszy Aleksiej ją wybrał. A przynajmniej próbował. Ale czy to wystarczyło?
W kuchni zapadła cisza, przerywana jedynie ciężkim oddechem Galiny Michajłowny. Teściowa stała, ściskając torbę z ciastami, jakby to była jej ostatnia broń. Aleksiej patrzył to na matkę, to na Irinę, a w jego oczach malowało się zakłopotanie – jak u człowieka, który po raz pierwszy znalazł się na rozdrożu bez niczyjej pomocy. Irina poczuła, jak narasta w niej dziwny spokój. Powiedziała już wszystko, co chciała. Teraz piłka była po ich stronie.
– Aloszko, mówisz poważnie? – Galina Michajłowna przerwała w końcu ciszę, a w jej głosie zadrżała uraza. – Wychowałam cię, dałam ci życie, a ty teraz jesteś z tym… z nią przeciwko mnie?
– Mamo, nie – Aleksiej uniósł rękę, powstrzymując ją. – Nie jestem przeciwko tobie. Ale Ira jest moją żoną. I muszę jej słuchać. Naprawdę przesadziłaś.
Teściowa zdawała się być gotowa coś powiedzieć, ale słowa zamarły jej na języku. Spojrzała na Irinę, a jej wzrok nagle się zmienił… błysnęło w nim coś nieuchwytnego – niepewność, a może strach?
Przez chwilę Irina zobaczyła w Galinie nie tylko surową i groźną ciotkę, ale także wrażliwą starszą kobietę, która po raz pierwszy zdała sobie sprawę, że traci kontrolę nad sytuacją.
– No cóż – Galina Michajłowna wyprostowała ramiona, starając się zachować choć odrobinę godności. – Rób, jak chcesz… A ja może pójdę na wieś. Muszę pomyśleć. A wy tutaj… sami to wymyślcie.
Rzuciła torbę z ciastami na stół i, trzaskając drzwiami tak mocno, że szyba w ramie zadrżała, zgasła. Irina spojrzała na Aleksieja. Stał tam, milczący, ze spuszczoną głową. Wszystko w jej wnętrzu krzyczało: żeby podeszła, przytuliła go, powiedziała, że wszystko na pewno się ułoży – ale powstrzymała się. Zbyt wiele słów zostało wypowiedzianych. Zbyt wiele rzeczy zostało zrobionych…
„Lyosha” – zaczęła cicho – „nie żartowałam z tym rozwodem. Mam dość bycia niewidzialną. Jeśli chcesz, żebyśmy zostali razem, muszę wiedzieć, że jesteś ze mną, a nie z nią.
Aleksiej podniósł wzrok. Było w nim coś obcego – nie irytacja, nie zmęczenie, lecz cień winy.
– Ir, ja… Nie sądziłem, że zajdzie tak daleko – przeczesał włosy dłonią. – Mama zawsze decydowała za mnie. Jestem do tego przyzwyczajony. Ale masz rację, nie dosłyszałem. Przepraszam.
Irina skinęła głową, ale nie odpowiedziała. Przebaczenie to nie był przycisk, który można nacisnąć. Potrzebowała czasu. On potrzebował dowodu.
Następne kilka dni było dziwne.
Galina Michajłowna nie dzwoniła, nie przychodziła, a jej nieobecność wydawała się ciszą przed burzą. Aleksiej stał się ostrożniejszy: pytał Irinę, co chce na obiad, oferował pomoc w domu. Pewnego wieczoru nawet usiadł obok niej i wziął ją za rękę.
„Ir, chcę spróbować” – powiedział cicho. „Nie dla mamy, ale dla nas. Nie mogę obiecać, że wszystko od razu się zmieni, ale spróbuję”.
Spojrzała na niego i po raz pierwszy od dawna zobaczyła nie chłopca z matką, ale mężczyznę próbującego wstać. Irina w odpowiedzi ścisnęła jego dłoń.
– Dobrze, Lesha. Spróbujmy.
Tydzień później zadzwoniła Galina Michajłowna. Jej głos był zmęczony, pozbawiony zwykłej asertywności.
„Ira, siedzę tu na wsi i myślę” – zaczęła, kaszląc. „Może rzeczywiście przesadziłam. Nie chcę stracić Aloszki. I ciebie pewnie też. Porozmawiajmy jakoś, normalnie, bez krzyku.
Irina była zaskoczona, ale nie dała tego po sobie poznać.
– Chodź, Galina Michajłowno. Chodź, porozmawiamy.
Kiedy rozmowa się skończyła, Irina wyjrzała przez okno. Wiosenne słońce przebijało się przez chmury, a mieszkanie – jej mieszkanie – wydawało się jaśniejsze niż zwykle. Stała przy kuchence, mieszając zupę i nagle uświadomiła sobie: nie była już gościem w swoim życiu. Była gospodynią. I to uczucie było warte wszystkich konfrontacji.