Misza, słyszysz siebie? Oddać matce połowę mojego mieszkania? Za co?

Anna Igoriewna Biełowa siedziała na krześle przy oknie, trzymając w dłoniach filiżankę zielonej herbaty i patrzyła na męża, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Michaił stał na środku salonu, nerwowo poprawiając krawat – nawyk, który wcześniej wydawał się uroczy, ale teraz irytował go do tego stopnia, że zgrzytał zębami.

– Misza, słyszysz siebie? Sugerujesz, żebym oddał twojej matce połowę mieszkania. Za co?

Michaił westchnął i potarł czoło. Rosły, czterdziestodwuletni mężczyzna, z przerzedzającą się czupryną i nawykiem poprawiania okularów w chwilach zdenerwowania, wyglądał mniej jak odnoszący sukcesy inżynier budownictwa, a bardziej jak uczeń przyłapany na oszustwie.

– Aniu, proszę, zrozum… Mama sprzedała dom w Podolsku. Pieniądze wydała na leczenie taty. I teraz nie ma gdzie mieszkać.

– No i co z tego? – Anna postawiła filiżankę na parapecie z takim impetem, że aż zadźwięczała porcelana. – Twoja matka ma troje dzieci. Ciebie, twoją siostrę i brata. Dlaczego miałbym dzielić z tobą przestrzeń życiową?

– Bo mamy największe mieszkanie.

— Nasze? — Anna wstała. Wysoka, szczupła, z krótkimi blond włosami i prostymi plecami, należała do kobiet, które potrafią przyjąć cios. — To moje mieszkanie, Misza. Kupiłam je przed ślubem. Za własne pieniądze, które oszczędzałam przez pięć lat, pracując sześćdziesiąt godzin tygodniowo.

Michaił poprawił okulary i wyjrzał przez okno. Na zewnątrz mżył październikowy deszcz, a krople powoli spływały po szybie, zostawiając błotniste ślady.

„Jesteśmy rodziną” – powiedział cicho.

– Rodzina? – Anna zaśmiała się krótko. – Wiesz, co twoja mama powiedziała mi wczoraj w kuchni? Że w domu powinna być jedna gospodyni. I byłoby lepiej, gdyby to była ona.

– Ona tak nie myśli…

– Tak? I powiedziała też, że moja sałatka Olivier to nie jedzenie, tylko przysmak. I że normalna kobieta powinna umieć gotować szczi, a nie te cuda.

Michał milczał. W mieszkaniu panowała cisza, przerywana jedynie odgłosem deszczu za oknem i tykaniem zegara na ścianie.

„Mama po prostu przywykła do czegoś innego” – powiedział w końcu.

– Czy powinnam przyzwyczaić się do tego, że w moim domu rządzi inna kobieta?

Zinaida Pietrowna Biełowa, matka Michaiła, pojawiła się w progu salonu w tej właśnie chwili. Kobieta sześćdziesięcioośmioletnia, niska, krępa, z schludną, siwą fryzurą i przenikliwym spojrzeniem ciemnych oczu. Nosiła wyłącznie ciemne sukienki z białymi kołnierzykami i uważała, że to podkreśla jej dostojeństwo.

„O co się kłócicie?” zapytała, wchodząc do pokoju nieproszona.

– Mamo, rozmawiamy…

„Rozmawiamy o tym, czy Zinaida Pietrowna będzie nadal mieszkać w moim mieszkaniu” – powiedziała Anna wyraźnie.

Zinaida Pietrowna wyprostowała się i spojrzała na synową wzrokiem, który mógł zamrozić wrzątek.

– W twoim mieszkaniu? Synu, czyż nie jesteś panem własnego domu?

– Mamo, proszę…

„Nie, jestem zainteresowana” – kontynuowała Zinaida Pietrowna, nie spuszczając wzroku z Anny. „Myślałam, że wszystko w rodzinie jest wspólne. A okazuje się, że to moje mieszkanie, moje pieniądze, moje decyzje. To jest jakoś dziwne”.

Anna wzięła głęboki oddech. Pracowała jako główna księgowa w dużej firmie i była przyzwyczajona do trudnych negocjacji. Ale rodzinne kłótnie to zupełnie inne pole bitwy.

– Zinaida Pietrowna, kupiłam to mieszkanie przed ślubem. To nie czyni mnie złą żoną, to czyni mnie niezależną.

– Niezależna? – Zinaida Pietrowna uśmiechnęła się szeroko. – A kto naprawił kran w kuchni? Kto wymienił instalację elektryczną w korytarzu? Kto wyniósł twoje ciężkie torby ze sklepu?

– Jestem za to wdzięczny Miszy. Ale…

– Bez żadnych „ale”. Rodzina to nie bilans, gdzie każdy element jest wypisany osobno. To pojedyncza całość.

Michaił stał między dwiema kobietami i czuł się jak linoskoczek bez siatki bezpieczeństwa. Po jednej stronie była jego żona, z którą mieszkał przez siedem lat i którą szczerze kochał. Po drugiej matka, która samotnie wychowywała go po śmierci ojca, pracując na dwa etaty i odmawiając sobie wszystkiego.

„Słuchaj” – powiedział – „usiądźmy i porozmawiajmy spokojnie”.

– O czym tu gadać? – Zinaida Pietrowna usiadła w fotelu i poprawiła spódnicę. – Nie proszę o jałmużnę. Jestem gotowa sporządzić akt darowizny na połowę mieszkania. W zamian za zamieszkanie tutaj.

Anna poczuła gęsią skórkę na kręgosłupie.

– Czyli chcesz, żebym ci dał połowę mieszkania?

– Co w tym złego? Jesteście rodziną. Poza tym mieszkanie ma trzy pokoje. Dwa pokoje wystarczą dla ciebie i Miszy, a ja wezmę trzeci.

— A kto będzie płacił za media?

– No cóż, skoro masz taką dobrą pracę…

Anna wstała i zaczęła chodzić po pokoju. Poczuła, jak powoli wypełnia ją gniew, niczym woda wypełniająca naczynie.

– Wiesz co, Zinaido Pietrowna? Opowiem ci historię. Miałam dwadzieścia dwa lata, kiedy moi rodzice uznali, że nadszedł czas, by żyć na własną rękę. Wiesz, co dali mi na pożegnanie? Walizkę i tysiąc rubli. Powiedzieli: „Jesteś dorosła, więc żyj jak dorosła”.

„No cóż, postąpiłaś słusznie” – skinęła głową Zinaida Pietrowna. „Młodzi ludzie powinni nauczyć się radzić sobie z trudnościami”.

– Dokładnie. Wynająłem pokój w mieszkaniu komunalnym. Pracowałem od rana do nocy. Oszczędzałem każdego rubla. Jadłem makaron i konserwy. Kupowałem ubrania na wyprzedażach. I wiesz co? Byłem szczęśliwy. Bo to było moje życie. Mój wybór. Moje pieniądze.

– A co masz na myśli?

— Że nie zamierzam oddawać owoców swojej pracy tylko dlatego, że jest to dla kogoś wygodne.

Zinaida Pietrowna wstała z krzesła. Pomimo niskiego wzrostu, wiedziała, jak wyglądać imponująco.

– Więc wyrzuciłeś staruszkę na ulicę?

– Nie wyrzucam cię. Mówię tylko, że nie jestem gotowy dzielić się swoją własnością.

„Misza” – Zinaida Pietrowna zwróciła się do syna – „słyszysz, jak do mnie mówią?”

Michaił zdjął okulary i zaczął je wycierać chusteczką. To był jego typowy sposób na zyskanie na czasie, gdy nie wiedział, co powiedzieć.

– Mamo, Ania nie chce cię urazić…

– Nie chce? – Zinaida Pietrowna rozłożyła ręce. – Mówi mi prosto w twarz, że nie da mi dachu nad głową!

„Mówię, że nie jestem gotowa dokonać darowizny na rzecz mężczyzny, który uważa mnie za nieodpowiednią żonę dla swojego syna” – odparła spokojnie Anna.

Cisza w pokoju stała się niemal namacalna. Zinaida Pietrowna powoli usiadła z powrotem na krześle.

– Nigdy tego nie powiedziałem.

– Tak? A pamiętasz naszą rozmowę w kuchni trzy miesiące temu? Kiedy mówiłeś, że Misza mógłby sobie znaleźć skromniejszą i prostszą dziewczynę?

– Miałam na myśli…

— Co dokładnie miałaś na myśli, Zinaido Pietrowna?

Michał założył okulary i spojrzał na matkę.

– Mamo, naprawdę to powiedziałaś?

Zinaida Pietrowna podniosła brodę.

— Powiedziałem, że są kobiety, które myślą tylko o karierze, i są takie, które myślą o rodzinie.

„A do jakiej kategorii mnie zaliczasz?” zapytała Anna.

– No cóż… sam widzisz. Pracujesz do ósmej wieczorem. Wracasz zmęczony do domu. W weekendy piszesz raporty. Kiedy będziesz miał dzieci?

Anna poczuła, jak coś w niej pęka. Powoli odwróciła się w stronę męża.

– Misza, czy powiedziałeś swojej mamie o naszych problemach?

Michael zbladł.

– Ja… Mama się martwiła…

– Czy powiedziałeś mamie o naszej niezdolności do posiadania dzieci? O naszych wizytach u lekarzy? O moich badaniach i badaniach?

– Anneczko, nie myślałam…

– Nie pomyślałaś? – Głos Anny stał się bardzo cichy. – Powiedziałaś obcej osobie najbardziej osobistą rzecz z naszego życia?

– Ktoś inny? – oburzyła się Zinaida Pietrowna. – Jestem jego matką!

„Jesteś dla mnie kimś obcym” – powiedziała Anna, nie odwracając się do teściowej. „I teraz rozumiem, dlaczego jesteś taka pewna, że masz prawo do mojego mieszkania. Myślisz, że masz prawo do mojego życia.

Wzięła torebkę ze stolika nocnego i skierowała się do wyjścia.

– Aniu, dokąd idziesz? – Michał pobiegł za nią.

— Pomyśl o tym.

– O czym?

Anna zatrzymała się w drzwiach i spojrzała na męża. W jego oczach dostrzegła zagubienie, strach i coś jeszcze – być może zrozumienie, że stało się coś nieodwracalnego.

— O tym, czy potrzebuję rodziny, w której moje zdanie nie ma znaczenia.

Drzwi zamknęły się za nią cicho.

Anna spacerowała wieczornym miastem, nie zwracając uwagi na deszcz. Myśli kłębiły się w jej głowie, nakładając się na siebie, tworząc prawdziwy chaos. Siedem lat małżeństwa. Przez siedem lat myślała, że buduje rodzinę. Okazało się jednak, że po prostu utrzymuje kolejne dziecko.

Telefon zawibrował w jej torebce. Wiadomość od Miszy: „Aniu, porozmawiajmy. Mama była u Iry”.

Anna nie odpowiedziała. Weszła do kawiarni na Twerskiej, zamówiła kawę i usiadła przy oknie. Światła wieczornego miasta powoli przesuwały się za szybą, a każde z nich wydawało się czyimś życiem, czyjąś historią.

Przy stoliku obok siedziała para – młoda, około dwudziestu pięciu lat. Dziewczyna coś mówiła, gestykulując, a facet słuchał z uśmiechem. Byli szczęśliwi. A przynajmniej wyglądali na szczęśliwych.

„Kiedy ostatnio byłam szczęśliwa?” – pomyślała Anna. I nie mogła sobie przypomnieć.

Telefon znowu zawibrował. Tym razem to był telefon. Michaił.

– Cześć?

– Anya, gdzie jesteś? Martwię się.

— W kawiarni.

– Do którego? Przyjdę.

– Nie ma potrzeby, Mish. Muszę pobyć sama.

– Musimy porozmawiać.

— O czym? O tym, że opowiesz mamie o szczegółach naszego życia intymnego? Albo o tym, jak planuje wprowadzić się do mojego mieszkania?

– Anya, rozumiem, że jesteś zdenerwowana…

– Zdenerwowany? – Anna zaśmiała się, a jej śmiech brzmiał gorzko. – Misza, jestem w szoku. Jesteśmy razem od siedmiu lat i dopiero dziś zdałam sobie sprawę, że nadal jesteś maminsynkiem.

– To nieprawda.

– Tak? A kto podjął decyzję, żeby zaprosić twoją matkę do nas, nie pytając mnie o zdanie?

– To moja matka, Anya. Wychowała mnie sama.

– I za to mam jej oddać połowę mieszkania?

Michał milczał.

— Może uda nam się znaleźć kompromis?

– Jaki kompromis, Misza? Ona chce połowę mieszkania. Ani pokoju na chwilę, ani tymczasowego miejsca zamieszkania. Połowa jako własność.

– No… może ćwiartka?

Anna poczuła dreszcz przebiegający jej po kręgosłupie.

– Mówisz poważnie?

– Aniu, mama jest już stara. Potrzebuje pewności siebie w przyszłości.

– Co, nie potrzebuję? Misza, to moje mieszkanie. Kupiłam je, spłaciłam kredyt. Po co mam się nim dzielić z kobietą, która uważa mnie za nieodpowiednią żonę?

– Mama tak nie uważa…

– Mama myśli dokładnie tak samo. I ty o tym wiesz.

Anna wyjrzała przez okno kawiarni. Deszcz się wzmagał, a przechodnie szybko rozkładali parasole.

– Mish, pamiętasz o czym marzyliśmy, kiedy pobraliśmy się?

– O czym?

— O dzieciach. O dużej rodzinie. O tym, jak wychowamy dzieci w naszym mieszkaniu.

– Pamiętam.

– A co dostaliśmy? Zamiast dzieci, twoją matkę. Zamiast naszej rodziny, jej zasady i jej zdanie na temat tego, jak powinna żyć porządna kobieta.

– Anya, nie mów tak…

– Jak mam jej powiedzieć? Misza, ona chce mojego mieszkania. Rozumiesz? Nie prosić o tymczasowe zamieszkanie, nie prosić o wynajęcie pokoju. Chce zostać współwłaścicielką mojej nieruchomości.

– Może nie jest tak źle…

Anna poczuła, że coś ściska ją w piersi.

– Misza, czy ty naprawdę nie rozumiesz, co się dzieje?

– Rozumiem. Mama prosi o pomoc, a ty nie chcesz pomóc.

— Nie chcę rezygnować ze swojego mieszkania.

— Nie rozdawaj tego. Podziel się tym.

– To to samo, Mish. Jeśli dostanie udziały w mieszkaniu, nie będę już mógł decydować o swoim domu. Jeśli będę chciał go sprzedać, będę potrzebował jej zgody. Jeśli będę chciał go wynająć, to koniec. Rozumiesz?

Michał milczał.

— A co jeśli spiszemy jakąś umowę?

– Misza, twoja mama już pokazała, co myśli o tych umowach. Pamiętasz, umówiliśmy się, że będzie z nami mieszkać przez miesiąc? Ile to już minęło?

– Trzy.

– To prawda. I za każdym razem, gdy wspominam, że minął już miesiąc, ona znajduje nowe powody, żeby zostać. Czasem zdrowie, czasem dokumenty, czasem coś innego.

– No cóż, rzeczywiście zaistniały pewne okoliczności…

– Misza, nie widzisz tego wzoru?

Anna dopiła kawę i wstała od stołu.

– Idę do domu.

– Przyjadę po ciebie.

– Nie ma potrzeby. Muszę pomyśleć.

– O czym?

Anna wyszła z kawiarni na deszczową ulicę.

– O nas, Mish. O tym, czy mamy przyszłość.

W domu panowała cisza. Zinaida Pietrowna rzeczywiście poszła do córki, zostawiając po sobie idealny porządek i lekki zapach perfum – ciężki, staromodny, z nutą róży.

Anna poszła do sypialni, przebrała się w domowe ubrania i usiadła na łóżku. Trzymała w dłoniach zdjęcie – zdjęcie ślubne swoje i Mishy. Młoda, szczęśliwa, pełna planów na przyszłość.

„Co nas łączyło, poza wzajemną sympatią?” – pomyślała. I zdała sobie sprawę, że nie ma na to odpowiedzi.

Misza kochał piłkę nożną, ona książki. On wolał odpoczywać na daczy, ona podróże. On marzył o spokojnym życiu rodzinnym, ona o karierze i samorealizacji. Przez siedem lat żyli równolegle, nie przecinając się.

A teraz jest jeszcze mama. Zinaida Pietrowna, z jej głębokim przekonaniem, że wie, jak żyć właściwie. Z jej krytycznym spojrzeniem na pracę Anny, jej nawyki, jej zasady życiowe.

Zadzwonił telefon. Nieznany numer.

– Cześć?

– Annushka, to jest Zinaida Petrovna.

Anna ścisnęła telefon mocniej.

– Słucham.

– Musimy porozmawiać. Jak kobiety.

– O czym?

— O Miszy. O rodzinie. O przyszłości.

– Zinaido Pietrowna, myślę, że już wszystko omówiliśmy.

– Nie, nie wszystko. Chcę ci coś wyjaśnić. Mogę przyjść?

– Teraz?

– Tak. To ważne.

Anna spojrzała na zegarek. Była 9:30 wieczorem.

– Dobrze. Chodź.

Pół godziny później Zinaida Pietrowna stała w korytarzu, strzepując krople deszczu z płaszcza. Wyglądała na zmęczoną i po raz pierwszy odkąd się poznały, Anna pomyślała, że jej teściowa naprawdę nie jest młoda.

„Dziękuję, że zgodziłaś się porozmawiać” – powiedziała Zinaida Pietrowna, wchodząc do salonu.

— Chcesz herbaty?

– Nie odmówię.

Siedzieli naprzeciwko siebie przy kuchennym stole, z dwiema filiżankami parującej herbaty między sobą. Zinaida Pietrowna milczała, patrząc przez okno, gdzie deszcz wciąż mżył za szybą.

„Wiesz” – powiedziała w końcu – „wyglądasz jak ja, kiedy byłam młoda”.

Anna uniosła brwi ze zdziwienia.

– Podobny?

— Z charakteru. Uparta, niezależna, przyzwyczajona do polegania tylko na sobie.

– A co z tego wynika?

Zinaida Pietrowna wzięła łyk herbaty.

– Rozumiem cię. I rozumiem, dlaczego nie chcesz dzielić mieszkania.

Anna nie odpowiedziała, czekając na kontynuację.

— Miałam dwadzieścia trzy lata, kiedy zmarł mój mąż. Misza miał dwa. Zostałam sama z małym dzieckiem, bez zawodu, bez pieniędzy. Wiesz, co powiedzieli mi moi krewni?

– Co?

— Że musimy się pobrać. Znaleźć mężczyznę, który się nami zaopiekuje. Ale ja nie chciałam. Chciałam sobie poradzić sama.

Zinaida Pietrowna odstawiła filiżankę i spojrzała na Annę.

— Pracowałam na dwóch etatach. W dzień jako sprzątaczka w szkole, a wieczorem jako pielęgniarka w szpitalu. Misza dorastał z sąsiadką. Wracałam do domu o jedenastej w nocy, śmiertelnie zmęczona. A rano wstawałam znowu o piątej.

„To było trudne” – powiedziała Anna.

– Tak. Ale byłem wolny. Nikt nie mógł mi mówić, jak mam żyć, co robić, na co wydawać pieniądze. Sam podejmowałem decyzje. I wiesz co? Byłem szczęśliwy.

Anna słuchała uważnie. Zinaida Pietrowna, którą znała od lat, była silną, pewną siebie kobietą. Trudno było wyobrazić ją sobie młodą i zagubioną.

— Potem Misza poszedł do szkoły, ja zdobyłam wykształcenie, dostałam normalną pracę. Nie żyliśmy dobrze, ale nikogo o nic nie prosiłam. Mieliśmy swoje życie, swoje zasady.

– A co się zmieniło?

Zinaida Pietrowna uśmiechnęła się smutno.

— Wiek. Choroba. Samotność. Widzisz, kiedy masz siedemdziesiąt lat, niezależność przestaje być zaletą. Staje się ciężarem.

– Ale to nie znaczy, że masz prawo do mojego mieszkania.

„Nie, nie ma” – zgodziła się Zinaida Pietrowna. „I rozumiem to”.

Anna spojrzała na nią ze zdziwieniem.

— Rozumiesz?

– Jasne. Aneczko, nie chcę twojego mieszkania. Chcę czuć się potrzebna.

– Nie rozumiem.

Zinaida Pietrowna wstała i przeszła się po kuchni.

— Całe życie byłam głową rodziny. Podejmowałam decyzje, rozwiązywałam problemy, opiekowałam się synem. A teraz jest dorosły, ma ciebie, a ja jestem… zbędna.

– Nie jesteś zbędny…

– Niepotrzebne. Misza mnie kocha, ale już mnie nie potrzebuje. A ja nie wiem, jak żyć, kiedy nikt cię nie potrzebuje.

Anna milczała. Zaczynała rozumieć.

– Wiecie, co jest najstraszniejsze w starości? – kontynuowała Zinaida Pietrowna. – Nie choroby i nie bieda. Najstraszniejsze jest uświadomienie sobie, że życie się skończyło. Że wszystkie ważne decyzje zostały już podjęte, wszystkie najważniejsze rzeczy zrobione. I pozostaje tylko czekać.

– Ale mogłabyś znaleźć sobie jakieś zajęcie…

– Co? W moim wieku? Aneczko, całe życie byłam matką i gospodynią domową. Nie mam żadnych innych talentów.

Zinaida Pietrowna usiadła z powrotem przy stole.

— Kiedy mówiłam o akcie darowizny, nie myślałam o pieniądzach ani majątku. Myślałam, że będę potrzebna. Że będę mogła ci pomagać, zajmować się domem, gotować, sprzątać. Że znów będę miała jakąś rolę.

Anna zdała sobie sprawę, że rozmowa przybiera nieoczekiwany obrót.

– Zinaido Pietrowna, ale rozumiesz, że to niesprawiedliwe? Żądać udziału w mieszkaniu w zamian za pomoc w pracach domowych?

– Rozumiem. Teraz rozumiem. Ale wtedy wydawało mi się to sprawiedliwe. Ja daję – oni dają mi. Jak w biznesie.

— Rodzina to nie biznes.

– Tak. I zdałem sobie z tego sprawę, kiedy zobaczyłem, jak na mnie dziś patrzyłeś. Jak na wroga.

Zinaida Pietrowna złożyła ręce na stole.

– Aneczko, nie chcę być twoim wrogiem. I nie chcę zniszczyć twojego małżeństwa.

– Ale chcesz się do nas wprowadzić.

— Chciałem. Ale teraz myślę, że to był błąd.

Anna przyjrzała się uważnie swojej teściowej.

– Co masz na myśli?

— Że każdy powinien mieć swoje życie. Swoje terytorium. Swoje zasady. A ja próbowałem wcisnąć się w twoje życie, narzucić ci swoje nawyki.

– No i co teraz?

Zinaida Pietrowna wstała.

– Teraz pójdę poszukać mieszkania do wynajęcia. Małego, niedrogiego. Z emeryturą.

– Ale mówiłeś, że nie ma pieniędzy…

– Trochę tego jest. Na razie wystarczy. A potem zobaczymy.

Anna czuła się dziwnie. Jeszcze godzinę temu była gotowa zrobić wszystko, żeby pozbyć się teściowej. A teraz współczuła staruszce, która próbowała odnaleźć się w zmienionym świecie.

– Zinaido Pietrowna, a co jeśli znajdziemy inne rozwiązanie?

– Który?

— Jeszcze nie wiem. Ale coś, co będzie pasować każdemu.

Zinaida Pietrowna się uśmiechnęła.

– Dziękuję, kochanie. Ale myślę, że lepiej będzie mieszkać osobno. Dla was obojga.

Skierowała się w stronę wyjścia, ale zatrzymała się na progu kuchni.

– Aneczka, mogę ci dać jakąś radę?

– Z pewnością.

– Nie pozwól Miszy siedzieć między dwoma krzesłami. Mężczyzna powinien móc dokonać wyboru i brać za niego odpowiedzialność.

– A jeśli nie będzie mógł?

– To zastanów się, czy potrzebujesz takiego mężczyzny.

Po odejściu teściowej Anna długo siedziała w kuchni, rozmyślając nad rozmową. Zinaida Pietrowna okazała się o wiele bardziej złożoną osobą, niż się wcześniej wydawało. Nie tylko nadopiekuńczą teściową, ale kobietą, która próbowała znaleźć swoje miejsce w świecie, w którym nikt jej już nie potrzebował.

O wpół do dwunastej wrócił Michaił. Wyglądał na wyczerpanego – mokre włosy, pognieciona koszula, zmęczone oczy za zaparowanymi okularami.

„Jak się masz?” zapytał, zdejmując kurtkę.

– Wszystko w porządku. Twoja mama przyszła.

Michał zamarł.

– Co ona powiedziała?

— Że będzie szukał mieszkania do wynajęcia.

– Co masz na myśli?

Anna wstała i poszła do salonu. Michał poszedł za nią.

– Zrozumiała, że się myliła. I postanowiła żyć osobno.

– Ale jak ona może? Nie ma pieniędzy na wynajęcie mieszkania…

– Znajdzie sposób. To silna kobieta.

Michał usiadł na krześle i zdjął okulary. Bez nich wyglądał bezbronnie, niemal chłopięco.

– Aniu, nie wiedziałam, że mama ci mówiła o dzieciach. Naprawdę.

– Wiedziałem.

– Nie wiedziałam! Zapytała tylko, dlaczego wciąż…

– Mish, nie kłam. Powiedziałeś jej o naszych problemach. O wizytach u lekarzy. O moich badaniach.

Michał milczał.

– Może coś powiedział. Ale nieumyślnie. Po prostu, kiedy zapytała o wnuki…

– Opowiedziałeś obcej osobie najbardziej intymną rzecz z naszego życia.

– Obcy? To moja matka!

– Ona jest dla mnie obca. A teraz, dzięki tobie, wie to, czego nikt poza nami nie powinien wiedzieć.

Michał założył okulary i spojrzał na żonę.

– Anya, dlaczego tak się tym przejmujesz? Mama to rodzina. Rodzina nie powinna mieć sekretów.

– Twoja rodzina. I ja mam prawo do prywatności.

– Jesteśmy mężem i żoną…

– Tak. Mąż i żona. Nie ty, ja i twoja matka. My dwoje.

Michael wstał i zaczął chodzić po pokoju.

– Aniu, nie rozumiem, co się dzieje. Jeszcze wczoraj byliśmy normalną rodziną…

– Normalne? – Anna się zaśmiała. – Mish, kiedy ostatnio rozmawialiśmy o czymś innym niż praca i codzienne sprawy?

– No cóż… ostatnio…

– Kiedy dokładnie?

Michael się nad tym zastanowił.

– Nie pamiętam. Dlaczego?

— Staliśmy się sobie obcy, mieszkający w tym samym mieszkaniu.

– To jest złe…

– No więc, Miszku, powiedz mi szczerze: wiesz, o czym śnię?

— O dzieciach…

— Z wyjątkiem dzieci.

Michał milczał.

„I wiem, o czym marzysz” – kontynuowała Anna. „Żeby mieć mamę blisko. Żeby mieć dom taki, jaki miałeś w dzieciństwie. Z troskliwą kobietą, która gotuje, sprząta i nie zadaje zbędnych pytań.

– Co w tym złego?

– Że nie chcę być twoją drugą matką.

Michał zatrzymał się i spojrzał na żonę.

– Co masz na myśli?

— Że nasze małżeństwo się nie udaje. Jesteśmy różnymi ludźmi z różnymi poglądami na rodzinę.

– Anya, każda para jest inna. To normalne.

— To normalne, że ludzie się uzupełniają. Ale my po prostu istniejemy równolegle.

Anna wstała i podeszła do okna. Deszcz na zewnątrz prawie przestał padać, a rzadkie światła latarni odbijały się w kałużach.

– Mish, dziś byłeś gotów oddać matce połowę mojego mieszkania. Nawet nie rozumiesz, co w tym złego.

– Chciałem pomóc mojej mamie…

– Na mój koszt. Bez mojej zgody. Podjąłeś decyzję za mnie.

– Myślałam, że zrozumiesz…

– Rozumiem. Rozumiem, że opinia twojej matki jest dla ciebie ważniejsza niż moja.

Michał podszedł do żony i położył jej ręce na ramionach.

– Aniu, nie kłóćmy się o mamę. Powiedziała, że będzie mieszkać osobno.

Anna uwolniła się z jego rąk.

– Nie chodzi o twoją matkę, Mish. Chodzi o nas.

— U nas wszystko w porządku…

– Nie. Przez siedem lat bawiliśmy się w szczęśliwą rodzinę. A dziś gra się skończyła.

Michael zbladł.

– Chcesz się rozwieść?

Anna milczała przez długi czas, patrząc przez okno.

„Chcę żyć z mężczyzną, który będzie mnie traktował jako partnerkę, a nie jako wygodny dodatek do swojego życia”.

– Widzę w tobie partnera…

— Partnerzy nie podejmują decyzji za siebie nawzajem. Partnerzy omawiają problemy wspólnie.

— Rozmawialiśmy…

– Nie rozmawialiśmy o niczym! Postawiłeś mnie przed faktem dokonanym. Powiedziałeś, że twoja matka będzie z nami mieszkać i tyle.

– Myślałem, że nie będziesz miał nic przeciwko…

– Dlaczego tak myślałeś?

Michael wzruszył ramionami.

– Nie wiem. Wydawało mi się naturalne, że pomogę mamie.

„I wydawało mi się naturalne, że mój mąż najpierw zapyta mnie o zdanie.

Anna poszła do sypialni i wyjęła walizkę z szafy.

„Co robisz?” Michaił był przestraszony.

— Pakuję swoje rzeczy.

– Dokąd idziesz?

— Do przyjaciela. Na kilka dni. Do namysłu.

– O czym myśleć? Anya, nie ma potrzeby nigdzie jechać…

Anna pakowała bieliznę i ubrania do walizki. Jej ruchy były precyzyjne, bez zbędnych ceregieli.

– Mish, muszę zrozumieć, czego chcę od życia. A przy tobie nie będę w stanie tego zrobić.

– Dlaczego?

– Bo będziesz próbował mnie przekonać, żebym został. Powiedz, że wszystko będzie dobrze. Obiecaj, że nie będziesz już podejmować decyzji beze mnie.

– Czy to źle?

Anna zatrzymała się i spojrzała na męża.

— Najgorsze jest to, że nie rozumiesz, na czym polega problem. Dla ciebie problemem jest to, że jestem zdenerwowany. Ale prawdziwy problem polega na tym, że mamy różne rozumienie tego, czym jest rodzina.

– A co mam zrobić?

– Nic. Po prostu żyj i czekaj, aż podejmę decyzję.

Anna zamknęła walizkę i wzięła kurtkę.

– Aniu, nie odchodź. Proszę. Wszystko rozwiążemy.

– Mish, mam już trzydzieści lat. Mam dobrą pracę, własne mieszkanie, własne pieniądze. Nie potrzebuję mężczyzny, który będzie decydował za mnie, jak mam żyć.

– Nie decyduję za ciebie…

– Ty decydujesz. Zawsze tak robiłeś. Po prostu twoje decyzje kiedyś mi odpowiadały.

Anna podeszła do drzwi.

— A co jeśli nie będą Ci pasować?

– W takim razie potrzebuję innego mężczyzny.

Drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem.

Minęły trzy tygodnie. Anna zamieszkała z przyjaciółką, chodziła do pracy, myślała. Michał dzwonił codziennie, prosił o powrót, obiecywał, że wszystko naprawi. Zinaida Pietrowna znalazła pokój w mieszkaniu komunalnym na obrzeżach miasta i przeprowadziła się tam z godnością kobiety, która nie jest przyzwyczajona do żebrania.

Anna zdała sobie sprawę, że nie tęskni za życiem rodzinnym. Wręcz przeciwnie, po raz pierwszy od wielu lat poczuła się wolna. Nikt nie pytał, dlaczego wraca późno z pracy. Nikt nie oceniał jej za zamawianie jedzenia zamiast gotowania. Nikt nie podejmował za nią decyzji.

W sobotni poranek Michał przyszedł odwiedzić swojego przyjaciela.

– Anya, musimy porozmawiać.

Siedzieli w kawiarni na Arbacie. Michaił wyglądał źle – schudł, był wychudzony, a pod oczami miał cienie.

„Rozumiem wszystko” – powiedział. „Masz rację. Zachowywałem się samolubnie”.

– Mish…

– Nie, pozwól mi mówić. Myślałam o mamie, ale nie myślałam o tobie. Myślałam o tym, co jest dla mnie wygodne, ale nie o tym, co jest dla ciebie wygodne.

Anna milczała.

– Chcę, żebyś wrócił. Obiecuję, że nie będę już podejmować decyzji bez ciebie.

– A co jeśli twoja matka znów poprosi cię o pomoc?

Michał milczał.

– Wtedy wspólnie zdecydujemy, jak jej pomóc.

– Razem?

– Tak. Omówimy wszystkie opcje i wybierzemy tę, która będzie nam obojgu odpowiadać.

Anna spojrzała na męża. W jego oczach dostrzegła szczerość i… coś jeszcze. Zrozumienie, że może ją stracić.

– Mish, co się zmieniło? Poza tym, że zrozumiałeś swoje błędy?

– Co masz na myśli mówiąc, co się zmieniło?

– Nadal jesteś maminsynkiem. Nadal nie potrafisz powiedzieć „nie” swojej mamie. Nadal myślisz, że rodzina to taka, w której wszyscy robią to, czego chcesz.

– To nieprawda…

– To prawda. I wiesz co? Nie chcę cię zmieniać. Nie chcę cię uczyć, jak być mężczyzną. Mam trzydzieści lat i jestem zmęczony związkami, w których muszę być silny dla obojga.

Michael zbladł.

— Chcesz się rozwieść?

– Tak.

– Ale dlaczego? Przecież się kochamy…

– Kochamy cię. Ale to nie wystarczy. Mish, potrzebuję partnera, a nie dużego dzieciaka, za którego będę odpowiedzialny.

– Zmienię…

– W wieku czterdziestu dwóch lat? Mish, jesteś sobą. I to nieźle. Po prostu potrzebuję innego faceta.

Anna wstała od stołu.

– Złożę pozew o rozwód w przyszłym tygodniu. Mieszkanie pozostanie moje – było moje przed ślubem. Resztę podzielimy po równo.

– Anya, zaczekaj…

– Nie, Mish. Decyzja została podjęta.

Wyszła z kawiarni i nie obejrzała się.

Sześć miesięcy później rozwód został sfinalizowany. Michaił zamieszkał z matką w mieszkaniu komunalnym, a następnie wynajęli dwupokojowe mieszkanie w dzielnicy mieszkalnej. Anna dowiedziała się od wspólnych znajomych, że dostał nową pracę, a nawet zaczął spotykać się z jakąś dziewczyną – cichą, domową dziewczyną, która umiała gotować i nie kłóciła się z jego matką.

Anna nie żałowała swojej decyzji. Nadal pracowała, podróżowała i spotykała się z przyjaciółmi. Rok później poznała mężczyznę w swoim wieku, rozwiedzionego inżyniera z dwójką dzieci, który rozumiał wartość niezależności i nie próbował zrobić z niej gospodyni domowej.

Życie toczyło się dalej. Bez dramatów, bez łez, bez żalu. Każdy po prostu znalazł to, czego potrzebował.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *