Drzwi zatrzasnęły się z głuchym trzaskiem. Margarita Siergiejewna długo stała w korytarzu, ściskając torebkę jak tarczę i wpatrując się w ciemną plamę na ścianie – ślad lat tarcia o plecy, gdy mąż zdejmował buty. Osiemnaście lat tego samego ruchu, tej samej pozy. Minęły trzy lata od jego zniknięcia, ale plama wciąż szpeciła…
Margarita Siergiejewna, którą wszyscy oprócz męża nazywali po prostu Ritą, miała czterdzieści pięć lat. Nosiła ubrania o rozmiar za duże, żeby nie podkreślać swojej pulchności, i obcinała włosy krótko, jak chłopak, choć jej twarz była okrągła i delikatna. Miała pełne, wiecznie otwarte usta, które często zasłaniała dłonią, gdy się śmiała, i żywe, ciemne oczy, które patrzyły na świat z dobrodusznym zdumieniem.
Jej mąż, Igor Pawłowicz Korżyn, zniknął nagle – wyszedł rano do pracy i nie wrócił. Nie wrócił następnego dnia, nie wrócił tydzień później. Nie odbierał telefonów. Nie pojawił się w pracy. Ani policja, ani prywatny detektyw, którego Rita wynajęła za ostatnie pieniądze, nie mogli go znaleźć. Jakby rozpłynął się w powietrzu.
A potem zaczęli przychodzić – nieznani wcześniej „przyjaciele” męża, koledzy, znajomi znajomych. Uprzejmie pytali, gdzie jest Igor Pawłowicz, a potem – równie uprzejmie – informowali go, że Igor Pawłowicz pożyczył od nich pieniądze. Dużo pieniędzy. I nie oddał ich na czas.
„To niemożliwe” – powtórzyła Rita, oszołomiona. „Dlaczego miałby… po co… nie wiedziałam”.
Skinęli głowami, przyznali, że tak się stało, i zadzwonili ponownie. Zadzwonili do drzwi, zadzwonili do telefonu. Czasami nawet w środku nocy.
Potem pojawił się Wiktor Andriejewicz Onisimow, mężczyzna o mocno zaciśniętych ustach niczym u Clinta Eastwooda, zwodniczo cichym głosie i przenikliwym spojrzeniu. Miał na sobie szary garnitur, który idealnie leżał na jego wysokiej, muskularnej sylwetce, a w ręku trzymał znoszoną skórzaną teczkę. A przy nim, po raz pierwszy, Margarita zobaczyła rachunki wypisane znajomym, drobnym, starannym pismem Igora. Dwadzieścia trzy rachunki na łączną sumę, która przyprawiała ją o zawrót głowy.
„Wiem, że nie masz z tym nic wspólnego, Margarito Siergiejewno” – powiedział Onisimow, patrząc na nią tak, jakby przejrzał ją na wylot. „Ale kiedyś i tak trzeba będzie spłacić długi. Nie wierzysz mi? Rozumiem. Ale później uwierzysz”.
Odszedł, a miesiąc później Margarita miała swój pierwszy zawał serca.
Rita nienawidziła zapachu szpitali – tej mieszanki chloru, leków i ostrego, trudnego do wywietrzenia strachu. Leżała na wąskim łóżku na oddziale wieloosobowym, słuchając chrapliwego oddechu sąsiadki i patrząc w sufit. Lekarz stwierdził, że to nic poważnego, tylko nadciśnienie i stres – i wypuści ją za tydzień, jeśli wyniki badań będą w porządku.
Ale tej nocy badania poszły na marne – nagle poczuła trudności z oddychaniem, a serce waliło jej tak mocno, że miała wrażenie, jakby miało wyskoczyć z piersi. Pielęgniarka dyżurna zbeształa ją za atak paniki: „Dlaczego się tak nakręcasz!” – i dała jej zastrzyk.
Rita obudziła się, gdy ktoś delikatnie potrząsnął ją za ramię. Było ciemno, tylko lampka nocna w kącie pokoju dawała trochę światła. Onisimov stał przy jej łóżku, równie elegancki i rzeczowy, jakby nie była trzecia w nocy.
„Jak się tu znalazłeś?” wyszeptała Rita, ściskając koc.
„Nieważne” – odpowiedział równie cicho. „Potraktuj mnie jak ducha. Albo sen. Przyszedłem przeprosić”.
— Co…szkoda?
- Twój mąż. Znalazłam go.
Rita poczuła, że jej dłonie robią się zimne.
- On…
– Żyje. Ale to chyba jedyna dobra wiadomość. Jest w Tajlandii. Z inną kobietą i moimi pieniędzmi. Twój mąż to zawodowy oszust, Margarito Siergiejewna. Wybiera ufnych ludzi, którzy mają pieniądze, zdobywa ich zaufanie, pożycza pieniądze – i znika. Nie jestem pierwsza. Ale mam nadzieję, że ostatnia.
„Nie wierzę ci” – szepnęła Rita, choć cała jej istota krzyczała: „Wierzę, wierzę, wierzę”. „Sam to powiedziałeś – to sen”.
„Dobrze” – Onisimov skinął poważnie głową. – „Niech to będzie sen. Ale jeśli się obudzisz i zobaczysz bukiet na stoliku nocnym, to znaczy, że to nie był sen”.
Rano na stoliku nocnym stał bukiet prostych żółtych chryzantem. Nikt nie wiedział, kto go przyniósł. Pielęgniarka narzekała na nieznajomego gościa, który naruszył zasady, ale nie wydawała się zbytnio zła. A Rita płakała, patrząc na kwiaty i nie mogła przestać.
Wypisano ją ze szpitala trzy dni później. Wróciła do pustego mieszkania, wciąż pachnącego cudzą wodą kolońską, która teraz przyprawiała ją o mdłości i nie wiedziała, co dalej robić. W ciągu osiemnastu lat rozpłynęła się w mężu, jego zainteresowaniach, nawykach, jego stylu życia. Niezależnie od tego, czy miała czterdzieści pięć, czy dziewiętnaście lat (kiedy się poznali), zawsze pozostawała przy nim dziewczyną, niezdarną i nieporadną. Nauczył ją wszystkiego – jak się ubierać, jak komunikować się z ludźmi, jak zachowywać się w towarzystwie przyjaciół. Nauczył ją nawet chodzić – szerokim, pewnym krokiem, bez drżenia.
„Dziesięć minut po poznaniu kobiety wiem już o niej wszystko” – chwalił się Igor Pawłowicz przed znajomymi, po czym z wyższością objął żonę za ramiona. Słuchała, jak opowiada o „swoim instynkcie do ludzi” i wierzyła mu. Wierzyła w każde jego słowo.
Sąsiadka na korytarzu, Tamara Pietrowna, pulchna kobieta o wąskiej, ptasiej twarzy i krótkiej szyi, spojrzała na Ritę i tylko wydęła suche usta: „Och, ty naiwna Czukczi, oto cała historia!”
Następnego dnia przyszedł Onisimov. Rita, wciąż nie otrząsnąwszy się z szoku, potulnie otworzyła drzwi.
„Usiądź” – powiedział jej. „Musimy poważnie porozmawiać”.
Rita skinęła głową i usiadła na sofie w salonie. Onisimov, nie czekając na zaproszenie, usiadł w fotelu naprzeciwko i położył zdjęcia na stoliku kawowym. Przedstawiały Igora – opalony, szczuplejszy, z jakąś bardzo młodą dziewczyną – prawie dziewczyną – obok.
- Oleczka Swiridowa, – skomentował Onisimov. – Przyjechała do Pattayi z koleżankami, poznała Igora Pawłowicza. To był Andriej Wiktorowicz Samojłow, dyrektor biura podróży. Namówił ją, żeby u niego zamieszkała. Obiecał pieniądze, sławę, miłość. Teraz pracuje w lokalnym barze dla rosyjskich turystów. Nie Oleczka, tylko Igor Pawłowicz. Oleczka, nawiasem mówiąc, jest w ciąży.
Rita patrzyła na zdjęcia, nie widząc ich. Przed oczami miała gęstą, czerwoną mgłę. Czuła mdłości podchodzące jej do gardła i bała się, że zwymiotuje na widok tego dziwnego, okropnego mężczyzny.
„Myślałem, że do ciebie wróci” – kontynuował zamyślony Onisimow. „Ale teraz widzę, że tak nie jest. Igor Pawłowicz znalazł nową ofiarę.
„Czego chcesz?” wyszeptała Rita.
Onisimov milczał, patrząc gdzieś poza nią, jakby próbował dostrzec coś na ścianie za nią. Potem powiedział jedno krótkie, ostre słowo:
— Mieszkanie.
Rita poczuła gęsią skórkę na plecach.
— Mieszkanie?
- Dokładnie. Trzypokojowe mieszkanie, na piątym piętrze, w samym centrum. Sporo pieniędzy, Margarita Siergiejewna. Nie wystarczy na pokrycie wszystkich długów męża, ale… Jestem gotowa się z tym pogodzić. Nie, nie, proszę się nie sprzeciwiać. Mam rachunki, mam świadków. A ty… co masz? Nieruchomość zarejestrowaną na swoje nazwisko, ale kiepskie zdrowie i marne zarobki. Mogę ci bardzo uprzykrzyć życie, uwierz mi. Składaj pozwy, żądaj zapłaty, zajmuj majątek.
„To mój dom” – powiedziała Rita, a jej głos nagle nabrał stanowczości, której wcześniej nie było. „Wynoś się”.
„Wspaniale” – skinął głową Onisimov, wcale nie zawstydzony. „Komornik pojawi się jutro. Złożyłem pozew miesiąc temu”.
Wyszedł, a Rita długo siedziała, patrząc na kolorową tapetę i myśląc, że to wszystko, co jej zostało – to mieszkanie z plamami pleśni tu i ówdzie już widocznymi na ścianach, z meblami, które kupowała po kawałku, odkładając na każdą rzecz lata, z książkami na półkach, ze zdjęciami na ścianach. I że nigdy nikomu tego nie odda. Nigdy.
Następnego dnia odebrała telefon z działu kadr, który poinformował ją, że dział został zlikwidowany, a jej stanowisko pracy zostało zlikwidowane. Ostry, nieprzyjemny głos w słuchawce obiecał odprawę i wypłatę w ciągu dwóch tygodni. Rita nie płakała – wyglądała, jakby zastygła w bezruchu.
Nie starczyło pieniędzy nawet na jedzenie, nie mówiąc już o opłatach za media. Rita sprzedała swoje złote kolczyki, ostatni prezent od męża – kolczyki, które jej mąż teraz, z perspektywy czasu, wydawały się kpiną, drwiną. Oszczędzała na wszystkim – nawet na prądzie, siedząc wieczorami po ciemku. Czuła się jak wilczątko w pułapce – ścigane, zdesperowane.
A potem przyszedł list – ze zdjęciem jakiegoś domu, starego, rozpadającego się, z zabitymi deskami oknami i łuszczącą się farbą. I krótką notatką: „Jeśli coś się stanie z moim domem, znajdziesz taki sam. Onisimov”.
Rita poczuła lodowaty dreszcz strachu. Poszła do swojej sąsiadki, Tamary Pietrowna, i po raz pierwszy od dawna opowiedziała jej wszystko – o zniknięciu męża, o długach, o Onisimowie i jego żądaniach.
- A co ty sobie myślałaś? – zapytała Tamara Pietrowna, mrużąc oczy, których blask z czasem zniknął. – Przyszedł mężczyzna i powiedział: „Oddaj mi mieszkanie”, a ty od razu wybuchnęłaś płaczem? To wrogie przejęcie, kochanie. Setki takich biega po Moskwie. Musimy walczyć.
- Jak? – zapytała ze smutkiem Rita. – Ma rachunki podpisane przez mojego męża. A ja niedługo nie będę mogła zapłacić czynszu. Jestem bez pracy już od miesiąca.
„To on wyrzucił cię z pracy” – powiedziała Tamara Pietrowna z przekonaniem. „W stu procentach. On cię wykańcza. Nie widzisz tego?”
Rita wzruszyła ramionami. Zmęczenie zalewało ją falami – ledwo zdążyła się go pozbyć, gdy zalała ją kolejna fala.
„Jest taka możliwość” – powiedziała Tamara Pietrowna po namyśle. „Mój brat, Wołodka, pracował w policji jakieś dziesięć lat po wojsku. Potem oczywiście odszedł – zarabiali tam grosze. Teraz pracuje w firmie ochroniarskiej. Ale nadal ma znajomości. Powiem mu, żeby przyszedł. Może coś wymyśli”.
Wołodia – Władimir Pietrowicz Chromow – okazał się rosłym mężczyzną o zniszczonej twarzy i ciężkim spojrzeniu. Długo słuchał opowieści Rity, zadawał lakoniczne pytania, przeglądał dokumenty, które przechowywała od czasu zaginięcia męża.
„To ślepa uliczka” – powiedział w końcu. „Jeśli jest, jak mówisz, profesjonalistą w swojej dziedzinie, to ma takie powodzenie, jakie Bóg dałby każdemu. Nie możesz się doszukiwać winy. A czy sędzia ci uwierzy? Że nic nie wiedziałaś o swoim mężu? Na papierze rodzina była idealna. To klasyczny schemat – wrobienie pustej żony, która potem gra ofiarę. Takie brygady istnieją. Masz więc tylko jedno wyjście – zgodzić się na jego warunki. W przeciwnym razie pozwie cię o wszystko i wylądujesz na ulicy”.
„Nie pójdę” – warknęła Rita, a Chromow spojrzał na nią z zainteresowaniem. „Jestem we własnym domu. On nie ma prawa”.
„Może nie mieć do ciebie praw, ale ma prawa do mieszkania” – wzruszył ramionami Chromow. „I skorzysta z nich, bez wątpienia. Takie są zasady gry”.
„Złe zasady” – stwierdziła Rita.
Chromow zaśmiał się cicho, jakby chciał powiedzieć, że tak właśnie jest, i odszedł, porzucając nadzieję na samotną śmierć.
Batalia sądowa trwała rok. Rita przegrała pierwszą sprawę, a potem apelację. Sąd Najwyższy odmówił rozpatrzenia kasacji. Teraz musiała spłacić długi męża – czyli dosłownie wylądować na ulicy, bo nie miała żadnego majątku poza mieszkaniem. Na początku tej historii sprzedała nawet swój samochód, starą „dziewiątkę”.
Życie zdawało się skończone. Rita nie widziała wyjścia. Ale pewnego wieczoru, wracając z kolejnej pustej trasy wywiadów, natknęła się na nieznajomą kobietę przy wejściu do swojego budynku. Grzebała w torbie, najwyraźniej szukając kluczy i mamrocząc pod nosem przekleństwa. Wyglądała na jakieś trzydzieści pięć lub czterdzieści lat – wysoka, szczupła, z krótko ostrzyżonymi włosami i gwałtownymi ruchami.
„Dzień dobry” – powitała mnie mechanicznie Rita. „Przyszedłeś się z kimś zobaczyć?”
- Co? – kobieta spojrzała na nią roztargnionym wzrokiem, po czym się uśmiechnęła. – O, cześć. Idę do siebie. A dokładniej, jestem nową sobą. Lucy. Ludmiła Kadnikowa, wolontariuszka, ekolog, tłumaczka z hiszpańskiego, miłośniczka herbaty i jazzu. Przeprowadzam się do mieszkania nr 23, właśnie je kupiłam. Jesteś sąsiadką?
- Od 22-go – skinęła głową Rita. – Margarita Siergiejewna. A kto ci sprzedał to mieszkanie? Mieszkała tam Waleria Michajłowna.
„Zmarła sześć miesięcy temu” – odpowiedziała Lucy bez skrępowania. „Na udar. Spadkobiercy sprzedawali mieszkanie. Czy nie byli tu bliskimi znajomymi?”
„Nie do końca” – przyznała Rita. „Po prostu się przywitaliśmy”.
Spojrzała na swoją nową sąsiadkę i pomyślała, że życie toczy się cudem – Walerii Michajłowny już nie ma, a na jej miejscu pojawił się ktoś nowy.
„No to poznajmy się” – powiedziała Lucy i wyciągnęła dłoń do uścisku. Rita uścisnęła ją niezręcznie – długie, silne palce mocno, ale ostrożnie chwyciły jej dłoń. „Pijesz kawę? Przywiozłam tu nowy ekspres do kawy i nie ma z kim go wypróbować.
„Zróbmy to” – Rita niespodziewanie się zgodziła. Nagle zaciekawiła ją ta obca kobieta, Lucy. Nowa sąsiadka przypominała jej szkolną nauczycielkę geografii – równie impulsywna, ostra, z szybką mową i żywą mimiką.
Kawa była mocna, z cynamonem, pili ją z wielkich kubków, rozmawiali o niczym – Lusia pytała o okolicę, o sąsiadów, ale tak po prostu. Potem opowiedziała o sobie – o pracy w organizacji ekologicznej („Założę się, że myślisz, że rzucam jajkami w każdego, kto nosi futro? Ale to nieprawda, jestem spokojna, po prostu piszę raporty i segreguję śmieci”), o byłym mężu, którego niedawno zostawiła („Mieszkaliśmy razem pięć lat, a on nadal nie rozumiał, że nie znoszę, jak ktoś chłepta”), o rodzicach w Petersburgu („Chcieli, żebym została geologiem, jak oni, ale ja zawsze chciałam hodować psy”).
Ale gdy Rita miała już wychodzić, Lucy nagle zapytała – bardzo poważnie, bez swojego zwykłego uśmiechu:
- Masz kłopoty, prawda? Widzę to. W twoich oczach. I wiem o tym.
„Ja…” zaczęła Rita, ale nagle zakryła twarz dłońmi i wybuchnęła płaczem. Płakała długo, szlochając, bo nie płakała od dwóch lat, od momentu, gdy zdała sobie sprawę, że mąż nie wróci. Kiedy w końcu się uspokoiła, siedziała na sofie, owinięta kocem, a Lucy trzymała ją za rękę.
„Byłam kiedyś dziennikarką” – powiedziała Lucy. „Relacjonowałam kryminalne wydarzenia. Widziałam wiele rzeczy. I mogę pomóc. Jeśli chcesz”.
Rita nagle zdała sobie sprawę, że tego chce. Naprawdę tego chce.
„To szantaż” – powiedziała Lucy, kiedy Rita opowiedziała jej wszystko, od pierwszego do ostatniego słowa. „Tak właśnie myślałam. Onisimov to typowy pseudonim. Założę się, że jego prawdziwe nazwisko brzmi jakoś inaczej. Pewnie należy do tych, którzy zarabiają na podziale majątku. Są tacy. Szukają ludzi, którzy popadli w długi, albo ich krewnych, i zaczynają na nich naciskać. Wykupują długi, a potem oferują „swoją pomoc”, a ta pomoc polega na tym, że oddajesz im swój majątek za bezcen, a oni dają ci spokój”.
„Ale on twierdzi, że to mój mąż jest mu winien przysługę” – zaprotestowała Rita.
— A widziałaś swojego męża? — zapytała Lucy. — Rozmawiałaś z nim? Czy może Onisimov właśnie powiedział ci, że jest w Tajlandii z nową kobietą? A zdjęcia — no cóż, jakie zdjęcia… Potrafią dziś rysować takie rzeczy, zdziwisz się. I tak naprawdę nie widziałaś na nich swojego męża, prawda? Od tyłu, odwrócony, w ciemnych okularach.
Rita zadrżała: wszystkie zdjęcia, które pokazał jej Onisimow, były – jak by to ująć? – niewystarczająco wyraźne. Przedstawiały kogoś, kto wyglądał jak Igor, z kimś, kto wyglądał jak młoda dziewczyna, ale Rita nie mogłaby przysiąc, że to jej mąż.
„A co jeśli…” zaczęła, ale nie zdołała dokończyć zdania.
„Mówię ci na pewno” – przerwała jej Lucy. „Najprawdopodobniej twój mąż nie żyje. Albo siedzi w więzieniu. Albo gdzieś indziej, ale nie na wolności – inaczej by go dorwali.
- Ale skąd on ma te paragony? – zapytała Rita. – To na pewno pismo Igora – sprawdziłam.
„Rachunki mogły być sfałszowane” – Lucy wzruszyła ramionami. „Albo są falsyfikatami wypisanymi przez innych. Albo w ogóle nie istnieją, a pokazano ci tylko kserokopie. Widziałeś oryginały?”
Rita pomyślała, przypominając sobie. Onisimov pokazał jej papiery – ale tak naprawdę były to kopie oryginałów. Wyjaśnił to, mówiąc, że oryginały były przechowywane w jego sejfie i nie nosił ich przy sobie.
„Nie” – powiedziała. „Tylko kopie. Ale sąd musiał mieć oryginały?”
„W sądzie mogło się wydarzyć wszystko” – Lucy machnęła ręką. „Nie o tym mówię. Mówię o tym, że ten Onisimov zwodzi cię jak kot – i jak dotąd całkiem skutecznie. Ale to zmienimy”.
„Jak?” zapytała Rita i nagle poczuła, że coś rozmarza w jej duszy – coś, co było zamrożone przez bardzo długi czas.
„Mam przyjaciół” – powiedziała Lucy. „Z mojego poprzedniego życia. Nadal są dziennikarzami. Mogą nam pomóc odkopać informacje o twoim mężu i tym Onisimovie. To zajmie trochę czasu. I może pieniędzy”.
„Nie mam pieniędzy” – powiedziała ze smutkiem Rita. „Ani grosza”.
„Czy masz jakichś krewnych, do których mogłabyś się zwrócić o pomoc?” zapytała Lucy.
Rita pokręciła głową:
— Mam tylko siostrę, mieszka na wsi, w obwodzie wołogodzkim. Jakie ma pieniądze?
„No to możemy obejść się bez pieniędzy” – powiedziała stanowczo Lucy. „Tylko czas i cierpliwość”.
Rita miała czas – ciągnął się powoli, jak guma do żucia, którą dzieci puszczają bańki mydlane. Cierpliwość była trudniejsza – nie mogła spać, nie mogła jeść, nie mogła myśleć o niczym innym poza mieszkaniem, które komornicy mieli jej odebrać. Onisimov miał już w rękach decyzję sądu i zadzwonił, żeby przekazać Ricie dobrą nowinę:
- Komornicy przyjdą rano. Spakuj swoje rzeczy, Margarita Siergiejewna. Możesz zabrać ze sobą najpotrzebniejsze rzeczy. Meble zostają – pójdą na spłatę długu.
Lucy przyszła na noc, przyniosła butelkę wina, którą wypili razem. Butelka dla dwojga była dla Rity zbyt duża, ale okazała się w sam raz, by w końcu zasnąć, ciężka i duszna.
Rita obudziła się, słysząc głośne pukanie do drzwi.
„To oni” – jęknęła, naciągając koc na głowę. „Nie mogę. Nie otworzę”.
„Połóż się” – powiedziała Lucy. „Otworzę”.
Podeszła do drzwi bez zakładania szlafroka, w swojej absurdalnej piżamie z niedźwiedziami polarnymi. Rita usłyszała, jak otwiera drzwi i mówi do kogoś: „Zaczekaj tu”, po czym drzwi zatrzasnęły się z hukiem i Lucy wróciła do sypialni.
„Czy są tam komornicy?” zapytała Rita.
„Nie” – odpowiedziała Lucy. „To o wiele ciekawsze. Twój mąż tam jest”.
Rita patrzyła na nią, nic nie rozumiejąc:
- Kto?
„Tam jest mężczyzna” – powtórzyła powoli Lucy. „Mówi, że to Igor Korżyn. Twój mąż”.
Rita wstała z łóżka jak lunatyczka. Włożyła szlafrok i uczesała włosy. Umyła się, patrząc w lustro niewidzącymi oczami. Potem wyszła na korytarz.
Igor Pawłowicz stał tam, taki sam jak trzy lata temu, tylko z siwymi włosami na skroniach i dziwnym, jakby pustym spojrzeniem. Spojrzał na Ritę, a w jego oczach pojawiło się coś mrocznego i nieżyczliwego.
„Witaj, Ritulya” – powiedział cicho. „Jestem w domu. Tęskniłaś za mną?”
Rita nie odpowiedziała. Spojrzała na męża, a w jej oczach malowało się jedynie zdumienie. Żadnej radości, gniewu, urazy – tylko dziwne, obojętne zaskoczenie, jakby zobaczyła ducha albo figurę woskową, która ożyła.
- Nie cieszysz się, że mnie widzisz? – zapytał Igor Pawłowicz z udawaną radością. – Ale wróciłem. Na dobre. Na dobre. Będziemy mieszkać razem, jak dawniej. Obiecałem ci, że wrócę, pamiętasz?
„Nie przypominam sobie, żebyś cokolwiek obiecywał” – odpowiedziała Rita. „Po prostu zniknąłeś. Bez słowa. Bez pożegnania. Bez żadnego wyjaśnienia”.
„Były okoliczności” – wzruszył ramionami Igor Pawłowicz. „Nie mogłem zrobić inaczej. Wiesz, jak bardzo cię kocham. Nigdy nie chciałem cię skrzywdzić”.
Za nim stał kolejny mężczyzna – w średnim wieku, w granatowym garniturze, bardzo pewny siebie. Zrobił krok naprzód i podał Ricie plik dokumentów.
„Aleksander Rudolfowicz Zimin” – przedstawił się. „Notariuszu. Muszę poświadczyć akt darowizny mieszkania. Jesteś gotowy?”
Rita wzięła dokumenty i spojrzała na pierwszą stronę. Dużymi literami napisano na niej: „Umowa darowizny mieszkania”. Darczyńcą jest Margarita Siergiejewna Korżyna, a odbiorcą Igor Pawłowicz Korżyn.
„Myślisz, że tego nie podpiszę, prawda?” – zapytała, patrząc na męża.
„Myślę, że tak” – skinął głową. „Nie masz wyboru. Albo zrobisz znak i wypuścisz powietrze, albo…”
— Bo co?
– Albo komornicy i tak opiszą mieszkanie i oddadzą je za długi. Onisimov powiedział, że jeśli podpiszesz mi akt darowizny, to umorzy mi dług.
„I nie pomyślałaś, że to dziwne?” – zapytała Rita, a jej głos nagle zabrzmiał stalowo. „Że osoba, której jesteś winna ogromną sumę pieniędzy, nagle tak łatwo zgodziła się umorzyć ci dług, żebyś tylko mogła odzyskać własne mieszkanie? Coś tu jest nie tak, nie sądzisz?”
Igor Pawłowicz zamarł, patrząc na żonę z niezrozumieniem. Była mu jakoś inna, obca, nieznana. Nie ta sama kobieta, którą zostawił trzy lata temu.
„Co ci się stało?” zapytał. „Nigdy nie byłaś taka… taka…”
— Jaki? — zapytała Rita. — Pewny siebie? Zdecydowany? Jestem inny, tak. Bo trzy lata bez ciebie wiele mnie nauczyły. Na przykład tego, że nie można ufać ludziom takim jak ty. I ludziom takim jak Onisimow.
„Nic nie rozumiesz!” – podniósł głos Igor Pawłowicz. „Nie wiesz, w co się wpakowałem!”
„To proszę mi to wyjaśnić” – powiedziała spokojnie Rita.
„Ja… musiałem wyjechać, pilnie” – zaczął Igor Pawłowicz. „Pożyczyłem od paru osób. Ale nie dla siebie! Dla interesów. I interes upadł. Musiałem oddać pieniądze, ale nie mogłem. Musiałem uciekać. Myślałem, że wszystko się uspokoi, że wrócę, kiedy wszystko się uspokoi. A potem… wtedy mnie znaleźli. Powiedzieli: albo im pomogę, albo… muszę pomóc, rozumiesz? Inaczej oboje byśmy zginęli. Wróciłem po ciebie, Rituljo. Rozumiesz? Po ciebie.”
Rita spojrzała na męża i zobaczyła, jak kłamie. Znała go aż za dobrze – wiedziała, jak mruży oczy, kiedy kłamie, jak nerwowo oblizuje wargi, jak stuka palcami o nogę.
„Więc postanowiłeś mnie uratować, wynajmując mieszkanie?” – zapytała. „Jak szlachetnie”.
„Onisimow powiedział, że jeśli mieszkanie będzie zarejestrowane na moje nazwisko, to umorzy mi dług” – uparcie powtarzał Igor Pawłowicz. „To jedyne wyjście”.
„Wiesz co” – powiedziała Rita – „niczego nie podpiszę. Natychmiast zadzwonimy na policję i powiemy im wszystko. O tobie i o Onisimowie”.
„Nie rozumiesz!” krzyknął Igor Pawłowicz, zaciskając pięści. „Zabiją mnie!”
„Właściwie nic mnie to nie obchodzi” – odpowiedziała obojętnie Rita. „I tak owdowiałam trzy lata temu”.
Igor Pawłowicz zamilkł, patrząc na żonę ze zdumieniem. Jakby zobaczył ją po raz pierwszy – nie jako dodatek do siebie, nie jako wygodny element wnętrza, ale jako żywą osobę z własnymi myślami i uczuciami.
„Więc tak teraz będziemy rozmawiać?” zapytał cicho.
– Właśnie – skinęła głową Rita. – A teraz poproszę was oboje, żebyście wyszli. I powiedzcie Onisimowowi, że zgadzam się na spotkanie z nim. Ale tylko w obecności mojego adwokata. Mam teraz adwokata. Bardzo dobrego. I jest jeszcze coś. Myślę, że będzie zainteresowany.
Notariusz, który przez cały czas w milczeniu przenosił wzrok z Rity na Igora Pawłowicza i z powrotem, westchnął.
„Rozumiem” – powiedział. „Umowa nieważna. Do widzenia”. I wyszedł, ostrożnie zamykając za sobą drzwi.
Igor Pawłowicz stał przez jakiś czas na korytarzu, patrząc na żonę tym samym zrozpaczonym wzrokiem.
„Nie chciałem, żeby tak wyszło” – powiedział w końcu. „Ale nie zostawiasz mi wyboru”.
„Zawsze jest wybór” – odpowiedziała spokojnie Rita.
Wyszedł, głośno trzaskając drzwiami. Rita wróciła do sypialni, gdzie czekała na nią Lucy.
„Doskonale” – powiedziała Lusia, wyjmując dyktafon z torebki. „Wszystko jest nagrane. Prześlę to Saszy, naszemu prawnikowi redakcyjnemu. Jeśli zaczną się źle zachowywać, natychmiast opublikujemy materiał. A teraz idźmy na policję i napiszmy oświadczenie”.
„O czym?” zapytała Rita.
„O czymkolwiek” – Lucy wzruszyła ramionami. „O groźbach. O szantażu. Kto wie o czym. Najważniejsze, żeby zacząć działać. Pokazać, że nie siedzimy bezczynnie i nie czekamy, aż nas wyrzucą”.
„Mogą… naprawdę mogą…” Rita zawahała się, nie wiedząc, jak sformułować swoje obawy.
- Zabić? – dokończyła za nią Lyusia. – Nie teraz. Teraz wiedzą, że jesteśmy gotowi się bronić. A tak przy okazji, komornicy dziś nie przyjadą. Zadzwoniłam do komornika – dostali nakaz sądowy o zawieszeniu postępowania egzekucyjnego. Sasza to zrobił. Mówiłam ci – to dobry prawnik.
„Dziękuję” – powiedziała Rita, nie wiedząc, za co dziękuje – za wsparcie, pomoc, zrozumienie? Za wszystko razem? „Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła”.
„Mógłbyś to zrobić” – odpowiedziała poważnie Lucy. „Wierzę w ciebie”.
Potem odbył się kolejny proces, i kolejny, i kolejny. Adwokaci Onisimowa (który sam już się nie pojawił) wycofywali się powoli, niechętnie, ale mimo to. Najpierw sąd orzekł, że pokwitowania wystawione przez męża nie mogą stanowić podstawy do odebrania majątku żony. Następnie inny sąd orzekł, że ponieważ Igor Pawłowicz nie został uznany za zmarłego ani zaginionego, jego majątek nie podlega podziałowi.
Potem wydarzyło się coś nieoczekiwanego i dziwnego – Igor Pawłowicz został rzeczywiście odnaleziony. Najpierw przyszedł list – na oficjalnym papierze firmowym, od policji. „W związku z odkryciem szczątków, prawdopodobnie należących do Pani męża, Igora Pawłowicza Korżyna, prosimy o zgłoszenie się w celu identyfikacji”.
Rita poszła do kostnicy, stanęła tam i patrzyła na chudą, siną twarz, mgliście przypominającą twarz jej męża. Ciało znaleziono w pasie leśnym niedaleko Mytiszczi, gdzie leżało przez około trzy lata. Badanie wykazało, że zgon nastąpił w wyniku rany postrzałowej głowy.
Rita spojrzała na zwłoki i wydało jej się to dziwne – nie czuła niczego. Żadnego żalu, żadnej ulgi, żadnej złości, żadnego żalu. Jakby patrzyła na kogoś obcego, kogoś nieznanego.
„To on?” zapytał śledczy, szczupły, starszy mężczyzna o zmęczonej twarzy.
„Nie wiem” – odpowiedziała szczerze Rita. „Wygląda na to, ale… nie jestem pewna”.
„Zrobimy test DNA” – powiedział śledczy. „Ale potrzebujemy próbek. Masz jakieś jego rzeczy? Może włosy? Szczoteczkę do zębów?”
W domu Rita otworzyła szafę, w której wciąż wisiały rzeczy męża. Nie dotykała ich przez te wszystkie lata – najpierw czekała na jego powrót, a potem po prostu o nich zapomniała. Wyjęła grzebień z włosami i podała go detektywowi.
„Powiedz mi” – zapytała – „ten człowiek, który do mnie przyszedł, ten, który podawał się za mojego męża… Kim on był?”
„Nie wiem” – odpowiedział śledczy, chowając grzebień do woreczka na dowody. „Ale się dowiemy. Na pewno się dowiemy”.
Powiedziano jej, że wyniki testu DNA będą gotowe za miesiąc. Rita skinęła głową i odeszła, nie oglądając się za siebie.
Poszła do Łusi, która mieszkała teraz w Chimkach, do jednopokojowego mieszkania w nowym budynku z widokiem na las. Wypiły herbatę, a Rita opowiedziała im o swoich zmartwieniach. Znalazła pracę administratora w małej prywatnej klinice. Pensja nie była zbyt dobra, ale wystarczała na przeżycie. Mieszkanie pozostało jej – Onisimow wycofał pozew po tym, jak popularna gazeta opublikowała artykuł o grabieżcach, którzy polowali na mieszkania samotnych kobiet. Artykuł napisała przyjaciółka Łusi – i choć nie wymieniono żadnych nazwisk, wszystkich uczestników historii łatwo było rozpoznać.
„Cóż, jesteś szczęśliwy?” zapytała Lucy.
- Co? – Rita była zaskoczona.
- No, że już po wszystkim. Że mieszkanie nadal jest twoje. Że Onisimov zostawił cię w spokoju.
„Nie wiem” – Rita wzruszyła ramionami. „Nie sądzę, żeby radość kiedykolwiek do mnie wróciła. Przez ostatnie trzy lata zapomniałam, jak być szczęśliwym”.
„Nauczysz się jeszcze raz” – powiedziała Lucy z przekonaniem. „Wszyscy uczymy się tego na nowo. Po porażkach, stratach, żałobie. Uczymy się żyć dalej”.
Rita spojrzała na nią i pomyślała, że może Lucy ma rację. Może życie naprawdę toczy się dalej – nawet jeśli wydaje się, że skończyło się na zawsze.
Tego wieczoru, wracając do domu, Rita minęła kwiaciarnię i nagle się zatrzymała. Kupiła bukiet żółtych chryzantem – tych samych, które Onisimov przyniósł jej kiedyś do szpitala. Przyniosła je do domu, wstawiła do wazonu i długo się im przyglądała.
„Jestem w domu” – powiedziała na głos, nie wiedząc, do kogo mówi – do siebie, do swojego pustego mieszkania, do swojego nowego życia? „Jestem w domu”.
I po raz pierwszy od trzech lat poczułem, że te słowa są prawdą.
Miesiąc później nadeszły wyniki badań. Ciało znalezione w pasie leśnym rzeczywiście należało do Igora Pawłowicza Korżyna. Oficjalnie została wdową.
Tydzień później Onisimov do niej zadzwonił.
„Przykro mi z powodu twojego męża” – powiedział swoim pozornie cichym głosem. „Naprawdę mi przykro. Chciałbym cię poznać, Margarito Siergiejewno. Muszę ci coś powiedzieć”.
„Co dokładnie?” zapytała Rita.
„Nie przez telefon” – odpowiedział cicho Onisimov. „Mam przyjść do ciebie? A może wolałbyś przyjść do mojego biura? A może lepiej, spotkajmy się gdzieś na neutralnym gruncie. Na przykład w kawiarni. Gdzieś, gdzie poczujesz się bezpiecznie”.
Rita zastanowiła się przez chwilę i zgodziła. Spotkali się w małej kawiarni niedaleko jej domu – Rita nie przyszła sama, ale z Lusią. Onisimow również nie przyszedł sam – z młodym mężczyzną, który przedstawił się jako Siergiej.
„Muszę cię przeprosić” – powiedział Onisimov, kiedy usiedli przy stole. „I coś wyjaśnić. Jestem prywatnym detektywem. Igor Pawłowicz wynajął mnie, żeby cię chronić.
- Chronić? – zdziwiła się Rita. – Przed kim?
– Od siebie – odpowiedział z goryczą Onisimow. – Wpakował się w bardzo nieprzyjemną sytuację. Był winien pieniądze bardzo niebezpiecznym ludziom. Wiedział, że go śledzą, że prędzej czy później go znajdą. I że wtedy przyjdą po ciebie. Po jego majątek. Po wszystko, co miał.
„I dlatego cię o to prosił… o co? Żebyś mi odebrał mieszkanie?” – zapytała Rita z niedowierzaniem.
„Nie” – Onisimov pokręcił głową. „Prosił mnie, żebym dopilnował, żeby mieszkanie pozostało u ciebie. Za wszelką cenę. Wiedział, że prędzej czy później zostanie zabity. Ale chciał, żebyś był bezpieczny. Igor Pawłowicz zapłacił mi za tę pracę – ze wszystkiego, co miał. Musiałem dopilnować, żeby mieszkanie nie trafiło w ręce tych ludzi. Do tych, którzy go szukali.
„Ale ty sam próbowałeś odebrać mi to mieszkanie” – uparcie powtarzała Rita.
„To była gra” – odpowiedział Onisimov. „Ludzie, przed którymi chcieliśmy cię chronić… powiedzmy, że byli o wiele groźniejsi ode mnie, bądź pewien. Nie traktowaliby cię jak kogoś bliskiego. Nie poszliby do sądu. Po prostu by przyszli, a ty dałbyś im wszystko, co miałeś, a potem… potem znowu by po ciebie przyszli”.
„Ale nie rozumiem” – powiedziała Rita. „Więc dlaczego?”
„To proste” – powiedział Onisimov. „Chcieliśmy, żeby wiedzieli: nie macie nic. Ten facet” – skinął głową w stronę towarzysza – „pracował dla nich. Miał im składać raporty z waszych spraw. A my chcieliśmy, żeby im powiedział: pani Korżyna nie ma nic cennego. Ani pieniędzy, ani majątku. A oni sami nie chcieli tego sprawdzić. Zbyt mało wartościowe dla nich.
„A potem, kiedy znaleźli ciało pani męża, w ogóle nie mieli dla pani czasu” – dodał Siergiej. „Interesowały ich dokumenty, które rzekomo przechowywał Igor Pawłowicz. Okazało się jednak, że ich nie miał.
„Jakie dokumenty?” zapytała Rita.
„Nieważne” – uśmiechnął się Onisimov. „Uwierz mi, lepiej, żebyś nie wiedział. Najważniejsze, że jesteś teraz bezpieczny. Upewnili się, że nic ci nie grozi i poszli dalej. Nie będą gonić za mieszkaniem, które według dokumentów nie jest twoje”.
Przez chwilę milczeli, a potem Rita zapytała:
- A ten człowiek? Ten, który przyszedł do mnie z notariuszem? Kim on był?
„Aktor” – wzruszył ramionami Onisimov. „Zatrudniliśmy go, żeby wszystko było przekonujące. Zagrał rolę twojego męża i zagrał ją bardzo dobrze. Muszę przyznać, że ty również zagrałaś swoją rolę znakomicie”.
„Nie żartowałam” – odpowiedziała cicho Rita. „Po prostu… po prostu w końcu przestałam się bać”.
Onisimov wyjął kopertę z teczki i podał ją Ricie.
„To dla ciebie” – powiedział. „Od mojego męża. Prosił, żebym ci powiedział, gdyby coś mu się stało”.
Rita wzięła kopertę ostrożnie, jakby to nie był papier, a coś niebezpiecznego. W środku znajdowały się dokumenty – akt darowizny mieszkania, sporządzony na jej nazwisko, i krótka notatka. Tylko dwie linijki, napisane znajomym, starannym charakterem pisma. „Wybacz mi, jeśli potrafisz. Kochałam cię, naprawdę”.
Rita złożyła notatkę, włożyła ją do torby i spojrzała na Onisimowa.
„Dziękuję” – powiedziała. „Za powiedzenie mi prawdy. Teraz mogę zacząć żyć na nowo. Bez strachu”.
Pożegnali się i rozeszli w swoje strony. Rita wracała do domu z Lucy i rozmyślała o tym, co by się stało, gdyby nie spotkała tej obcej kobiety, gdyby jej nie uwierzyła, gdyby nie zdecydowała się stawić jej oporu. Prawdopodobnie wszystko potoczyłoby się inaczej.
Czasem życie przybiera obrót, którego najmniej się spodziewamy. Czasem nieszczęście przeradza się w błogosławieństwo. Czasem obcy stają się nam bliżsi niż rodzina. A czasem trzeba stracić to, co wydaje się całym światem, by zyskać coś większego – siebie.
Rano Rita obudziła się wcześnie. Poszła do kuchni i otworzyła okno. Słońce wschodziło nad miastem. Nowy dzień. Nowe życie. Wyjęła kubek i nalała sobie kawy. I po raz pierwszy od dawna poczuła, że może odetchnąć głęboko.
Była w domu. Nareszcie w domu.