„Nie usiądę do stołu po takim cyrku” – odwróciłam się i poszłam świętować urodziny przyjaciółki. Sama. I z klasą.

Tego dnia obudziłam się wcześniej niż zwykle. Nawet za wcześnie, jak na kobietę, która dziś kończy czterdzieści lat. Wydawałoby się, że powinnam leżeć w łóżku do obiadu, a potem leniwie ziewnąć, włożyć szlafrok w panterkę i powitać gratulacje brzękiem kieliszków. Ale nie.

Był plan, żeby wszystko zrobić przed szóstą wieczorem. Ugotować dla wszystkich, podać, udekorować, nie stracić panowania nad sobą i, najlepiej, nie rzucać w nikogo łyżką.

Czterdzieści lat to nie przelewki. W dwudziestce myślałam, że uczczę ten dzień nad brzegiem oceanu albo przynajmniej w spa. I uczciłam – przy piecu. Ale z entuzjazmem! Przecież wieczorem mieli przyjechać moi rodzice, teściowa, teść, przyjaciele, koledzy – cała świąteczna ekipa.

Dzieci obudziły się pierwsze. Mój syn, Kostia, przytulił mnie, pogratulował i natychmiast zniknął:

  • Mamo, do zobaczenia wieczorem! Chłopaki i ja jedziemy na rowerach. Rozumiesz…

Oczywiście, rozumiem. W jego wieku też marzyłem o ucieczce od obowiązkowych toastów i cioci Lidy z jej pytaniami: „Masz chłopaka?” i „Czemu znowu nosisz te spodnie?”.

Napisałem wcześniej do mojej córki Leny – byłem u koleżanki za miastem, ale obiecałem wrócić. Wszystko idzie zgodnie z planem.

Już o dziewiątej rano aktywnie krzątałam się po kuchni – między piekarnikiem a sałatkami. Potem pojawił się Igor, mój oficjalny mąż i, jak się później okazało, główna niespodzianka dnia.

  • Dzień dobry. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin – mruknął, pocałował i usiadł… żeby napić się kawy. I przeczytać wiadomości. To wszystko. Koniec udziału. Szef odleciał w astral.

„Może mógłbyś mi trochę pomóc?” zapytałem subtelnie, trzymając w dłoni nóż.

– Zaraz, zaraz, dokończę czytać. – To „zaraz” ciągnęło się przez kilka godzin, po czym po prostu włączył telewizor. Żeby garnki nie przeszkadzały mu się skupić.

O trzeciej przyszła moja siostra Rita, promieniejąca, z pudełkiem pod pachą.

  • Jak się tu masz? Gdzie jest Igor?

„Zniknął w telewizyjnym zapomnieniu” – skinąłem głową.

Zdecydowanym krokiem udała się do salonu, a pięć minut później jej mąż, najwyraźniej po imponującej rozmowie, ożył. Zaczął nakrywać do stołu, a nawet zaproponował, że pokroi chleb. Cuda.

O szóstej wszystko było gotowe. Dzieci wróciły, dały kwiaty i kartki. Goście zaczęli się schodzić. Marzyłam wprawdzie o niebieskiej sukience z odkrytymi plecami, ale w mojej domowej sukience – kok, zmęczona twarz, watowe nogi. Ale wytrzymałam.

Wakacje się rozpoczęły.

„Mięso jest, oczywiście, trochę suche…” Igor nie mógł się powstrzymać od powiedzenia tego, dziobiąc coś na talerzu.

„Wszystko jest bardzo smaczne, Oluś” – szybko dodała teściowa.

  • Nie, serio. Kiedyś robiłeś to smaczniejsze. A sałatki – musisz uważać. W końcu jesteś już stary…

Poczułem, jak drga mi powieka. Ale milczałem. Moja twarz wyglądała, jakbym właśnie wypił wiadro kwaśnego kefiru.

Przyjaciółka Masza wstała z toastem – próbowała przekuć wszystko w coś pozytywnego. Udało jej się. Goście wydawali się ożywieni, gratulacje i wybuchły śmiechy. Atmosfera prawie się poprawiła… aż Igor postanowił zabłysnąć, wygłaszając mowę końcową.

  • Życzę Ci szczęścia, zdrowia… i żebyś była w formie. Jesteś, oczywiście, piękna, ale trochę zaniedbana. Chcę po prostu widzieć Cię jako najlepszą wersję siebie.

W tym momencie coś we mnie się zatrzymało.

Wstałam. Podziękowałam wszystkim. I poszłam do sypialni. Bez krzyku, bez łez – po prostu usiadłam.

Nikt nie wszedł. Żadnego pukania. Żadnego “przepraszam”. Żadnego “czy wszystko w porządku?”. Typowe.

Spojrzałam na moją niebieską sukienkę. Tę. Zdjęłam ją. Założyłam. Nałożyłam makijaż. W lustrze – piękna kobieta. Silna. Nie jakaś „zaniedbana”.

Zadzwoniłem do mojej przyjaciółki Kiry:

— Jesteś dziś zajęty?

„Tylko jeśli zabierzesz mnie do restauracji” – zaśmiała się.

Tak właśnie zrobiłem. Zarezerwowałem stolik, założyłem buty i wyszedłem z sali.

„Och, w końcu wyglądasz przyzwoicie” – zażartował Igor. „W przeciwnym razie dziś rano…”

„Słyszałam od ciebie tyle „komplementów” w ciągu jednego dnia, że teraz nawet lampka wina z przyjaciółką to akt szacunku do samej siebie” – powiedziałam spokojnie. „Wychodzę. A ty jesteś tutaj… bawisz się beze mnie”.

Kira i ja siedzieliśmy w restauracji. Zamówiliśmy wino, a potem jeszcze więcej. Rozmawialiśmy, śmialiśmy się, wspominaliśmy, marzyliśmy. Dyskutowaliśmy o tym, jak może wyglądać „najlepsza wersja mnie”. I zdaliśmy sobie sprawę – ona już istnieje. Tylko że jeszcze nie jest za darmo.

Dzwonił Igor. Nie odebrałam.

Jeszcze nie rozmawiamy. I szczerze mówiąc, jest mi łatwiej. Rozwód? Może. Nie od razu. Ale jedno wiem na pewno: nie będzie jak dawniej.

Chcę zapamiętać te urodziny nie przez czyjeś gadanie, ale przez to, jak po raz pierwszy od dawna – opuściłam kuchnię i weszłam w swoje życie.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *