Nikt nie zabierze ci mieszkania? Serio? A kiedy twój były mąż pojawi się w drzwiach z matką i walizkami, przekonany, że ma pełne prawo tu mieszkać, co zrobisz? Uśmiechniesz się i odsuniesz, robiąc miejsce? Czy znajdziesz w sobie siłę, by zatrzasnąć drzwi przed ich bezczelnymi twarzami?
Taisia wciąż pamiętała ostatni dzień, kiedy Siergiej odszedł. Był to zwyczajny wtorek, gotowała obiad w kuchni. On po prostu spakował swoje rzeczy do torby i powiedział: „Jestem zmęczony. Mam już dość. Mam dość”.
Nie trzasnął drzwiami, nie krzyknął. Odszedł cicho, jakby zniknął z jej życia. Do swojej matki.
Siergiej i Alewtina Pawłowna to dwie połówki tego samego jabłka. Matka zawsze była dla niego ważniejsza niż ktokolwiek inny na świecie. A synowa była dla niej chwilowym utrapieniem. „Twoja gospodyni jest taka sobie, synu” – mawiała, gdy przyjeżdżała w odwiedziny. „Bez dzieci to nie rodzina” – powtarzała, choć sama wcale nie chciała wnuków. Po prostu potrzebowała syna blisko siebie. Zawsze i nieustannie. Matczynej miłości.
Trzynaście wspólnie spędzonych lat zniknęło bez śladu.
Przez pierwsze miesiące po wyjeździe Taisiya czekała na telefon. Na wiadomość. Przynajmniej na cokolwiek. Potem przestała. I o dziwo, poczuła się jakoś lepiej.
Przez rok samotności przyzwyczaiła się do ciszy. Do własnego rytmu. Do tego, że nikt nie krzywi się na zapach jej ulubionych perfum. Nikt nie wyłącza jej muzyki w połowie piosenki. Nikt nie komentuje każdego jej kroku.
W pierwszych miesiącach budziła się z uczuciem pustki. Potem zrozumiała: to nie pustka – to wolność. Stopniowo zaczęła się malować rano. Nie dla kogoś innego – dla siebie. Kupiła jaskrawe poduszki do wnętrza. Powiesiła obraz kobiety-tygrysicy, który Siergiej uznał za „niesmaczny”.
I podobało jej się jej nowe życie. Lubiła siebie.
Po ślubie Siergiej powiedział, że jest zadowolony ze wszystkiego, że jest im razem dobrze. Ale kiedy przyjechali odwiedzić znajomych z dziećmi, zmienił się. Najpierw bawił się z dziećmi, śmiał się, a potem zamilkł.
Wieczorem położyli się do łóżka plecami do siebie. Nie przytulił się. Nie pocałował. Taisiya zasugerowała: „Może adoptujemy?”. Pokręcił tylko głową: „Nie chcę cudzego”. Stopniowo rósł między nimi mur – nie z kłótni, skandali, ale z milczenia. Każdego wieczoru w tym samym mieszkaniu, przy tym samym stole, w tym samym łóżku – i nieskończenie daleko od siebie.
Kiedyś, będąc jeszcze na studiach, odmówiła zajścia w ciążę – bała się, że nie da rady pogodzić nauki z opieką nad dzieckiem. Żałowała tego każdego dnia, zwłaszcza gdy dowiedziała się, że nigdy więcej nie będzie mogła zostać matką.
Dzwonek do drzwi zadzwonił w niedzielny wieczór. Taisiya właśnie wyszła spod prysznica, owinięta w duży ręcznik. Niedziela była jej dniem. Dniem, w którym pozwoliła sobie nie być nauczycielką. Tylko sobą, tylko kobietą z pianą w wannie, maseczką na twarzy i smakołykami w dłoni.
Zarzuciła na siebie szlafrok, otworzyła drzwi i zamarła, nie wierząc własnym oczom.
Siergiej stał na progu. Wyglądał, jakby schudł, nawet po nowej fryzurze. Za nim stała Alewtina Pawłowna z miną zwyciężczyni. Obie niosły torby – on tę samą sportową, ona dwie ogromne torby podróżne.
„Witaj” – powiedział Siergiej, patrząc na Taisiję od góry do dołu. „Wyglądasz dobrze”.
Instynktownie owinęła się ciaśniej szlafrokiem. Jego spojrzenie było nieprzyjemne – oceniające, jakby miał do tego prawo.
– W mieszkaniu mojej mamy pękła rura – byliśmy zalani – kontynuował, jakby nic się nie stało. – Technicy powiedzieli, że naprawa potrwa dwa tygodnie, może miesiąc. Wszystko musi wyschnąć, a rozbieranie podłóg zajmie dużo czasu. Zamieszkamy z tobą. I tak jesteś sam, a mieszkanie jest praktycznie wspólne. W końcu jesteśmy mężem i żoną.
Rok. Nie dzwonił i nie pisał przez cały rok. A teraz stoi na progu z takim wyrazem twarzy, jakby wyszedł wczoraj.
„Nie będziemy tu długo” – dodała Alewtina Pawłowna. „Z dwa miesiące, nie więcej. Potem odejdziemy. Nie masz nic przeciwko, Taechka?”
„Taechka”. Po raz pierwszy od trzynastu lat teściowa nazwała ją zdrobnieniem. To najbardziej przeraziło Taisiję.
Poczuła, jak stara Taisiya – ta, która przez całe życie była wygodna, wyrozumiała i cicha – budzi się w środku, gotowa powiedzieć: „Tak, oczywiście, wejdź”. Ale obok niej obudziła się inna – ta, która nauczyła się żyć w samotności. Która rozumiała wartość jej samotności.
„Nie” – powiedziała Taisiya.
„Co?” zapytał ponownie Siergiej, jakby nie usłyszał.
– Powiedziałem „nie”. Nie będziesz tu mieszkać.
Alevtina Pawłowna zrobiła krok naprzód, niemal wciskając się między Taisiję a drzwi:
– Czemu tak na mnie patrzysz, kochanie? Myślisz, że lubimy prosić, żeby do ciebie przyjść? – Parsknęła śmiechem. – Mamy siłę wyższą. Nie mamy dokąd pójść. Poza tym, tyle jesteś winna Sierioży. Zabrał cię po twoich… problemach. Inni by cię nie wzięli.
„Siergiej, zdejmij nogę” – powiedziała Taisiya przez zaciśnięte zęby, naciskając na drzwi całym ciałem. „Nie żartuję”.
– No, daj spokój – nacisnął mocniej, drzwi otworzyły się szerzej. – Pożyjemy miesiąc, może dwa, a potem odejdziemy. Nic wielkiego. Odejdź, Taika.
Wyciągnął rękę w stronę jej ramienia, próbując ją odepchnąć. Taisiya się cofnęła.
– Spróbuj mnie chociaż dotknąć.
Alevtina, korzystając z okazji, wcisnęła się bokiem do mieszkania, ciągnąc za sobą torby.
– Co to za koncert, dziewczyno? – syknęła, rozglądając się po korytarzu. – Mój mąż wrócił, a ty wyglądasz jak czarownica. I ten zapach… Musisz to przewietrzyć.
Taisiya poczuła, jak jej policzki płoną. Ze złości, ze wstydu – włamywali się do jej domu i wciąż śmiali!
– Wynoś się stąd! Natychmiast! – Zaczęła krzyczeć. – To moje mieszkanie! MOJE! A ty tu nie mieszkasz!
– Spokojnie, – Siergiej przewrócił oczami. – Co ty krzyczysz? Obudzisz sąsiadów. Pomieszkamy z tobą przez kilka miesięcy, nikt ci nie zabierze chaty.
– Tak, kochanie – wtrąciła Alevtina, zdejmując płaszcz. – Nie ma co histeryzować. Lepiej zrób nam herbatę.
Alevtina Pawłowna wydała dźwięk podobny do krakania wrony:
– Co?! Zwariowałaś? To twój mąż! Twoja rodzina!
„Były mąż” – poprawiła Taisiya. „I na pewno nie rodzina”.
Taisiya chwyciła telefon z szafki nocnej i wybrała numer 112. Jej ręce się trzęsły, ale palce precyzyjnie naciskały przyciski.
– Czyś ty zupełnie oszalała? – Siergiej rzucił się w jej stronę, próbując jej wyrwać telefon. – Co ty, k…a, robisz?
– Nie waż się! – Taisiya odepchnęła go wolną ręką. – Dzwonię na policję! Włamałeś się do mojego mieszkania nielegalnie!
„Halo” – powiedziała do telefonu, wycofując się do pokoju. „Ktoś włamał się do mojego mieszkania. Próbują mnie zmusić, żebym została. Boję się! Są agresywni! Przyślijcie kogoś!”
Szybko podała adres.
– Zwariowałaś?! – Siergiej spojrzał na matkę. – Mamo, słyszysz? Zadzwoniła po miejscową policję czy coś?
„Ruszaj!” – powtórzyła Taisiya, wymachując telefonem jak bronią. „Policjant już jedzie!”
– O co się tak wściekasz? – Alevtina ścisnęła torby. – Wezwiesz policję na własnego męża?! Niewdzięczna! On cię wspierał! Poświęcił ci życie! A ty mu nie współczułaś?
– WYJDŹ STĄD! – krzyknęła Taisiya naprawdę, a jej głos się załamał. – Nie chcę cię widzieć! Nigdy!
Spojrzała na Siergieja:
– Masz dziesięć minut, żeby wyjść.
Oni nie odeszli.
Miejscowy policjant pojawił się błyskawicznie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Drzwi były wciąż otwarte, Siergiej i Alewtina nadal kłócili się z Taisiją na korytarzu, gdy z windy wyszedł silny mężczyzna w mundurze.
„Inspektor rejonowy Sokołow” – przedstawił się. „Otrzymaliśmy zgłoszenie o nielegalnym wjeździe. Co się dzieje?”
Spojrzał na całą trójkę. Jego wzrok zatrzymał się na Taisii, zapłakanej, drżącej, w domowym ubraniu. Nie od razu rozpoznała w tym mężczyźnie kolegę ze szkoły. Igora Sokołowa. Tego samego chłopaka z trzeciej ławki.
„Igor?” wyszeptała, jednocześnie zaskoczona i z jakiegoś powodu zawstydzona.
– Taisiya? – Zmarszczył brwi, a potem jego twarz stwardniała. – Co tu się dzieje?
„Scena rodzinna, panie policjancie” – wtrącił Siergiej, wymuszając uśmiech. „Moja żona trochę się zapędziła. Moja matka i ja…”
„On nie jest moim mężem” – przerwała Taisiya drżącym głosem. „Nie mieszkamy razem od roku. A oni włamali się siłą, nie chcą odejść”.
– Kłamie – wtrąciła się Alevtina. – Mój syn wrócił, ma prawo! I co ona zrobiła? Widzisz?
„Czy jesteś zameldowany w tym mieszkaniu?” – Igor zapytał szorstko Siergieja.
– Nie, ale…
— Kto ma dokumenty mieszkania?
– Ona je ma – Siergiej wskazał palcem na Taisiję. – Przecież jesteśmy małżeństwem, mamy wspólny majątek!
„Dostałam to mieszkanie przed ślubem, od babci” – wyrzuciła z siebie Taisiya. „Mieszkanie jest tylko moje”.
„Jeśli mieszkanie należało do ciebie przed ślubem i jesteś tam zameldowany, a oni nie, to nie mają prawa tu przebywać bez twojej zgody” – powiedział Igor szorstko, po czym zwrócił się do Siergieja i jego matki. „Spakuj swoje rzeczy i opuść lokal”.
– Żartujesz sobie? – Siergiej podniósł głos. – Nie mamy dokąd pójść! Gotowałem jej obiad przez dwanaście lat, płaciłem za ten kojec, robiłem remont, a teraz jestem na ulicy?
„Słyszałeś mnie?” Głos Igora stał się lodowaty. „Pakuj się. Wynoś się. Albo cię aresztuję za niesubordynację i oskarżę o wtargnięcie”.
– Jak śmiesz? – krzyknęła Alevtina. – Mój syn to uczciwy człowiek! A ten… ten… nie potrafił nawet urodzić dzieci ani utrzymać domu!
– Jesteś żmiją, Tajko – westchnął Siergiej, chwytając torbę. – Zniszczyłeś mi całe życie. Pusty kwiatku! Myślisz, że ktoś cię będzie potrzebował? Stary, nic nie warty, brzydki! Nikt nawet na ciebie nie spojrzy!
„Ostatnie ostrzeżenie” – Igor podszedł do niego, instynktownie sięgając po pałkę. „Jeszcze jedno słowo i pójdziesz na komisariat”.
– Chodźmy, synu – Alevtina pociągnęła Siergieja za rękaw. – Nie upokarzaj się przed nią. Pożałuje, wróci na kolanach…
– Wynoś się! – Głos Taisiyi zabrzmiał niespodziewanie stanowczo. – I nigdy więcej nie wracaj. NIGDY!
„Pożałujesz tego” – wykrzywił się Siergiej. „Będziesz sama przez całe życie. I tak właśnie umrzesz – jako bezużyteczna staruszka, która nie potrafiła nawet urodzić dzieci!”
Taisiya zadrżała. Oto, o czym myślał przez te wszystkie lata. Że uważał ją za winną.
Łzy już płynęły – gorące, gniewne, bezradne.
„Dosyć tego” – głos Igora stał się szorstki. „Jeszcze jedna zniewaga i zatrzymam cię za brak szacunku dla dyżurnego funkcjonariusza. Zabierz swoje rzeczy i odejdź. Natychmiast.”
Siergiej pociągnął matkę za rękę:
– Chodźmy, mamo. Nie upokarzaj się.
„Ale dokąd idziemy?!” Alevtina kurczowo trzymała torby, jakby bała się, że ktoś jej je zabierze.
„To nie mój problem” – warknął Igor. „Masz chwilę”.
Gdy drzwi zatrzasnęły się za nimi, Taisiya zsunęła się po ścianie na podłogę. Trzęsła się gwałtownie, a jej zęby szczękały, jakby z zimna.
„Hej” – Igor przykucnął obok niego.
„Nienawidzę tego” – jęknęła, zakrywając twarz dłońmi. „Jak oni mogli!… Jak on mógł!…?”
Łzy płynęły nieuporządkowanym strumieniem – gorące, gniewne, długo powstrzymywane.
„Co ja im zrobiłam?” – szlochała. „Rok! Cały rok bez słowa, bez telefonu – a potem nagle się pojawili! Jakby to był ich własny dom! Jakby mieli do tego prawo!”
Igor niezręcznie położył jej rękę na ramieniu.
– Przepraszam, że pytam… ale czy on naprawdę odszedł rok temu? Nadal jesteś mężatką?
„Tak” – otarła oczy rękawem. „On po prostu… zabrał swoje rzeczy i wyszedł. Do mamy. Powiedział: »Jest zmęczony«. A ja… czekałam. Myślałam, że wróci, porozmawiamy… A on!…” Zalała ją kolejna fala szlochów. „Nigdy go nie przyjmę z powrotem! Nigdy!”
„I słusznie” – w jego głosie zabrzmiała nieoczekiwana stanowczość.
Taisiya podniosła na niego wzrok:
– Co?
„To prawda, że tego nie zaakceptujesz” – powtórzył Igor. „On cię nie szanuje. A jego matka… Nie powiem, co o niej myślę”.
Po raz pierwszy przez cały ten czas ktoś jej nie osądzał. Nie radzili jej, żeby się „pogodziła”, „dała mu jeszcze jedną szansę”, „przecież to mąż”, „mężczyznom jest ciężko”. Ktoś po prostu powiedział: „Masz rację”.
„Czy chcesz herbaty?” zapytała, ocierając łzy rękawem.
„Zrobię to” – skinął głową. „Trzęsą ci się ręce”.
„I nie będziesz się trząść?” Poszła do kuchni, zaskoczona, jak szybko wróciła do normy.
Siedzieli i pili herbatę. Taisiya od czasu do czasu wzdrygała się, gdy drzwi wejściowe trzaskały.
„Jutro złożę pozew o rozwód” – powiedziała, patrząc w kubek. „Nie ma sensu tego odkładać”.
„Zgadza się” – Igor odstawił kubek. „Muszę iść. Lepiej odpocznij”.
„Tak… dziękuję” – nie wiedziała, jak wyrazić swoją wdzięczność, nie uciekając się do patosu.
Kiedy wyszedł, Taisiya podgłośniła telewizor – nie chciała zostać sama ze swoimi myślami.
Rano wziąłem dzień wolny i poszedłem do MFC złożyć dokumenty. Wieczorem w domu znalazłem numer telefonu Igora i zadzwoniłem.
– Cześć. Jak się masz? – Jego głos brzmiał niepewnie.
– Dobrze. Złożyłam dokumenty. Rozwód za miesiąc.
– Dobrze, że tego nie opóźniasz.
– Dlaczego? Spędziłam z nim trzynaście lat. Dość.
Telefon stał się ich mostem. Dzwonią każdego wieczoru. Z początku krótko, potem dłużej. O pracy. O pogodzie. O planach na weekend.
Dwa tygodnie później zaproponował pójście do kina. Taisiya zgodziła się od razu, nawet nie pytając, jaki film. Siedzieli obok siebie w ciemności korytarza, przypadkowo dotykając się dłońmi, udając, że to tylko zbieg okoliczności.
Myślała, że ten pocałunek będzie czymś wyjątkowym. Nie. Wyszli z kina, było już ciemno, mżyło. Igor zarzucił jej kurtkę na ramiona.
— Czy tutaj jest cieplej?
„Tak” – odwróciła się do niego i nie myśląc o niczym innym, pocałowała go.
Prosto. Naturalnie. Bez dramatycznych pauz. Bez długich spojrzeń. Bez uścisków dłoni.
Rozwód został sfinalizowany zaskakująco szybko. Siergiej nawet nie pojawił się w sądzie. Nie dokonali podziału majątku. Mieszkanie i tak należało do niej.
„Nadal chcę to sprzedać” – powiedziała Taisiya Igorowi.
– Dlaczego?
– Wszystko tam jest… nie tak. Znasz to uczucie, kiedy wszystko wydaje się takie samo, ale odczucia są inne?
Skinął głową:
– Wiem. Po rozwodzie też wszystko sprzedałem. Nawet sofę, na której nigdy nie spałem.
Znaleźli jej nowe mieszkanie, małe, jednopokojowe mieszkanie w nowej dzielnicy na dziewiątym piętrze. Białe ściany, okna wychodzące na wschód, bez mebli. Idealne na nowy początek.
„Podoba ci się?” zapytał Igor, wchodząc do pustego pokoju.
„Bardzo” – skinęła głową Taisiya. „Nie ma go tu. Wcale. Ani kropli.”
Przeprowadzka przebiegła błyskawicznie. Książki, ubrania, kilka pudeł z drobiazgami – to cały dobytek. Ani jednej rzeczy związanej z Siergiejem. Nawet zdjęcia pozostały w pudełku w starym mieszkaniu.
Igor przyniósł ostatnią torbę, gdy było już ciemno.
„To wszystko” – rozejrzał się. „Możemy świętować parapetówkę”.
Siedzieli na podłodze, pili z papierowych kubków, śmiali się i wspominali szkołę.
„Pamiętasz jak na wychowaniu fizycznym…” zaczął Igor.
„Nie” – przerwała. „Nie chcę już oglądać się za siebie. Ani na szkołę, ani na małżeństwo. Na nic. Tylko naprzód”.
Zatrzymał się i spojrzał na jej twarz.
– Zgadza się. Podoba mi się ta Taisiya.
„Ja też” – uśmiechnęła się. „Wcześniej nawet siebie nie lubiłam, ale teraz lubię”.
Igor podszedł bliżej:
– Zawsze mi się podobałaś.
Wzięła go za rękę i splotła ich palce.
– Wiesz, powiem ci szczerze. W szkole nawet o tobie nie myślałam. Ale teraz tak. Bardzo dużo. I cóż.
I tak siedzieliśmy aż do nocy.
Igor zaczął się szykować, gdy zegar wskazywał godzinę jedenastą.
„Jutro idę do pracy” – wyjaśnił. „Dzięki za wieczór. Jeszcze raz, udanej parapetówki”.
„Nie chcesz zostać?” – zapytała bezpośrednio Taisiya.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem:
– Nie masz tu prawie nic.
„Jest materac” – wzruszyła ramionami. „Za mało?”
I został. Bez zbędnych pytań, bez niezręcznych sformułowań.
Po raz pierwszy od lat pozwoliła sobie po prostu robić to, na co miała ochotę. Bez oglądania się za siebie. Bez strachu. I wyglądało na to, że miała pod tym względem szczęście.