„Czy nikt nie widzi, że moje życie stało się niekończącym się Dniem Świstaka?” Szary kosmyk włosów opadł na twarz wyczerpanej kobiety pochylającej się nad zlewem pełnym brudnych naczyń.
- Marina, będziesz zaraz? Potrzebuję czystej koszuli! – z sypialni dobiegł niecierpliwy męski głos.
Za nimi niespokojnie poruszały się nastoletnie kapcie, a towarzyszyło temu irytujące mamrotanie:
- Mamo, gdzie są moje trampki? Znów je gdzieś schowałaś? I prałaś moje dżinsy?
Wtorkowy poranek rozpoczął się jak wszystkie poprzednie – wczesna pobudka o piątej rano, gdy cały dom jeszcze spał. Za oknem szara mgła dopiero zaczynała się przerzedzać, ustępując miejsca nieśmiałym promieniom jesiennego słońca. W cichej kuchni Marina Aleksiejewna stała przy kuchence, automatycznie mieszając owsiankę dla córki, jednocześnie smażąc jajka na bekonie dla męża i krojąc owoce dla siebie. Wczorajsze okruszki karmelowego ciasta przyklejały się do jej kapci, a każdemu krokowi towarzyszył charakterystyczny dźwięk – odklejania się i odklejania podeszew od linoleum.
Dyrektor finansowa dużej firmy w domu zamieniała się w maszynę do usług. Była mężatką od piętnastu lat, a każdy dzień był jak kopia – pranie, prasowanie, gotowanie, zbieranie, znajdowanie, przypominanie. Wydłużony owal jej twarzy z drobnymi zmarszczkami wokół oczu zdradzał zmęczenie, którego nie mogły ukryć nawet drogie kosmetyki.
Szesnastoletnia córka Lida pojawiła się w kuchni niezadowolona.
– Chcę kawy. I daj mi twaróg z jagodami – mruknęła dziewczyna, chowając twarz w telefonie. – A gdzie moje dżinsy? Mówiłam ci, że ich dzisiaj potrzebuję!
Ręce matki odruchowo sięgnęły po ekspres do kawy. Gorzki napój z mlekiem i syropem waniliowym był gotowy w minutę.
„Na krześle w twoim pokoju prasowałam późno w nocy” – kontynuowała matka, nakładając śniadanie na talerze.
Z korytarza dobiegały ciężkie kroki.
- Marish, widziałeś mój niebieski krawat? Ten w paski? – W drzwiach pojawił się Jegor Dmitriewicz, wysoki mężczyzna z rosnącym piwnym brzuchem. – I zrób mi mocniejszą kawę. Mam dziś spotkanie.
Pół godziny później mieszkanie było puste. Jej mąż wyszedł na spotkanie, córka do szkoły, a Marina Aleksiejewna została, żeby szybko posprzątać ze stołu i załadować zmywarkę. Przed wyjściem spojrzała w lustro – matowe oczy, cienie pod oczami ukryte pod warstwą podkładu i niedbale ułożone jasnobrązowe włosy.
W pracy powitał ją inny świat – świat, w którym była ważna i szanowana. Marina Aleksiejewna przeszła transformację, zanurzając się w raportach finansowych, tabelach i wykresach. Tu zwracano się do niej po imieniu i nazwisku, tu słuchano jej słów, tu ceniono jej czas.
„Marino Aleksiejewna, oto dokumenty do kwartalnego raportu, o który prosiłaś” – młoda stażystka położyła teczkę na stole.
„Dziękuję, Slava” – uśmiech zagościł na jej ustach. „Jak idzie analiza rentowności?”
— Przygotowuję prezentację na jutrzejsze spotkanie. Chciałem z tobą omówić kilka kontrowersyjnych kwestii.
Biuro z widokiem na centrum miasta wydawało się bezpieczną przystanią. Przy tym biurku nie mówiła: „Mamo, gdzie są moje skarpetki?” ani „Kochanie, co na obiad?”, lecz była osobą podejmującą strategiczne decyzje.
Spotkanie z Janą Borisowną, starą przyjaciółką ze studiów, odbyło się przypadkiem. Marina Aleksiejewna pobiegła do pobliskiej kawiarni na sałatkę w przerwie obiadowej, gdy zauważyła znajomy profil przy odległym stoliku.
- Marisha? To naprawdę ty? – rozległ się wyraźny głos.
Jasna blondynka w bordowym garniturze wstała, by go powitać. Wyglądało na to, że lata nie dały o sobie znać – równie szczupła, energiczna, o żywych oczach i lekkim chodzie.
- Jano! Ile lat, ile zim! – ciepłe objęcia roztopiły zwykłą powściągliwość.
Przyjaciółka odsunęła się i uważnie przyjrzała twarzy Mariny Aleksiejewny.
- Usiądź ze mną. Wyglądasz okropnie.
Podczas lunchu wspomnienia i nowiny płynęły strumieniem. Okazało się, że Jana Borisowna prowadziła własną firmę produkującą ekologiczne kosmetyki, wychowała syna studenta i niedawno wróciła z podróży do Japonii.
- Jak tam życie rodzinne? Córka, mąż? – zapytała blondynka, popijając zieloną herbatę.
„Wszystko w porządku” – odpowiedziała automatycznie Marina Aleksiejewna, ale coś w wyrazie twarzy Jana kazało jej dodać: „Szczerze mówiąc, jestem bardzo zmęczona. W domu to jak druga praca”.
Przyjaciel powoli odstawił kubek.
— Opowiedz mi, jak wygląda Twój typowy dzień. Od momentu, w którym się budzisz, aż do momentu, w którym kładziesz się spać.
Marina Aleksiejewna początkowo niechętnie, a potem coraz bardziej emocjonalnie, opisywała swoje dni – niekończący się ciąg obowiązków, szukanie rzeczy dla męża i córki, przygotowywanie różnych potraw według indywidualnych potrzeb, pranie, sprzątanie, rozwiązywanie wszelkich problemów domowych.
- I ty jesteś dyrektorem finansowym? – Yana pokręciła głową. – Kochanie, wykonujesz pracę kilku osób. Jak mogłaś do tego dopuścić?
Pytanie zaskoczyło ją. Marina Aleksiejewna zamrugała z konsternacją:
- Jak mogłeś na to pozwolić?
- Zostałaś służącą we własnym domu. Twój mąż i córka są dorośli i potrafią sami o siebie zadbać.
- Ale tak to się robi…
– Przyjęto? – prychnęła Jana. – Może w XIX wieku! Mój Kirył gotuje sobie sam od dwunastego roku życia, pierze sobie ubrania i nigdy nie pyta, gdzie są jego skarpetki.
„Jak ci się to udało?” – w głosie Mariny Aleksiejewny słychać było szczere zdziwienie.
„Po prostu przestałam robić dla niego to, co on sam może zrobić” – wzruszyła ramionami przyjaciółka. „I dla mojego byłego męża też. Może dlatego jest byłym – nie wszyscy mężczyźni lubią, gdy kobieta przestaje być gospodynią domową”.
Wracając do domu, Marina odtwarzała w myślach słowa przyjaciółki. „Czy naprawdę pozwoliłam, żeby zamieniono mnie w służącą? Kiedy to się zaczęło?”. Taksówkarz musiał kilka razy zawołać zamyślonego pasażera, aby potwierdzić trasę.
W domu zapanował typowy dla niej chaos. Buty męża stały na środku korytarza, a jego kurtka wisiała na oparciu krzesła. Stół w kuchni był zawalony porannymi naczyniami – Jegor Dmitriewicz najwyraźniej przyszedł na lunch, ale nie zadał sobie trudu, żeby po sobie posprzątać.
- Mamo, gdzie jesteś? Jestem głodna! – krzyknęła Lida ze swojego pokoju, nawet nie wychodząc mu na spotkanie. – Co na obiad?
Ręce Mariny odruchowo sięgnęły po fartuch. I nagle zamarła. „A co, jeśli po prostu… nie zrobię tego dzisiaj?”
– Lida, makaron jest w kuchni, a sos w lodówce. Podgrzej sobie – powiedziała Marina, zaskakując samą siebie swoim spokojnym tonem.
- Co? – zdziwiona córka stanęła w drzwiach. – Mamo, co się stało? Nie wiem, jak to możliwe.
„Czas się uczyć, masz już szesnaście lat” – Marina zdjęła płaszcz i poszła do sypialni, zostawiając córkę z otwartymi ustami.
Wieczorem, gdy Jegor wrócił z pracy, powitał go niezwykły widok: jego żona siedziała w salonie z książką i filiżanką herbaty.
- Dzień dobry. Co powiecie na obiad? – mąż zmieszany rozejrzał się po pustym stole.
- Dobry wieczór. Dziś każdy gotuje sam – Marina przewróciła stronę, nie podnosząc wzroku.
- Żartujesz? – Jegor zaśmiał się nerwowo. – Miałem ciężki dzień, jestem zmęczony i chcę porządnie zjeść.
- Ja też miałem ciężki dzień. I ja też jestem zmęczony. I ja też chcę się dobrze odżywiać. Ale jeszcze bardziej chcę odpocząć.
„Co cię opętało?” Mąż podszedł bliżej, wpatrując się w twarz żony, jakby szukał oznak choroby. „Jesteś chora?”
- Nie, po prostu jestem zmęczony byciem służącym.
Tej nocy Marina prawie nie spała. Jej obrażony mąż chrapał w pobliżu, głodna córka prawdopodobnie nie spała w jej pokoju, ale po raz pierwszy od dawna kobieta poczuła dziwną ulgę. Dziś wydarzyło się coś ważnego – zrobiła pierwszy krok ku wyzwoleniu.
Rano Marina nie wstała o piątej. Spała do siódmej, a kiedy weszła do kuchni, jej mąż i córka już się krzątali – zdezorientowani, ale próbujący zrobić sobie śniadanie.
- Mamo, nie mogę znaleźć mojej białej bluzki! – Lida była bliska płaczu.
- Zajrzyj do szafy. Albo do kosza na pranie, jeśli nie prałaś wczoraj – Marina spokojnie nalała sobie kawy.
- Ale ja nie umiem się myć!
- Więc dzisiaj założysz coś innego, a wieczorem pokażę ci, jak obsługiwać pralkę.
Mąż obserwował tę scenę z nieukrywanym zdziwieniem.
- Marin, ty naprawdę się buntujesz? – W jego głosie słychać było mieszankę oburzenia i zmieszania. – Czy to jakiś kobiecy kryzys?
- Nie, Jegor. To się nazywa sprawiedliwy podział obowiązków. Od dziś każdy w tym domu będzie dbał o siebie.
- Ale ty jesteś kobietą! Gospodarstwo domowe to twoja odpowiedzialność! – Jegor machnął rękami.
„Jestem też dyrektorem finansowym, który pracuje nie mniej niż ty” – głos Mariny był cichy, ale stanowczy. „Nie odmawiam wykonywania obowiązków domowych. Nie robię absolutnie wszystkiego”.
Pierwszy tydzień jej nowego życia nie był łatwy. Dom stopniowo pogrążał się w chaosie – stos nieumytych naczyń rósł, kosze na pranie były przepełnione, ale Marina była nieugięta. Prała i gotowała tylko dla siebie, tłumacząc córce i mężowi, że mogą robić to samo.
„To po prostu śmieszne!” – oburzył się mąż, gdy odkrył, że w domu nie ma czystych koszul. „Moja matka nigdy się tak nie zachowywała!”
„A jak się czuje twoja matka? Nadal leczy nadciśnienie i ma chore serce?” – zapytała Marina, sprawiając, że mąż zapadł w zakłopotane milczenie.
Lida przestała rozmawiać z matką drugiego dnia „buntu”. Jegor oskarżył żonę o egoizm i prawie nigdy nie pojawiał się w domu wieczorami. Trzeciego dnia głębokiego milczenia Marina podjęła decyzję.
„Wzięłam dwa tygodnie wolnego” – ogłosiła przy skromnej kolacji, którą każdy przygotował sam.
„A co zamierzasz zrobić?” zapytał Jegor ze słabo skrywaną irytacją.
— Jadę z Janą do sanatorium.
„Z jaką inną Yaną?” – zmarszczył brwi mąż.
- Z moją koleżanką ze studiów. Spotkałyśmy się przypadkiem ostatnio.
„Więc po prostu nas porzucasz?” powiedziała oburzona córka, zwracając się do matki po raz pierwszy tego dnia.
– Nie. Zostawiam dwójkę dorosłych, żeby zajęli się mną i domem – odpowiedziała spokojnie Marina. – Lodówka jest pełna, pralka i odkurzacz działają. Dasz radę.
Sanatorium w sosnowym lesie nad brzegiem jeziora powitało kobiety ciszą i aromatem igieł sosnowych. Marina pozwoliła sobie na całkowite oderwanie się od zmartwień: zabiegi spa, basen, relaksujące spacery brzegiem morza. Jana okazała się idealną towarzyszką – pogodną, otwartą, ale szanującą prawo przyjaciółki do ciszy i samotności.
„Zaczęłaś ożywać dosłownie na naszych oczach” – zauważyła Jana piątego dnia. „I szczerze mówiąc, nawet wyglądałaś młodziej”.
Marina tylko się uśmiechnęła w odpowiedzi, patrząc na swoje odbicie w lustrze. Cienie pod oczami zniknęły, zmarszczki między brwiami wygładziły się, a skóra nabrała zdrowego odcienia. Bez ciągłego napięcia i pośpiechu naprawdę wyglądała znacznie młodziej.
Telefony od rodziny były rzadkie. Krótkie wiadomości od córki: „Wszystko w porządku”, „Lodówka jest prawie pusta”, „Jak włączyć drugi tryb prania?”. Mąż dzwonił dwa razy – za pierwszym razem z oburzeniem domagając się wyjaśnień, za drugim ze zmęczeniem pytając, kiedy wróci.
W domu czekała na Marinę niespodzianka. Otwierając drzwi kluczem, zamarła w progu. Mieszkanie było zaskakująco czyste, pachniało domowym jedzeniem, a na stole w przedpokoju stał bukiet jej ulubionych róż piwoniowych.
– Mamo! – Lida wyskoczyła z kuchni, wycierając ręce w fartuch. – Już tu jesteś! A myśleliśmy, że będziesz tu tylko dziś wieczorem.
Córka wyglądała dojrzalej, nawet jej makijaż był bardziej powściągliwy niż zwykle.
„Robimy obiad” – zwróciła się do kuchni – „Tato, mama wróciła!”
Jegor pojawił się w drzwiach kuchni, niezwykle niepozorny, ubrany w fartuch i trzymający w ręku drewnianą szpatułkę.
„Dzień dobry” – uśmiechnął się nieśmiało – „proszę wejść szybko, jesteśmy już prawie gotowi”.
Podczas kolacji Marina z zachwytem obserwowała przemianę swojej rodziny. Lida z dumą opowiadała, jak nauczyła się gotować makaron carbonara, a Jegor – jak wspólnie odkryli, jak sortować pranie.
„Wiesz, nigdy nie myślałem, że sortowanie i pakowanie prania zajmuje tyle czasu” – powiedział mąż, nalewając Marinie wina. „A to tylko mała część tego, co robiłaś każdego dnia”.
„Mamo, przepraszam, że byłam taka egoistyczna” – córka wyglądała na winną. „Nawet nie pomyślałam, jak wiele dla nas robisz”.
„Wszyscy ostatnio wiele przemyśleliśmy” – westchnął mąż. „I podjęliśmy kilka decyzji”.
Marina uniosła brwi, czekając na kontynuację.
— Najpierw sporządziliśmy harmonogram obowiązków domowych — córka wzięła ze stołu kolorowo ozdobiony wykres. — Każdy jest odpowiedzialny za określone zadania. Na przykład, będę prać własne ubrania, sprzątać pokój i gotować obiad dwa razy w tygodniu.
„Zająłem się też wywozem śmieci, sprzątaniem łazienek, opieką nad kotem i weekendowymi śniadaniami” – dodał Jegor. „Do tego doszły wszystkie drobne naprawy w domu, które ciągle odkładałem na później”.
„Resztę zrobimy razem albo na zmianę” – dokończyła Lida. „Co myślisz o tym pomyśle?”
„Podoba mi się” – odpowiedziała po prostu.
Po obiedzie córka poszła do swojego pokoju, zostawiając rodziców samych.
„Wiesz, dużo ostatnio myślałem” – Jegor wziął Marinę za rękę. „Wstyd mi, że minęło tyle lat i twoje odejście, zanim zrozumiałem, jak cię wykorzystaliśmy. Byłem samolubnym prostakiem.
„Nie tylko ty” – Marina pokręciła głową. „Sama na to pozwoliłam. I dopiero spotkanie z Janą pozwoliło mi się w końcu obudzić”.
„Cieszę się, że się obudziłaś” – Jegor ścisnął jej dłoń.
Wieczorem, leżąc w łóżku obok śpiącego już męża, Marina myślała o tym, jak wiele zmieniło się w ciągu ostatniego miesiąca. Znów czuła się kobietą, a nie funkcją. Miała czas dla siebie, na poranną kawę, na książki, na jogę.
Dzień Świstaka dobiegł końca, ale życie – prawdziwe, pełne życie – dopiero się zaczynało.
„Niewolnictwo zostało zniesione, gdy ludzie odmówili bycia niewolnikami.” – Frederick Douglass