Zamknąłem walizkę z głośnym kliknięciem i nie odwracając wzroku, powiedziałem:
- Nie zostaniemy z nią.
Dmitrij zamarł w oknie. Jego dłoń mimowolnie zacisnęła się na krawędzi zasłony – nie oskarżycielsko, ale jakby się zgubił.
- Znowu? – zapytał cicho. – Pamiętasz, jak karmiła nas naleśnikami o szóstej rano?
Pamiętałem to doskonale. On też. Ale jego spojrzenie nie było oskarżycielskie, a raczej błagalne: przecież była sama…
Poczułam się niezręcznie. Tak, samotność jest trudna. Ale dlaczego miałabym zamieniać wakacje w rolę uległej gościni w teatrze „Matka mojego męża”?
Pierwszy dzień
Piotr powitał nas lekkim deszczem. W hotelu na Newskim – śnieżnobiała pościel bez zapachu czyichś perfum czy nalewek. Dmitrij milczał, podczas gdy ja rozglądałam się po pokoju.
„Czy jutro odwiedzimy mamę?” – zapytał nagle.
„Oczywiście” – uśmiechnęłam się, nie puszczając rączki walizki.
Wizyta u Natalii Denisovny
Stała przy wejściu niczym postać z przedrewolucyjnej powieści: Dymitra objęła z dramatycznym ciepłem, mnie zaś oficjalnie, w policzek, bez słów.
„Dlaczego w hotelu? Kupiłam nową sofę!” – oznajmiła triumfalnie, napełniając filiżanki herbatą.
„Chcieliśmy pobyć chwilę sami” – odpowiedziałam ostrożnie. W oczach mojego męża pojawił się cień wdzięczności.
Nie była bezradna:
- No to chociaż pokaż mi miasto! Nie byłem w Ermitażu od dwudziestu lat!
Stłumiłam irytację. W końcu wakacje to nie rodzinny maraton ani wycieczka w stylu „teściowej na wycieczce”.
Dzień drugi
Deszcz, spacery, „Zorza polarna”, odrobina przytulności. Prawie się zrelaksowałem… dopóki moja teściowa nie zaczęła się kłócić z przewodnikiem i nie przyciągnęła tłumu turystów. Wszyscy byli zachwyceni.
Dmitrij roześmiał się, spojrzał na mnie i po raz pierwszy od dłuższego czasu poczuliśmy, że jesteśmy jednym zespołem, wychodzącym z absurdu.
Dzień trzeci
Już miałem nadzieję, że wszystko się ułoży… Ale nie.
„Chodźmy dziś do Ogrodu Letniego! Siedzieliśmy tam na huśtawkach” – powiedziała uroczyście.
„Mamo, chcieliśmy…” zaczął Dmitrij, ale urwał.
Zauważyłem, jak nerwowo splótł palce i powiedział powściągliwym tonem:
- Czemu nie? Chodźmy razem.
To był mój gest dyplomatyczny. Nie kapitulacja, ale też nie wrogość.
W ogrodzie nagle się otworzyła:
— Kiedy ojciec Dimy i ja się pobraliśmy, uciekliśmy od mojej matki na Krym. Mieszkaliśmy w namiocie. Nie odzywała się do mnie przez miesiąc…
I po raz pierwszy w jej głosie słychać było łagodność. Lekki humor. Jakby sama dostrzegła w nas swoją przeszłość.
— Oboje byliśmy uparci… Chyba ja nadal jestem.
I tak staliśmy we troje w lekkim deszczu, wsłuchując się w delikatne krople spadające na liście. W tym momencie coś prawdziwego narodziło się między nami. Bez udawania.
Rozstanie
W drzwiach hotelu Dmitrij mocno mnie uściskał.
„Dziękuję” – powiedział.
A to „dziękuję” nie było zwykłą wdzięcznością. To było przyznanie się: wytrwałem.
Zanim wyszłam, teściowa wręczyła mi stare, wyblakłe zdjęcie. Przedstawiało ją młodą, w soborze św. Izaaka, z walizką w ręku.
„Moja pierwsza ucieczka” – powiedziała z uśmiechem. „Zajmij się tym”.
Później, w samolocie, gdy Dmitrij zasnął, przywierając do okna, wyjąłem to zdjęcie.
Pomyślałam: może kiedyś pokażemy go naszej przyszłej synowej.
Czasami, żeby naprawdę się zrelaksować, nie wystarczy po prostu wybrać kolejną kanapę. Trzeba usłyszeć, zrozumieć i odpuścić. Bez histerii. Bez urazy. Tak jak dorośli – i z miłością.