W naszej rodzinie przyjęło się serdecznie składać sobie życzenia z okazji świąt i urodzin. Wszyscy dostawali prezenty, uwagę, troskę. Wszyscy — oprócz mnie. Co roku słyszałam: „Przecież jesteś dorosła, niczego ci nie potrzeba”, „Masz wszystko, po co wydawać pieniądze?”.
Uśmiechałam się i udawałam, że to nic nie znaczy. Choć w głębi serca, jak każdy człowiek, chciałam poczuć, że ktoś o mnie pamięta i mnie docenia.

Skończyłam 60 lat. I po raz pierwszy postanowiłam, że chcę świętować ten dzień dla siebie. Nie jako mama, nie jako żona, nie jako „opoka rodziny”, ale po prostu jako kobieta, która zasługuje na radość. Przygotowałam się wcześniej: zarezerwowałam przytulne miejsce, kupiłam sukienkę, zaprosiłam bliskich. Chciałam, żeby ten wieczór był wyjątkowy.
Ale wszystko potoczyło się inaczej, niż oczekiwałam.
Życzenia były suche, bardziej z przyzwyczajenia. Nikt nie dał mi prezentu, poza formalną kopertą od dalszych krewnych. Nawet proste słowa zostały wypowiedziane jakby od niechcenia. Starałam się nie obrażać. Po prostu przyjęłam to do wiadomości.

A potem zrobiłam coś, czego nikt się po mnie nie spodziewał. Powiedziałam głośno, że w tym roku chcę sprawić radość samej sobie: kupiłam sobie telefon, o którym od dawna marzyłam, i zarezerwowałam wyjazd — po raz pierwszy od wielu lat. Nie dlatego, że „trzeba”, ale dlatego, że „chcę”.
Reakcja była zaskakująca. Mąż milczał i wyszedł jako pierwszy. Córki się zmieszały, a potem zaczęły zadawać pytania: dlaczego nie uzgodniłam tego z nikim, dlaczego nie odłożyłam tych pieniędzy, dlaczego nie pomyślałam o innych. Wieczór zakończył się ciszą.

Od tamtej pory prawie się nie odzywamy. Jest mi smutno. Ale po raz pierwszy od dawna czuję szacunek do samej siebie — za to, że pozwoliłam sobie być nie tylko „dla wszystkich”, ale i dla siebie. Nie złoszczę się, nie obwiniam nikogo. Po prostu robię krok w stronę własnego wewnętrznego świata.
Nie wiem, jak wszystko się dalej ułoży. Ale jestem pewna: czasem zmiany zaczynają się od jednej, prostej decyzji — pozwolić sobie na radość.