Wiera Nikołajewna nerwowo bawiła się telefonem, zbierając odwagę przed ważnym telefonem. Kobieta po raz enty przeliczyła pieniądze w portfelu – dwa tysiące rubli. Do wypłaty pozostał jeszcze tydzień, a czynsz trzeba było zapłacić dzisiaj.
„Panie, daj mi siłę” – wyszeptała i nacisnęła przycisk połączenia.
- Cześć, Raisa Petrovna? Cześć! To jest Wiera, twoja lokatorka.
„Tak, tak, Weroczka, słucham cię” – rozległ się w słuchawce przyjazny głos gospodyni.
- Widzisz… Mam taką sytuację… – Vera zawahała się. – Czy mogę zapłacić czynsz za dwa tygodnie? Po prostu w pracy jest opóźnienie z wypłatą.
Po drugiej stronie linii zapadła cisza. Kobieta wstrzymała oddech.
- Okej, Verochka. Mieszkasz ze mną już dziesięć lat i zawsze płaciłaś na czas. Nie sądzę, żeby coś strasznego się stało.
„Dziękuję bardzo!” kobieta odetchnęła z ulgą. „Zdecydowanie…”
„Nie martw się” – przerwała jej gospodyni. „Wszyscy jesteśmy ludźmi, wszyscy jesteśmy ludźmi”.
Zakończywszy rozmowę, Vera opadła wyczerpana na starą sofę.
Dziesięć lat… Jak szybko leci czas. Wciąż pamięta ten straszny dzień, kiedy musiała sprzedać własne mieszkanie…
- Mamo, wybacz mi! – Andriej padł na kolana przed Wierą Nikołajewną. Ramiona mu się trzęsły od szlochu, a głos mu się łamał. – Wiem, że jestem winny! Proszę!
Vera Nikolaevna zatrzymała się przy oknie, próbując poradzić sobie z wewnętrznym drżeniem. Jej siedemnastoletni syn, jej duma i nadzieja, może umrzeć dzisiaj z powodu głupiego żartu.
„Jak… jak mogłeś wsiąść za kierownicę w takim stanie?” Odwróciła się do syna ze łzami w oczach. „Czy rozumiesz, że mogło się wydarzyć coś nieodwracalnego?”
„Wypiliśmy tylko trochę” – Andrey podniósł zapłakaną twarz do matki. „Dimka po prostu zaproponował, żebyśmy się przejechali… Żeby pokazać nowe auto…”
Wiera Nikołajewna opadła na krzesło, czując, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa.
„Półtora miliona rubli” – powiedziała tę kwotę jak zdanie. „Gdzie prosta pielęgniarka może dostać takie pieniądze?”
- Wszystko naprawię! – Andriej impulsywnie podniósł się z kolan. – Znajdę pracę, połączę ją ze studiami. Jak stanę na nogi, to na pewno kupię ci mieszkanie! Tylko… tylko nie pozwól im napisać oświadczenia. Błagam cię!
Wiera Nikołajewna spojrzała na syna przez zasłonę łez. Wiedziała, że nie zostawi go w tarapatach, nie mogła. Rodzice Dmitrija byli zamożnymi ludźmi, dla nich zepsuty samochód nie był największą stratą. Ale ich warunki były trudne: albo pełne odszkodowanie za szkodę, albo sprawa karna.
W pokoju zapadła ciężka cisza, przerywana jedynie stłumionym szlochem syna.
Tydzień później sprzedała swoje jednopokojowe mieszkanie na obrzeżach miasta.
Obszar nie był najbardziej prestiżowy, ale był ICH domem. Miejscem, w którym Andryusha stawiał pierwsze kroki, gdzie wspólnie świętowali każdy Nowy Rok, gdzie na ścianie pozostały ślady ołówka określające jego wzrost.
„Wszystko w porządku, synu” – pomyślała wtedy kobieta. „Najważniejsze, że żyjesz i jesteś wolny. A mieszkanie… cóż, wynajmiemy je. Tymczasowo”.
Tymczasowo rozciągnięto na dziesięć lat.
Andriej naprawdę wziął się do roboty: skończył college, otworzył mały sklep z częściami samochodowymi, ożenił się z miłą dziewczyną, z którą miał wspaniałego syna. Kupił sobie dwupokojowe mieszkanie na kredyt i używany zagraniczny samochód.
I zdawał się zapominać o obietnicy kupienia matce mieszkania. Za każdym razem znajdował powody: albo trzeba było spłacić pożyczkę, albo trzeba było zrobić naprawy w sklepie, albo zapisać syna na zajęcia rozwojowe.
„Bądź trochę cierpliwa, mamo. Kiedy rozwinę interes, na pewno coś wymyślimy!”
Wiera Nikołajewna otarła łzę, która się jej napłynęła.
Może jest złą matką? Może nie powinna była wtedy sprzedawać mieszkania, ale pozwolić synowi dostać to, na co zasłużył? Nauczyłby się być odpowiedzialnym za swoje czyny…
Ostry dźwięk dzwonka wyrwał kobietę z jej gorzkich wspomnień. Na progu stał szanowany mężczyzna w formalnym garniturze.
- Vera Nikolaevna Sokolova? – wyjaśnił. – Jestem z kancelarii notarialnej. Mam dla ciebie ważne wieści.
Vera Nikolaevna pośpiesznie sprzątnęła rzeczy rozłożone na krześle, zapraszając nieznajomego, by usiadł. Jej ręce lekko się trzęsły. Pojawienie się mężczyzny w formalnym garniturze nie wróżyło nic dobrego.
„Co cię tu sprowadza?” zapytała cicho, siadając naprzeciwko.
Mężczyzna ostrożnie wyjął z teczki teczkę z dokumentami.
„Mam smutną nowinę” – powiedział cicho. „Zinaida Michajłowna Woronowa zmarła miesiąc temu. Ale zostawiła testament. W nim wymieniła cię jako spadkobiercę swojego mieszkania na ulicy Gagarina.
Pokój nagle rozpłynął się przed oczami Wiery Nikołajewny.
- Zinoczka… – jej głos się urwał. – Jak to możliwe? Dlaczego nikt mi nie powiedział?
Te proste słowa zawierały w sobie całą burzę uczuć: gorycz straty, spóźniony żal z powodu nieodebranych połączeń i ból związany z tym, że nie można pożegnać się z ukochaną osobą.
- Niestety, nie mogę odpowiedzieć na to pytanie – notariusz wręczył kobiecie dokumenty. – Oto wszystkie dokumenty. Mieszkanie jest w pełni sprywatyzowane, nie ma żadnych długów. Wystarczy podpisać kilka dokumentów, a za pół roku mieszkanie stanie się Twoją własnością.
Kobieta mechanicznie złożyła swój podpis, a w jej głowie zaczęły wirować wspomnienia…
Zinaida Michajłowna, pielęgniarka naczelna, kiedyś wzięła ją pod swoje skrzydła w szpitalu. Nauczyła ją wszystkiego, wspierała. Została matką chrzestną Andriuszy i zastąpiła jej biologiczną matkę.
W ostatnich latach rzadko się widywali. Zina przeszła na emeryturę, a następnie przeprowadziła się do dalekiego krewnego w innym mieście.
- Oto adres mieszkania, – notariusz położył kartkę papieru na stole. – Możesz iść i zobaczyć. Klucze są u sąsiadki, zadzwonię do niej.
Kiedy drzwi zamknęły się za mężczyzną, Wiera Nikołajewna usiadła na sofie, nie wierząc w swoje szczęście. Czy naprawdę znów będzie miała własne miejsce? Drżącymi rękami wybrała numer taksówki.
Mieszkanie okazało się małe, ale bardzo przytulne. Typowe jednopokojowe mieszkanie w domu z cegły, trzecie piętro, okna wychodzące na podwórko.
Wszystko było w idealnym porządku: książki na półkach, wykrochmalone zasłony, haftowane serwetki. Vera przesunęła dłonią po wypolerowanej ścianie. Miała dokładnie taką samą jako dziecko.
„Panie, dziękuję Ci” – wyszeptała kobieta. „A tobie, Zinoczko, niech królestwo niebieskie będzie Twoje”.
Dzwoniący telefon sprawił, że podskoczyła.
- Mamo, cześć! – rozległ się radosny głos syna. – Gdzie jesteś? Możesz do nas przyjść?
- Andriusza? – Wiera odchrząknęła, próbując powstrzymać drżenie głosu. – Co się stało?
- Nic specjalnego. Musimy po prostu porozmawiać. Przyjdź, okej? Lena i ja zrobiliśmy pielmieni.
- Okej, synu. Będę tam za godzinę.
Vera jeszcze raz rozejrzała się po mieszkaniu.
Dziwne uczucie zrodziło się w mojej duszy – chęć, aby nie mówić synowi o spadku.
Niech to będzie jej mały sekret. Przynajmniej na razie.
Zamknąwszy drzwi i oddając klucze sąsiadowi, kobieta zeszła na podwórko. Obok domu znajdował się plac zabaw, na którym bawiły się dzieci.
„Ładnie tu” – pomyślała kobieta. „Spokojna okolica, szkoła i sklepy w pobliżu. Wszystko, o czym marzyłam”.
W busie, jadąc trzęsącym się po wyboistej drodze, Wiera rozmyślała nad zmiennością losu.
Jeszcze dziś rano martwiła się o czynsz, a teraz…
Chciała płakać ze szczęścia, ale coś ją powstrzymywało. Może to gorycz nierozwiązania własnych problemów, ale pomocy z przypadku? Albo myśl, że jej własny syn nigdy nie spełnił swojej obietnicy?
Autobus zatrzymał się w pobliżu nowego osiedla, w którym mieszkał Andriej z rodziną.
Nowoczesny dom, zadbany teren, parking podziemny – wszystko świadczyło o dobrym samopoczuciu mieszkańców.
Jadąc windą na siódme piętro, Wiera Nikołajewna z przyzwyczajenia tłumiła ukłucie urazy. Przecież sama zawsze uczyła syna, że najważniejsze jest jego dobro. Jak matka może czegoś wymagać dla siebie?
Drzwi otworzyła Lena, żona Andrieja, ładna brunetka w modnym dresie.
- Wejdź, mamo! – uśmiechnęła się synowa. – Czekaliśmy na ciebie!
Andriej spotkał swoją matkę w kuchni. Wylegiwał się przy stole, mieszając herbatę łyżeczką. Pięcioletnia Kiryusha kręciła się w pobliżu, entuzjastycznie składając zestaw konstrukcyjny.
- Mamo, mamy do ciebie prośbę – synek podsunął jej talerz pielmieni. – Lena i ja kupiliśmy bilet na morze w Turcji. Tylko tydzień! Pomożesz nam, prawda? Zaopiekujesz się wnukiem?
- Oczywiście, że tak! – Wiera Nikołajewna natychmiast przystała na prośbę syna. – Zaopiekuję się Kiriuszą.
- Jesteś najlepszy! – Andriej pocałował mamę w policzek. – Synu, słyszałeś? Babcia zostanie z tobą!
Chłopiec radośnie skakał wokół babci. Wiera Nikołajewna pogłaskała go po głowie, czując, jak ściska jej się serce.
Może teraz jest najlepszy moment, żeby opowiedzieć wszystko?
- Andryusha, chciałam zapytać… Pamiętasz, mówiłeś o mieszkaniu? Że coś znajdziesz. Więc…
Syn zmarszczył brwi i odwrócił wzrok:
- Mamo, nie róbmy tego teraz? Widzisz, jest tyle wydatków: bon na podróż, pierwsza klasa Kiryushy jesienią. A ze sklepem też nie idzie gładko. Podnieśli podatki…
„Oczywiście, oczywiście” – pośpiesznie zgodziła się kobieta. „Rozumiem!”
Minął tydzień. W pracy Wiera Nikołajewna spisała oświadczenie „na własny koszt”, mieszkała z synem, odprowadzała Kiryuszę do przedszkola, gotowała obiady.
Wieczorem zadzwonił telefon.
- Mamo, chodzi o to… – Głos Andrieja brzmiał winnie. – Zostaniemy jeszcze kilka tygodni. Mamy wycieczkę last minute, cena jest śmieszna. Nie odmówisz, prawda?
- Co masz na myśli, mówiąc „jeszcze przez kilka tygodni”? – Ręce matki zaczęły się trząść. – Mam pracę! Poprosiłam o tydzień wolnego! Nie mogę już opiekować się wnukiem. Wracaj!
- No, wymyśl coś! Powiedz, że jesteś chora. Mamo, proszę! Kiedy jeszcze będziemy mogli tak odpocząć?
Na linii słychać było zimne sygnały dźwiękowe.
Dwa tygodnie zamieniły się w koszmar.
W pracy musiałem kłamać o zwolnieniu lekarskim, kierownictwo było niezadowolone. Kiryusha był kapryśny, tęsknił za rodzicami.
A kiedy w końcu wrócili, opaleni i szczęśliwi, Wiera Nikołajewna nie mogła tego znieść.
- Jak mogłeś to zrobić? Co to za nieodpowiedzialność? – kobieta stanęła na środku ich przestronnej kuchni, czując, jak dekada urazy narasta niczym dusząca fala. – Zawsze tak robisz! Zawsze kłamiesz! Jeden tydzień zamienia się w trzy, a potem obiecujesz kupić mieszkanie i zapominasz! Prawie straciłam pracę przez ciebie! Główny lekarz już zasugerował, że nie jestem niezastąpiona!
- O mój Boże, mamo, czemu znowu zaczynasz? – Andriej zirytowany uderzył łyżką o kubek. – Cóż z tego, że trochę się spóźniliśmy. Przecież nie możemy co roku jeździć na takie wakacje!
- Trochę? – Wiera Nikołajewna poczuła, że jej głos drży zdradziecko. – Dla ciebie wszystko jest trochę! Ja od dziesięciu lat przeprowadzam się z jednego wynajętego mieszkania do drugiego. Czy to też jest trochę? Co miesiąc liczę grosze aż do wypłaty – to też bzdura? A ty… ty jedziesz nad morze!
- Ach, więc o to ci chodzi! – syn gwałtownie wstał, z hukiem odsuwając krzesło. – Zazdrościsz? Wytykasz nam, że jedziemy na wakacje?
- Nie jestem zazdrosna! – kobieta poczuła, jak łzy spływają jej po policzkach. – Przypominam ci o twojej obietnicy! Przysięgałaś, klęcząc przede mną! “Mamo, wszystko naprawię, kupię ci mieszkanie!” Pamiętasz te słowa?
- Wiesz co? – Andriej rzucił łyżką do zlewu z taką siłą, że odbiła się od podłogi. – Bądźmy szczerzy! Nie mam pieniędzy na twoje mieszkanie! Nie mam i nie będę miał! Mam własną rodzinę, kredyt, Kirill potrzebuje korepetytorów! Myślisz, że obracam milionami?
- Ale znaleźliśmy pieniądze na Turcję! – Vera Nikolaevna uśmiechnęła się gorzko. – Znaleźliśmy pieniądze na samochód! A ja… sprzedałam ostatnią rzecz, jaką miałam, żeby cię uratować! Mój kąt, mój dom!
- Jak długo będziesz mi to wypominał? – krzyknął Andriej, a jego twarz zrobiła się purpurowa. – Może lepiej byłoby, gdybym wtedy poszedł do więzienia! Przynajmniej nie musiałbym teraz wysłuchiwać tych wymówek! Dziesięć lat tego samego: mieszkanie, mieszkanie! A ty czym sobie na to zasłużyłeś? Tylko jęczysz i narzekasz!
Matka cofnęła się, jakby dostała cios.
Przerażona Lena pojawiła się w drzwiach kuchni, trzymając w ramionach zapłakaną Kiryushę.
- Wiesz co, mamo? – Głos Andrieja stał się lodowaty. – Jeśli nie możesz sama o siebie zadbać, jest świetne wyjście. Dom opieki! Państwowy, bezpłatny! Takich jak ty jest tam mnóstwo! Zawsze niezadowoleni ze wszystkiego! Będziesz tam siedzieć, patrzeć przez okno i nikomu nie przeszkadzać!
Wiera Nikołajewna zbladła, ściskając krawędź stołu. W uszach jej brzęczało, pokój pływał przed jej oczami. Zegar na ścianie tykał – prezent na parapetówkę dla syna. Woda powoli kapała z kranu.
A gdzieś głęboko w jej duszy ostatnia rzecz, która wciąż łączyła ją z jej synem, została rozbita ogłuszającym, dzwoniącym dźwiękiem. Wiara w jego miłość i przyzwoitość.
„Co powiedziałaś?” – wyszeptała kobieta nieposłusznymi ustami. „Powtórz to, co powiedziałaś o domu opieki?”
W kuchni zapadła ciężka cisza. Tylko przestraszony Kiryusha szlochał w ramionach matki.
„Ja… nie miałem tego na myśli” – Andriej w końcu zrozumiał, co powiedział. „Przepraszam, mamo. Po prostu mnie poniosło”.
Wiera Nikołajewna powoli się wyprostowała. Po raz pierwszy od wielu lat spojrzała na syna innymi oczami – bez zwykłej macierzyńskiej czułości i przebaczenia.
Stał przed nią nieznajomy. Zadbany, zadowolony z siebie, w drogiej koszulce z tureckiego butiku.
„Nie, synu, to właśnie miałeś na myśli” – jej głos brzmiał niezwykle stanowczo. „Wiesz, przez długi czas nie chciałam widzieć, kim się stałeś. Ciągle wymyślałam dla ciebie wymówki, wymyślałam powody. Na przykład, że jest mu ciężko, pożyczki, rodzina…”
- Mamo, przestań!
- Zamknij się! – kobieta mu ostro przerwała. – Daj mi dokończyć. Dziesięć lat temu popełniłam błąd. Nie, nie sprzedając mieszkania. Serce matki nie mogło postąpić inaczej. Myliłam się, pozwalając ci myśleć, że tak właśnie powinno być. Że można zdradzić, oszukać, kryć się za pięknymi obietnicami.
Wyjęła z torby dokumenty dotyczące spadku i wręczyła je synowi:
- Spójrz na te dokumenty. Widzisz? To moje nowe mieszkanie. Zinaida Michajłowna, twoja matka chrzestna, zostawiła mi je w spadku. Dowiedziałam się o tym miesiąc temu. Więc teraz, drogi synu, niczego od ciebie nie potrzebuję! Żyj, jak chcesz i jak wiesz!
- Co? – Andriej ze zdziwieniem wpatrywał się w papiery. – Dlaczego milczałeś?
— Chciałam cię przetestować. Aby zobaczyć, co byś zrobił, gdybyś myślał, że nadal potrzebuję twojej pomocy. I mnie nie zawiodłeś! Pokazałeś swoje prawdziwe oblicze, kiedy zasugerowałeś, żebym spakowała swoje rzeczy i poszła do domu opieki!
- Mamo – podszedł do niej, próbując ją przytulić. – Wybacz! Nie chciałem. Jaki dom opieki? Jesteś jeszcze młoda, pracujesz. To wszystko nerwy, zmęczenie. Kompletna głupota!
- Nie dotykaj mnie! – Wiera Nikołajewna cofnęła się. – Nigdy więcej mnie nie dotykaj. Czy wiesz, co zrozumiałam? Że mój syn umarł dziesięć lat temu. Ten chłopak, który stał przede mną na kolanach, który przysięgał miłość i wdzięczność… odszedł. A tego człowieka – kobieta wskazała na syna – nie wiem. I nie chcę wiedzieć!
„Babciu, nie odchodź!” – krzyknął Kiryusha, wyrywając się z ramion matki.
„Przepraszam, kochanie” – Vera pocałowała wnuka w czubek głowy. „Już wychodzę, ale na pewno przyjdziesz mnie odwiedzić z mamą. Jasne?”
Synowa potakująco kiwnęła głową.
Pięć miesięcy później Wiera Nikołajewna siedziała w swoim nowym mieszkaniu, głaszcząc rudego kociaka. Przygarnęła go pierwszego dnia przeprowadzki. Maleńki pakunek żałośnie miauczał na deszczu przy wejściu.
„No i co, Ryżyku, będziemy mieszkać razem?” – uśmiechnęła się kobieta, patrząc, jak kociak bawi się frędzlami koca.
Telefon na stole znów zawibrował. Andriej dzwonił codziennie, wysyłał wiadomości, chociaż jego matka usunęła jego numer z kontaktów w pierwszym tygodniu po tej nieszczęsnej kłótni.
Za oknem szeleściły liście starego klonu, w kuchni czajnik przyjemnie pykał, a na ścianie tykał zegar. Czas płynął do przodu, odliczając minuty jej nowego, wolnego życia.
„Wiesz, Zinoczka” – pomyślała kobieta, patrząc na zdjęcie matki chrzestnej swojego syna. „Nie zostawiłaś mi po prostu mieszkania. Pomogłaś mi zobaczyć prawdę. I nauczyłaś mnie najważniejszej rzeczy – nigdy nie jest za późno, żeby zacząć żyć na nowo”.
A Ryżyk, jakby się zgadzając, mruczał głośno, zwijając się w ciepłą kulkę na jej kolanach.