Polina stała obok świeżego grobu, nie zwracając uwagi na lekki deszcz ani na ludzi, którzy już zaczynali wychodzić.
Sztuczne kwiaty i wieńce ze wstążkami leżały porozrzucane na ziemi cmentarza. Pozostał z nią tylko mąż, nerwowo przestępując z nogi na nogę.

„Polina, chodź, chodźmy już, bo inaczej zamarzniesz” – powiedział Tolik, delikatnie próbując pociągnąć ją za ramię.
Polina nie odpowiedziała. W głowie kołatała jej się tylko jedna myśl: Babci już nie ma. Nie mogła w to uwierzyć.
Zaledwie miesiąc temu pili razem herbatę w kuchni, a Babcia opowiedziała, jak poznała Dziadka na potańcówce po wojnie.
„Mówiłam ci, że nie powinniśmy byli zostawiać jej samej na wsi. Zaproponowałam jej, żeby z nami zamieszkała” – mruknęła Tolik, mocniej ciągnąc ją za rękaw.
Polina nie miała siły, żeby mu przypominać, że nigdy jej tego nie proponował. Wręcz przeciwnie – za każdym razem, gdy pojawiał się temat Babci, blokował ją. „Gdzie ją położymy? Mamy już za mało miejsca” – powtarzał w kółko.
W końcu Polina odwróciła wzrok od grobu. Plecy bolały ją po nieprzespanej nocy, a oczy piekły od łez. Jej babcia była jedyną osobą, która zawsze akceptowała ją taką, jaka była.
Nigdy jej nie oceniała – ani za zawód, ani za styl ubierania się, ani za wybór męża. Zawsze mówiła: „Ty decydujesz, moja droga. To twoje życie”.
Droga do domu wydawała się nie mieć końca. Tolik włączył radio, ale Polina natychmiast je wyłączyła. W samochodzie zapadła cisza.
„Dzwoniła mama” – powiedział Tolik po chwili. „Przyjedzie dzisiaj, żeby cię wesprzeć”.
Polina zamknęła oczy. Swietłana Gienadiewna była ostatnią osobą, którą chciała dziś widzieć. Przez sześć lat małżeństwa nie nawiązali ze sobą bliskiej więzi.
Jej teściowa zawsze patrzyła na nią z góry – jak na prostą wieśniaczkę, która nie pasuje do syna.
Kiedy wrócili do domu, był już wieczór. W oknie ich mieszkania paliło się światło.
„Mama już jest” – westchnął Tolik, parkując samochód.
Polina również westchnęła. Jej teściowa miała nieprzyjemny zwyczaj używania zapasowego klucza bez jej wiedzy.
W mieszkaniu powitał ich zapach smażonych ziemniaków. W kuchni Swietłana Gienadiewna stała przy kuchence w fartuchu narzuconym na drogi garnitur.
„Nareszcie!” – wykrzyknęła, wycierając ręce. „Myślałam, że przyjdziesz dopiero w środku nocy”.
„Dobry wieczór, Swietłano Gienadiewna” – powiedziała cicho Polina.
„Och, zapomnij o formalnościach! Rozumiem, że dziś ciężki dzień. Rozbierz się i chodź coś zjeść!”
Polina skinęła głową, mimo że w ogóle nie miała apetytu. Poszła do łazienki i spojrzała na swoją zmęczoną twarz w lustrze.
W kuchni Tolik już żuł ziemniaki i pił piwo z lodówki.
„Usiądź, Polina, zjedz coś” – rozkazała teściowa.
Polina usiadła i nałożyła sałatkę na talerz. Nie mogła nic przełknąć, ale zaczęła żuć, żeby uniknąć wyrzutów.
„Czy już załatwiliśmy formalności?” – zapytała nagle Swietłana Gienadiewna.
„Jakie formalności?” – zapytała zdezorientowana Polina.
„No cóż, papiery, akt zgonu i tak dalej…”
„Tak, załatwione” – odpowiedziała Polina, zaskoczona rzeczowym tonem teściowej.
Swietłana Gienadiewna kontynuowała, pozornie obojętnie:
„Słyszałam, że twoja babcia miała konto w banku?”
Polina zamarła z widelcem w dłoni. Skąd wiedziała?
„Tak” – powiedziała ostrożnie.
Oczy teściowej natychmiast zabłysły.
„To przelej mi milion, moja droga. Nie potrzebujesz samych pieniędzy”.
Polina była oszołomiona. Jej widelec z brzękiem upadł na talerz.
„Słucham?”
„Czemu się tak gapisz? Tolik ma kredyty, muszę operować kolano, samochód jest stary…”
Polina spojrzała na Tolika, ale on tylko wpatrywał się w talerz.
„To pieniądze mojej rodziny, a nie waszego wspólnego budżetu domowego” – powiedziała stanowczo Polina.
„Czy teraz jesteś skąpa?” – warknęła teściowa.
„Moja babcia oszczędzała pieniądze dla mnie i moich dzieci” – upierała się Polina.
„Jakie dzieci? Jesteście małżeństwem od sześciu lat i nie macie żadnych! I gdzie je umieścicie – w tym ciasnym mieszkaniu?”
„Mama tylko żartowała” – mruknął Tolik, zawstydzony.
„Nikt tu nie żartuje! Rodzina to jedność! Moglibyście nam chociaż pomóc!” – upierała się teściowa.
„To nie należy do was” – powtórzyła Polina.
Tolik nieśmiało próbował interweniować, ale Polina mu przerwała:
„Właśnie pochowałem babcię – a wy żądacie pieniędzy?!”.
Swietłana Gienadiewna nagle zerwała się na równe nogi i krzyknęła:
„Przyszłaś tu z podwórka, owinęłaś mojego syna wokół palca i teraz napychasz sobie kieszenie!”.
Polina również wstała, nagle odzyskawszy jasność umysłu.
„Nie pozwolę ci tak mówić o mojej rodzinie!”.
Tolik, zaskoczony, stanął między nimi.
„Dziewczyny, proszę, bez kłótni!”.
„To nie jest kłótnia. Po prostu widzę teraz wyraźnie” – powiedziała spokojnie Polina.
Spojrzała Tolikowi prosto w oczy:
„Wiedziałaś, że twoja matka zażąda pieniędzy? Rozmawialiście o tym wcześniej?”.
Tolik wyjąkał, unikając jej wzroku:
„Rozmawialiśmy o pieniądzach… może mogłabyś nam trochę pomóc…”.
W tym momencie Polina zrozumiała wszystko. Już go nie poznawała.
Bez słowa spakowała jego rzeczy do dużej torby i wskazała na drzwi:
„Idźcie teraz oboje”.
Po kłótni Polina po raz pierwszy poczuła ulgę. Kilka dni później wymieniła zamki w drzwiach i numer telefonu. Tydzień później złożyła pozew o rozwód.
Polina zaczęła żyć dla siebie – bez chciwych krewnych. Za pieniądze babci kupiła małe, jednopokojowe mieszkanie i zaczęła nowe życie.
Pewnego dnia spojrzała na zdjęcie babci i uśmiechnęła się:
„Dziękuję, babciu. Nie tylko zostawiłaś mi pieniądze – otworzyłaś mi oczy”.