„Jesteś teraz bogaty? Kup mi mieszkanie” – zażądała teściowa. Anna w milczeniu położyła przed sobą wydruk z cenami wynajmu.

Anna z góry wiedziała, że wyjazd tam to kiepski pomysł. Ale Dmitrij przekonał ją swoim zwykłym znudzeniem w głosie, jakby rozmawiał o pogodzie albo kursie dolara.

  • To mama… No cóż, nie możemy robić z tego tragedii. Poszliśmy na kilka godzin – i tyle.

Anna stanęła przed lustrem i wciągnęła dżinsy. Był to trzeci miesiąc jej awansu w dziale i nie było już czasu na żadne „chodźmy do mamy”.

– Ona mnie nie kocha, Dim. Nawet nie próbuje udawać, że mnie szanuje. Nie zauważyłeś? – Głos brzmiał spokojnie, ale w środku już wszystko wrzało.

Dmitrij wzruszył ramionami.

– Taka już jej natura. Ona tak traktuje wszystkich. Nawet kota. – Zachichotał, patrząc na telefon.

Anna spojrzała na niego.

  • Porównałeś mnie do jej kota?
  • O mój Boże, znowu wszystko wywracasz do góry nogami…

W samochodzie panowała cisza. Dmitrij włączył radio, żeby nie rozmawiać. Anna wyjrzała przez okno. Piątek. Korki. Szósty raz w tym roku jadę do Eleny Pietrowna – i za każdym razem było jak egzamin, tylko ocena zawsze była „dwójka”. Wszystko było z nią nie tak: sposób mówienia, fryzura, buty, zawód, a sama Anna – też „nie tak”.

Dom teściowej to sowiecki, ceglany, szesnastopiętrowy budynek, w którym nawet zapachy w holu wejściowym nie zmieniły się od lat 90. Na piętrze witały ich drzwi w kolorze bakłażana i tabliczka z napisem: „Dzwonek nie działa, pukaj”.

Anna zapukała.

„Wkrótce i ty będziesz miał ten napis przy sobie” – mruknęła pod nosem. „Dzwonek nie działa”.

Elena Pietrowna otworzyła drzwi z takim wyrazem twarzy, jakby zobaczyła na progu inspektora metra.

  • O, Annuszka, w końcu przyszłaś. Myślałam, że u ciebie kwartalne raporty i nieprzespane noce. No to wejdź…

„Dzień dobry” – Anna skinęła głową ze napięciem i weszła do środka.

Gołąbki już parowały na stole. Sałatka Olivier była w pobliżu, a w lodówce, jak zawsze, stało ciasto z przeterminowaną śmietaną.

„Jesteś dziś gościem, czy jak zwykle: usiądziesz do telefonu, wrócisz do domu i powiesz, że jesteś zmęczony?” – zażartowała teściowa, rozkładając serwetki.

„To, że jestem zmęczona, nie oznacza, że chcę cię unikać” – odpowiedziała spokojnie Anna, zdejmując kurtkę.

  • Do mnie mówisz? – teściowa uniosła brew. – Cieszę się, że cię widzę. Nie codziennie wpadają tacy ważni goście.

„Mamo, już wystarczy” – mruknął Dmitrij, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.

Anna usiadła na skraju sofy. Elena Pietrowna przyniosła herbatę i usiadła naprzeciwko, krzyżując ramiona.

  • Nie przyjdziesz do mnie w poniedziałek, prawda?
  • A co z poniedziałkiem? – Anna stała się nieufna.
  • No cóż, oczywiście, mam 60 lat. Ale ty pewnie jesteś zajęty. Raporty kwartalne, prawda?

Anna zamarła.

  • Nie zaprosiłeś mnie.
  • Och, czy to było konieczne? Myślałam, że Dmitrij to przekaże. Chociaż… może po prostu nie chciałam sobie psuć wakacji. Staram się myśleć o sobie w tym wieku.
  • Mamo, jesteś kimś… – Dmitrij podniósł wzrok znad telefonu. – Naprawdę nie zaprosiłaś Any?

– Nie zaczynaj. Sam mówiłeś, że ona zawsze ma wymówki. Najpierw praca, potem zdrowie, potem zachoruje koleżanka, a potem znowu praca… Mam już dość zgadywania, kiedy zacznie się wywyższać.

Anna powoli postawiła filiżankę na stole.

  • Rozumiem. To wszystko, dziękuję. Jestem bardzo zajęty.

Wstała. Dmitrij próbował złapać ją za rękę.

  • Anya, dokąd idziesz?
  • Do domu. Do siebie. Gdzie, wiesz, nikt nie będzie mnie uważał za zbędnego.
  • No, daj spokój… Mama powiedziała coś głupiego, i co teraz? – Zaczął się awanturować, wstał i poszedł za nią.

Teściowa prychnęła.

– Zawsze tak jest. Wyjdzie z płaczem, a ty będziesz mi dokuczał. Ostrzegałem cię, synu. Ona nie jest twoją kobietą. Chodzi jej o karierę, nie o rodzinę. Z kredytami, hipotekami i niezależnością.

Anna się odwróciła.

— Nie miałem na myśli „rodziny”? Mówisz serio? Nawet nie wiesz, jakiego masz syna. Ani ile razy nocował u kolegów, bo ty się wściekałeś. Ani ile mi jest winien pieniędzy. Oczywiście, źle o mnie myślisz, ale przynajmniej siedzę cicho. A ty — srasz mi w twarz. W moje urodziny i w każdy inny dzień.

W oczach teściowej pojawił się błysk złości, ale natychmiast go zamaskowała sztucznym uśmiechem.

  • Masz ewidentnie problemy z poczuciem własnej wartości. Jestem wrogiem, prawda?
  • Nie, jesteś lustrem. Ale nie dla mnie, tylko dla Dmitrija. Patrzę na ciebie i rozumiem, dlaczego nigdy mnie nie wspiera. On po prostu boi się stać się tobą. Albo już nim jest.

Zapadła grobowa cisza. Nawet radio w pokoju zamilkło, jakby nie śmiało przerwać.

Anna szybko włożyła kurtkę, wzięła torebkę i wyszła. Dmitrij nie poszedł za nią. Krzyknął tylko z progu:

  • Dokąd teraz jedziesz? Przeznaczysz premię na taksówkę?

Anna zeszła po schodach. W windzie wisiała karteczka: „Zakaz przystanków od piątego do ósmego piętra. Przepraszamy za utrudnienia”.

„Jak moje obecne życie” – zaśmiała się. „Ani tu, ani tam”.

Na dworze było zimno. Telefon migał od połączeń przychodzących: „Dimka” – 3 razy. Potem „Nie dąsaj się”. Potem nic. Pustka.

Anna wezwała taksówkę, wsiadła do samochodu i w końcu pozwoliła sobie na płacz. Nie histerycznie. Tak jak przy przeziębieniu, gdy boli gardło i łzy same płyną.

Taksówkarz włączył muzykę. Jakąś starą piosenkę z lat 2000.

„Podkręćmy tempo” – poprosiła, ocierając łzy.

„Czy zostałeś porzucony?” zapytał, nie odwracając się.

„Nie. Wyszedłem”. I po raz pierwszy od dawna poczułem, że zrobiłem coś dobrze.

Następnego ranka Anna obudziła się, słysząc dźwięk mikrofalówki. Była dopiero siódma rano. Na zewnątrz szalała śnieżyca jak z hollywoodzkiego filmu – szalona, ślepa. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ktoś podgrzewający pierogi w mikrofalówce. I Anna była pewna – to nie był Dmitrij. Mógł zapomnieć o urodzinach mamy, ale nie mógł jeść przed ósmą.

Wyszła w szlafroku, z rozczochranymi włosami i twarzą kobiety, która spała cztery godziny i była pewna, że została oszukana.

„Wyglądasz wspaniale” – Elena Pietrowna zwróciła się do niej, trzymając w rękach talerz, na którym dumnie leżało sześć tłustych pierogów i kropla ketchupu.

„Co tu robisz?” Anna oparła się o framugę drzwi i skrzyżowała ramiona.

– Przeziębiłam się, kaloryfery w holu nie grzeją. Dima powiedział: – Chodź, połóż się na jeden dzień. Ciepło tu, przecież elitarny dom, wszystko na bogato – powiedziała tym tonem, który każde słowo uszczypliwie wykrzykuje.

  • Świetnie. Nie idziesz do pracy? A może wziąłeś też urlop z powodów rodzinnych?
  • Wiesz, mam emeryturę, nikomu nic nie jestem winna. A ty, Aneczko, bądź tak dobra i nie dojadaj pierogów, przywiozłam je ze sobą. Swoje, z Magnita.

Anna odwróciła się i wróciła do sypialni. Trzy minuty później drzwi lekko się uchyliły i wszedł Dmitrij.

  • Co się z tobą dzieje? Znowu jakaś scena dziś rano?
  • Czy nie uważasz, że zanim wprowadzisz do domu osobę, z którą, nawiasem mówiąc, nie mam najlepszych stosunków, powinieneś ją chociaż ostrzec?
  • Ona jest matką, Anya. Ma gorączkę, czy powinnam była wyrzucić ją na ulicę?
  • Dwa lata temu miała gorączkę, kiedy próbowała zrobić ze mnie idiotkę przed twoimi znajomymi. Od tamtej pory nie ma wyrzutów sumienia. Jak długo będzie z nami?

— Na dwa dni… trzy… maksymalnie cztery.

Anna nie odpowiedziała. Po prostu w milczeniu wciągnęła dżinsy i koszulkę, wzięła torbę i wyszła. Dotarła do pracy wcześniej niż wszyscy. Jej koledzy spojrzeli po sobie ze zdziwieniem – zazwyczaj Anna spóźniała się dziesięć minut. Tym razem było piętnaście minut przed rozpoczęciem.

Tydzień później w domu zapanował stały napływ luźnych słów i pasywno-agresywnych spojrzeń. Dmitrij starał się nie ingerować. Wychodził wcześnie, wracał późno. Czasami w ogóle nie przychodził.

Anna natknęła się kiedyś na jego korespondencję w posłańcu. Szukała przepisu na kurczaka z granatem, ale jej palce automatycznie przewinęły w górę. Była tam „Oksana. 32. Prawniczka”. I długa korespondencja, pełna chichotów, serduszek i zdań w stylu: „czasem myślę, że poślubiłam niewłaściwą osobę”.

Anna nie robiła scen. Nie szpiegowała. Po prostu poszła do kuchni i zapytała:

— Znasz Oksanę od dawna?

Dmitrij nie był mniej zaskoczony, niż gdyby zapytano go o sytuację polityczną w Afganistanie.

  • Co?
  • No cóż, po prostu masz w telefonie pół strony wyznań miłosnych i słów, których nie słyszałem od ciebie od sześciu lat. Chociaż nie, nigdy nie słyszałem. Czy ona jest w naszym życiu od dawna?
  • Anya, źle to zrozumiałaś… To tylko… Tylko rozmowa. Pracujemy razem.

– A ja myślałam, że w twojej pracy jest tylko Paweł z logistyki i stołówka na parterze. Chociaż, jak się nad tym zastanowić, to pewnie romansujecie w stołówce.

  • Zwariowałeś? Nie krzycz, bo mama usłyszy.
  • Tak? I nie myślałeś, że to nie twoja matka to usłyszy, tylko twoja żona? A teraz „ta, z którą będę mieszkał, dopóki Oksana nie wyjdzie na wolność”?

Dmitrij po cichu wyszedł z kuchni, trzaskając drzwiami z takim impetem, że z lodówki spadła pocztówka z Mińska. Elena Pietrowna przyniosła ją kiedyś. Anna podniosła ją, spojrzała na nią i zgniotła. Potem rozłożyła ją i wbiła z powrotem na miejsce. Niech Mińsk wisi. Jako przypomnienie, że nawet miasta popełniają błędy.

W pracy wszystko poszło jak po maśle. Anna dostała awans. Teraz jest nie tylko księgową, ale i główną specjalistką ds. zarządzania przepływami finansowymi. Jej pensja wzrosła o czterdzieści procent. Koledzy gratulowali jej, szef uścisnął jej dłoń i mruknął: „Wreszcie, przynajmniej ktoś w tym biurze nie zachodzi w ciążę co marzec”.

Anna wróciła do domu w dobrym humorze. Nie chciała iść, ale mieszkanie nadal było jej. Kropka.

W kuchni zastała Elenę Pietrowną pijącą kawę ze swojego ulubionego kubka z napisem „Nienawidzę ludzi do ósmej rano”. Zegar wskazywał godzinę siódmą trzydzieści.

„Gratuluję awansu” – mruknęła Elena Pietrowna, nie odrywając wzroku od ekranu telefonu. „Teraz pewnie będziesz jeszcze częściej wracać do domu z nadętą wargą?”

  • Dziękuję. Teraz mogę w ogóle nie wracać do domu. Bo mnie na to stać.
  • No to masz flagę w rękach. Tylko nie zapomnij zabrać męża. Oddaję go tobie.
  • Nie przemęczaj się, Eleno Pietrowna, przecież prezent to cenna rzecz. A tu raczej obniżka ceny akcji.

Wieczorem przyszedł Dmitrij z torbą zakupów. Spojrzał na podłogę.

  • Przeczytałeś wszystko, prawda?

– Nie. Przeczytałem jeszcze raz. I nawet dodałem do zakładek te szczególnie obrzydliwe fragmenty. Jeśli chcesz, pokażę ci.

  • Nie chciałem, żeby tak się stało.
  • Ale się udało. Jak pierogi twojej mamy.

Cisza.

  • Nie chcę się rozwodzić, Anya.

– I nie chcę być lotniskiem zapasowym. Albo, jak to ona mówi, „mieszkać w elitarnym apartamencie na cudzy koszt”. Chociaż mieszkanie, nawiasem mówiąc, jest moje. Kupiłam je przed tobą i przed twoją mamą. I jutro mogę was stąd wyrzucić.

Dmitrij zbladł.

  • Nie zrobisz tego.

– Przyjrzyj mi się uważnie. Jestem teraz głównym specjalistą od przepływów finansowych. Myślisz, że nie poradzę sobie z przepływem dwóch walizek?

Poszedł do sypialni. Znów zatrzasnął drzwi. Jakby to dodawało mu męskości.

Anna usiadła przy stole i otworzyła laptopa. Zaczęła pisać wniosek rozwodowy.

Wtedy do pokoju weszła Elena Pietrowna z puszką farby w ręku.

  • Anno, tak się zastanawiałem. Skoro jesteś taka niezależna, to może zapłacisz za remont mojego pokoju? Wybrałem sobie kolor – ciepły piasek. Jak ludzie w Soczi.

Anna podniosła głowę. Powoli. Bez uśmiechu.

  • Naprawdę chcesz, żebym odpowiedział teraz? Czy mam ci dać jeszcze dwie minuty na przemyślenie twojej ostatniej szansy na przeżycie?

Minął tydzień. Śnieżyca ustąpiła miejsca deszczowi, a Elena Pietrowna – ciszy. Wyjechała do Bałaszychy, gdzie czekała na nią sofa z zapadającym się podłokietnikiem, komoda babci i zapach kociej kuwety, mimo że nigdy nie miała kota.

Anna poczuła ulgę. Ale nie zwycięstwo. Ani triumf, ani ból – tylko spokój, jak po długiej chorobie. W mieszkaniu nagle dało się słyszeć kapanie wody z kranu. I skrzypienie parkietu w sypialni wieczorami.

Siedziała w kuchni, przeglądając stare zdjęcia w telefonie. Na jednym z nich uśmiechali się do siebie i Dmitrija. Lato, grill, ktoś na zdjęciu podpalił węgle i wszyscy się śmiali. Wyglądała na trzydzieści lat, on na tyle samo, ale na jego twarzy wciąż nie malował się cynizm.

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Za drzwiami stał Dmitrij z bukietem i butelką wina.

  • Móc?
  • Zależy dlaczego.

— Porozmawiajmy. Bez przekleństw, gróźb i twojego podpisu „no, no”.

Anna po cichu wycofała się na korytarz. Przeszedł obok, zostawiając buty przy wejściu, tak jak wcześniej, gdy był jeszcze „jednym z nas”.

„Jestem idiotą” – powiedział, patrząc w podłogę. „Zachowałem się jak nastolatek, któremu dano samochód i kazano prowadzić. A prowadziłem – dla ludzi, dla uczuć, dla ciebie.

— Głęboka metafora. A teraz — czego naprawdę chcesz? Bez teatru.

Usiadł na krześle i zgarbił się.

— Chcę zacząć od nowa. Bez kłamstw. Bez… mamy. Bez Oksany. Tylko z tobą.

Anna oparła się o lodówkę.

  • Zdawałeś sobie sprawę, że mogę żyć bez ciebie? Czy po prostu bałeś się, że będziesz musiał sam prasować koszule?
  • Jedno i drugie. Nie jestem bohaterem. Ale przynajmniej jestem szczery. Teraz.
  • A teraz? A przedtem, co to było? Komiks?
  • Aniu… Byłam zdezorientowana. Zawsze czułam, że jesteś silniejsza ode mnie. A z Oksaną czułam się potrzebna.

— Słabi ludzie zawsze szukają tych, którzy ich podziwiają. Nawet jeśli jest to pies. Albo prawnik z kompleksem zbawiciela.

  • Nie chcę już grać. Jestem gotowy na wszystko, co powiesz.

– To tyle. „Na wszystko, co powiem”. Tak będzie od teraz. Jeśli chcesz być blisko, żyj według moich zasad. Żadnej decyzji za moimi plecami. Żadnej tajemnicy. A twoja matka nigdy więcej tu nie postawi stopy. Zrozumiano?

Skinął głową. Powoli. Nie od razu – jakby to było fizycznie trudne.

– A poza tym – dodała – jeśli tylko pomyślisz o szukaniu ukojenia gdzie indziej, to odejdź. Bez skandalu, bez trzaskania drzwiami, bez patosu. Po prostu odejdź. Ja już nie żyję. Ja żyję.

  • Zgadzać się.

Podeszła bliżej. Wzięła bukiet i wrzuciła go do wody. Postawiła butelkę wina na stole. Usiadła naprzeciwko.

— Chcesz zostać na kolację?

Uśmiechnął się lekko, jak tamtego dnia na grillu.

  • Bardzo.
  • To weź patelnię. Ja robię risotto, ale ty posiekaj cebulę. I nie marudź.
  • Tak, szefie.
  • Nie, nie szefem. Jestem gospodynią. A ty dostałaś drugą szansę. Nie zrozum mnie źle.

Miesiąc później życie zaczęło przypominać szachownicę. Czerń, biel, pauzy, refleksje. Nie miłość z kwiatami i wierszami, ale partnerstwo, w którym odpowiada się za każdy element. Gdzie drugi błąd jest już nie do przyjęcia. I Annie się to podobało. Bo teraz – wszystko było na jej warunkach.

Na ścianie w korytarzu wisiała ramka z pocztówką z Mińska. Ale w środku nie było już Białorusi, tylko czarno-białe zdjęcie: stara, opustoszała droga i tabliczka z napisem „Granice”. Prezent od znajomego fotografa. Symbol.

Anna patrzyła na nią każdego wieczoru. I myślała: najważniejsze to postawić granicę czasu. Nawet jeśli później będziesz musiała mieszkać obok tego, któremu kiedyś wybaczyłaś.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *