„Nie obchodzi mnie, co ona myśli, jesteś jej mężem, a to oznacza, że masz pełne prawo decydować” – matka przerwała, patrząc na syna z udawanym zatroskaniem. „Sprzedaj tę sukę. To mieszkanie powinno być nasze”.
Maksym patrzył, jak jego matka miesza herbatę. Srebrna łyżeczka brzęknęła o porcelanę – melodyjnie, ale irytująco, podobnie jak jej słowa.
Siedział w kuchni mieszkania rodziców, dokąd przyjechał sam, bez Aliny, bo „mama po prostu za mną tęskniła”. I od godziny słuchał, jak ludzie mówią o jego „miękkości” i „manipulującej żonie”.
„Mamo, to jej dziedzictwo” – powiedział cicho, ale matka wrzuciła łyżeczkę do kubka z głuchym odgłosem.
– Ciekawe, co ona wniosła do tego małżeństwa? – Ojciec, Wiktor Pawłowicz, pojawił się w drzwiach z nieodłącznym, ręcznie skręcanym papierosem. – Jej skarpetki i spalone naleśniki? Podczas gdy ty bawiłeś się tymi swoimi kodami, ona cię uzależniła.
Maksym poczuł, jak w żołądku formuje mu się zwykła kula lodu. Zawsze tak było – ilekroć rodzice zaczynali rozmawiać o jego wyborze, jego ciało reagowało szybciej niż umysł.
„Mamy dobre stosunki” – próbował, ale matka odprawiła go, jakby był muchą.
– Synu, jesteś zbyt ufny. Ona cię wykorzystuje – Marina Wiktorowna pochyliła się do przodu. – Całe życie się krzywiłam, twój ojciec pracował na trzy etaty. W tej budzie jest nam ciasno, a ten parweniusz od razu dostaje trzypokojowe mieszkanie w centrum. Dzieci powinny opiekować się rodzicami – to my daliśmy ci życie.
- Alina nigdy…
- Pamiętasz, jak w zeszłym miesiącu chciałeś przyjechać na naszą daczę, a ona cię od tego odwiodła? Powiedziała, że ma jakieś plany. Ale nigdy wcześniej byś nam tego nie zrobił.
Maksym zmarszczył brwi. Wszystko było nie tak. On i Alina pojechali na ślub jej przyjaciółki. Sam tego chciał. Ale teraz, z jakiegoś powodu, jego pamięć przerabiała wydarzenia, dopasowując je do słów matki.
Spojrzał na kuchenny zegar, odliczając sekundy do wyjścia. Szare światło listopadowego dnia sączyło się przez okno, tak blade, jak czuł się pod wpływem tego słownego naporu.
Alina rozkładała talerze, gdy usłyszała kliknięcie zamka w drzwiach. Uśmiechnęła się, ale od razu zauważyła, że coś jest nie tak. Maksym wszedł z opuszczonymi ramionami, unikając jej wzroku. Powoli zdjął marynarkę, jakby każdy ruch wymagał wysiłku.
„Jak się mają twoi rodzice?” zapytała, starając się brzmieć swobodnie.
„Dobrze” – odpowiedział bezbarwnie – „jak zwykle”.
W domu – w swoim domu, w mieszkaniu, które Alinę odziedziczyła po babci, która wychowała ją po śmierci rodziców – stworzyli swój własny świat. Regały na książki, które Maksym sam zmontował, lampy dobrane wspólnie, wspólna kolekcja filmów.
Pamiętał, jak kłócili się o kolor ścian, aż znaleźli „dymną mgłę”, jak to nazywała Alina. Jak uległa mu w wyborze sofy, mimo że wolała inną.
Ale teraz Maksym rozejrzał się dookoła, jakby widział wszystko po raz pierwszy. A może nie na własne oczy.
Wszedł do kuchni, gdzie Alina przygotowywała jego ulubione danie.
„Pachnie pysznie” – powiedział, ale w jego głosie nie było radości.
Podeszła do niego i objęła go od tyłu, opierając brodę na jego ramieniu.
- Co się stało?
Wzdrygnął się i odsunął się delikatnie, lecz stanowczo.
- Nic. Po prostu zmęczony.
Wieczór ciągnął się niczym chłodny karmel, słodki z wyglądu, ale lepki i gęsty w istocie. Oglądali serial na kanapie, ale między nimi istniała niewidzialna przepaść.
Alina czuła, jak Maksym się odsuwał za każdym razem, gdy próbowała go dotknąć.
„Ona cię wykorzystuje” – słowa matki rozbrzmiewały mu w głowie. „W jej mieszkaniu jesteś nikim, tylko gościem. Może cię wyrzucić w każdej chwili”.
Zerknął ukradkiem na żonę. Piękny profil, lekko zmarszczone brwi, skupione spojrzenie. Może matka miała rację? Może naprawdę pozwolił się wykorzystać? Maksym poczuł, jak coś w nim drży – wstyd albo uraza. Nawet nie do żony – do siebie. Za to, że na to pozwolił.
Tej nocy, leżąc w łóżku, Alina wyczuwała jego napięcie. Udawał, że śpi, ale zdradzał je oddech – zbyt równy, zbyt kontrolowany.
„Max” – wyszeptała – „czuję, że coś jest nie tak. Porozmawiaj ze mną”.
Milczał, z zamkniętymi oczami. Cienie przejeżdżających samochodów unosiły się w ciemności sypialni. W końcu się odwrócił.
„Powiedz mi” – jego głos brzmiał dziwnie, jakby należał do kogoś innego – „czy kiedykolwiek pomyślałaś, że to dla nas za dużo, żebyśmy mieszkali razem w trzypokojowym mieszkaniu?”
Alina podniosła się na łokciu.
- Co masz na myśli?
- No cóż, po prostu… moglibyśmy wpuścić tu też rodziców. Są stłoczeni w jednopokojowym mieszkaniu.
Zamarła, patrząc na niego w półmroku. Te słowa nie były jego. Brzmiały obco, jak głos po przeziębieniu.
„Twoi rodzice? Tutaj?” Starała się mówić spokojnie. „Po tym, jak twoja matka do mnie zadzwoniła…”
„Ona się po prostu martwiła” – przerwał. „To moi rodzice, Alina”.
Milczała, czując narastający w jej wnętrzu niepokój, lepki i gęsty jak powietrze przed burzą.
„A potem” – dodał ciszej, jakby smakował słowa – „dostałeś to mieszkanie za darmo, a oni pracowali całe życie…”
Alina usiadła gwałtownie na łóżku.
- Tak po prostu? – Jej głos zadrżał. – Moja babcia umarła mi na rękach, w tym właśnie mieszkaniu. Opiekowałam się nią przez cztery lata, każdego dnia, i nie rzuciłam studiów i pracy tylko dlatego, że spałam trzy godziny na dobę. „Tak po prostu”?
Ich oczy się spotkały i po raz pierwszy Maxim dostrzegł w oczach żony coś, czego wcześniej nie zauważył – nie urazę, nie złość, ale prawdziwy ból.
Kolejne dni były napięte. Prawie się nie odzywali, wymieniając codzienne zwroty i unikając kontaktu. Alina pogrążyła się w pracy, zostawała po godzinach, a Maksym coraz częściej sprawdzał telefon, z którego matka bombardowała go wiadomościami.
„Synu, musisz być bardziej wytrwały. Przecież jesteś mężczyzną”. „Ona cię nie szanuje, bo pozwalasz jej sobą pomiatać”. „Twój ojciec i ja myślimy tylko o tobie. To twoja przyszłość!”
Marina Wiktorowna dzwoniła co wieczór, a Maksym wychodził na balkon, żeby Alina nie słyszała rozmowy. Ale słyszała – nie słowa, ale intonację. Widziała, jak zmieniała się jego twarz po tych telefonach – jakby ktoś powoli odkręcał niewidzialne śruby, które spajały jego osobowość.
Pewnego dnia, gdy Alina spóźniła się do pracy, ogarnęły go wątpliwości. Otworzył jej laptopa – znał hasło, nie ukrywała go. Szukał sam, nie wiedząc czego.
Korespondencja z prawnikiem? Skargi do dziewczyn? Ale jedyne, co znalazł, to poszukiwanie przepisów na ulubione dania i pomysłów na prezent rocznicowy. Sumienie kłuło go jak igła.
W piątek wieczorem Alina otworzyła drzwi i zamarła: torba podróżna i plecak Maxima leżały ciemne na podłodze w przedpokoju, niczym obce przedmioty.
„Co to wszystko znaczy?” wyszeptała, czując, jak coś zimnego opada jej z piersi do żołądka.
Wyszedł z kuchni z tym samym kubkiem w rękach – z ułamanym uchem, które sam skleił, kiedy mu go tak po prostu dał.
W jego oczach malowała się niemal determinacja, ale Alina dostrzegła w tej determinacji coś bezradnego, jakby ćwiczył tę chwilę przed lustrem, ale wciąż bał się, że się pogubi.
„Musimy poważnie porozmawiać” – powiedział, a w jego głosie usłyszała echa teściowej. „O tym mieszkaniu i naszej przyszłości”.
Minęła go i weszła do kuchni, rzuciła torbę i rozpięła płaszcz. Ręce lekko jej drżały, więc schowała je do kieszeni.
- Zamierzasz wyjść?
„To zależy od naszej rozmowy” – opadł na krzesło naprzeciwko, nerwowo stukając palcami o stół. „Alina, jesteśmy małżeństwem od prawie roku. Powinniśmy mieć wspólne cele i plany. Moi rodzice…”
„Co twoi rodzice mają z tym wspólnego?” Starała się mówić spokojnie, ale w gardle pulsowała jej gula. „To nasza rodzina, Max. Ty i ja”.
– Ale oni też są moją rodziną! – prawie krzyknął. – Myślisz tylko o sobie! Starzeją się, potrzebują wsparcia. A to mieszkanie…
— A co z tym mieszkaniem?
„Mógłbyś to sprzedać” – wyrzucił z siebie jednym tchem, jakby skoczył z klifu. „Moglibyśmy znaleźć coś mniejszego dla siebie i im pomóc…”
Alina spojrzała na niego, jakby widziała go po raz pierwszy. Ten mężczyzna, z którym zasypiała i budziła się, z którym dzieliła sny, dla którego gotowała jego ulubioną julienne, mimo że nie lubiła grzybów – ten mężczyzna był dla niej teraz obcy.
„Wchodzisz do domu, który ci otworzyłam, stawiasz mi ultimatum i żądasz, żebym sprzedała wspomnienie o osobie mi najbliższej?” Mówiła cicho, ale każde słowo spadało jak kamień. „Dla kobiety, która za twoimi plecami nazwała mnie „wycieraczką”? Która odmówiła przyjścia na nasz ślub?”
Maksym zadrżał.
- Ona nigdy…
„Nie kłam” – Alina pokręciła głową. „Słyszałam, jak mówiła to twojej cioci na parkingu po zaręczynach. Czy myślała, że nie znam rosyjskiego? Albo że jestem głucha?”
Odwrócił wzrok. Oczywiście, że wiedział. Po prostu wolał nie zauważać.
„To był wzruszający moment” – mruknął. „Oni po prostu się martwią…”
— O twoich pieniądzach? A może o trzypokojowym mieszkaniu w centrum miasta?
Twarz Maksyma się wykrzywiła.
- Uważasz, że są samolubni? A ty jesteś bezinteresowny? – Jego głos drżał. – Może poślubiłeś mnie z miłości do mojej lśniącej łysiny i wspaniałej figury? A może też czegoś potrzebowałeś?
Alina wstała. Trzęsła się, ale utrzymała równowagę.
„Odejdź” – powiedziała. „Idź do tych, którzy tak bardzo martwią się o twoją przyszłość. Może oni wiedzą lepiej, czego potrzebujesz”.
Zawahał się, jakby się tego nie spodziewał. Jakby wyobrażał sobie, że będzie błagać, żeby została, obieca pomyśleć o sprzedaży. Ale Alina po cichu weszła do sypialni i zamknęła drzwi.
Pół godziny później usłyszała kliknięcie zamka. A potem telefon zawibrował, przynosząc wiadomość. Od teściowej.
„Mam nadzieję, że rozumiesz, że zniszczyłeś rodzinę. Nasz syn już do nas jedzie. Powinieneś się wstydzić”.
Alina zablokowała numer i po raz pierwszy tego wieczoru pozwoliła sobie na płacz.
Maksyma powitał w mieszkaniu rodziców zapach czebureków jego matki i triumfalne uśmiechy.
„Mój syn wrócił do domu” – zaśpiewała Marina Wiktorowna, całując go w policzek. „Wiedziałam, że wszystko dobrze zrozumiesz”.
„Czas najwyższy rzucić tę ladacznicę” – mruknął ojciec, klepiąc go po ramieniu. „Jutro przedstawię ci Tolika – to sprytny prawnik, powie ci, jak ją dokręcić”.
Skoro nie dała pieniędzy za mieszkanie, to powinna zrekompensować to innym.
Maksym patrzył na nich jak przez mgłę. Stary pokój, niewygodne łóżko, zapach tytoniu ojca wnikający w zasłony.
Matka, popijając herbatę, opowiada historię o kuzynce drugiego stopnia, która ma córkę w wieku odpowiednim do zamążpójścia – „właśnie skończyła studia i jeszcze żaden mężczyzna nie zdołał jej rozpieścić”.
Jego telefon milczał. Alina nie dzwoniła, nie pisała. Po prostu pozwoliła mu odejść.
Tej nocy, leżąc bezsennie, zaczął przeglądać ich zdjęcia. Oto byli na lotnisku, zmęczeni po długim locie, ale szczęśliwi. Oto Alina, z mąką na policzku, piekła mu tort urodzinowy. Oto byli na balkonie, owinięci w jeden koc, patrząc na pierwszy śnieg.
Ostatnie zdjęcie zostało zrobione miesiąc temu – zwykłe selfie w parku. Ale jego wzrok przykuło coś dziwnego.
W tle, po drugiej stronie ulicy, widać było znajomy budynek. Biuro nieruchomości, do którego poszli, żeby dowiedzieć się o sprzedaży letniego domku babci.
I nagle go olśniło. Uświadomienie uderzyło go z taką siłą, że usiadł na łóżku.
Poranek był szary, jak kawa rozcieńczona wodą. A potem przyszedł SMS od mojej żony.
Maksym patrzył przez okno na ponury dziedziniec, podczas gdy jego matka krzątała się przy śniadaniu, nie przestając rozmawiać.
— …a Klaudia Pietrowna powiedziała, że jej siostrzenica pracuje w kancelarii prawnej, gdzie świetnie radzą sobie z rozwiązywaniem takich spraw — postawiła przed nim talerz jajecznicy. — Nawet jeśli mieszkanie jest zarejestrowane na jej nazwisko, zawsze można znaleźć lukę.
A jeśli coś się stanie, to nie grzech straszyć. Nie bez powodu mówią: mąż i żona to jeden szatan, a zatem własność też jest wspólna…
Maksym odsunął talerz. Kochał swoją żonę, a teraz siedział tu i słuchał, jak matka planuje ją „przestraszyć”.
„Mamo” – przerwał jej w pół zdania – „po co ci to mieszkanie?”
Marina Wiktorowna zamarła, łyżka z dżemem zamarła w powietrzu.
- Co masz na myśli, dlaczego? Potrzebujesz miejsca do życia! Twój ojciec i ja martwimy się o ciebie!
„Mieszkam z żoną” – powiedział cicho. „I kocham ją nad życie. Dzisiaj napisała do mnie, że będziemy mieli dziecko.
Twarz matki drgnęła, ale szybko się otrząsnęła.
- Dziecko? – Zaśmiała się fałszywie. – Jesteś tego pewna? Widziałaś badanie na własne oczy? I USG? Co za cwaniak! Widać, jak postanowiła cię związać! Każdy ginekolog by to przepisał dla pieniędzy…
„Dość tego” – Maxim wstał, czując, że coś w nim pęka.
Serce waliło mi w skroniach, dłonie zaciskałem w pięści tak mocno, że paznokcie wbijały mi się w dłonie. Nogi nagle zrobiły się jak z waty.
Poczuł, jak obraz jego rodziców rozpada się, ostatnia iluzja znika. Kobieta przed nim, jego własna matka, nie mogła sobie nawet wyobrazić, że ktoś może go po prostu kochać.
- Manipulowałeś mną.
Ojciec wszedł do kuchni, krzywiąc się z powodu kaca.
„O co się dziś kłócicie?” – mruknął, ale widząc wyraz twarzy syna, urwał.
- Wiktorze, wyobrażasz sobie? – Marina rozłożyła ręce. – Zaczepiła go o dziecko! Nasz syn to kompletny idiota, wierzy we wszystko!
Maksym spojrzał na tych ludzi – siwiejącą kobietę z mocno zaciśniętymi ustami i otyłego mężczyznę z czerwoną twarzą – i zdał sobie sprawę, że przez całe życie nosił szklane okulary.
Nie obchodził ich on. Potrzebowali mieszkania. A jego szczęście, jego wybór, jego życie były tylko kartą przetargową.
„Alina nigdy nie mówiła o tobie źle” – powiedział, zaskoczony własnym spokojem. „Nawet kiedy odmówiłaś przyjścia na nasz ślub. Nawet kiedy ty, mamo, nazwałaś ją wycieraczką.
Nawet gdy nie składałeś nam życzeń z okazji rocznicy. Zawsze mówiła: „To twoi rodzice, Max, szanuję twój wybór”.
– Ha! – wyrzuciła z siebie matka. – Udawała, że dobrze! I pewnie cieszyła się, że dostała…
„Czy ty w ogóle wiesz, czym się zajmuję?” – przerwał jej Maksym. „Co właściwie robię? Co kocham? Czego nienawidzę? O czym marzę?”
Rodzice wymienili spojrzenia.
„Jesteś jakimś programistą” – powiedział niepewnie ojciec. „Masz jakieś tam grzebanie przy komputerach…”
„Jestem głównym architektem aplikacji mobilnych” – Maxim pokręcił głową. „A Alina wie, że lubię rysować, chociaż nikomu nie pokazuję swoich prac. Że nienawidzę zapachu lawendy, bo boli mnie po niej głowa.
Że marzyłem o zostaniu astronomem, kiedy byłem dzieckiem. Ona mnie zna. Ale ty nie. Zapomniałeś nawet o astronaucie.
Przeszedł obok nich do pokoju, spakował swoje rzeczy i wrócił z torbą.
– Synu – matka próbowała wziąć go za rękę, ale się odsunął – nie rozumiesz! Mój ojciec i ja jesteśmy razem całe życie…
„Całe życie uważali mnie za swoją własność” – dokończył. „Ale ja jestem człowiekiem. Żywym. Prawdziwym. A moją rodziną jest Alina i nasze przyszłe dziecko.
- Porzucasz nas? – Ojciec zablokował drzwi. – Po tym wszystkim, co dla ciebie zrobiliśmy? Wychowaliśmy cię, nakarmiliśmy!
„Nie wychowałeś mnie” – odpowiedział cicho Maksym. „Trzymałeś mnie na smyczy. To ogromna różnica”.
„Pożałujesz!” krzyknęła za nim matka. „Wrócisz do nas na kolanach, kiedy wyrzuci cię na ulicę!”
Maksym odwrócił się w drzwiach.
- Mylisz się, mamo. I zawsze się myliłaś. Żegnaj.
Drzwi do mieszkania nie otworzyły się od razu. Dzwonił długo i uporczywie, gotowy spędzić cały dzień na korytarzu. W końcu usłyszał kroki.
„Kto tam?” W głosie Aliny słychać było niepokój.
„To ja” – wyszeptał, opierając czoło o drzwi. „Proszę, otwórz. Rozumiem. Zrozumiałem wszystko”.
Cisza trwała wieczność. Potem zatrzasnął się zamek.
Alina stała w drzwiach, wymizerowana, z cieniami pod zaczerwienionymi oczami. Była owinięta w jego starą koszulkę z logo tego samego zespołu rockowego, tę jaskrawą jak kwas, którą zawsze krytykowała, ale zawsze nosiła w chwilach melancholii lub samotności.
„Czy zdałeś sobie ze wszystkiego sprawę?” – zapytała cichym, ale nie załamującym się głosem.
„Tak, kochanie, myliłem się” – przełknął gulę w gardle. „Bo jesteście moją rodziną. Wy dwoje”.
Uklęknął przed nią, objął ją w talii i przycisnął policzek do jej brzucha, w którym rodziło się nowe życie. Coś w nim w końcu pękło.
„Alina” – wyszeptał, nie mogąc podnieść wzroku – „przebacz mi, że pozwoliłam im wejść mi do głowy. Że zwątpiłam w jedyną prawdziwą rzecz, jaką miałam. Że przestałam być… sobą”.
Alina się nie poruszyła, ale on podniósł głowę i spojrzał jej w oczy.
— Zrozumiałem wszystko. I zrozumiałem, że zawsze próbowali mnie kontrolować. To nie była troska. To była… manipulacja. Wszystko, co o tobie mówili, nie było prawdą. Znam cię. I kocham cię.
Łzy spływały jej po twarzy, ale cofnęła się o krok.
„Myślisz, że jedno „przepraszam” wystarczy?” Jej głos drżał. „Nie odszedłeś tak po prostu, Max. Zwątpiłeś we mnie. Zwątpiłeś w nas. Co jeśli jutro twoja matka znowu zacznie ci opowiadać różne rzeczy?”
„Zerwałem z nimi stosunki” – powoli podniósł się z kolan. „Całkowicie. Ale masz rację – jedno „wybacz” to za mało. Nie proszę, żebyś mi od razu uwierzył.
Rozumiem, jeśli nie możesz mi teraz wybaczyć. Pozwól mi każdego dnia udowadniać, że wybieram ciebie – ciebie i nasze dziecko – w każdej minucie każdego dnia.
Alina patrzyła na niego długo. Widział, jak ból, nadzieja, strach i miłość walczą w jej wnętrzu.
„Nawet nie pytasz, czy ciąża jest prawdziwa” – powiedziała prawie szeptem.
„Bo znam odpowiedź”. Delikatnie wyciągnął rękę, żeby dotknąć jej policzka. „Zawsze wiedziałem. Po prostu pozwoliłem im się mną zadręczać. To się już nie powtórzy”.
Powoli opadła obok niego.
„Tak bardzo bałam się, że cię stracę” – wyszeptała.
„Nigdy” – wziął jej twarz w dłonie. „Nigdy więcej nie pozwolę im ingerować w nasze życie. Zerwałem z nimi stosunki. Może kiedyś zrozumieją, ale nawet jeśli nie, to już podjąłem decyzję. Jesteście moją prawdziwą rodziną.
Siedzieli na podłodze w korytarzu, obejmując się, jakby przeżyli katastrofę statku. Za oknem zaczął padać pierwszy śnieg – miękki, lekki, zacierający ostre krawędzie świata.
Sześć miesięcy później ich mieszkanie przeszło metamorfozę. Jasny pokój dziecięcy z konstelacjami namalowanymi przez Maxima na suficie. Nowy system przechowywania w korytarzu. Wygodny fotel bujany do karmienia.
Marina Wiktorowna dzwoniła i pisała jeszcze przez kilka miesięcy, ale potem ucichła. Ojciec kiedyś wysłał wiadomość: „Mama jest chora. Martwi się o ciebie”. Maksym odpowiedział krótko: „Wracaj do zdrowia”, ale potem przyszedł ją odwiedzić. Matka po prostu zachorowała na grypę.
Ich życie budowało się od nowa – spokojne, szczęśliwe, prawdziwe. Dziewięć miesięcy później urodziła się córeczka – z oczami Aliny i dołeczkami w policzkach, jak u Maksima.
Pewnego dnia, kołysząc dziecko, Alina cicho zapytała:
- Nie żałujesz? O swoich rodzicach?
Maksym pokręcił głową.
— Żałuję tylko lat, kiedy pozwoliłam im decydować o tym, kim jestem. I cieszę się, że znalazłam w sobie siłę, by wybrać miłość, a nie manipulację. By wybrać prawdziwą rodzinę.
Stał przy oknie z córką na rękach, patrząc w wieczorne niebo, gdzie gwiazdy rozbłyskiwały jedna po drugiej. Jego świat odzyskał równowagę. Rodzina była blisko. A za ścianami tego mieszkania zaczynało się zupełnie nowe życie, w którym w końcu stał się sobą.