Larisa zjechała z autostrady na wąską, żwirową drogę prowadzącą do daczy. Samochód podskakiwał na nierównościach, a wnętrze pachniało świeżo ściętymi daliami, które niosła do teściowej. Radio cicho nuciło starą melodię, ale Larisa jej nie słuchała. Jej myśli były zajęte listą rzeczy do zrobienia: ugotować obiad, pomóc przy grządkach, pamiętać, żeby się uśmiechać, gdy teść zacznie opowiadać niekończące się historie o swojej młodości.
Dwadzieścia lat małżeństwa nauczyło ją, jak być idealną synową, nawet jeśli w jej wnętrzu wszystko się gotowało.
Spojrzała na zegarek – trzecia po południu. Do wyznaczonego czasu pozostały trzy godziny, ale Larisa postanowiła przyjechać wcześniej. Chciała wszystkich zaskoczyć, pomóc w obowiązkach domowych, pokazać, że jak zwykle panuje nad sytuacją. Dacza stała na końcu drogi, otoczona jabłoniami i pochyłym płotem. Larisa zaparkowała, wyłączyła silnik i wysiadła, wdychając ciepłe powietrze przesycone zapachem trawy i ziemi.
„No, Lariso” – mruknęła, poprawiając torbę na ramieniu. „Pokaż im, jak to się robi”.
Dom wyglądał na pusty. Okiennice w oknach były zamknięte, ale z ogrodu słychać było głosy. Larisa się uśmiechnęła – jej teść prawdopodobnie znów kłócił się z teściową o to, jak podlać pomidory. Chodziła po domu, trzymając kosz dalii i miała zamiar zawołać do nich, gdy usłyszała swoje imię.
„Larisa jest dobra, oczywiście” – powiedział teść, jego głos był niski, niemal mruczący. „Ale, Wala, widzisz, ona nie jest w stanie tego zrobić. Jest zbyt prosta dla naszej Saszki”.
Larisa zamarła. Koszyk w jej rękach zadrżał, ale nie poruszyła się. Głos jej teściowej, zwykle łagodny, zabrzmiał ostro:
- Proste? Oleg, ona robi dla niego wszystko od dwudziestu lat! A on? Myślisz, że nie wiem o jego „podróżach służbowych”? Jest ze swoim… ile już? Rok? Dwa?
- Ciii, Wala, bądź cicho – przerwał teść. – To nie nasza sprawa. Saszka sam to załatwi. A Larisa… no cóż, ona jest wygodna. Nie będzie pytać, nie będzie robić scen. Ona pilnuje domu, siedzi cicho. Czego jeszcze potrzebujesz?
Larisa poczuła, jak krew napływa jej do policzków. Chciała zrobić krok do przodu, krzyknąć, że wszystko słyszała, ale jej stopy zdawały się być wrośnięte w ziemię. „Wygodnie”. Słowo to przecięło ją jak nóż. Ścisnęła uchwyt koszyka tak mocno, że jej knykcie zrobiły się białe. Głosy trwały dalej:
- A co jeśli się dowie? – zapytała teściowa. – Oleg, ona nie jest głupia. A co wtedy?
„On się nie dowie” – warknął teść. „Sashka nie jest głupi, zatrze ślady. A Larisa… ona go kocha. Połknie, jak zawsze”.
Larisa cofnęła się, starając się nie złamać gałęzi. Serce waliło jej tak mocno, że myślała, że je usłyszy. Wróciła do samochodu, rzuciła kosz na tylne siedzenie i usiadła za kierownicą. Jej ręce się trzęsły. „Podróże służbowe”. „Rok? Dwa?” Przeszła w myślach przez wszystkie te razy, kiedy Sasha wyjeżdżała „do pracy” i wracała z uśmiechem pełnym poczucia winy i kwiatami. Wierzyła. Zawsze wierzyła.
„Jaka ze mnie idiotka” – wyszeptała, gapiąc się w przestrzeń. „Co za…”
Nie płakała. Nie pojawiły się żadne łzy. Zamiast tego coś ciężkiego i gorącego rosło w jej piersi, jak rozgrzany do czerwoności kamień. Larisa wyjęła telefon i wybrała numer Sashy. Odebrał po drugim sygnale.
- Laris, już jesteś na daczy? – głos był wesoły, zbyt wesoły.
„Tak” – udało jej się powiedzieć. „Przybyłam wcześniej. Gdzie jesteś?”
- Już jadę, zaraz będę. Czekaj, okej? Przywitaj się z mamą!
Rozłączyła się, nie odpowiadając. Jej twarz odbijała się w lusterku wstecznym – blada, z zaciśniętymi ustami. Larisa nagle pomyślała, że nie poznaje samej siebie. Kim była ta kobieta? Gdzie była Larisa, która śmiała się z żartów Saszki, gotowała jego ulubiony barszcz, była dumna z tego, jak ją chwalił przed przyjaciółmi? Zniknęła. A może nigdy nie istniała?
Siedziała w samochodzie, aż usłyszała silnik. Sasha przyjechał. Larisa wysiadła, starając się trzymać plecy prosto. Wyskoczył z samochodu, uśmiechając się jak zwykle.
- Laris, czemu jesteś taka poważna? – Zrobił krok w jej stronę, ale ona się cofnęła.
„Sasha” – jej głos był zimny, obcy. „Musimy porozmawiać”.
Zamarł, a uśmiech powoli zniknął z jego twarzy.
Larisa spojrzała na ekran telefonu, jakby mógł on dać jej odpowiedź na wszystkie pytania.
Wspomnienia napływały falami, uniemożliwiając jej jasne myślenie. Pierwsze dni z Saszą, radości i trudności, wspólny śmiech i łzy. Wszystko to teraz wydawało się dziwnymi, odległymi obrazami. Nadal siedziała w samochodzie na poboczu drogi i, jak nazywała ją teściowa, „idealna żona” nagle zdała sobie sprawę, że jej życie wywróciło się do góry nogami.
Zadzwonił telefon. Jej przyjaciel prawnik po drugiej stronie linii słuchał jej niepewnych słów, zapewniając ją, że wszystko się ułoży, że życie może być jeszcze lepsze. Larisa podziękowała jej cichym głosem, próbując uwierzyć, że na końcu tego niespodziewanie ciemnego tunelu wciąż jest światło.
Jej oczy były utkwione w drodze, tak samo pustej, jak teraz czuła się w środku. Ale czy pustka była końcem? Może to był początek czegoś nowego? Przypomniała sobie, jak będąc młodą, marzyła o podróżowaniu, studiowaniu, uczeniu się czegoś więcej o życiu niż tylko dbaniu o dom i Sashę.
- Laris, – powiedział cicho głos przyjaciela, – wiesz, że nie jesteś sam. Wszystko jeszcze przed tobą, uwierz mi. Zawsze jestem blisko.
Te słowa trochę rozgrzały jej zamarzniętą duszę. Larisa poczuła, że gorycz powoli ustępuje, pozostawiając miejsce na mały promyk nadziei. Trzeba było zacząć od nowa – było to przerażające, ale też interesujące.
Wyłączyła silnik i wysiadła z samochodu, wdychając świeże powietrze. Nie tylko droga zbliżała się do niej, ale także nowy rozdział w jej życiu. Larisa wiedziała, że droga nie będzie łatwa, ale teraz była gotowa iść naprzód. W końcu, nawet po najsilniejszej burzy, zawsze nadchodzi słoneczny dzień.
Larisa siedziała w kawiarni na obrzeżach miasta, gdzie zapach świeżo parzonej kawy mieszał się z aromatem waniliowych bułeczek.
Naprzeciwko niej Natasza, prawniczka o ostrym spojrzeniu i zwyczaju stukania długopisem w notes, przeglądała swoje notatki. Larisa spojrzała przez okno na ludzi spieszących się chodnikiem i pomyślała, jak dziwne jest to, że życie wokół niej toczy się normalnie, podczas gdy jej własne się rozpada.
- No więc, – Natasza odłożyła długopis i spojrzała na Larisę. – Jesteś pewna? Rozwód to poważny krok. Mogę przygotować wszystko, ale muszę wiedzieć, że nie zmienisz zdania w ciągu tygodnia.
Larisa powoli odwróciła głowę. Jej oczy były suche, ale płonęło w nich coś nowego – nie gniew, nie ból, ale determinacja.
„Jestem pewna” – powiedziała. „Natasza, żyłam dla niego przez dwadzieścia lat. Dla nich wszystkich. I co z tego? Śmiali się za moimi plecami. Nie chcę już być „wygodna”.
Natasza skinęła głową, jakby spodziewała się takiej odpowiedzi.
- Okej. To zacznijmy od podziału majątku. Mieszkanie, samochód, domek letniskowy – co masz? A także… – zawahała się. – Myślisz o alimentach? Nie na dzieci, oczywiście, ale nie pracowałaś, kiedy byłaś z nim, prawda?
Larisa się uśmiechnęła, ale w jej uśmiechu nie było radości.
- Alimenty? Nie, Natasza. Nie chcę od niego niczego. Tylko wolności.
- Wolność? – Natasza uniosła brwi. – Laris, czy ty rozumiesz, że zaczynasz od zera? W wieku pięćdziesięciu lat? Bez pracy, bez oszczędności?
„Rozumiem” – Larisa ścisnęła filiżankę kawy tak mocno, że porcelana rozgrzała się pod jej palcami. „Ale lepiej zacząć od zera niż kłamać. Znajdę pracę. Ja… coś wymyślę”.
Natasza patrzyła na nią przez dłuższą chwilę, po czym się uśmiechnęła.
- Wiesz, zawsze uważałem, że jesteś zbyt miękki. Ale okazuje się, że jesteś twardym orzechem.
Larisa nie odpowiedziała. Myślała o tym, jak wróci do domu – do mieszkania jej i Saszy, gdzie każdy kąt przypominał przeszłość. Już zdecydowała, że odejdzie. Może wynajmie coś małego, z dala od znanych ulic. Ale najpierw musiała dokończyć rozmowę z Saszą. Dzwonił do niej całą noc, zostawiając wiadomości: „Laris, porozmawiajmy”, „Wszystko źle zrozumiałaś”, „Ale ja cię kocham”. Nie odpowiedziała na żadną z nich.
„Będzie w domu dziś wieczorem” – powiedziała Larisa, jakby odpowiadając na własne myśli. „Chcę mu powiedzieć wszystko wprost. Żeby wiedział”.
„Jesteś pewna, że dasz radę?” Natasza zmarszczyła brwi. „Takie rozmowy… są wyczerpujące”.
„Dam sobie z tym radę” – Larisa spojrzała jej w oczy. „Muszę”.
Wieczór zapadł na miasto cicho, jak kurtyna. Larisa weszła do mieszkania i od razu poczuła, jak powietrze staje się cięższe. Sasza siedział w salonie, na sofie, z kieliszkiem wina w dłoni. Na stole stała butelka – do połowy pusta. Spojrzał w górę, a Larisa zauważyła, że stara się wyglądać spokojnie, ale jego palce nerwowo bawiły się krawędzią rękawa.
„Laris” – zaczął, wstając. „Czekałem na ciebie. Gdzie byłaś?”
„To nie twoja sprawa” – odpowiedziała chłodno i przeszła obok, rzucając torbę na krzesło. „Musimy porozmawiać. I tym razem nie wywiniesz się z tego”.
Zawahał się, ale skinął głową.
- Okej. Mów. Tylko… nie krzycz, okej? Zróbmy to spokojnie.
„Uspokoić się?” Odwróciła się do niego gwałtownie, jej głos drżał od tłumionego gniewu. „Chcesz, żebym była spokojna, po wszystkim, co zrobiłeś? Po tym, jak przez lata mnie okłamywałeś?”
- Nie kłamałem! – Podniósł głos, ale potem przestał. – Laris, ja… jestem zdezorientowany, wiesz? Ta Katya… ona nic nie znaczy. To było po prostu… no, takie odwrócenie uwagi.
- Rozproszenie? – Larisa podeszła bliżej, a jej oczy się zwęziły. – A kim ja jestem? Twoim sługą? Tym, który myje, gotuje i milczy, gdy ty jesteś „rozproszony”?
- Wszystko wywracasz do góry nogami! – Rzucił szklanką o stół, a wino rozlało się na obrus. – Zawsze cię doceniałem! Jesteś moją żoną, Laris. Nie chciałem cię stracić.
— Doceniasz? — Prawie się roześmiała, ale śmiech był gorzki jak piołun. — Doceniasz to, że nie zadawałam pytań. Że wierzyłam każdemu twojemu słowu. Że byłam ślepą głupczynią!
Sasha otworzył usta, ale zamilkł. Larisa widziała, jak szukał słów, jak próbował znaleźć wymówkę, ale tym razem nie dała mu szansy.
„Wiesz, co jest zabawne?” kontynuowała, jej głos był cichszy, ale tylko ostrzejszy. „Kochałam cię. Naprawdę. Myślałam, że będziemy razem na zawsze. A ty… ty nawet nie próbowałeś być szczery. Dlaczego, Sasha? Dlaczego nie powiedziałeś mi prawdy?”
Pochylił głowę i Larisa nagle zdała sobie sprawę, że czekała na odpowiedź. Nie na wymówkę, nie na przeprosiny – na odpowiedź. Ale on milczał, a ta cisza była jak cios.
„Wnoszę pozew o rozwód” – powiedziała w końcu. „I to nie podlega dyskusji”.
- Laris, czekaj – zrobił krok w jej stronę, ale ona podniosła rękę, zatrzymując go. – Nie możesz po prostu wszystkiego zepsuć! U nas wszystko było w porządku!
- Dobrze? – Spojrzała na niego, jakby widziała go po raz pierwszy. – Dla ciebie może tak. Ale ja mam już dość udawania, że jestem szczęśliwa.
Odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi sypialni, ale zatrzymała się na progu.
„Jutro wyjeżdżam” – powiedziała, nie odwracając się. „Spakuj swoje rzeczy. Albo moje. Nie obchodzi mnie to”.
Drzwi zamknęły się za nią z cichym kliknięciem, ale dla Larisy dźwięk ten był niczym strzał z pistoletu. Oparła się o ścianę, czując, jak serce wali jej w piersi. Po raz pierwszy od lat nie wiedziała, co przyniesie jutro. I, co dziwne, nie przestraszyło jej to. To było… wyzwalające.
Larisa obudziła się wcześnie. Dziś wszystko było inne. Dziś zaczynała od nowa.
Larisa poszła do kuchni, postawiła czajnik i wyjęła stary kubek z wyszczerbionym brzegiem – ten, którego Sasha nie znosiła, ale kochała za jego niedoskonałość. Teraz ten kubek wydawał się symbolem.
„Cóż, Lariso” – powiedziała do siebie, patrząc na mroczne odbicie czajnika. „Czas zacząć żyć dla siebie”.
Czajnik się zagotował, a ona nalała sobie herbaty, dodając łyżeczkę miodu. W jej głowie już krążył plan: spakować rzeczy, zadzwonić do Nataszy, znaleźć tymczasowe lokum. Nie wiedziała, jak długo będzie mogła zostać w tym mieszkaniu, ale postanowiła, że wyjedzie dziś. Niech Sasza przyjdzie do pustego domu – to będzie jego problem.
Otworzyła szafę i zaczęła wyjmować swoje rzeczy. Odłożyła sukienki, które nosiła, żeby mu się przypodobać – mogły zostać oddane lub wyrzucone. Ale Larisa przycisnęła stary sweter, miękki i znoszony, który Sasha nazywała „torbą”, do piersi. Nagle chciała płakać, ale zacisnęła zęby i kontynuowała pakowanie torby.
Telefon zawibrował na stole. Sasha. Larisa spojrzała na ekran, na którym widniał napis: „Laris, porozmawiajmy jeszcze raz”. Przewróciła oczami i odrzuciła powiadomienie. Nie było o czym rozmawiać. Wszystko zostało powiedziane wczoraj, kropka.
Do południa spakowała dwie torby – zdecydowała, że nie potrzebuje więcej. Reszta pozostanie wspomnieniem życia, którego już nie było. Zadzwoniła po taksówkę i zeszła na dół, nie oglądając się na wejście, przy którym spędziła tyle lat. Kierowca, starszy mężczyzna o łagodnych oczach, pomógł jej załadować rzeczy.
„Dokąd idziemy, piękna?” – zapytał z uśmiechem.
Larisa zamarła. Jeszcze nie zdecydowała. Natasza zaproponowała wynajęcie pokoju od przyjaciół, ale Larisa nagle przypomniała sobie o małym miasteczku godzinę drogi stąd, gdzie kiedyś spędzała wakacje z Saszą. Nad rzeką stał stary dom – tani, przytulny, z widokiem na wodę. Podała adres i taksówka ruszyła.
Droga przemknęła obok. Larisa spojrzała przez okno, gdzie pola i drzewa migały, i poczuła, jak coś ją opuszcza. Ból nadal tam był, ostry jak drzazga, ale obok niego rosło inne uczucie. Nadzieja? Wolność? Nie potrafiła jeszcze tego nazwać.
Dom był dokładnie taki, jak zapamiętała: mały, z łuszczącą się farbą i skrzypiącym gankiem. Właścicielka, starsza kobieta o pomarszczonych dłoniach, natychmiast rozpoznała Larisę.
- A, to ty i twój mąż wtedy przyjechaliście? – zapytała, podając klucze. – Gdzie on jest?
„Nie jesteśmy już razem” – odpowiedziała spokojnie Larisa, a jej głos nie zadrżał.
Kobieta skinęła głową, jakby wszystko rozumiała i odeszła, zostawiając Larisę samą. Wniosła torby, usiadła na starej sofie i spojrzała przez okno. Rzeka płynęła powoli, odbijając niebo, a Larisa nagle się uśmiechnęła. Po raz pierwszy od dawna był to prawdziwy uśmiech.
Wyjęła telefon i napisała do Nataszy: „Wyjechałam. Dom jest nad rzeką. Zacznij składać papiery rozwodowe”. Odpowiedź nadeszła szybko: „Dobrze zrobione. Trzymaj się. Wszystko wkrótce będzie gotowe”.
Larisa odłożyła telefon i wyszła na werandę. Wiatr przyniósł zapach wody i trawy. Zamknęła oczy i głęboko wciągnęła powietrze. Miała pięćdziesiąt lat i zaczynała od nowa. To było przerażające, ale jednocześnie ekscytujące, jak za jej młodości, kiedy cały świat wydawał się otwarty.
„Dam sobie radę” – wyszeptała, a rzeka zdawała się kiwać głową w odpowiedzi.
Dzień dobiegał końca, a Larisa postanowiła wybrać się na spacer brzegiem morza. Szła, słuchając szelestu liści i plusku wody, i myślała o tym, kim chciałaby zostać. Nie żoną, nie synową, ale sobą. Może znajdzie pracę w lokalnej kawiarni? Albo zajmie się rysowaniem – kochała to w młodości, ale zrezygnowała z tego dla dobra rodziny. Myśli płynęły swobodnie i Larisa zdała sobie sprawę, że po raz pierwszy od lat nie boi się przyszłości.
Kiedy wróciła, na ganku stał bukiet polnych kwiatów – mały, skromny, ewidentnie od właściciela. Larisa podniosła go i wciągnęła zapach. Jej serce zapadło się, nie z bólu, ale z czegoś ciepłego. Weszła do domu, włożyła kwiaty do słoika z wodą i powiedziała głośno:
- To mój dom. Moje życie. I już nikomu nic nie jestem winna.
Poranek w domu nad rzeką był cichy, ale ożywiony.
Larisa obudziła się od śpiewu ptaków za oknem i szumu wody, który słychać było nawet przez zamknięte okiennice. Przeciągnęła się, czując lekkość w ciele, jakby z każdym dniem tutaj, daleko od jej poprzedniego życia, spadały z niej niewidzialne łańcuchy. Kawa, parzona w starym tureckim, pachniała jak nic w miejskim mieszkaniu – cierpko, z nutą wolności.
Wyszła na werandę z kubkiem w dłoniach i usiadła w skrzypiącym bujanym fotelu. Rzeka lśniła w słońcu, a na drugim brzegu pasły się krowy, leniwie merdając ogonami. Larisa spojrzała na nie i pomyślała, że po raz pierwszy od wielu lat nie planuje dnia dla kogoś innego. Dziś mogła zrobić wszystko – albo nic. I to było jej prawo.
„Dzień dobry, Lariso!” rozległ się głos i odwróciła się. Gospodyni domu, Anna Pietrowna, szła ścieżką z koszykiem w rękach. Jej twarz, pokryta zmarszczkami, jaśniała dobrocią.
- Dzień dobry, Anno Pietrowna – uśmiechnęła się Larisa, wstając. – Czy to ty zostawiłaś wczoraj kwiaty?
- Kto jeszcze? – staruszka puściła oko. – Jesteś tu sama, a kwiaty, one rozgrzewają duszę. Weź je, – wyciągnęła koszyk. – Świeże jajka, mleko. Założę się, że jadłaś wszystko, co kupowałaś w mieście?
Larisa wzięła koszyk, czując ciepło rozchodzące się w jej piersi. Takie proste rzeczy – jajka, mleko, bukiet polnych kwiatów – nagle zaczęły znaczyć więcej niż wszystkie kolacje w restauracjach, do których Sasha zabierała ją „od czasu do czasu”.
„Dziękuję” – powiedziała szczerze. „Ty… ty nie masz pojęcia, jak to jest aktualne”.
Anna Pietrowna przyjrzała się jej uważnie, jakby widziała więcej, niż Larisa chciała pokazać.
„Rozumiem wszystko” – powiedziała cicho. „Czasami życie przybiera taki obrót, że jedyne, co możesz zrobić, to zacząć od nowa. Nie bój się, dziewczyno. Jesteś silna, dasz sobie radę”.
Larisa skinęła głową, przełykając gulę w gardle. „Dziewczyna” – nikt jej tak nie nazywał od dawna. Miała pięćdziesiąt lat, ale w tym momencie naprawdę czuła się młoda, pełna siły i możliwości.
„Pójdę” – Anna Pietrowna poklepała ją po ramieniu. „A ty wejdź, jeśli coś się stanie. Mam herbatę malinową – rozwali ci mózg”.
Larisa patrzyła, jak odchodzi, po czym wróciła do domu. Położyła koszyk na stole i postanowiła, że dziś zrobi coś dla siebie. W kącie pokoju, pudełko, które prawie przypadkiem wyrwała z mieszkania, zbierało kurz. Zawierało jej stare rzeczy – nie sukienki ani biżuterię, ale rzeczy, które ukrywała przed Saszą, ponieważ nazywał je “głupimi rzeczami”. Otworzyła pudełko i wyjęła notes z ołówkami. Strony były pożółkłe, ale rysunki wykonane dwadzieścia lat temu nadal były jasne – kwiaty, krajobrazy, twarze przypadkowych przechodniów.
„Cóż, cześć” – mruknęła, przesuwając palcem po szkicu rzeki, która wyglądała jak ta za oknem. „Czas przypomnieć sobie, kim jesteś”.
Wzięła ołówek i zaczęła rysować. Na początku była niepewna – linie się trzęsły, jej ręka nie była wprawiona. Ale z każdą minutą jej ruchy stawały się odważniejsze. Larisa narysowała rzekę, krowy na brzegu, cień jabłoni rosnącej w pobliżu domu. Nie zauważyła, jak minęły dwie godziny. Kiedy odłożyła ołówek, na stronie ożyła część jej nowego świata.
„Nieźle” – powiedziała na głos i się uśmiechnęła. „Na początek wcale nie jest źle”.
Telefon na stole zawibrował, a Larisa zadrżała. Już przyzwyczaiła się ignorować telefony Sashy, ale to była Natasza. Larisa odebrała od razu.
- Larisa, cześć! – głos koleżanki był pogodny, ale rzeczowy. – Przygotowałam dokumenty. Wszystko jest gotowe do złożenia. Ale jest jeden szkopuł – Sasza chce się spotkać. Mówi, że zgadza się na rozwód, ale prosi o rozmowę „po ludzku”. Co ty na to?
Larisa spojrzała na swój rysunek, a potem na rzekę za oknem. Jej pierwszym impulsem było odmówienie – nie chciała widzieć Saszy, nie chciała znów czuć tego bólu. Ale coś w niej, tej nowej Larisie, która rysowała rzekę i piła herbatę z obtłuczonego kubka, powiedziało: „Zamknij te drzwi na zawsze”.
„Okej” – odpowiedziała. „Pozwól mu tu przyjść. Ale tylko raz, Natasza. Nie zamierzam wracać do przeszłości”.
- Jesteś pewna? – Natasza milczała. – Jeśli już, to mogę pójść z tobą.
„Nie ma potrzeby” – uśmiechnęła się Larisa, chociaż jej przyjaciółka nie mogła tego dostrzec. „Dam sobie radę”.
Rozłączyła się i wróciła do rysowania. Ołówek znów była w jej dłoni, ale teraz dodała do krajobrazu postać – kobietę stojącą nad wodą. To była ona sama, nie ta kryjąca się za uśmiechami i barszczem, ale inna – wolna, prawdziwa.
Sasha przyjechał wieczorem następnego dnia. Larisa usłyszała warkot silnika i wyszła na ganek. Stał przy samochodzie, ubrany w tę samą kurtkę, którą nosił od lat, ale wyglądał inaczej – wychudzony, z cieniami pod oczami. Nie czuła ani litości, ani złości – tylko pustkę.
„Laris” – zaczął, podchodząc bliżej. „Dziękuję, że się zgodziłaś. Ja… ja po prostu chcę wyjaśnić.
- Wyjaśnić? – Skrzyżowała ramiona, patrząc na niego spokojnie. – Sasha, ja wiem wszystko. Tłumaczysz się od dwudziestu lat. Dość.
Zawahał się, jakby nie spodziewał się takiego tonu.
„Nie chcę, żebyś myślała, że to wszystko było na nic” – powiedział w końcu. „Ty… ty byłaś najlepszą żoną. Sam to wszystko zepsułem. Wybacz mi”.
Larisa milczała, patrząc na niego. Czekała, aż jego słowa coś zmienią, obudzą starą miłość lub przynajmniej urazę. Ale nic się nie wydarzyło. Po prostu zobaczyła przed sobą mężczyznę, który był częścią jej przeszłości, ale nie miał już władzy nad jej przyszłością.
„Nie jestem zła” – powiedziała cicho. „I nie żałuję tego. Ale nie jestem już twoją żoną, Sasha. I nie chcę nią być. Podpisz papiery i żyj swoim życiem.
Otworzył usta, ale nie znalazł słów. Larisa odwróciła się i poszła w stronę domu, zostawiając go stojącego przy samochodzie. Kiedy zamknęła drzwi, usłyszała odpalany i cichnący silnik. Podeszła do stołu, na którym leżał jej rysunek i dodała uśmiech do postaci kobiety.
„To wszystko” – powiedziała do rzeki za oknem. „Teraz tylko do przodu”.
Dni w domu nad rzeką płynęły powoli, jak sama rzeka.
Larisa przyzwyczaiła się do nowego rytmu: poranna kawa na werandzie, spacery wzdłuż brzegu, wieczory z ołówkami i notesem. Rysowała coraz więcej – nie tylko krajobrazy, ale także to, co przychodziło jej do głowy: twarze, które widziała w młodości, kwiaty, których nigdy nie było, wzory przypominające jej myśli. Czasami łapała się na nuceniu, czego nie robiła od lat. To było dziwne i… właściwe.
Anna Pietrowna wpadała niemal codziennie, czasem z ciastami, czasem z opowieściami o sąsiadach. Larisa dowiedziała się, że w miasteczku jest targ, na którym miejscowi sprzedają wszystko, od miodu po domowe koszyki, a także mały klub, w którym „osoby po czterdziestce” spotykają się, by śpiewać, tańczyć lub po prostu pogawędzić. Anna Pietrowna zasugerowała, że Larisa powinna wpaść, ale na razie zbyła to. Miała dość ciszy i własnych myśli.
Pewnego ranka, gdy Larisa rozkładała rysunki na stole, aby wybrać najlepsze, ktoś zapukał do drzwi. Otworzyła je i zobaczyła Annę Pietrownę z nieznajomą kobietą – szczupłą, z krótkimi siwymi włosami i żywymi oczami. Wyglądała na sześćdziesięciolatkę, ale poruszała się tak, jakby czas jej nie dotknął.
- Larisa, poznaj Margaritę – przedstawiła się Anna Petrovna. – Jest naszą lokalną artystką, a także właścicielką stoiska na targu. Opowiedziałam jej o twoich rysunkach, więc poprosiła o wizytę.
Larisa była zdezorientowana, ale zaprosiła gościa do środka. Margarita natychmiast podeszła do stołu, na którym leżały jej prace i zaczęła je oglądać. Larisa miała wrażenie, że ktoś czyta jej pamiętnik, ale Margarita patrzyła nie z ciekawością, ale z szacunkiem.
„To wszystko ty?” zapytała, trzymając szkic rzeki i kobiety. „Sam tam studiowałeś czy studiowałeś gdzieś?”
„Ja” – odpowiedziała Larisa, wzruszając ramionami. „To tylko… dla duszy”.
- Dla duszy? – Margarita się uśmiechnęła. – Dziewczyno, to nie tylko dla duszy. To talent. Masz oko i żywą rękę. Czemu nie pokażesz tego nikomu?
Larisa się zawahała. Nigdy nie myślała o swoich rysunkach jako o czymś poważnym. Były dla niej sposobem radzenia sobie z bólem, pustką, pytaniami, na które nie było odpowiedzi. Ale spojrzenie Margarity — ostre, ale ciepłe — dało jej do myślenia.
„Nie wiem” – przyznała szczerze. „Ja… po prostu nie sądziłam, że ktokolwiek tego potrzebuje”.
„Musimy”, warknęła Margarita. „I wiesz co? Chcę, żebyś przywiozła parę prac na rynek. Mam kącik w moim sklepie dla lokalnych rzemieślników. Obrazy, hafty, ceramika – wszystko jest na sprzedaż. Spróbujesz?”
Larisa otworzyła usta, żeby odmówić, ale się powstrzymała. Dlaczego nie? Co traciła? Jej życie już wywróciło się do góry nogami, a każdy krok w nieznane był lepszy, niż się spodziewała.
„Okej” – powiedziała w końcu. „Spróbuję”.
Margarita uśmiechnęła się, jakby wygrała dyskusję.
- To świetnie. Przyjdź w sobotę, wszystko przygotuję.
Kiedy gość wyszedł, Larisa długo siedziała przy stole, patrząc na swoje rysunki. Jej praca – na targu? Brzmiało to jak sen, ale też wyzwanie. Wybrała trzy szkice: rzekę z kobietą, kwiaty, które nie istniały i portret Anny Pietrowna, który zrobiła ostatnio, opowiadając inną historię.
Sobota była słoneczna. Na targu panował gwar: handlarze zachwalali swoje towary, dzieci biegały z lizakami, starsze panie kłóciły się o cenę ziemniaków. Larisa niosła swoje rysunki, owinięte w stare prześcieradło, i czuła się jak uczennica przed egzaminem. Margarita spotkała ją w sklepie – małym drewnianym domu, zaśmieconym farbami, glinianymi garnkami i tkaninami.
- Daj to tutaj, – Margarita wzięła rysunki i natychmiast zaczęła wieszać je na drewnianym stojaku. – Nie bądź nieśmiały, każdy tutaj jest jednym z nas. Jeśli coś się stanie, jestem w pobliżu.
Larisa skinęła głową, ale jej serce waliło. Odsunęła się, udając, że patrzy na sąsiednie stoiska, ale kątem oka nie spuszczała oka z lady. Ludzie przechodzili obok, niektórzy zatrzymywali się, patrzyli na jej pracę. Niektórzy kręcili głowami i odchodzili, ale byli tacy, którzy się zatrzymywali.
Około południa Margarita pomachała ręką.
- Larisa, chodź tu! Zrobili ci portret Anny Pietrowna!
- Jak go zabrali? – podeszła Larisa, nie wierząc własnym uszom.
- Kupiliśmy je – Margarita wcisnęła jej kilka pogniecionych banknotów. – Gratulacje z okazji pierwszej sprzedaży. I wiesz, jednej pani też spodobały się twoje kwiaty. Obiecała wrócić.
Larisa spojrzała na pieniądze w swojej dłoni i chciała się jednocześnie śmiać i płakać. To nie były tylko pieniądze – to był dowód, że jej świat, jej myśli, jej ręce mogą coś znaczyć. Schowała banknoty do kieszeni i uśmiechnęła się tak szeroko, że Margarita wybuchnęła śmiechem.
„No cóż, teraz jesteś nasza” – powiedziała. „Przyzwyczaj się, Lariso. To dopiero początek”.
Wieczorem sprzedano kolejny rysunek – te same wyimaginowane kwiaty. Larisa wróciła do domu z lekkim sercem, nucąc coś bez słów. Wyobrażała sobie już, jak będzie rysować więcej, jak spróbuje akwareli, o których marzyła w młodości. Ale najważniejsze było to, że czuła się żywa. Nie czyjąś żoną, nie cieniem w czyimś życiu, ale sobą.
Gdy weszła do domu, telefon zabrzęczał. Wiadomość od Nataszy: „Sasza podpisała papiery. Rozwód jest ostateczny. Jesteś wolna”. Larisa przeczytała ją dwa razy, spodziewając się powrotu bólu, ale zamiast tego nadeszła ulga. Odłożyła telefon, podeszła do okna i spojrzała na rzekę.
„Wolna” – powtórzyła na głos, a słowo to było lekkie jak wiatr.
Wzięła ołówek i zaczęła nowy rysunek – kobietę idącą ścieżką, trzymającą kosz kwiatów. Kobieta się uśmiechała i Larisa wiedziała, że to ona. Nie ta, która pozostała w przeszłości, ale ta, która dopiero zaczęła żyć.
Jesień niespodziewanie zawitała do miasta.
Liście na drzewach nad rzeką pożółkły, a poranne powietrze zaczęło pachnieć wilgocią i zgniłą trawą. Larisa uwielbiała tę porę roku – była szczera, nieupiększona, jak jej nowe życie. Każdego ranka wychodziła na werandę z kubkiem herbaty, owinięta starym kocem, i patrzyła, jak mgła rozprzestrzenia się nad wodą. Jej notatnik gęstniał od nowych rysunków, a w kącie pokoju stał już stos płócien, które kupiła za pieniądze zarobione na sprzedaży.
Targ stał się częścią jej sobót. Larisa nie chowała się już za sąsiednimi straganami, ale stała przy swoim stoisku, uśmiechając się do przechodniów. Jej prace były rozpoznawane – nie tylko przez miejscowych, ale także przez odwiedzających, którzy szukali czegoś “z duszą”, jak powiedziała pewna kobieta, która kupiła krajobraz z rzeką. Margarita zażartowała, że Larisa wkrótce przyćmi wszystkich artystów miasta, ale Larisa tylko machnęła na to ręką. Nie potrzebowała sławy – wystarczyło jej, że jej rysunki znalazły odzew.
Pewnego piątku, gdy Larisa piła herbatę z Anną Pietrowną, nagle uderzyła się w czoło.
- Zupełnie zapomniałam! – krzyknęła. – Jutro w klubie jest impreza, pamiętasz, jak ci mówiłam? Piosenki, tańce, wszystko jak należy. Margarita już zapisała cię tam na wystawę. Powiedziała, że twoje prace powinny być pokazywane nie tylko na targu.
Larisa zakrztusiła się herbatą.
- Jaka wystawa? – Spojrzała na Annę Pietrownę. – Nie zgodziłam się!
- A ja się zgodziłam dla ciebie – staruszka chytrze zmrużyła oczy. – Larisa, przestań się chować w swoim małym domku. Teraz nie jesteś już tylko gościem, jesteś nasza. Idź i pokaż, co potrafisz. Ludzie to docenią.
Larisa chciała zaprotestować, ale w oczach Anny Pietrown było tyle ciepła i pewności siebie, że tylko westchnęła.
„Okej” – mruknęła. „Ale jeśli tam umrę ze wstydu, to masz to na sumieniu”.
Anna Pietrowna roześmiała się tak głośno, że kubek w jej rękach zaczął się trząść.
Klub okazał się małym budynkiem z drewnianą podłogą i zapachem starych książek. W środku już huczał tłum: kobiety w jaskrawych sukienkach, mężczyźni z gitarami, młodzi ludzie, którzy wydawali się przychodzić tylko dla towarzystwa. Larisa przywiozła pięć prac – trzy rysunki i dwa nowe płótna, na które zdecydowała się po długich namowach Margarity. Jej obrazy wisiały w kącie, obok okna, a Larisa starała się tam nie patrzeć, żeby się nie zdenerwować.
Margarita, jak zwykle, wzięła wszystko w swoje ręce. Chodziła po pokoju, przedstawiając Larisę zarówno znajomym, jak i nieznanym osobom, jakby była gwiazdą. Larisa zarumieniła się, ale stopniowo się rozluźniła. Ludzie podchodzili, oglądali jej pracę, zadawali pytania. Niektórzy chwalili, niektórzy po prostu kiwali głowami, ale każde spojrzenie było jak mały most między nią a światem.
Około południa, gdy gitarzysta zaczął grać coś wolnego, do Larisy podeszła kobieta w jej wieku – z ciemnymi włosami spiętymi w niedbały kok i uśmiechem, który wydawał się znajomy.
„Ty to namalowałaś?” – zapytała, wskazując na płótno przedstawiające kobietę idącą ścieżką. „Tam jest tyle… życia. Jakbym ją znała”.
„Dziękuję” – uśmiechnęła się Larisa, czując ciepło rozchodzące się w jej piersi. „To… cóż, chyba to ja. Tylko nie taka, jaka byłam, ale taka, jaka chcę być”.
Kobieta przyjrzała się jej uważniej.
- Pięknie powiedziane – odpowiedziała. – Nazywam się Irina. Uczę w lokalnej szkole, a także prowadzę klub rysunkowy dla dzieci. Patrzę na twoją pracę i myślę – powinnaś do nas dołączyć. Masz coś do pokazania.
Larisa była zdezorientowana. Nauczanie? Nigdy o tym nie myślała. Jej rysunki były dla niej samej, dla jej duszy i dzielenie się tym z dziećmi… To było przerażające i kuszące w tym samym czasie.
„Nie wiem” – przyznała szczerze. „Nigdy nie uczyłam. I… nie jestem nawet pewna, czy potrafię”.
Irina się roześmiała – nie szyderczo, lecz życzliwie.
„Nikt nie jest pewien, dopóki nie spróbuje” – powiedziała. „Pomyśl o tym. Jeśli to zrobisz, przyjdź do szkoły. Zawsze cieszymy się, widząc nowe twarze”.
Wyszła, a Larisa stała tam, patrząc na swoje płótno. Pomysł klubu artystycznego zasiał się w jej głowie jak nasiono. Wyobrażała sobie, że siedzi z dziećmi, pokazując im, jak trzymać ołówek, jak patrzeć na świat przez linie i farbę. To było przerażające, ale jednocześnie… słuszne.
Wieczór zakończył się późno. Larisa sprzedała dwa rysunki i jedno płótno, a drugie płótno podarowała Annie Pietrownie, która prawie rozpłakała się ze szczęścia. Kiedy Larisa wróciła do domu, poczuła się zmęczona, ale pełna. Nie pustka, jak poprzednio, ale pełnia – od ludzi, od rozmów, od tego, że jej świat stał się szerszy.
Położyła się spać, ale twarze z poprzedniej nocy wciąż migały jej przed oczami. Irina, Margarita, Anna Pietrowna, nieznajomi, którzy uśmiechali się do jej prac. Larisa zdała sobie sprawę, że nie jest już sama. Miała nie tylko rysunki, ale ludzi, którzy widzieli w nich coś z siebie. A to było ważniejsze niż jakakolwiek sprzedaż.
Następnego ranka Larisa obudziła się z decyzją. Wybrała numer Iriny – Margarita dała jej go dzień wcześniej, „na wszelki wypadek”. Głos po drugiej stronie linii był równie ciepły jak poprzedniego dnia.
- Irina? To jest Larisa, z wystawy – zaczęła, czując, że jej głos drży. – Pomyślałam… Chcę spróbować. Z twoim kręgiem.
- Serio? – Irina wyraźnie się uśmiechała. – Świetnie! Przyjdź w środę, zobaczymy jak sobie poradzisz z naszymi łobuzami. Nie bój się, są dobrzy, nawet jeśli hałaśliwi.
Larisa się roześmiała i napięcie opadło.
„To umowa” – powiedziała. „I… dziękuję”.
Rozłączyła się i podeszła do okna. Rzeka płynęła jak zawsze, ale teraz Larisa zobaczyła w niej nie tylko odbicie nieba, ale i siebie – kobietę, która nie bała się już wyjść naprzód. Wzięła ołówek i zaczęła nowy rysunek: dzieci biegnące przez pole, z farbami w rękach. To nie było wspomnienie ani sen – to była przyszłość, którą sama wybrała.
Środa nadeszła szybciej, niż Larisa się spodziewała.
Spędziła poranek w stanie ekscytacji, sortując swoje rysunki i stare ołówki jak uczennica przed pierwszą lekcją. Nie wiedziała, co powiedzieć dzieciom, jak utrzymać ich uwagę, ale iskra ciekawości płonęła w jej piersi. Po raz pierwszy od dawna nie podążała tylko za okolicznościami – wybierała własną ścieżkę.
Szkoła znajdowała się w centrum miasta, niski budynek z łuszczącą się żółtą farbą i kwiatami w doniczkach na parapetach. Larisa weszła, ściskając torbę ze szkicownikami i natychmiast usłyszała szum dziecięcych głosów. Irina czekała na nią przed biurem, ubrana w dżinsy i z plamą farby na policzku, jakby właśnie rysowała.
„Gotowa?” zapytała, uśmiechając się szeroko. „Nie martw się, nie zjedzą cię. No cóż, może po prostu będą cię nękać pytaniami”.
Larisa skinęła głową, choć serce waliło jej w piersiach. Irina otworzyła drzwi i Larisa weszła do klasy. Tuzin par oczu wpatrywało się w nią — dzieci w wieku od siedmiu do dwunastu lat, ciekawe i lekko ostrożne. Na stołach leżały kartki papieru, słoiki z farbą i pędzle, a w kącie piętrzyło się pudełko kredek.
- Chłopaki, to jest Larisa, – przedstawiła się Irina. – Będzie malować z nami. A swoją drogą, ma takie obrazy, że aż się zapiera dech w piersiach. Larisa, powiedz mi, co lubisz malować?
Larisa zamarła, ale spojrzenia dzieci – otwarte, bez osądu – pomogły jej się pozbierać. Wyjęła zeszyt z torby i pokazała rysunek rzeki z kobietą na brzegu.
„Lubię rysować… to, co czuję” – zaczęła cicho, ale jej głos stał się silniejszy. „To jest rzeka obok mojego domu. Kiedy na nią patrzę, czuję spokój. Rysuję też kwiaty, których tam nie ma, i ludzi, których widzę w swojej głowie. Rysowanie jest jak mówienie, tylko bez słów.
Dzieci zaczęły hałasować i sięgnęły po zeszyt. Ktoś zapytał, czy mogą narysować smoka, inny powiedział, że chce „kosmos z dinozaurami”. Larisa się roześmiała, a napięcie zniknęło.
„Wszystko jest możliwe” – odpowiedziała. „Najważniejsze, żeby ci się podobało”.
Irina puściła oczko i poszła robić swoje, a Larisa została z dziećmi. Nie uczyła ich, jak trzymać ołówek ani mieszać farby; zamiast tego zapytała, co chcą pokazać i pomogła im znaleźć sposób. Pod koniec lekcji stoły były pokryte rysunkami: krzywe smoki, gwiazdy z oczami, domy unoszące się w chmurach. Larisa spojrzała na nie i poczuła, jak coś w niej ożywa — część, która kiedyś o tym marzyła, ale zapomniała, jak to się robi.
Kiedy dzieci pobiegły na przerwę, Irina wróciła i klaskała.
- Jesteś czymś! – powiedziała. – Już pytają, czy jutro przyjdziesz. Larisa, jesteś naturalna. Zostaniesz z nami?
Larisa się uśmiechnęła, wciąż trzymając w rękach rysunek dziewczyny, która narysowała kota ze skrzydłami.
„Zostanę” – odpowiedziała. „To… to jak oddychanie”.
Klub stał się jej nową rutyną. Larisa przychodziła do szkoły dwa razy w tygodniu, a resztę czasu malowała na targ i dla siebie. Jej prace kupowano coraz częściej, a Margarita już zapowiadała małą wystawę w sąsiednim mieście. Ale Larisa się nie spieszyła – podobało jej się tu i teraz: skrzypienie podłóg w domu, śmiech dzieci, zapach farb, rozmowy z Anną Pietrowną przy herbacie.
Pewnego dnia, na początku listopada, gdy rzeka pokryta była cienką warstwą lodu, Larisa otrzymała list. Nie elektroniczny, ale prawdziwy, w pożółkłej kopercie, którą Anna Pietrowna przyniosła z poczty. Larisa otworzyła ją, spodziewając się rachunku lub reklamy, ale zamiast tego znalazła krótką notatkę, napisaną schludnym pismem:
„Larisa, tu Natasza. Przepraszam, że nie dzwonię – chciałam zrobić to jak za dawnych czasów. Jestem z ciebie dumna. Słyszałam od Margarity, że teraz jesteś artystką i nauczycielką. Wiesz, zawsze wierzyłam, że odnajdziesz siebie. Jeśli jesteś w mieście, wpadnij. A jeśli nie, sama przyjadę nad twoją rzekę. Całuję cię, N.”
Larisa przeczytała notatkę trzy razy, a następnie przycisnęła ją do piersi. Nie widziała Nataszy od czasu, gdy odeszła, ale jej słowa były jak most do Larisy, która wciąż wątpiła, czy warto zaczynać od nowa. Teraz nie było już wątpliwości.
Odpisała Nataszy długim listem – o rzece, o dzieciach, o rysunkach, o tym, jak nauczyła się piec ciasta z Anną Pietrowną i jak kiedyś prawie zatopiła but w błocie, goniąc za natchnieniem. Pisała do północy, a potem wyszła na werandę i spojrzała na gwiazdy. Były jaśniejsze niż w mieście, a Larisa nagle pomyślała, że jej życie jest teraz takie samo – jasne, prawdziwe.
W grudniu Larisa postanowiła zorganizować wystawę w sąsiednim mieście. Margarita zorganizowała wszystko: wynajęła salę, powiesiła obrazy, wydrukowała nawet małe książeczki z historią „artystki znad rzeki”, jak nazywała Larisę. Larisa śmiała się z tego przezwiska, ale w głębi duszy je lubiła.
Na otwarciu było tłoczno, bardziej niż się spodziewała. Przybyły Natasza i Irina, przyszła Anna Pietrowna i dzieci z kręgu, dumnie pokazując wszystkim swoje prace. Larisa stała z boku, w prostej sukience i z nową krótką fryzurą, którą zrobiła poprzedniego dnia, i czuła, że to wszystko nie dzieje się z nią. Ale kiedy ludzie podchodzili, dziękowali jej, pytali, co ją zainspirowało do namalowania tego czy innego obrazu, odpowiadała szczerze:
— Życie. To, które sam wybrałem.
Do końca wieczoru sprzedano prawie wszystkie prace. Larisa nie liczyła pieniędzy – ważniejsze były dla niej oczy ludzi, którzy zabierali jej obrazy do domu. Wiedziała, że każdy z nich był częścią jej drogi, od bólu do wolności.
Kiedy goście odeszli, Natasza przytuliła ją tak mocno, że Larisa się roześmiała.
„Nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę z twojego powodu” – powiedziała Natasza, ocierając łzę. „Pamiętasz, jak bardzo bałaś się odejść? Teraz spójrz na siebie”.
Larisa spojrzała na hol, na puste ściany, na swoich przyjaciół, na rzekę, która czekała na nią w domu. I się uśmiechnęła.
„Rozumiem” – odpowiedziała. „I wiesz, w końcu jestem w domu”.
Wróciła do domu późno, ale nie miała ochoty spać. Larisa wzięła nowe płótno i zaczęła malować: kobieta stojąca pod gwiazdami, z rzeką za sobą i światem przed sobą. To była ona – nie ta, która została w przeszłości, i nie ta, która będzie jutro, ale ta, która żyje teraz. I po raz pierwszy od wielu lat Larisa wiedziała, że to wystarczy.