Gdzie jest wasz luksusowy apartament i gdzie będziemy spać? – pytali oburzeni niespodziewani goście.

Wiosenne promienie wpadały przez świeżo umyte okno, oświetlając prosty, ale czysty pokój. W kącie stała stara szafa z wytartymi drzwiami, obok – wąskie łóżko przykryte szarą narzutą. Na parapecie przytulał się mały kaktus – jedyne żywe stworzenie, które nie wymagało specjalnej opieki.

Artem przeszedł przez pokój szybkim krokiem, zatrzymując się przed lustrem. Mała naklejka w rogu odbijającej powierzchni głosiła: „Dzisiaj jest Twój dzień”. Zabawna pamiątka, kupiona za ostatnie pieniądze, nie spełniła obietnic już trzeci miesiąc z rzędu.

„A jeśli nie dziś, to kiedy?” zapytał młody mężczyzna, poprawiając kołnierzyk swojej jedynej białej koszuli.

Przypomniała mi się pożegnalna kolacja przed wyjazdem do stolicy. Kpiące spojrzenia krewnych, protekcjonalne uśmiechy, protekcjonalne poklepywanie po ramieniu.

– No, no, zobaczymy, co z tobą będzie – ciocia Galina ledwo skrywała uśmiech, kładąc kotlet na talerzu siostrzeńca. – Twój Igor od razu stanął na nogi w stolicy. Ale tobie, mięczaku, będzie ciężko.

„Nie porównuj się, Gal” – wtrącił wujek Stepan, popijając kompot. „Starszy zawsze miał mózg na właściwym miejscu. A ten… to marzyciel”.

Po pokoju przeszedł stłumiony chichot. Artem tylko mocniej ścisnął widelec.

„Wróci za sześć miesięcy” – wyszeptał jeden z kuzynów. „Chcesz się założyć?”

„Długo to potrwa. Duma na to nie pozwoli” – odpowiedział drugi, nawet nie próbując zniżać głosu.

Wspomnienia blakły, ustępując miejsca brutalnej rzeczywistości. Trzy miesiące w stolicy, mały pokój w mieszkaniu komunalnym, praca kelnera w przeciętnej restauracji i ciągłe poczucie bycia oszustem w mieście wielkich możliwości.

Stary telefon zawibrował, przerywając potok smutnych myśli. Wiadomość od brata.

— Mama pyta, kiedy przyjedziesz. Mówię, że u ciebie wszystko w porządku. Tak?

Facet uśmiechnął się i wpisał odpowiedź:

— „Najlepsza. Pływam w ofertach, nie wiem, którą wybrać. Jak się masz?”

Telefon ożył niemal natychmiast:

— „Dzięki za dzisiejszy sarkazm. Jeśli potrzebujesz pomocy…”

„Nie” – powiedział głośno młody mężczyzna, rzucając telefon na łóżko. „Niepotrzebne”.

Stado wróbli przemknęło za oknem, ćwierkając niedbale na tle szarego nieba. Nawet ptaki zdawały się kpić z jego ambicji.

„Tędy, proszę!” – uśmiechnął się do kolejnej pary gości restauracji później tego samego dnia. „Dziś polecam stek firmowy”.

Czekając na zamówienie, mężczyzna podszedł do drzwi obsługi i na chwilę zamknął oczy. Twarz starszego brata Igora znów pojawiła się w jego umyśle – człowieka sukcesu, pewnego siebie, znającego swoje miejsce w życiu.

„Hej, marzycielu!” – rozległ się głos szefa kuchni. „Przestań fantazjować, zamówienia stygną!”

Wziąwszy tacę, kelner udał się do stolika w rogu.

– Pamiętasz tego chłopaka, brata Artemki? – powiedziała głośno pulchna kobieta do swojej towarzyszki. – Tego, który zaraz po studiach dostał się do dużej firmy? Podobno już jest na kierowniczym stanowisku!

Ręce się zatrzęsły, ale taca pozostała w równowadze. Najwyraźniej świat postanowił dziś sprawdzić swoją siłę.

„Twoje risotto z owocami morza” – powiedział młody mężczyzna, ostrożnie układając dania.

„Dziękuję, kochanie” – kobieta zerknęła na jego odznakę. „O, to samo imię co ten chłopak! Jakie śmieszne”.

Mała kuchnia we wspólnym mieszkaniu powitała go zapachem wczorajszego jedzenia i ciszą. Zagotowawszy wodę w czajniku, Artem usiadł przy chwiejnym stole i wyjął telefon.

  • Cześć, Vitek. Tak, to ja. Może się spotkamy? Nie, mam coś do zrobienia. Pamiętasz, rozmawialiście o pracy?

Minął czas i starszy brat zaprosił Artema na swój ślub.

Girlandy migotały za oknami sali bankietowej, odbijając się w lustrzanych powierzchniach dekoracji. Uroczysty gwar spowijał przestrzeń niczym niewidzialna zasłona, przez którą słychać było strzępki rozmów i śmiechu.

Artem w myślach powtarzał przygotowane frazy, które miały zrobić wrażenie na jego bliskich. Nie pojawił się w rodzinnym mieście od trzech lat, unikając niezręcznych pytań i współczujących spojrzeń. Teraz siedział w kącie, nerwowo poprawiając krawat i obserwując, jak jego brat Igor, bohater okazji, przyjmuje gratulacje.

  • A oto i nasz mieszkaniec stolicy! – nagle donośny głos wuja Wiktora wyrwał go z odrętwienia. – Wreszcie raczył odwiedzić ojczyznę!

Z udawaną pewnością siebie Artem wstał, by przywitać się ze swym wujem, czując na sobie wzrok zgromadzonych.

„Praca nie dawała mi spokoju” – uśmiechnął się, starając się, żeby jego głos brzmiał swobodnie. „Wiesz, projekty, terminy…”

Ciotka Marina natychmiast podeszła bliżej i rzuciła badawcze spojrzenie swojemu siostrzeńcowi.

  • A jakież to sprawy tak cię zajmują, że nie mogłeś przylecieć nawet na urodziny mamy? – w jej głosie słychać było nutę nieufności.

Wokół nich zaczęli gromadzić się inni krewni, a Artem poczuł, jak zimne krople potu spływają mu po plecach.

„Uruchamiamy międzynarodową platformę dla naszej firmy” – powiedział, przywołując terminy z magazynów. „W ostatnim kwartale wprowadziliśmy ją na rynek azjatycki. Oczywiście nieprzespane noce, ale efekt był tego wart.

Wujek Victor zagwizdał:

  • No, no! A myśleliśmy, że siedzisz tam w stolicy przy kasie w supermarkecie!

Rozległ się śmiech, a Artem poczuł, jak w jego piersi narasta spirala irytacji.

  • Za kogo mnie masz? – Poprawiając kołnierzyk koszuli, wyjął telefon. – Tu, widzicie nasze biuro.

Na ekranie pojawiło się zdjęcie przestronnego pokoju z panoramicznymi oknami i stylowymi meblami. Nikt nie rozpoznał w nim wnętrza centrum biznesowego, w którym Artem kiedyś udzielał wywiadu.

„Imponujące” – wycedziła ciocia, choć w jej oczach wciąż widać było zwątpienie. „Czy macie tam wielu młodych ludzi takich jak wy?”

Igor nagle wtrącił się do rozmowy, obejmując swą narzeczoną w talii:

„Artiom zawsze był mistrzem pięknych opowieści” – powiedział z lekkim uśmiechem. „Pamiętasz, jak w dzieciństwie opowiadał historie o tym, jak zaproszono go do roli w filmie?”

Cień wspomnień przemknął po twarzach krewnych.

  • Nie wierzysz w mój sukces? – Jego wzrok spotkał się ze wzrokiem brata. – Mogę ci pokazać jeszcze jedno zdjęcie z imprezy firmowej w Ritz-Carltonie. Mieliśmy tam bufet, o jakim niektórzy nawet nie śnią.

Szybkimi ruchami palców Artem przewijał galerię zdjęć luksusowego hotelu, w którym kiedyś był na urodzinach przyjaciela.

„Każdego tygodnia kąpię się w tym luksusie” – dodał, obserwując zmieniające się wyrazy twarzy otaczających go osób.

Oczy wujka Victora rozszerzyły się:

  • A ja myślałem, że twój brat, z tym swoim salonem samochodowym, odniósł największy sukces w rodzinie! Najwyraźniej się myliłem!

Igor spiął się, ale pozostał w milczeniu, jedynie mocniej przytulając swoją narzeczoną.

  • A co z twoim życiem osobistym? – Ciocia Marina zmieniła temat. – Musi być coś interesującego w tak pięknym opakowaniu.

To pytanie sprawiło, że Artemowi zaschło w gardle. Przypomniał sobie Katię z sąsiedniego biura, która dwukrotnie odmówiła mu randki.

„Jest ktoś” – powiedział, szybko otwierając folder ze zdjęciami, które zapisał w internecie. „Proszę, poznajcie Alinę. To modelka”.

Na ekranie pojawiło się profesjonalne zdjęcie dziewczyny, tak pięknej, że ciotka Marina Aleksandrowna otworzyła usta ze zdumienia.

„Wow” – to było wszystko, co mogła powiedzieć. „Jak długo jesteście razem?”

Artem odwrócił wzrok, ukrywając uśmiech:

— Sześć miesięcy. Poznaliśmy się na prezentacji nowego zapachu. Była twarzą kampanii.

Wujek uderzył go w ramię z taką siłą, że Artem ledwo utrzymał się na nogach:

– To nasz styl! On jest taki jak ja! A Igor sam sobie wybrał nauczycielkę – zerknął kątem oka na narzeczoną brata – choć mógł, z jego pozycją…

  • Victor! – warknęła na niego żona. – Nie gadaj głupot!

Nagle Artem złapał badawcze spojrzenie Igora. W oczach brata można było dostrzec coś pomiędzy rozczarowaniem a zrozumieniem.

„Co właściwie robisz w Moskwie, Tyoma?” – zapytał cicho, gdy uwagę pozostałych krewnych zaprzątał zbliżający się fotograf.

Poczuł gulę w gardle i Artem wziął łyk szampana, aby zabić czas.

„To, co powiedziałem” – odpowiedział w końcu, starając się brzmieć pewnie. „Rozwijam się, buduję karierę. Nie każdy może wegetować w swoim rodzinnym mieście”.

Cień przemknął przez twarz Igora.

„Każdy ma swoją własną drogę” – zauważył filozoficznie. „Najważniejsze, żeby była realna, a nie wyimaginowana”.

W sali bankietowej zaczęła grać muzyka, zapraszając gości do tańca, ale Artem pozostał na stojąco, czując, jak pustka w nim rośnie z powodu jego własnych kłamstw.


Powrót do stolicy wiązał się z tępym bólem serca. Po prowincjonalnej ciszy i miarowym tempie moskiewski rytm wydawał się obcy. Jednak dla mediów społecznościowych wydarzenie to okazało się triumfalnym końcem „wymarzonego urlopu”.

W małym pokoju w mieszkaniu babci, gdzie na ścianach zachowała się wyblakła tapeta z geometrycznym wzorem z lat siedemdziesiątych, trudno było sobie wyobrazić świat luksusu, jaki Artem budował na Instagramie. Stara sofa z zapadającym się siedziskiem stała się nieodłącznym tłem dla wieczornego rytuału – publikowania zdjęć z „archiwum” rzekomo niedawnych wizyt w drogich restauracjach.

Za oknem mżył lekki jesienny deszcz, szare światło ledwo przebijało się przez tiul, ale na ekranie telefonu można było zobaczyć zachód słońca nad malediwską plażą sprzed trzech lat.

„Lajki napływają, ale pieniądze nie” – mruknął młodszy brat, patrząc na statystyki posta, pod którym rzekomo jadł dziś lunch w restauracji.

Rano, zaciskając krawat, ćwiczył przed lustrem swój nowy wyraz twarzy – pewnego siebie administratora hotelu. Awans był zaskoczeniem, ale wpisywał się w obraz sukcesu, który budował.

W hotelu Zaria gwar nigdy nie ustawał, gdzie klasycyzm radzieckiej architektury w osobliwy sposób łączył się z próbami nowoczesnego designu. Marmurowe kolumny lobby odbijały światło kryształowych żyrandoli, tworząc iluzję przestrzeni.

  • Nie daj się zwieść losowi! Pokoje deluxe z pięćdziesięcioprocentową zniżką tylko do końca tygodnia! – donośny głos przerwał myśli.

Przy stanowisku odprawy stała dziewczyna w niebieskim mundurku. Miedziane pasma włosów wymykały się spod surowego koka, a na jej twarzy malował się profesjonalny uśmiech.

„Jesteś pewien, że klienci w piątkowe wieczory chcą tylko zniżki?” zaśmiał się, patrząc na nietypowy kształt jego zielonych oczu.

Brwi dziewczyny uniosły się ze zdziwienia.

– Oczywiście! Czego więcej potrzebuje podróżujący służbowo, który marzy o jak najszybszym powrocie do domu?

  • Może ciekawy rozmówca?

– W takim razie polecam zadzwonić do recepcji i zamówić dodatkową poduszkę. Bardzo uważnie słuchają i nigdy się nie kłócą.

Sarkazm w jej słowach zabrzmiał tak naturalnie, że Artem nie mógł powstrzymać się od uśmiechu.

„Jesteś nowym administratorem?” zapytała, wyciągając rękę. „Ola.”

Miesiąc później, po swojej zmianie, jedli już razem kolację w małej kawiarni za rogiem, gdzie serwowali niesamowicie pyszne pierożki. Nie te z drogich restauracji z truflowym olejem, ale prawdziwe, domowe, jak u babci.

„Twój profil na Instagramie to jakiś równoległy wszechświat” – powiedziała Ola, przeglądając zawartość swojego telefonu. „Mam wrażenie, że jesteś oligarchą, który dla zabawy pracuje jako administrator”.

Elektryczne światło nadawało jej twarzy dziwną bladość. Samochody przejeżdżały za oknem, rozpryskując kałuże na asfalcie.

  • Czy jest w tym coś złego? – Artem poczuł, jak jego policzki zaczynają płonąć.

— Nieźle, ale dziwnie. Płacisz za czyjeś wynajęte mieszkanie, żeby zrobić zdjęcie na Instagram, a sam mieszkasz w pokoju babci.

— Każdy ma jakieś marzenie. Ja po prostu dzielę się swoim.

„A ty dajesz innym?” Głos Oli zabrzmiał drwiąco, ale bez złośliwości.

  • Dokładnie! To jak sztuka – tworzenie pięknej iluzji.

— Tylko artyści zazwyczaj nie przedstawiają swoich obrazów jako kronik dokumentalnych.

„Cicho” – zaśmiał się, przyznając jej rację.

Deszcz na zewnątrz padał coraz mocniej, bębniąc o dach kawiarni. W środku pachniało ciastem i koperkiem.

„Wiesz, mam koleżankę, która wynajmuje kawalerkę za grosze. Wcale niefotogeniczne, ale prawdziwe” – powiedziała Ola jakby mimochodem, mieszając łyżeczką zimną herbatę.

Dwa miesiące później już razem przenosili jego skromne rzeczy do mieszkania. Niewielkie, z niskimi sufitami i starym linoleum na podłodze, stało się ich wspólnym domem.

„Myślisz, że wujek Wiktor uwierzy, że nadal zatrzymuję się w Ritz-Carltonie, kiedy przyjadę do Mediolanu?” – zapytał pewnego dnia Artem, wieszając sprane koszulki na kaloryferze.

  • Gdybyś tylko nauczył się teleportować między lotami klasy ekonomicznej a pięciogwiazdkowymi hotelami, – Ola usiadła na parapecie, obejmując kolana dłońmi. – A tak przy okazji, twoja ciocia Marina napisała w komentarzach, że jest dumna z twojego sukcesu.

„Krewni są najbardziej skłonni uwierzyć” – wzruszył ramionami. „Dla nich ważne jest, żeby ich siostrzeniec miał się dobrze”.

  • Co powie starszy brat, gdy dowie się prawdy?
  • Igor? On wszystko wie. Tylko udaje, że wierzy.

W pokoju zapadła cisza, przerywana jedynie hałasem przejeżdżających samochodów.

„Zbieramy na prawdziwe mieszkanie” – powiedział nagle Artem. „Nie na zdjęcia, ale na życie”.

„Wiem” – odpowiedziała po prostu Ola.

Wiosną, gdy kwitnące jabłonie w parku nieopodal ich domu wypełniały powietrze delikatnym aromatem, oznajmiła, że jest w ciąży. Siedząc na ławce, w milczeniu obserwowali bawiące się dzieci.

„Będziemy musieli z wielu zrezygnować” – powiedział w końcu.

— Na przykład z czego?

— Z podróży poślubnej na Bali. Ze ślubu w zamku. Z sesji zdjęciowej na jachcie.

„Nigdy tego nie planowaliśmy” – zaśmiała się.

  • Ale na Instagramie mogłam udawać.

— A wynająć jacht na godzinę?

– Przez pół godziny. Budżet ograniczony – przyciągnął ją do siebie. – Ale przynajmniej nasze dziecko będzie prawdziwe. Bez Photoshopa.

— Czy powiesz swoim subskrybentom prawdę?

— Że żenię się z najpiękniejszą dziewczyną bez hucznego wesela? Że mieszkamy w zwykłym mieszkaniu i odkładamy pieniądze na własne mieszkanie?

  • Tak.
  • Być może… Ale nie od razu.

Latem zarejestrowali swój ślub, nie mając białej sukni ani limuzyny. Zamiast miesiąca miodowego kupili łóżeczko dziecięce i wózek.

„Czy twój przyjaciel Wiktor dostanie awans?” – zapytała pewnego dnia Ola, przeglądając kanał.

„Wiktor w ogóle nie istnieje” – przyznał Artem. „To moje alter ego dla najdroższych restauracji i hoteli”.

— I myślałam, że spotkam go na chrzcinach.

  • Obawiam się, że będziesz rozczarowany. Ale przynajmniej nasze dziecko będzie się przyjaźnić z prawdziwymi ludźmi.

Wrześniowy wieczór pomalował ściany mieszkania na złote odcienie. Siedzieli na podłodze, rozkładając przed sobą wydruki z opcjami programów kredytowych.

„Wygląda na to, że wasz świat Instagrama i nasza rzeczywistość zaczynają się zbiegać” – zauważyła Olya, wskazując na liczby. „Jeszcze rok takich oszczędności i będziemy mogli wziąć kredyt hipoteczny na dwupokojowe mieszkanie”.

„Prawdziwe” – skinął głową. „Bez filtrów i zagranicznych lokacji”.

— I bez ostentacyjnego sukcesu?

— Z prawdziwym sukcesem. Małym, ale naszym.

Na zewnątrz robiło się ciemno. Gdzieś w oddali migały światła wieżowców, przypominając mu o życiu, które kiedyś próbował symulować. Teraz te światła wydawały się obce i niepotrzebne.


Następnego dnia.

Stary budzik, niczym ćwierkający chrząszcz, rozpaczliwie trzeszczał w pokoju. Promienie leniwego jesiennego słońca wdzierały się przez okno, wyrywając z cienia obskurną sofę i stół zastawiony kubkami.

Spocony Artem biegał po mieszkaniu, zbierając po drodze porozrzucane rzeczy i wrzucając je do szafy.

– Nie, nie rozumiesz! – Głos mu drżał. – Myślą, że jestem kierownikiem departamentu! Że mam własne mieszkanie w centrum! Samochód! Wszystko to jest na moich portalach społecznościowych!

Ola usiadła na skraju sofy i ze zdumieniem obserwowała jego panikę.

  • Sama sobie wykopałaś ten dół, kochanie. Dlaczego musiałaś okłamywać swoich bliskich?

Gorączkowo wycierając kurz z półki, Artem odwrócił się:

  • Och, nie zaczynaj! W każdej rodzinie są trupy w szafie. Tylko że moje trupy też są biedne – zaśmiał się nerwowo.

Stado wróbli przeleciało za oknem, na chwilę zasłaniając słońce. Kurz unoszący się z regałów wirował w powietrzu, jakby tańczył w promieniach słońca.

„Dobrze” – westchnęła dziewczyna. „A co zamierzasz zrobić? Twój wujek i ciotka przyjeżdżają jutro”.

Na jego czole pojawiły się krople potu.

  • Będziemy musieli zastosować plan „B”. Wiktor obiecał pożyczyć samochód… Za pieniądze, oczywiście.

— A mieszkanie? Przecież 40 metrów kwadratowych na osiedlu to nie do końca to, co im opisałeś.

W promieniach światła można było zauważyć, że kąciki ust mężczyzny opadły.

— Powiem, że remontuję nowe mieszkanie. A to, jak mówią, jest tymczasowe. Tak, dokładnie! Sąsiedzi na górze są zalani!

Zegar na ścianie wskazywał godzinę szóstą wieczorem, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi.

„Za wcześnie!” – wyszeptał Artem, blednąc. „Mieli przyjechać jutro!”

Z dłońmi wilgotnymi od podniecenia otworzył drzwi. W drzwiach stali wujek Victor i ciotka Marina z walizkami.

„Oto on, nasz geniusz finansowy!” – oznajmił głośno wujek, obejmując siostrzeńca.

Napięty uśmiech Artema pokazał, jak trudna była dla niego ta chwila.

„Jakie… przytulne mieszkanie” – powiedziała ciotka, rozglądając się po ciasnej przestrzeni. „A gdzie jest to z widokiem, o którym mi opowiadałaś?”

Myśli w głowie Artema zaczęły krążyć jak spłoszone ptaki.

— Trwają remonty! Totalna katastrofa! Sąsiedzi nas zalali, musieliśmy się wyprowadzić. To tu tymczasowe, tylko na kilka tygodni.

Goście wymienili spojrzenia.

  • A samochód? – zapytał wujek. – Chciałem obejrzeć twój niemiecki samochód.

Coś na kształt podejrzenia błysnęło w zwykle ciepłych oczach mojej ciotki.

— Na mszy! — wyrzucił z siebie Artem. — Przygotowuje do sprzedaży. Postanowiłem kupić coś poważniejszego.

Ola, stojąc przy oknie, chichotała ledwo słyszalnie.

„Może herbaty?” – zaproponowała, przerywając niezręczną ciszę.

Wieczorem sytuacja stała się zupełnie nie do zniesienia. Małe mieszkanie wydawało się jeszcze bardziej ciasne z dwiema dodatkowymi osobami i ich rzeczami.

„Jak tu przenocujemy?” zapytała ciotka, patrząc na jedyną sofę.

Pod wpływem pytających spojrzeń Artem nagle się wyprostował, a w jego oczach pojawił się błysk.

— Wiesz co? Hotel, w którym doradzam w dziale finansowym, ma świetne pokoje. Właśnie zwolnił się apartament.

Na twarzach gości malowała się ulga.

„A na kolację proponuję pójść do restauracji na nabrzeżu” – kontynuował z udawaną pewnością siebie. „Na mój koszt, oczywiście”.

W drodze do restauracji, siedząc na tylnym siedzeniu wynajętego BMW, wujek poklepał siostrzeńca po ramieniu:

– Zawsze wiedziałem, że masz do tego talent! W przeciwieństwie do twojego brata Igora, który całe życie tkwi w jednym miejscu.

Coś w żołądku Artema ścisnęło się nieprzyjemnie.

„Co powiesz na wakacje nad morzem w przyszłym miesiącu?” – zapytał głośno wujek. „Dołączysz do nas?”

Dziewczyna zwróciła się ku swemu chłopakowi z ciekawością, czekając na odpowiedź.

„To byłoby wspaniale, ale…” – przerwał, myśląc gorączkowo. „Mam teraz ważną konferencję. Może następnym razem?”

Cień rozczarowania przemknął po twarzy mojej ciotki.

„Ciągle tylko praca i praca” – westchnęła. „A ty przynajmniej spędzasz czas ze swoją dziewczyną?”

Ola uśmiechnęła się z lekkim sarkazmem:

– Och, mam po prostu magicznego chłopaka – wypala się w pracy dniem i nocą. Czasami nawet nie zauważam, że jest w domu.

W zapadającym zmroku miasta dotarli do lśniącej restauracji. Portier uprzejmie otworzył drzwi.

„Witam pana…” zawahał się, nie poznając Artema.

Na czole faceta wystąpił pot.

„Artiom Waleriewicz” – podpowiedział cicho. „Stolik dla czterech osób, zarezerwowałem go godzinę temu”.

Do czasu deseru karta kredytowa Artema była prawie pusta, ale jego reputacja została tymczasowo uratowana.

„Za udanego siostrzeńca!” – zawołał wujek, unosząc kieliszek. „Kiedy byłem w twoim wieku, nawet nie marzyłem o takim życiu!”

Kryształowe żyrandole delikatnie migotały pod sufitem, odbijając się w oczach Oli, gdy patrzyła na Artema z wyrazem twarzy mieszającym się ze współczuciem i jakimś nowym uczuciem – być może szacunkiem dla jego determinacji.

„Za prawdziwy sukces” – powiedziała cicho, unosząc kieliszek. „Cokolwiek to będzie”.


Na noc Artem odwiózł gości do hotelu, w którym pracował, myśląc, że to wszystko, ale się pomylił.

Rano obudził go dzwonek telefonu. Administrator hotelu zapytał radosnym głosem, czy do rachunku ma doliczyć kolejną butelkę wina rocznikowego, którą zamówili jego krewni.

„Jakie wino?” zapytał zdezorientowany Artem.

„Chateau Margaux, 1998” – wyjaśnił administrator. „Państwa goście powiedzieli, że można to doliczyć do rachunku głównego”.

Artem wbiegł do hotelu zlany zimnym potem. W holu powitali go zadowoleni krewni.

  • Artemka, jakie cudowne centrum spa! – Ciocia Zina poklepała go po ramieniu. – Wczoraj z mężem byliśmy na masażu.

„A sauna jest świetna” – dodał wujek Witia. „A bufet palce lizać!”

Administrator wręczył Artemowi czek. Kwota z sześcioma zerami go zachwiała.

„Co to jest?” wyszeptał.

„Twoi goście skorzystali ze wszystkich usług premium” – uśmiechnęła się recepcjonistka. „Masaż, sauna, piwniczka z winami, całodobowa obsługa pokoju… Powiedzieli, że zapłacisz za wszystko”.


W drodze na stację w wagonie panowała grobowa cisza. Artem kurczowo ściskał kierownicę, próbując opanować emocje.

„Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, co zrobiłeś?” – wydusił w końcu. „To były moje oszczędności”.

  • Ech, jak niegrzecznie jest liczyć grosze, gdy chodzi o krewnych – prychnęła ciocia Zina. – Igor nigdy nie jest chciwy.
  • Igor? – Artem nagle się zatrzymał. – Bracie, kto cię nigdy nie zaprosił? Kto wysyła pocztówki tylko na święta?

– A jakie pocztówki! – wtrąciła się Galya. – Z takim ciepłem pisane! A wy nam wytykacie każdy grosz.

  • Nie wyrzucam ci ani grosza! – Artem podniósł głos. – Wydałeś w trzy dni tyle pieniędzy, ile ja… I nawet nie zapytałeś, czy to możliwe!
  • O co pytać? – zdziwił się wujek Witia. – Jesteś bogatym moskiewskim krewnym. Wszyscy tu tak żyją.

Późnym wieczorem Artem wrócił do mieszkania. Ola w milczeniu postawiła przed nim filiżankę herbaty.

„Powiedz mi” – zapytał cicho, siadając przy stole. „Czy naprawdę byłem takim aroganckim bucem?”

„Nie” – Ola usiadła obok niego. „Chciałeś im tylko sprawić przyjemność”.

„Kosztem dwóch miesięcznych zarobków” – Artem uśmiechnął się gorzko. „Wiesz, nie sądzę, żeby w ogóle zdawali sobie sprawę z tego, co zrobili”.

„Bo im na to pozwoliłaś” – powiedziała cicho Ola. „Zawsze odgrywałaś jakąś rolę i nie byłaś sobą”.

Artem długo patrzył przez okno.

„Nie będziemy już mieli krewnych” – powiedział w końcu. „Przynajmniej dopóki nie uporządkujemy naszych finansów”.

„I żadnych ról” – dodała Ola, ściskając jego dłoń. „Po prostu bądź sobą”.

W tym momencie telefon Artema zapiszczał. Wiadomość od cioci Ziny: „Dziękujemy za wspaniałe wakacje! Planujemy przyjechać na Nowy Rok całą rodziną! Igor też obiecał wpaść!!!”

Artem spojrzał na Olę i po raz pierwszy od dawna szczerze się roześmiał, naciskając przycisk „Numer bloku”.


Ciotka Zina i jej mąż wrócili do domu w dobrych humorach. Już następnego dnia zadzwoniła do połowy rodziny.

„Tak, stolica go rozpieściła” – powiedziała do sąsiada przy wejściu. „Wyobraź sobie, zawiózł nas na dworzec jak sardynki w beczce! Ale mógł zamówić limuzynę”.

Podczas rodzinnego obiadu u kuzyna Galya pokazała zdjęcia ze swojej podróży do Moskwy.

– Spójrzcie na tę restaurację! Rachunek musiał wynieść jakieś piętnaście tysięcy! – przechwalała się. – A potem Artem nagle zaczął być chciwy. Narzekał nawet na hotel, a my nie prosiliśmy o nic specjalnego.

Wujek Witia wypowiadał się o swoim siostrzeńcu dwuznacznie:

– On jest arogancki, oczywiście. Wszyscy moskwianie tacy są… Ale ich kuchnia jest tak pyszna, że palce lizać! – I dodał ciszej: – Mówią, że w Moskwie w Nowy Rok choinka na Placu Czerwonym to widok, który trzeba zobaczyć. Może powinienem poprosić o kolejną wizytę?

Wieczorami ciocia Zina pisała do Artema wiadomości, na które nie otrzymywała odpowiedzi, i wzdychała:

  • Pewnie się obraził. No cóż, ochłonie i zadzwoni jeszcze raz.

Artem wyjął starego laptopa i otworzył swój profil w mediach społecznościowych. Zdjęcia drogich restauracji, selfie w garniturze w centrum biznesowym, zdjęcia z rzekomo biznesowych spotkań – wszystko to wywołało u niego teraz jedynie gorzki uśmiech.

„Co robisz?” zapytała Ola, obejmując go od tyłu za ramiona.

„Robię generalne porządki” – Artem zaczął usuwać zdjęcia jedno po drugim. „Wiesz, naprawdę wierzyłem, że muszę udowodnić wszystkim swój sukces.

Ola pocałowała go w czubek głowy:

  • Już odniosłeś sukces. Tyle że prawdziwy sukces nie zawsze wygląda tak, jak na obrazku.

Zamiast pięknych zdjęć z geolokalizacjami w prestiżowych miejscach, Artem opublikował proste zdjęcie – on i Ola na kanapie z kubkami herbaty i książkami. Prawdziwe, bez filtrów i udawania.


Dokładnie rok później stali w pustym dwupokojowym mieszkaniu, trzymając w rękach klucze i dokumenty dotyczące kredytu hipotecznego.

„Nie Moskwa-City, ale przynajmniej nasze” – uśmiechnął się Artem, przytulając Olę.

Wieczorem wysłał bratu Igorowi zdjęcie nowego mieszkania.

„Dobrze, bracie! Własny dach nad głową to prawdziwa sprawa” – odpowiedział.

Mała Aneczka zrobiła pierwsze kroki, trzymając się stolika kawowego.

„Patrz, idzie!” – zawołała radośnie Ola.

Artem spojrzał na swoją małą rodzinę, na swoje przytulne, choć nie luksusowe mieszkanie i poczuł się jak prawdziwie bogaty człowiek.

W tym momencie zadzwonił telefon – to był dawno zapomniany numer ciotki Ziny.

„Nie weźmiesz?” zapytała Ola, chwytając córkę.

Artem uśmiechnął się i pokręcił głową:

— Mam teraz ważniejsze rzeczy do zrobienia.

Uklęknął i objął córkę, która stawiała pierwsze samodzielne kroki w życiu – prawdziwym życiu, bez ostentacji i udawania.

„Być sobą w świecie, który nieustannie próbuje zrobić z ciebie kogoś innego, to największe osiągnięcie.” — Ralph Waldo Emerson

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *