– Chciałeś rozwodu? Proszę bardzo! Moje mieszkanie, mój samochód, a dzieci nie chcą cię widzieć! – powiedziałam, zamykając za nim drzwi.

Nadieżda zawsze wiedziała, jak pracować. W wieku dwudziestu dwóch lat, po ukończeniu ekonomii, dostała pracę w małej firmie. Pięć lat później kierowała już działem finansowym w dużej firmie. Pracowała sześć dni w tygodniu, często zostawała po godzinach, ale nigdy nie narzekała. Wszyscy mówili: Nadieżda jest pracowita, świat zależy od takich ludzi jak ona.

W wieku trzydziestu lat Nadieżda samodzielnie spłaciła kredyt hipoteczny na dwupokojowe mieszkanie w nowym budynku. W dniu otrzymania aktu własności kupiła butelkę szampana i samotnie świętowała swoje zwycięstwo. Pół roku później kupiła mały, ale niezawodny samochód zagraniczny – nie na kredyt, ale za całą kwotę od razu.

  • Dobrze, Nadiucho! – podziwiały ją przyjaciółki. – Wszystko zrobiłaś sama, własnymi rękami!

Nadieżda tylko wzruszyła ramionami. Jak inaczej? Na kim mogłaby polegać? Jej rodzice byli na emeryturze, brat miał własną rodzinę, wszyscy starali się przetrwać najlepiej, jak potrafili. Przyzwyczaiła się do polegania tylko na sobie – i jej nie zawiodła.

W jej życiu osobistym nie układało się najlepiej. Nadieżda nie należała do tych, które desperacko szukały męża. Żyła własnym życiem, spotykała się z różnymi mężczyznami, ale unikała poważnych związków. Po kilku bolesnych doświadczeniach wypracowała sobie zasadę: nigdy nie proś o pomoc. Żadnych pieniędzy, żadnego wsparcia, żadnego specjalnego traktowania. Żeby później nie czuć się rozczarowaną i nie czuć się zobowiązaną.

Poznałem Giennadija na przyjęciu firmowym. Firma świętowała pomyślne zakończenie projektu w restauracji. Przy sąsiednim stoliku siedziała grupa mężczyzn – pracowników firmy partnerskiej. Nadieżda zauważyła jednego – nie przystojnego mężczyznę, ale o miłej twarzy i inteligentnych oczach. Ich spojrzenia się spotkały, a on się uśmiechnął. W normalny dzień Nadieżda po prostu skinęłaby głową i wróciła do rozmowy z kolegami. Ale tego wieczoru coś się zmieniło – może świąteczna atmosfera, może uświadomienie sobie, że całe życie spędzamy w pracy, a w niej tak mało ciepła.

Spotkali się i wymienili numerami telefonów. Gena okazał się programistą. Nie jakimś super-gigantem intelektu, ale znał się na swojej robocie i podchodził do niej odpowiedzialnie. Nadieżdzie spodobał się jego spokojny rozsądek i brak patosu. Po szalonych, narcystycznych facetach, z którymi los ją wcześniej połączył, Gena wydawała się bezpieczną przystanią.

„Lubię cię” – powiedziała Gena. „Czuję się przy tobie spokojna. Wiesz, czego chcesz”.

Nadieżda skinęła głową. Naprawdę wiedziała. A poza tym – z Gieną nie trzeba było udawać słabości i bezradności. Akceptował jej siłę, nie próbował z nią konkurować.

Ślub był skromny, ale serdeczny. Giena przeprowadziła się do mieszkania Nadieżdy. Jego rodzice mieszkali w sąsiednim mieście i przyjechali tylko na ceremonię. Matka Giena, Tamara Władimirowna, wywarła na Nadieżdzie dziwne wrażenie – natychmiast zaczęła wyliczać, jak wiele zrobiła dla syna i jak trudno będzie jej bez niego.

„Opiekuj się moim synem” – pouczyła teściowa. „Jest taki delikatny i czuły”.

Nadieżda uśmiechnęła się uprzejmie. Giena miała już trzydzieści dwa lata, co to był za „chłopak”? Ale milczała – nie chciała psuć imprezy.

Pierwsze lata życia były spokojne. Giena pracowała, dokładała swoją pensję do domowego budżetu. Oczywiście zarabiał mniej niż Nadieżda, ale ona nigdy się tym nie przejmowała. Pieniądze były wspólne, co za różnica, kto ile przynosił? Najważniejsze było poczucie bezpieczeństwa, stabilność, wiara w przyszłość.

Rok później urodził się syn Artem, a dwa lata później córka Alina. Nadieżda podchodziła do macierzyństwa z taką samą odpowiedzialnością, jak do wszystkiego innego w życiu. Dzieci otrzymywały maksymalną opiekę, uwagę i możliwości rozwoju. Gena starał się być dobrym ojcem: bawił się z dziećmi, czytał bajki, a w weekendy jeździł do zoo.

Kiedy Artem skończył sześć lat, a Alina cztery, spokojne życie rodziny zaczęło się chwiać. Firma, w której pracowała Giena, przeprowadzała redukcję zatrudnienia. On również znalazł się w ogniu krzyżowym.

„Nie martw się, kochanie” – Nadieżda przytuliła męża, kiedy opowiedział jej, co się stało. „Jesteś świetnym specjalistą, szybko znajdziesz coś nowego”.

Gena skinął głową, ale na jego twarzy pojawił się wyraz, jakiego Nadieżda nigdy wcześniej nie widziała – mieszanina zagubienia i jakiegoś rodzaju tropienia.

„Tak, oczywiście” – odpowiedział mąż. „Jeszcze parę tygodni i będę zajęty”.

Ale tygodnie zamieniły się w miesiące, a nowej pracy nie udało się znaleźć. Gena chodził na rozmowy kwalifikacyjne, rozsyłał CV, ale za każdym razem wracał do domu poirytowany i przygnębiony.

— Czego ode mnie chcą? Programuję od dwunastu lat, a oni żądają nowych technologii, języków! Jakbym co miesiąc musiał się czegoś nowego uczyć!

Nadieżda nie protestowała, rozumiała, że mąż potrzebuje chwili wytchnienia. Sama napisała mu CV, szukała kursów doszkalających, proponowała możliwości przekwalifikowania. Ale Giena coraz bardziej to odrzucała:

  • Nie róbmy tego teraz, głowa mnie boli. Sam sobie poradzę.

Pieniądze pozwalały Nadieżdzie żyć bez większych trudności, ale atmosfera w domu się zmieniała. Giena stawała się wycofana i drażliwa. Spędzał coraz więcej czasu przy komputerze – ale nie pracował, tylko grał lub siedział na portalach społecznościowych. Początkowo tłumaczył to szukaniem kontaktów do pracy, ale Nadieżda widziała, że jej mąż po prostu zabija czas.

W tym trudnym okresie teściowa stała się bardziej aktywna. Tamara Władimirowna zaczęła dzwonić prawie codziennie, a nawet przyjeżdżać w weekendy.

„Jak się miewa mój syn?” – zapytała Nadieżdę. „Jest taki blady, kompletnie wyczerpany. Wspierasz go?”

„Oczywiście, że popieram” – odpowiedziała Nadieżda. „Damy sobie radę, to przejściowe trudności”.

„Tak, tak” – teściowa skinęła głową, ale w jej głosie słychać było powątpiewanie. „Tylko nie wywieraj na niego presji. Mężczyźni są tak wrażliwi, że potrzebują czasu”.

Pewnego dnia, wracając z pracy wcześniej niż zwykle, Nadieżda zastała męża i teściową w kuchni. Nie zauważyli jej pojawienia się, a rozmowa toczyła się dalej.

– Synu, posłuchaj – powiedziała Tamara Władimirowna. – Przeżyłam swoje życie, widziałam wszystko. Twoja Nadia to silna kobieta, ale zimna. Wszystko robi sama, wszystko po swojemu. Czy to możliwe? Mężczyzna potrzebuje przestrzeni, żeby się rozwijać, a nie siedzieć pod butem.

„Mamo, ona mnie nie trzyma pod kontrolą” – zaprotestowała ze zmęczeniem Gena. „Po prostu ma taki charakter, że wszystko kontroluje”.

– No właśnie! Kontrola! – podchwyciła teściowa. – To normalne? Patrz, Pietrowicz z naszego domu – też się rozwiódł. Mówi, że odetchnął z ulgą, wyglądał dziesięć lat młodziej. Kobieta-dowódczyni wysysa z ciebie całe życie!

Nadieżda cicho wyszła z mieszkania i wróciła pół godziny później, głośno trzaskając drzwiami. Udawała, że nic nie słyszała. Ale coś w niej się przewróciło. Czy Giena naprawdę tak myślała? Czy kontrolowała, rozkazywała, wywierała presję? Czy troska o rodzinę, wspieranie jej w trudnych chwilach naprawdę było kontrolą?

Dzieci zauważyły zmiany w atmosferze panującej w domu. Artem stał się bardziej cichy, starał się spędzać więcej czasu w szkole lub z przyjaciółmi. Alina kurczowo trzymała się matki, unikała samotności z ojcem.

„Tata jest dziwny” – powiedziała kiedyś córka. „Cały czas się złości. Boję się go o cokolwiek prosić”.

Nadieżda próbowała porozmawiać z mężem, ale on tylko warknął:

  • O czym ty myślisz? Z dziećmi rozmawiam normalnie. Po prostu mam dość bezczynności.

Tymczasem Tamara Władimirowna dzwoniła coraz częściej. Teraz dzwoniła nie tylko do Gien, ale i do Nadieżdy – udzielając rad dotyczących wychowania dzieci, prowadzenia domu i relacji z mężem.

„Nadiuszko, nie bądź taka surowa dla Genoczki” – zagruchała teściowa. „Czasami mężczyzna potrzebuje chwili wytchnienia, poczucia kontroli”.

„Tamaro Władimirowna, nigdy nie próbowałam być szefową” – odpowiedziała Nadieżda. „Po prostu robię to, co konieczne dla rodziny”.

  • Zgadza się, sam o wszystkim decydujesz! Mam zapytać tego pana? Może ma inne zdanie?

Po takich rozmowach Nadieżda czuła się przytłoczona. Jakby oskarżano ją o to, że ciągnie rodzinę w dół, zamiast pozwolić, by sprawy potoczyły się swoim torem.

Tego wieczoru Gena wrócił późno do domu. Pachniało od niego alkoholem – niewiele, kilka kufli piwa, nic więcej. Ale jego spojrzenie było zdecydowane, jakoś obce.

„Musimy porozmawiać” – powiedział, siadając na brzegu sofy.

Nadieżda odłożyła książkę:

  • Oczywiście. Czy coś się stało?

„Dużo ostatnio myślałem” – Gena spojrzał gdzieś poza żonę. „O nas, o naszym życiu. I zdałem sobie sprawę, że nie mogę już tego robić”.

Nadzieja zamarzła. Wszystko we mnie się skurczyło.

  • O czym mówisz?

„Mam dość życia pod kontrolą” – słowa brzmiały jak wyuczone na pamięć, jakby wyćwiczone wcześniej. „Chcę zacząć od nowa. Odnaleźć siebie, znaleźć kobietę, która mnie nie będzie ograniczać. W każdym razie, myślałem o tym i… chcę rozwodu.

Cisza, która zapadła po tych słowach, wydawała się gęsta, lepka. Nadieżda spojrzała na Gienę nie z bólem ani rozpaczą – z jakimś nowym, obojętnym zainteresowaniem. Jakby zobaczyła go po raz pierwszy.

„OK” – powiedziała w końcu Nadieżda.

  • Co? – Gena najwyraźniej spodziewała się innej reakcji. Łez, histerii, perswazji.
  • Dobrze. Słyszałam, – Nadieżda zamknęła książkę i położyła ją na stoliku kawowym. – Jutro złożę pozew o rozwód.
  • Więc od razu? Może o tym porozmawiamy?
  • O czym tu dyskutować? Już wszystko postanowiliście.

Rano Nadieżda wstała wcześniej niż zwykle. Dzieci jeszcze spały, podobnie jak Giena. W kuchni kobieta wyjęła teczkę z dokumentami – zawsze miała wszystko w porządku. Akt ślubu, wyciągi bankowe, dokumenty mieszkania i samochodu.

Wszystko było zarejestrowane tylko na jej nazwisko. Nieruchomość została nabyta przed ślubem. Prawnie Gena nie mogła niczego rościć. Jedynymi wspólnymi zakupami były drobne artykuły gospodarstwa domowego – sprzęt AGD i meble.

O dziewiątej Nadieżda stała już w MFC i wypełniała wniosek o rozwód. Wieczorem, wracając z pracy, spokojnie powiedziała mężowi:

— Złożyłem dokumenty. Powiedzieli, że będą gotowe za miesiąc.

Gena spojrzała na żonę ze zdziwieniem:

  • Tak szybko? Dlaczego?

„Po co to przeciągać?” Nadieżda wzruszyła ramionami. „Nie należę do tych kobiet, które lgną do mężczyzny, który nie chce być w ich pobliżu”.

  • Co więc mam teraz zrobić, wyprowadzić się?
  • Decyzja należy do ciebie. Jesteś wolnym człowiekiem.

Gena nerwowo bębnił palcami po stole.

„W takim razie przenocuję dziś wieczorem i jutro spakuję swoje rzeczy” – powiedział w końcu. „Na razie zostanę u Kostii” – zasugerował.

„Nie u mamy?” Nadieżda była zaskoczona.

  • Mamo… Nie, – zawahała się Gena. – Trwają tam teraz remonty, to niewygodne.

Nadieżda skinęła głową, ale w głębi duszy wiedziała: Giena nie chciał jego matki. Całe to gadanie o wolności, o zaczynaniu od nowa – nie był gotowy na wzięcie na siebie odpowiedzialności. Uciekł od niej, ale też nie spieszył się, by znaleźć się pod skrzydłami matki.

„Twoje dokumenty są w szufladzie biurka” – powiedziała Nadieżda. „I nie zapomnij, Artem potrzebuje paszportu na wyjazd, jedzie na obóz za dwa tygodnie”.

„Jaki obóz?” Gena zmarszczyła brwi.

  • Ten sam, w obwodzie moskiewskim. Mówiłem ci miesiąc temu.

Giena wzruszył ramionami – nie pamiętał. Jak większość spraw, które dotyczyły dzieci. Harmonogram, zajęcia w klubach, specyfika żywieniowa – Nadieżda zajmowała się tym wszystkim. Giena był ojcem weekendowym, i to nie zawsze.

Następnego ranka, spakowawszy swoje rzeczy, Giena odszedł. Dzieci przy śniadaniu milczały, ale Nadieżda widziała, że wszystko rozumieją. Zwłaszcza Artem – sześcioletni patrzył na ojca z niedziecinnym chłodem.

Ciszę w mieszkaniu przerwała dwa dni później Tamara Władimirowna, która pojawiła się w progu, niespodziewanie.

„Gdzie jest Gena?” zapytała teściowa od progu, wchodząc do mieszkania, nie czekając na zaproszenie.

„Zamieszkał u przyjaciela” – odpowiedziała Nadieżda, zamykając drzwi.

  • Jak się przeprowadziłeś? Czemu nie do mnie?
  • Lepiej go zapytaj. Chcesz kawy?

Tamara Władimirowna zignorowała pytanie.

  • Wyrzuciłaś go? – Spojrzenie teściowej stało się kpiące.
  • Nie, Tamara Władimirowna. Sam Gena zaproponował rozwód.

– Nie wierzę! – teściowa podniosła głos. – Mój syn zawsze marzył o rodzinie! To ty go wygnałaś swoją kontrolą!

Nadieżda wzięła głęboki oddech – z matką Gieni zawsze było ciężko. Ale teraz, gdy małżeństwo praktycznie się skończyło, układanie spraw z teściową wydawało się bezcelowe.

  • Tamaro Władimirowna, nie krzyczmy, bo dzieci mogą usłyszeć.

– Och, żal ci dzieci? Ale nie żal ci męża! Zniszczyłaś rodzinę, rozpieściłaś mężczyznę! Wszystko zrobiłaś sama – karierę, dom, zupełnie sama! A co zostało mężczyźnie? Cień! Pusta przestrzeń!

Nadieżda milczała. Odpowiadanie oznaczałoby wplątanie się w niekończącą się kłótnię bez żadnych reguł. Ten pociąg już odjechał.

„Nadia, to już nie jest moja rozmowa” – powiedziała spokojnie kobieta. „Gena sama podjęła decyzję. Możesz o tym z nim porozmawiać, kiedy się spotkacie”.

„Co za…” Tamara Władimirowna zakrztusiła się z oburzenia, nie mogąc znaleźć słów. „Bezduszny!”

Kiedy teściowa wyszła, trzaskając drzwiami, Nadieżda poczuła dziwną ulgę. Jakby kolejna nić łącząca ją z jej poprzednim życiem została zerwana.

Tydzień później Gena przyjechał odwiedzić dzieci. Przywiózł prezenty – nową grę komputerową dla Artema i lalkę dla Aliny. Nadieżda wpuściła byłego męża i poszła do kuchni, zostawiając go z dziećmi w pokoju.

Ale rozmowa nie wypaliła. Artem siedział, obejmując kolana, i w milczeniu patrzył w jeden punkt. Alina schowała się za sofą.

  • No, daj spokój, to tak jakbyś zobaczyła kogoś obcego – próbowała zażartować Gena. – Tata przyszedł, nie zauważył mnie!

„Dlaczego krzyczałeś na mamę?” – zapytał nagle Artem, patrząc krzywo.

  • Ja? Kiedy? – Gena była zaskoczona.
  • Zawsze. Kiedy wracała z pracy, a ty się bawiłeś. Była zmęczona, a ty krzyczałeś.

Gena zawahała się:

  • Synu, nie krzyczałem… Po prostu było mi ciężko.
  • Mama nie ma z tym problemu? Ona pracowała, a ty bawiłeś się telefonem.

Alina ostrożnie wyjrzała zza sofy:

  • Nie chcę z tobą iść. Jesteś zły.

Gena próbowała się tłumaczyć, usprawiedliwiać, ale dzieci nie słuchały. Po prostu nie chciały go widzieć. Artem w końcu zamknął się w swoim pokoju, a Alina pobiegła do mamy w kuchni.

Minęły dwa tygodnie. Nadieżda wróciła z pracy i zobaczyła Gienę w drzwiach wejściowych. Z bukietem kwiatów. Na jego twarzy malował się grymas winy, a wzrok miał spuszczony.

„Dzień dobry” – powiedziała Gena, wyciągając kwiaty. „Możemy porozmawiać?”

Nadieżda cicho zaprosiła go do mieszkania. Dzieci były z babcią, więc mogły spokojnie porozmawiać.

„Nadia, przemyślałam to wszystko” – zaczęła Gena, siadając na brzegu sofy. „Poniosło mnie. Może powinniśmy dać sobie drugą szansę?”

Nadieżda spojrzała na męża i zobaczyła przed sobą kogoś obcego. Kogoś, kto przyszedł do jej domu ze swoimi rzeczami, wykorzystał jej opiekę, żył na jej koszt, a potem uznał, że ktoś nim steruje.

  • Nie, Giena – Nadieżda pokręciła głową. – Życie to nie serial, nikt nie będzie powtarzał scenariusza. Dokonałaś wyboru.
  • Ale się myliłem! Widzisz, moja mama mówiła różne rzeczy, a ja się poddałem…
  • Więc uległaś wpływowi matki, a teraz chcesz wracać pod moją „presję”? – zaśmiała się Nadieżda. – Zdecyduj już, czyj wpływ bardziej ci odpowiada.

Gena wyszedł tego wieczoru ze spuszczoną głową. Tydzień później odbyła się rozprawa sądowa. Była szybka i formalna – majątek został jasno podzielony, dzieci na pewno zostaną z matką, Gena nie protestowała. Na pytanie sędziego o powody rozwodu, Nadieżda odpowiedziała lakonicznie: „Nieprzezwyciężalne różnice”. Gena skinęła głową, potwierdzając.

Wychodząc z sali sądowej, Nadieżda po raz pierwszy od dawna poczuła się lżej. Nie, nie szczęście – szczęście było już wcześniej, kiedy myślała, że zakłada rodzinę. Ale zdecydowanie ulga. Jakby ciężka drzazga, która ropiała jej pod skórą, odpadła.

Kiedy Giena odeszła, Nadieżda postanowiła wyremontować mieszkanie. Nie był to generalny remont, a jedynie kosmetyczne zmiany – nowe tapety, przemeblowanie, inne zasłony. Usunęła rzeczy, które przypominały jej byłego męża, kupiła nową pościel. Małe rytuały wyzwolenia.

Artem i Alina stopniowo przyzwyczajali się do nowego życia. Nie było krzyków wieczorami, nie było napięcia, które wcześniej wisiało w powietrzu. Dzieci stały się zauważalnie weselsze, zaczęły się częściej śmiać i chętniej dzielić swoimi historiami. Nadieżda była szczególnie zadowolona z powrotu starego, otwartego Artema – tego, który był, zanim zaczęły się problemy rodzinne.

Kiedy nadszedł czas wakacji, Nadieżda postanowiła – jadą nad morze. Wszyscy razem. Sami, samochodem. Spakowała swoje rzeczy, zamocowała dodatkowy bagażnik na dachu, sprawdziła fotelik dla Aliny.

Droga okazała się niespodziewanie przyjemna. Zatrzymywali się w pięknych miejscach, robili zdjęcia, jedli lody prosto z samochodu. Puszczali głośno muzykę, śpiewali razem, śmiali się. Artem, poważny i rozsądny, nagle zaczął śpiewać na cały głos dziecięcą piosenkę, o której dawno zapomniał. Alina radośnie ją podchwyciła. Nadieżda patrzyła na dzieci w lusterku wstecznym i poczuła łzy napływające do oczu – nie z żalu, ale ze świadomości: udało im się. Wyrwali się na wolność.

Pewnego dnia, wracając z wakacji, Nadieżda otworzyła drzwi mieszkania i zobaczyła Gienę na progu. Za jego plecami wyłoniła się Tamara Władimirowna.

„Chcemy porozmawiać” – zaczęła Gena. „Chcemy pogadać z dziećmi…”

Nadieżda wyszła na korytarz, zamykając za sobą drzwi. Dzieci zostały w mieszkaniu – i słusznie. Nie musiały słuchać, co miała do powiedzenia.

– Chciałeś rozwodu? Proszę bardzo! – powiedziała stanowczo Nadieżda, patrząc prosto w oczy byłego męża. – Moje mieszkanie, mój samochód i dzieci nie chcą cię widzieć.

„Ale ja mam prawo…” zaczęła Gena.

— Prawda? — przerwała Nadieżda. — Oczywiście, że tak. Zgodnie z prawem możesz odwiedzać swoje dzieci. Ale nie z prawa, a z sumienia — straciłeś to prawo, kiedy uznałeś, że twoja wolność jest ważniejsza od ich stabilności. Nie zabronię im widywać się z tobą, ale też nie będę ich do tego zmuszał. Same zdecydują, czy potrzebują ojca, który uciekł, bo znudziło mu się bycie ojcem.

Tamara Władimirowna próbowała interweniować, ale Nadieżda podniosła rękę, przerywając potok słów:

  • A ty, Tamaro Władimirowna, nie masz już żadnego związku z moją rodziną. Wizyty się skończyły.

Nadieżda wróciła do mieszkania i zamknęła drzwi. W domu panowała cisza – nie ta napięta cisza, która panowała wcześniej, ale spokój. Cisza, w której można było po prostu żyć. Dzieci siedziały w salonie, grając w grę planszową przywiezioną z morza. Artem pokazywał siostrze, jak prawidłowo układać figury. Alina śmiała się, gdy coś poszło nie tak.

Nadieżda oparła się o drzwi i uśmiechnęła. Miała trzydzieści sześć lat. Dwoje dzieci, pracę, mieszkanie, samochód. Wszystko było jak dawniej, tylko teraz nie musiała dźwigać na swoich barkach dorosłego mężczyzny, który nie był gotowy, by być jej wsparciem. Życie toczyło się dalej – stawało się coraz łatwiejsze, jaśniejsze. I to było po prostu ich życie.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *