Oddasz dziecko do sierocińca, bo ono nie jest mojego syna! – powiedziała teściowa z uśmiechem.

„Nie planujesz chyba, żeby mój Nikita opiekował się czyimś dzieckiem?” Swietłana Pietrowna ostrożnie odłożyła porcelanową filiżankę na spodek. „Chłopiec jest już duży, dobrze mu zrobi, jeśli się usamodzielni”.

Irina poczuła, jak powietrze w pokoju zamarza. Nieskazitelne srebrne włosy teściowej, jej drogi manicure, jej droga biżuteria – wszystko to nagle nabrało dziwnego odcienia.

Za uśmiechem rozciągniętym na cienkich ustach kryło się coś drapieżnego i strasznego.

Mark obudził się wcześnie, jak zwykle. Irina już stała przy kuchence i mieszała jajka drewnianą szpatułką.

Zapach świeżo zaparzonej herbaty ziołowej wypełnił ich nową kuchnię. Dwa tygodnie po ślubie Nikita nie zdążyła się jeszcze przyzwyczaić do nazywania tego domu swoim. Wszystko wydawało się tymczasowe, jakby ona i jej syn byli gośćmi w przestronnym domku Nikity.

„Mamo, widziałaś mój niebieski sweter?” Mark pojawił się w progu kuchni, przyciskając do piersi stos podręczników.

– W twojej szafie, na najwyższej półce – uśmiechnęła się Irina, patrząc na syna. W wieku czternastu lat był prawie tak wysoki jak ona. Jego rysy twarzy stawały się coraz ostrzejsze, przypominając ojca. – Rozczesz włosy, wygląda jak dmuchawiec.

Mark prychnął, ale posłusznie wygładził swoje ciemne loki. Irina postawiła przed nim talerz.

„Nie ruszasz się już?” zapytał cicho, patrząc na swój talerz.

„Już nie” – Irina lekko dotknęła jego ramienia. „Teraz mamy dom”.

Nikita zszedł na dół, gdy Mark kończył śniadanie. Wysoki, o ciepłych brązowych oczach, wyglądał na lekko potarganego od snu. Pocałował Irinę w policzek i poczochrał Marka po włosach:

– Jak ci idą egzaminy, chłopcze?

„W porządku” – Mark wzruszył ramionami, ale Irina zauważyła, jak ukradkiem się uśmiechnął. Przez sześć miesięcy ich znajomości chłopak powoli topniał w towarzystwie ojczyma.

Śniadanie przerwało pukanie do drzwi. Swietłana Pietrowna weszła nieproszona, uśmiechając się swoim charakterystycznym uśmiechem – jednocześnie uprzejmym i chłodnym.

– Dzień dobry, rodzino! – Pocałowała syna w czoło i skinęła głową w stronę Iriny. Zdawała się nie zauważać Marka. – Nikituszka, zapomniałeś dokumentów samochodu u mnie. Przyniosłam je.

Podczas gdy Nikita przeglądał papiery, Swietłana Pietrowna przyglądała się kuchni, zwracając uwagę na każdy szczegół.

Irina poczuła, jak jej ramiona napinają się. Od pierwszego spotkania czuła to oceniające spojrzenie, które sprawiało, że miała ochotę się skrzywić.

– A ty, Irisha, masz dziś wolne po obiedzie? – zapytała nagle teściowa. – Wpadnij na herbatę. Pogadajmy po babsku, poznajmy się bliżej.

„Oczywiście” – Irina skinęła głową. „Z przyjemnością”.

Mark spojrzał na matkę z nieufnością. Zawsze wyczuwał fałsz. Swietłana Pietrowna uśmiechnęła się szerzej, ale jej oczy pozostały lodowate.

– Świetnie. Oczekuję cię o trzeciej.

Kiedy drzwi zamknęły się za teściową, Irina odetchnęła. Niewytłumaczalny niepokój ogarnął ją pod żebrami. Nikita, zauważając jej stan, objął ją ramionami:

– Ona tylko próbuje. Na swój sposób.

„Oczywiście” – uśmiechnęła się Irina, nie wierząc własnym słowom.

***

O wpół do drugiej stanęła przed lustrem w korytarzu, poprawiając kołnierzyk bluzki. Mark, szykujący się do kółka matematycznego, obserwował jej nerwowe ruchy.

„Ona cię nie kocha” – powiedział nagle. „I mnie też nie kocha”.

„Nie bądź głupi” – Irina poklepała syna po policzku. „Ona po prostu potrzebuje czasu”.

„Nigdy nie rozumiałem, dlaczego dorośli udają” – wzruszył ramionami Mark. „Patrzy na nas, jakbyśmy byli brudem pod jej stopami”.

Irina nie mogła znaleźć nic do powiedzenia. Swietłana Pietrowna mieszkała dwa kroki dalej, w sąsiednim domu w wiosce domków letniskowych. Drzwi otworzyły się natychmiast, jakby teściowa czekała na jej przybycie.

– Wejdź, kochanie. Czajnik już się gotuje.

Salon lśnił czystością. Antyczne meble, obrazy w drogich ramach, kolekcja porcelany – wszystko krzyczało o bogactwie i statusie gospodyni.

Irina usiadła na skraju sofy, opierając ręce na kolanach. Swietłana Pietrowna nalała herbaty do porcelanowych filiżanek i wzięła ciastka ze srebrnego talerza.

„Chcesz, żeby Nikita była szczęśliwa, prawda?” – zapytała nagle, mieszając cukier w filiżance.

Rozmowa rozpoczęła się od tego zwrotu, a w sercu Iriny coś się skurczyło, przewidując kłopoty.

„Oczywiście, że tak” – odpowiedziała ostrożnie Irina, czując, jak jej serce przyspiesza. „Wszyscy chcemy, żeby nasi bliscy byli szczęśliwi”.

Swietłana Pietrowna odłamała kawałek ciasta srebrnym widelcem, włożyła go do ust i powoli żuła.

Kropla kremu pozostała w kąciku jej ust. Otarła ją serwetką i spojrzała na Irinę przenikliwym wzrokiem.

„Mój syn zasługuje na prawdziwą rodzinę” – powiedziała, nie odwracając wzroku. „Jesteś ładna, jesteś dobrą gospodynią domową. Ale jest pewien problem”.

Teściowa postawiła filiżankę na spodku. Porcelana brzęknęła, wywołując dreszcz w Irinie.

„Wyślesz dziecko do szkoły z internatem, skoro to nie jest dziecko mojego syna!” – powiedziała teściowa, uśmiechając się i mówiąc swobodnie, jakby proponowała wyjście za chlebem. „Wszystkiego się dowiedziałam”.

Jest tam wspaniała szkoła z internatem. Prestiżowa. Najlepsi nauczyciele, świetny program.

Irina zamarła, nie wierząc własnym uszom. Trudno było uwierzyć, że ta kobieta o nienagannej postawie i manierach mówi takie rzeczy o żywej osobie. O swoim synu. O Marku.

„Swietłano Pietrowna, żartujesz?” – zapytała Irina ledwo słyszalnie.

– Wcale nie, kochanie. – Teściowa przesunęła w jej stronę leżącą na stole błyszczącą broszurkę. – Chłopak jest już dorosły, ma czternaście lat.

Cztery lata miną jak z bicza strzelił. Nikita potrzebuje własnej rodziny, własnych dzieci. A twój… chłopak, on nie jest z jego krwi. Skrzywiła się, jakby powiedziała coś nieprzyzwoitego. „Jestem gotowa pokryć wszystkie koszty. To będzie mój prezent”.

Irina spojrzała na uśmiechniętą twarz Swietłany Pietrowny i zobaczyła za nią pustkę. Całkowity brak człowieczeństwa. Wstała, czując, jak drżą jej kolana.

„Mój syn nigdzie się nie wybiera” – powiedziała cicho, ale stanowczo. „Jest częścią mojego życia. Częścią mnie”.

– Nie dramatyzuj – skrzywiła się teściowa. – Jesteś rozsądną kobietą. Pomyśl o przyszłości. O karierze Nikity. O swoim partnerze. Chłopak tylko ci przeszkodzi.

„Ma na imię Mark” – Irina zacisnęła pięści. „I to moja rodzina. Jeśli twój syn tego nie rozumie…”

„Mój syn jeszcze niewiele rozumie” – przerwała mu Swietłana Pietrowna. „Ale prędzej czy później zrozumie, że cudze dziecko jest ciężarem. Zwłaszcza nastolatek. On i Nikita nie mają i nie mogą mieć prawdziwej więzi.

Irina poczuła mdłości podchodzące jej do gardła. Wstała gwałtownie, rozlewając herbatę na obrus.

– Przepraszam, muszę iść.

Wybiegła z domu, nie słysząc, co teściowa za nią krzyczy. Łzy piekły ją w oczach. W środku wszystko kipiało z żalu i wściekłości.

Jak ta kobieta mogła coś takiego zaproponować? Jak mogła mówić o żywym dziecku, jakby było przeszkodą? Nieznośny ból przeszył jej serce – Irina nagle uświadomiła sobie, że Nikita prawdopodobnie podziela poglądy matki. Bo inaczej, skąd wzięła taką pewność co do swojej propozycji?

W domu padła na łóżko, zalewając się łzami. Kiedy Nikita wrócił, zakrztusiła się słowami, opowiadając mu o rozmowie.

„To niemożliwe” – pokręcił głową. „Coś ci się pomyliło. Mama nigdy by…”

„Zadzwoń do niej” – głos Iriny zadrżał. „Zapytaj ją sama. Już teraz”.

Nikita niechętnie wybrała numer i włączyła tryb głośnomówiący.

– Mamo, Irina opowiedziała mi o waszej rozmowie. Czy to jakieś nieporozumienie?

Swietłana Pietrowna westchnęła do słuchawki:

– Synu, to rozmowa dorosłych. Właśnie zaproponowałem rozsądne rozwiązanie. Chłopakowi będzie lepiej w specjalistycznej placówce edukacyjnej. A ty będziesz mógł zbudować prawdziwą rodzinę…

„O mój Boże” – wyszeptała Nikita, blednąc. „Naprawdę to powiedziałaś?”

– Oczywiście, że tak! I mam rację! – Głos teściowej stał się szorstki. – Ten chłopiec nie jest twój! Po co marnować na niego życie? – Naprawdę myślisz, że marnujesz życie, wychowując cudzego syna? – W głosie Swietłany Pietrowny zabrzmiało autentyczne zdumienie.

Nikita milczał przez chwilę, zbierając myśli. Kiedy się odezwał, jego głos był cichy, ale stanowczy:
– Mark przestał być obcy w chwili, gdy wybrałem Irinę. To ważne, rozumiesz? Jeśli kochasz kobietę, akceptujesz jej dziecko.

– Romantyczne bzdury! – krzyknęła teściowa zirytowana. – Teraz jesteś zaślepiona miłością, ale za rok, dwa opamiętasz się i zrozumiesz…

„Dość” – przerwał jej Nikita, a Irina po raz pierwszy dostrzegła w nim jądro, którego istnienia nawet nie podejrzewała. „Problem tkwi nie w moim rozumieniu, ale w twoim”.

Mark jest częścią mojej rodziny. A jeśli to dla Ciebie przeszkoda nie do pokonania, to może lepiej będzie, jeśli zrobimy sobie przerwę w komunikacji.

– Nie waż się tak do mnie mówić! – wrzasnęła teściowa. – Jestem twoją matką! Całe życie spędziłam…

„Jesteś moją matką, ale nie panią mojego życia” – powiedział Nikita spokojnie, ale Irina widziała, że jest spięty. „A jeśli znów zasugerujesz pozbycie się Marka, zerwę z tobą wszelkie stosunki. To moje ostatnie słowo.

Na linii zapadła cisza, po czym dały się słyszeć krótkie sygnały dźwiękowe.

„Przepraszam” – Nikita opadł na brzeg łóżka, zakrywając twarz dłońmi. „Nie wiedziałem… Nie sądziłem, że jest do tego zdolna”.

Irina siedziała w milczeniu, nie mogąc wydobyć z siebie słów.

„Myślisz, że się uspokoi?” zapytała w końcu.

Nikita podniósł na nią wzrok pełen bólu:

– Nie. To dopiero początek.

***

Trzy dni minęły w przytłaczającej ciszy. Swietłana Pietrowna nie pojawiała się, nie dzwoniła. Nikita przypominał napięty sznurek – roztargniony w pracy, milczący w domu.

Irina zauważyła jego winne spojrzenia i próbowała zapewnić go, że wszystko będzie dobrze, ale w jej wnętrzu narastał niepokój.

W czwartek zadzwonił telefon. Irina podskoczyła, gdy zobaczyła na ekranie numer swojej teściowej.

„Musimy porozmawiać” – powiedziała sucho Swietłana Pietrowna. „We troje. Dziś wieczorem”.

„Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł” – zaczęła Irina, ale teściowa jej przerwała:

– Dziewczyno, chodzi o przyszłość mojego syna. Albo przyjdziesz o siódmej, albo przyjdę sam. Wybierz.

Nikita wrócił z pracy wcześniej niż zwykle. Jego twarz była ściągnięta, a pod oczami pojawiły się cienie.

„Dzwoniła twoja matka” – powiedziała cicho Irina. „Chce się spotkać”.

Nikita skinął głową:

– Wiem. Ona też do mnie dzwoniła. Powiedziała, że zmieniła zdanie. Że zaakceptowała naszą rodzinę.

– Wierzysz? – Irina spojrzała uważnie na męża.

„Nie” – pokręcił głową. „Ale muszę spróbować to naprawić”.

„Boję się o Marka” – wyszeptała Irina. „Nie powinien tego słyszeć”.

Nikita ją przytulił:

– Wszystko będzie dobrze, nie dowie się.

O siódmej wieczorem stanęli przed drzwiami domu Swietłany Pietrowny. Teściowa otworzyła im od razu – elegancka, w drogim garniturze. Nic nie zdradzało niedawnego skandalu.

„Proszę” – jej głos brzmiał niezwykle łagodnie. „Zamówiłam kolację”.

Stół był nakryty jak na przyjęcie. Kryształy, srebra, wino w karafce. Swietłana Pietrowna rozłożyła jedzenie na talerzach i usiadła naprzeciwko.

„Poniosło mnie” – powiedziała, patrząc na syna. „Lęk matki czasami sprawia, że mówisz straszne rzeczy”. Zwróciła się do Iriny. „Wybacz mi, kochanie. Myliłam się”.

Irina skinęła głową w milczeniu, nie wierząc ani jednemu słowu. Spojrzenie teściowej pozostało zimne i wyrachowane.

– Dlatego – kontynuowała Swietłana Pietrowna – chcę sprostować swój błąd. Nikita, pamiętasz, jak mówiłam o spadku? O mieszkaniu w centrum, o daczy, o moich oszczędnościach?

Nikita zmarszczyła brwi:

– Mamo, nie róbmy tego teraz.

– Nie, nie, natychmiast – uniosła rękę. – Chcę przepisać testament. Tobie i twoim przyszłym dzieciom. Prawdziwym dzieciom. – Swietłana Pietrowna wypowiedziała ostatnie słowa z naciskiem, nie spuszczając wzroku z Iriny.

– A w zamian proszę tylko o jedno – opamiętaj się. Chłopak może z tobą zamieszkać, jeśli chcesz. Ale nie pozwól mu nazywać cię ojcem. Nie marnuj na niego sił, swojej uwagi. On jest dla ciebie nikim.

Nikita powoli odłożył widelec. W pokoju zrobiło się chłodniej.

„Więc nie zmieniłaś zdania” – powiedział cicho.

„Proponuję tylko kompromis” – wzruszyła ramionami Swietłana Pietrowna. „Chłopak mieszka z tobą, ale nie poświęcasz mu energii i pieniędzy. To logiczne”.

Irina poczuła, jak w jej wnętrzu rozpala się wściekłość. Jej palce mimowolnie zacisnęły się, aż zabolały. Zanim jednak zdążyła się opanować, Nikita już wstał.

„Wiesz co” – powiedział tonem nagłego olśnienia – „spędziłem całe życie, dopracowując każdy krok, żeby sprostać twoim oczekiwaniom. Prestiżowe wykształcenie, kariera, pieniądze…”

Odwrócił się do okna.

– Ale teraz rozumiem: nie byłem synem, ale twoim projektem. A jeśli przyjmę twoje warunki, nigdy nie zostanę prawdziwym ojcem.

– O czym ty mówisz? – Swietłana Pietrowna zmarszczyła brwi. – Interesuje mnie twoja przyszłość!

„Nie” – Nikita pokręcił głową. „Dbasz o swoje fantazje. A moja rodzina to Irina i Mark. I to mój wybór”.

Swietłana Pietrowna zbladła:

– Pożałujesz tego! Żadnego spadku! Niczego! Wszystko, co dla ciebie przygotowałem…

„Zachowaj to dla siebie” – Nikita wziął Irinę za rękę. „Damy sobie radę”.

Wyszli, nie oglądając się za siebie, słysząc krzyki i przekleństwa Swietłany Pietrowny. Na ulicy Irina zaczęła płakać – nie z żalu, lecz z ulgi.

„Jesteś pewien?” zapytała, patrząc na męża. „To dużo pieniędzy, twoja przyszłość…”

„Jesteś moją przyszłością” – ścisnął jej dłoń. „Na resztę zapracuję sam”.

Tydzień później Nikita przyjechała odebrać Marka po zajęciach z matematyki. Po raz pierwszy sama, bez Iriny. Chłopiec wyszedł ze szkoły, patrząc nieufnie na ojczyma.

„Czy mama jest zajęta?” zapytał, siadając na przednim siedzeniu.

„Nie” – Nikita odpalił silnik. „Chciałem tylko z tobą porozmawiać. Tylko my, mężczyźni”.

Zabierał Marka do parku, lody chłodziły jego dłonie, gdy usiedli na ławce przy brzegu wody.

Białe trójkąty żagli ślizgały się po powierzchni jeziora, zostawiając za sobą rozchodzące się smugi zmarszczek.

Mark przesunął językiem po gałce lodów waniliowych, po czym, nie podnosząc wzroku, powiedział:
„Wiem o ultimatum babci”. Zawahał się. „Ściany w naszym domu są jak bibułka. Nawet słuchawki nie pomagają”.

Nikita skinął głową:

– A ty co o tym myślisz?

„Myślę, że wybrałeś nas, a nie pieniądze” – chłopiec wzruszył ramionami. „To… dziwne”.

– Dlaczego?

„Dorośli zazwyczaj wybierają pieniądze” – Mark spojrzał na wodę, unikając wzroku ojczyma.

– Wiesz – Nikita oparł łokcie o oparcie ławki – całe życie byłem synem matki. Teraz chcę spróbować zostać ojcem. Jeśli nie masz nic przeciwko.

Mark milczał przez długi czas. Słońce złociło wodę, wiatr szeleścił liśćmi.

„Może zmienić zdanie” – powiedział w końcu chłopiec. „Żeby oddać ci dziedzictwo, jeśli nam odmówisz”.

„Wiem” – skinęła głową Nikita. „Ale ojcem nie jest ten, kto cię urodził. To ten, który cię wybrał. Ten, który pozostał przy tobie, bez względu na wszystko”.

Milczeli, rozdzieleni niewidzialną granicą. Mężczyzna z pierwszymi srebrnymi nitkami na skroniach i nastolatek z niezgrabnie długimi rękami – każdy z własną historią straty i samotności, każdy z własnymi, niezagojonymi bliznami.

Mark spojrzał na czubki swoich trampek, na sekundę przygryzł wargę, po czym cicho wypuścił powietrze, jakby wskakiwał do zimnej wody:
„Więc… dziękuję, tato”. Ostatnie słowo wypowiedział z ledwo wyczuwalnym wahaniem, jakby je smakował.

Nikita przełknął gulę w gardle i położył rękę na ramieniu chłopca:

– Chodźmy do domu, synu. Mama będzie się martwić.

Tego wieczoru wszyscy troje gotowali kolację, kroili warzywa i śmiali się z nieudolnych prób Nikity przyrządzenia sosu.

Mark opowiadał o igrzyskach olimpijskich, Irina o nowej pracy, Nikita o planach wakacyjnych. Typowy rodzinny wieczór.

Podczas gdy rodzina budowała swój mały świat, w rezydencji za żywopłotem, Swietłana Pietrowna stała jak sparaliżowana przed antycznym lustrem w złoconej ramie.

Kieliszek drogiego wina drżał w jej smukłych palcach. Jej odbicie było nieskazitelne – każdy loczek na swoim miejscu, zmarszczki umiejętnie ukryte, szafiry w uszach lśniły zimnym blaskiem.

Tylko oczy zdradzały prawdę – dwie zamarznięte studnie, na dnie których nie pozostało nic poza echem ciszy porażki. Po raz pierwszy pieniądze przegrały z ludzkim ciepłem.

Nie mogła przewidzieć, że rok później Nikita sam przyjedzie – nie po spadek, ale z prostymi słowami: „Jesteśmy gotowi was przyjąć, jeśli wy będziecie gotowi przyjąć nas”.

Nie wiedziała, że nauczy się nazywać Marka wnukiem – najpierw przez zaciśnięte zęby, później z niechętną dumą.

Ale to wszystko było w przyszłości. A teraz, w kuchni, wypełnionej aromatem bazylii i świeżego chleba, troje ludzi uczyło się być czymś silniejszym niż więzy krwi i bogactwa – prawdziwą rodziną.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *