Kochanie, pomóż mi z mlekiem… Pieniędzy jest naprawdę mało – babcia niezręcznie odwróciła wzrok…

„Córko, pomóż mi z mlekiem… Pieniędzy jest naprawdę mało” – babcia niezręcznie odwróciła wzrok.

Alevtina Petrovna pojawiała się w całodobowym sklepie spożywczym „Produkty 24” każdego ranka dokładnie o siódmej. O tej porze sklep był prawie pusty: tylko kilku przechodniów i nocni pracownicy. Jej stary szary płaszcz i wyblakłą chustę na głowie znali już wszyscy pracownicy. Babcia przychodziła niezmiennie dwa razy w tygodniu – we wtorki i piątki, nigdy się nie spóźniając.

„Znowu nasza stała klientka” – powiedziała Nina, kasjerka z wiecznym cieniem niewyspania na twarzy, maskującym ziewnięcie. Do końca jej zmiany została godzina, a ona marzyła tylko o gorącym prysznicu i miękkim kocu.

„I co z tego?” – zapytał z zaciekawieniem Siergiej, nowy ładowacz z piegami, który pracował dopiero od kilku tygodni. Nie stracił jeszcze zdolności wczuwania się w sytuację.

„Nic specjalnego” – prychnęła Nina, strzelając gumą. „Teraz będzie stał tam pół godziny, studiując metki z cenami, a potem weźmie pół bochenka chleba. Czasami kupi sobie herbatę, jeśli uda mu się wycisnąć resztę. Pełno ich tu”.

Poranek był wyjątkowo przenikliwy – wilgotna lutowa mgła zgasiła światło latarni ulicznych, zamieniając je w mroczne plamy. Alevtina Petrovna, otulona płaszczem, powoli poruszała się między ladami. Jej palce, powykręcane przez artretyzm, ledwo trzymały sfatygowaną torebkę. Trzykrotnie przeliczała resztę, cicho poruszając ustami, jakby bała się popełnić błąd.

Została dłużej niż zwykle przy lodówce z nabiałem. Długo przyglądała się rzędom butelek i opakowań, ale niczego nie wybrała.

„Potrzebujesz pomocy?” – zapytał ostrożnie Siergiej, podchodząc bliżej. Znudziło go przenoszenie puszek z przetworami.

Staruszka zadrżała i odwróciła się. Jej wzrok, bystry, ale lekko zaniepokojony, zamarł na młodym mężczyźnie.

„Och, tylko się rozglądam…” powiedziała, ściskając w dłoni starą torebkę. „Te ceny ostatnio… Dawno nie kupiłam mleka. Pomyślałam, że może sobie pozwolę…” zdanie zawisło w powietrzu. Babcia machnęła ręką i powoli podeszła do chleba.

Siergiej wodził za nią wzrokiem. Czuł się, jakby coś go ukłuło w środku – uczucie podobne do wyrzutów sumienia lub wstydu.

Podeszła do kasy z połową bochenka chleba. Nie spieszyła się, nie spieszyła, wyjmowała monety i ostrożnie rozkładała je na ladzie. Na jej ustach zamarł winny uśmiech.

„Dziewczyno” – powiedziała niepewnie, zwracając się do Niny. „Możesz mi kupić mleko? Nie zostało ani grosza… Odłożyli mi wypłatę emerytury, obiecali wypłacić ją w poniedziałek. Zapłacę później… serio…”

Nina nawet nie odwróciła głowy. Uderzyła pięścią w chleb i wysypała monety do szuflady na pieniądze.

„To nie jest sklep charytatywny” – powiedziała obojętnie. „Codziennie te same historie. Czasem to emerytura, czasem portfel, czasem sąsiedzi go zjedli. Zapraszam.”

Starsza kobieta przycisnęła chleb do piersi i lekko pochylona ruszyła w stronę wyjścia.

A potem do kasy podeszła dziewczyna z rudymi włosami w czerwonej kurtce. Varya – tak było napisane na identyfikatorze – pracowała w studiu fotograficznym po drugiej stronie ulicy. Przychodziła codziennie na kawę i coś na śniadanie.

„Kupię mleka dla babci” – powiedziała, kładąc pieniądze na ladzie. „I dodam świeżą bułkę”.

Nina prychnęła, ale nie protestowała – sprawdziła towar.

  • Babciu! – zawołała. – Wracaj, kupiliśmy ci mleko!

Staruszka odwróciła się, mrugając ze zdziwienia. Kiedy zdała sobie sprawę, co się stało, uniosła ręce:

  • Och, kochanie, nie powinnaś była… Tak tylko powiedziałam… Oddam ci to, szczerze…

„Niczego nie trzeba zwracać” – Varya uśmiechnęła się ciepło. „Mam na imię Varya. A twoje?”

„Alevtina Petrovna” – odpowiedziała zdezorientowana staruszka, przyjmując paczkę. „Dziękuję, kochanie… Niech Bóg da ci wszystko, co najlepsze”.

Wychodząc podziękowała mu jeszcze raz:

  • Przykro mi, nie jestem żebrakiem… Po prostu teraz jest naprawdę ciężko z pieniędzmi.

„Nie martw się” – Varya machnęła ręką. „Każdy miewa trudne chwile w życiu”.

„To się zdarza” – skinęła głową Alevtina Petrovna. „Ale żyję ponad sześćdziesiąt lat i nie pamiętam takiej melancholii. Nawet w latach dziewięćdziesiątych było jakoś łatwiej”.

  • Daleko jeszcze? – Varya spojrzała na zegarek. Do pracy jeszcze trochę czasu.
  • Do Zariecznej, piętnaście. Tam zaczęli budowę.
  • Idziemy tą samą drogą! Mieszkam w siódmym domu. Chodźmy razem.

Szły obok siebie – młoda, wesoła dziewczyna o różowych policzkach i energicznym chodzie oraz starsza kobieta stawiająca powolny, ostrożny krok.

W drodze babcia opowiedziała mi, że została sama: jej mąż dawno już nie żyje, a syn z rodziną mieszka w Nowosybirsku.

— Dzwonimy do siebie raz w tygodniu, czasem przesyłają pieniądze… Ale mają dość własnych zmartwień. Synowa straciła pracę jesienią, wnuczka idzie na studia. Staram się ich nie obciążać. Dawaliśmy radę wcześniej i damy radę teraz.

Jednak w jego głosie słychać było zmęczenie.

— Ostatnie kilka tygodni było naprawdę ciężkie. Piwnica była zalana, pękła rura. Tapeta odpadała, podłoga była spuchnięta. Firma zarządzająca tylko macha rękami — czekaj, nie ma funduszy. A ja już straciłem głos przez telefon. A moja emerytura została opóźniona.

  • Czy powiedziałeś o tym swojemu synowi? – zapytała ostrożnie Warja…

– Po co go zawracać głowę, kochanie? – Alevtina Pietrowna rozłożyła ręce. – I tak mają dość kłopotów. Jak tylko się dowie, to cię wyrzuci, ale na razie liczą każdy grosz. Jestem matką, mam pomagać, a nie wyciągać ostatnie okruszki.

Przeszli wzdłuż starej fasady podupadłego, pięciopiętrowego budynku, gdzie tynk miejscami odpadał. Zatrzymując się przy wejściu, Alevtina Petrovna nagle zasugerowała:

  • Może wpadniesz do mnie? Napijemy się herbaty? Mam dżem porzeczkowy, sam go zrobiłem latem.

Warya spojrzała na zegarek – do pracy zostało dwadzieścia minut, studio fotograficzne było dosłownie za rogiem.

„Tylko na kilka minut” – zgodziła się. „Zadzwonię teraz i dam ci znać, że trochę się spóźnię”.

Mieszkanie okazało się skromne, ale przytulne – wszystko tu emanowało dbałością: dziergane serwetki, stare poduszki, radzieckie meble. Tylko w kącie stały wiadra, na podłodze leżały mokre szmaty – ślady powodzi. W powietrzu unosił się zapach wilgoci zmieszany z aromatem jabłek.

– Siadaj, kochanie – zaniepokoiła się gospodyni. – Zaraz nastawię czajnik. Który wolisz – czarny czy zielony?

„Poproszę na czarno” – odpowiedziała Varya z wdzięcznym uśmiechem.

Podczas gdy staruszka parzyła herbatę, Warja rozejrzała się po pokoju. Na stole leżał rachunek – cyfry na nim były uderzające. Kiedy Alewtina Pietrowna wróciła z filiżankami, dziewczyna nie mogła się powstrzymać:

  • To na ogrzewanie? Serio, dziesięć tysięcy?

– Musieli się pomylić – machnęła ręką. – Powiedzieli, że jest problem z licznikiem, obiecali przeliczenie. Ale na razie musimy płacić jak jest. Więc radzimy sobie, jak możemy.

  • A co z rurami? Przyjechali już, żeby je naprawić?

— Obiecali w poniedziałek, ale wiesz… Dzwonię codziennie — albo nie mają ludzi, albo skończyły im się materiały. A podłoga jest spróchniała, jest zimno, a grzejniki ciągle włączone i pobierają prąd.

Słuchając tego wszystkiego, Varya zrozumiała, że nie chodzi tylko o pieniądze. Staruszce brakowało wsparcia, głosu, który powiedziałby: „Jestem z tobą”.

  • Alevtina Petrovna, – zdecydowała dziewczyna, – pozwól mi pomóc. Pracowałam w redakcji, wiem, jak rozruszać firmę zarządzającą.
  • Nie, nie, co ty mówisz! – gospodyni machnęła rękami. – I tak masz dość zmartwień. Ja sobie jakoś poradzę…

„Nie sama” – odpowiedziała stanowczo Varya. „Dzisiaj po pracy pójdziemy razem do twojej firmy zarządzającej. Jeśli nie rozwiążą problemu, napiszemy skargę i prześlemy kopię do Inspektoratu Mieszkalnictwa”.

Stara kobieta spojrzała na nią ze zdziwieniem:

  • Czy to możliwe? Przecież są ważne… Kim ja jestem, żeby tego wymagać?

„Zapłać i to wystarczy” – powiedziała Varya z przekonaniem. „Masz pełne prawo. Idziemy?”

W biurze firmy zarządzającej przywitała ich kobieta w garniturze, która nie odrywała wzroku od ekranu:

— Przyjęcie zakończone.

„Nie jesteśmy tu na konsultacji” – odpowiedziała uprzejmie Warja. „Mamy tu nagły przypadek. Zariecznaja, 15 lat. Przecieka od dwóch tygodni i nie ma żadnej reakcji”.

„Wszystko zarejestrowane” – mruknęła obojętnie kobieta. „Przyjdą w poniedziałek”.

  • Czyli to normalne, że człowiek żyje w wilgoci? – Varya się nie poddawała. – A co jeśli sufit się zawali?
  • Kim jesteś? Krewnym?

„Po prostu ktoś, kto nie przejdzie obok” – warknęła Varya. „Jeśli nie podejmiesz decyzji teraz, jutro będzie skarga, media społecznościowe i prokuratura”.

Kobieta zawahała się, ale podniosła słuchawkę. Pięć minut później powiedziała:

— Przyjdą dzisiaj po szóstej. Ale nie ma materiałów. Linoleum jest na twój koszt.

— A co ze zniszczonym mieniem?

  • Napisz oświadczenie. Ale rury są stare – siła wyższa…

„Niech przynajmniej osuszą podłogę” – powiedziała cicho staruszka.

W drodze powrotnej milczała, po czym wyszeptała:

  • Dziękuję, córko. Bez ciebie bym się nie zdecydował. Jesteśmy przyzwyczajeni do cierpliwości. Mój syn jest taki sam.

„To nie cierpliwość, to bezsilność” – westchnęła Varya. „Ale poradzimy sobie z tym. I załatwimy sprawę z rachunkiem”.

Paragon rzeczywiście był błędny. Ale Varya nie była oburzona tym, tylko faktem, że starsi ludzie musieli zapłacić, zanim załatwili sprawę.

„Po prostu nikt im nie tłumaczy, że potrafią walczyć” – powiedziała Varya.

O szóstej wieczorem przyjechali hydraulicy. Warja była już u Alewtyny Pietrowny, pomagając w usuwaniu zalania.

„A kim ty dla niej jesteś?” zapytał brygadzista.

„Po prostu człowiek” – wzruszyła ramionami Varya.

Okazało się, że brygadzista znał Pietrownę – jego matka pracowała z nią w piekarni, a ojciec walczył z jej mężem w Afganistanie. Nieśmiało przyznał:

— Gdybym wiedział, naprawiłbym to już dawno.

Do dziewiątej wieczorem rury były już naprawione, podłoga wzmocniona. Majster obiecał: w sobotę przyniesie trochę linoleum i pomoże w remoncie. Alevtina Pietrowna była wzruszona do łez.

„Kto by pomyślał” – szepnęła – „że wszystko do mnie wróci… O Iwanie i o mnie”.

W sobotę brygadzista wrócił z synem, a wraz z nimi przyjechali Waria i Siergiej – ten sam ładowacz ze sklepu. Okazał się prawdziwym majstrem od wszystkiego.

  • Umiem układać podłogi. Mój ojciec był stolarzem, nauczył mnie tego.

Wieczorem w pokoju położono nowe linoleum, a ściany lśniły świeżą tapetą. Staruszka chodziła w kółko i nie mogła uwierzyć własnym oczom.

  • Jak nowy! Jeszcze lepszy! Jak mogę ci dziękować?

„Z dżemem” – uśmiechnął się Siergiej.

Przy herbacie nagle zaproponował:

— Przyjdź do nas i pracuj. Kilka godzin dziennie — sprawdzaj faktury. Masz doświadczenie, ale brakuje nam rzetelnych ludzi.

„Czy to naprawdę prawda?” – uśmiechnęła się promiennie staruszka.

Kiedy goście odeszli, Alewtina Pietrowna wręczyła Warii rodzinną pamiątkę – srebrną broszkę z niebieskim kamieniem. Waria rozpłakała się – nie z litości, ale z poczucia, że otrzymała coś cennego.

Minęło pół roku. Alevtina Petrovna pracowała w sklepie, Varya stała się dla niej rodziną, a Siergiej – nie tylko kolegą, ale i ukochaną osobą.

Mieszkanie zamieniło się w centrum przyjaźni: przyszli sąsiedzi, hydraulicy z rodzinami, nawet kasjerka Nina. I któregoś wieczoru staruszka nagle wyszeptała:

— Ale jakże to było żenujące… Prosić o mleko…

„Ale to wszystko zmieniło” – uśmiechnęła się Varya, poprawiając broszkę.

„Najważniejsze to nie bać się prosić i nie bać się pomagać” – dodał Siergiej.

A za oknem rozkwitała wiosna.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *