Brudna matematyka życia rodzinnego: Wykorzystaj w pełni swoje pieniądze. Poczekaj do ostatniej raty kredytu hipotecznego. Pozbądź się bałaganu. Weź swoją część. Tylko że teraz w równaniu pojawia się nieprzewidywalna zmienna.
Lizawieta trzymała w dłoniach dowód ostatniej raty kredytu hipotecznego i nie mogła uwierzyć – dziesięć lat długu za nią. Dziesięć lat kredytu, niekończące się raty, oszczędzanie na wszystkim, żeby spłacić bankowi te odsetki.
„Wolność” – pomyślała, nakrywając do stołu. Chciała to uczcić przynajmniej herbatą i ciastem.
Ile razy wracała do domu po północy z opuchniętymi ze zmęczenia oczami, a on siedział na krześle i opowiadał, jak znów się zawiódł: albo jego szef okazał się tyranem, albo firmę niespodziewanie kupili moskale i wszyscy zostali zwolnieni, albo wspólnik go wrobił. Wieczna karuzela wymówek i wymówek, ale sedno sprawy było takie samo – Oleg nigdy nigdzie nie zagrzał miejsca dłużej niż rok.
- I wyobraź sobie, Lizo, znowu mi opóźnili wypłatę – poskarżył się. – Obiecali trzeci miesiąc w przyszłym tygodniu. Bezczelność…
I znów wyciągnęła swoje oszczędności, żeby zapłacić za mieszkanie. A miesiąc później Oleg przyszedł z wiadomością, że znalazł obiecujące lokum – i wszystko zaczęło się od nowa.
Nauczyła się nie denerwować. Uodporniła się na jego obietnice. Oleg nie pił, nie wychodził z domu – po prostu nie mógł lub nie chciał usiedzieć w miejscu. Urodzony włóczęga, jak sam siebie nazywał. A ona musiała być urodzonym koniem roboczym.
Alina, ich córka, wkrótce miała wrócić ze szkoły, a Oleg się spóźniał. Jak zwykle. Jego ostatnie zlecenie często było pilne. A przynajmniej tak tłumaczył swoje spóźnione powroty.
Drzwi otworzyły się z hukiem, zrzucając kurtkę z wieszaka. Lizawieta wyszła na korytarz i zamarła. Oleg stanął na środku korytarza.
„Co się stało?” zapytała, czując dreszcz przebiegający jej po kręgosłupie.
Oleg wbił w nią wzrok – obcy, lodowaty, jakby patrzył na karalucha.
„Wnoszę pozew o rozwód” – powiedział, a w jego głosie słychać było dziwną mieszankę triumfu i ulgi. Jakby ćwiczył tę frazę latami i w końcu ją wyrzucił z siebie. „Obrzydzasz mnie i to od dawna. Wyjdź z mieszkania”.
Słowa te uderzyły Lizawietę niczym policzek. Cofnęła się, jakby dostała cios. W oczach Olega nie było ani kropli żalu – tylko chłodna kalkulacja i jakaś mglista satysfakcja, jak u człowieka, który w końcu zrzuca z siebie irytujący ciężar.
Elżbieta patrzyła na niego, nie wierząc własnym uszom.
- Co?
„Nie udawaj, że nie rozumiesz” – skrzywił się Oleg. „Pakuj się i wynoś się stąd”.
„Oleg, jesteś zdezorientowany?” Zaśmiała się nerwowo, myśląc, że to jakiś głupi żart. „Właśnie spłaciliśmy kredyt hipoteczny. Płacimy już dziesięć lat…”
– Właśnie o to chodzi – przerwał z nieskrywaną złośliwością. – MY zapłaciliśmy. A teraz mieszkanie jest NASZE. To znaczy, że MY je sprzedamy i podzielimy się pieniędzmi. Połowa dla mnie, połowa dla ciebie. I rozejdziemy się po kątach.
- Co ty bredzisz? – Lizawieta zaczynała się denerwować. – Mieszkaliśmy razem w tym mieszkaniu przez dziesięć lat i nagle…
– Nie, nie nagle! – warknął Oleg. – Tylko czekałem! Czekałem, aż skończy się ten zniewalający kredyt! Nie chciałem spłacać kredytu po rozwodzie! Kiedy będę mógł sprzedać mieszkanie i dostać normalne pieniądze, a nie grosze!
Spojrzała na niego jak na wariata. Trudno jej było pojąć, że ten mężczyzna, z którym żyła tyle lat, po prostu czekał przez te wszystkie lata…
„Czekaj” – Lizawieta uniosła rękę, próbując zrozumieć, co się dzieje. „Mówisz, że przez cały ten czas czekałaś tylko, aż spłacę kredyt hipoteczny?”
– Dokładnie – Oleg nagle się uśmiechnął, a ten uśmiech sprawił, że zabolał ją brzuch. – Czekałem, aż ty wykonasz całą robotę. Więc spakuj się i wynoś. Mam już zaplanowane nowe życie.
W tym momencie na korytarzu pojawiła się Alina, szesnastoletnia kopia swojej matki. Zatrzymała się, patrząc to na jednego rodzica, to na drugiego.
Zamarła, patrząc na ich napięte twarze.
- Co tu się dzieje?
„Twój ojciec chce rozwodu” – powiedziała Lizawieta. „I wyrzucić nas z mieszkania”.
- Co? – Alina spojrzała na ojca ze zdziwieniem. – Tato, mówisz poważnie?
„Alina, to sprawa dorosłych” – powiedział Oleg zirytowany. „Nie wtrącaj się”.
- Co masz na myśli mówiąc „nie wtrącaj się”? – Alina podniosła głos. – To też mój dom! Czemu, do cholery, mielibyśmy stąd wychodzić? – Alina zrobiła krok w stronę ojca. – O czym ty myślisz?
„Po prostu sprzedamy mieszkanie i podzielimy się pieniędzmi” – powiedział Oleg. „Dla wszystkich wystarczy”.
– No więc – powiedziała Lizawieta, prostując się. – Nigdzie się stąd nie ruszę. Zwłaszcza z dzieckiem. Jeśli chcesz rozwodu, proszę bardzo. Ale nie wyprowadzę się z mieszkania, dopóki nie zapadnie decyzja sądu.
– Jak sobie życzysz – uśmiechnął się Oleg. – To rozstrzygniemy w sądzie. Już skonsultowałem się z prawnikiem. Mieszkanie jest wspólne, mam prawo do swojego udziału.
„Więc przez sąd” – skinęła głową Lizawieta. „Myślałaś, że wyczołgam się stamtąd ze łzami w oczach? Nic z tego”.
– Jeśli nie chcesz łatwej drogi, będzie trudniej – Oleg wyjął telefon. – Rozmawiałem już z prawnikiem. Mieszkanie jest współwłasnością i zgodnie z prawem mam prawo do swojego udziału. Jeśli sam się nie wyprowadzisz, złożę pozew o przymusową sprzedaż.
- Nie możesz…
„Mogę” – warknął. „I zrobię to. Radzę ci jak najszybciej zacząć szukać innego miejsca do życia. Masz miesiąc”.
Odwrócił się, poszedł do sypialni, otworzył szafę i zaczął wrzucać rzeczy do ogromnej walizki.
- Więc dokąd teraz idziesz?
„Tam, gdzie musimy iść” – rzucił Oleg przez ramię. „Nie ma czasu do stracenia”.
Dni ciągnęły się jak z rękawa. Lizawieta nie spała po nocach, wciąż krążąc w głowie tymi samymi myślami. Dziesięć lat… Dziesięć lat wkładała całą siebie w to mieszkanie, w ich wspólną przyszłość. A on, jak się okazało, tylko czekał na ten moment.
Za każdym razem, gdy przypominała sobie jego słowa – „Od dawna mnie brzydzisz” – coś w niej pękało. Jak mogli żyć razem, spać w jednym łóżku, wychowywać córkę – i jednocześnie po prostu czekać na odpowiedni moment?
W szafie znalazła album ze zdjęciami ślubnymi. Młody Oleg patrzył w obiektyw z tak radosną miną. Czy to wszystko było kłamstwem? A może później wydarzyło się coś, co uczyniło go tym zimnym, wyrachowanym człowiekiem?
Wezwanie do sądu dotarło tydzień później – Oleg bez wahania zażądał podziału majątku. Alina szła w milczeniu, blada, coraz bardziej zamykając się w swoim pokoju.
„Dokąd się przeprowadzamy?” – zapytała przy śniadaniu, dziobiąc widelcem omlet. „Nie mamy wystarczająco dużo pieniędzy na nowe mieszkanie…”
Lizawieta westchnęła, chcąc dodać otuchy, ale w tym momencie zadzwonił telefon. Na ekranie pojawił się napis „Walentina Pietrowna”, a jej serce zamarło.
„Tak?” odpowiedziała ostrożnie.
– Lizawieto, musimy się spotkać – głos teściowej brzmiał jak zwykle – sucho i rzeczowo. – Przyjdę do ciebie dzisiaj. O siódmej. Olega nie będzie?
- On prawie nigdy nie wraca do domu…
„Wspaniale” – warknęła Walentyna Pietrowna. „Spodziewaj się mnie o siódmej”.
Dokładnie o siódmej teściowa siedziała w kuchni. Dziwna myśl przemknęła Lizawiecie przez głowę – ona zawsze wygląda, jakby miała udzielić wywiadu.
„Wiem, co zrobił mój syn” – zaczęła bez ogródek Walentyna Pietrowna. „I możecie mi wierzyć, on za to zapłaci”.
Elżbieta spojrzała na nią ze zdziwieniem.
— Ty… nie popierasz jego decyzji?
„Dlaczego miałabym popierać takie zachowanie?” – powiedziała nagle teściowa bardzo prosto. „Nie, Lizawieto, pewnych rzeczy nie da się usprawiedliwić faktem, że to mój syn”.
Lizawieta zamrugała ze zdumienia. Przez te wszystkie lata nigdy nie słyszała, żeby jej teściowa użyła mocnego słowa.
„I tak nic z tego nie będzie” – westchnęła. „Prawo jest po jego stronie. Sąd podzieli wszystko na pół, mieszkanie będzie musiało zostać sprzedane…”
- Ale tu się mylisz – Walentyna Pietrowna pochyliła się lekko do przodu. – Mieszkanie będzie twoje i Aliny.
- Jak?
– Bo dałam ci pieniądze na zaliczkę – teściowa zmrużyła oczy. – Trzydzieści procent ceny całego mieszkania to moja własność. Sprzedałam daczę, pamiętasz? I dałam ci pieniądze na zaliczkę.
- Ale to było tak dawno temu…
- Dziesięć lat – skinęła głową Walentyna Pietrowna. – Dokładnie dziesięć lat temu. I zgodnie z prawem nadal mogę udowodnić, że część tego mieszkania należy do mnie. Zachowałam wszystkie wyciągi bankowe i oświadczenie Olega, wskazujące, na co przeznaczone były te pieniądze.
Oczy Elżbiety rozszerzyły się:
- Chcesz powiedzieć…
– Pójdę do sądu i zażądam uznania mojej części. A potem przeleję ją Alinie – Walentyna Pietrowna gniewnie rozdęła nozdrza. – Niech twój syn spróbuje cię potem eksmitować!
- Zrobisz to? – Lizawieta dłubała łyżeczką w zimnej herbacie. – Przecież to… twój syn.
Walentyna Pietrowna zerknęła w stronę drzwi, za którymi stała Alina. Zamarła z podręcznikiem w dłoniach, bojąc się ruszyć.
„Wiesz, kochanie” – zaczęła powoli teściowa, wygładzając serwetkę na kolanach – „ja też kiedyś myślałam, że macierzyństwo to taki obowiązek, kiedy jesteś zawsze po stronie dziecka. Ale potem życie potoczyło się inaczej… Mój syn dorósł i okazało się, że jego czynów nie zawsze da się usprawiedliwić.
Przez chwilę milczała, patrząc gdzieś na ścianę, jakby widziała tam coś swojego.
– To, co zaplanował, to podłość. Zwykła ludzka podłość. Nie wychowałem go tak, żeby zostawił córkę i żonę bez dachu nad głową.
Alina pociągnęła nosem. Walentyna Pietrowna odwróciła się, zobaczyła ją i wyciągnęła rękę:
- Chodź tu, wiercisz się.
Alina podbiegła i przytuliła się do babci. Niezręcznie objęła ją jedną ręką i delikatnie pogłaskała po plecach.
- No, nie płacz już… Damy radę. Przeszliśmy przez gorsze rzeczy.
Na zewnątrz sądu było zimno i wietrznie. Lizawieta poprawiła szalik, starając się nie rozglądać. Alina wzięła ją za ramię, mocno ściskając łokieć.
- Mamo, a co jeśli…
Nie zdążyła dokończyć zdania – Oleg wyszedł z taksówki, żeby ją powitać. Kiedy ich zobaczył, w jego oczach błysnęło coś na kształt wstydu.
„Cześć” – mruknął.
Lizawieta skinęła głową w milczeniu. Alina odwróciła się.
Ale zauważywszy matkę, wzdrygnął się:
- Mamo? Dlaczego tu jesteś?
„Ja również zabieram głos w tym procesie” – odpowiedziała sucho Walentyna Pietrowna.
- Co masz na myśli?! – podskoczył Oleg. – Zamierzasz to poprzeć…
„Zamknij się” – warknęła matka, sprawiając, że opadła mu szczęka. „Nie waż się obrażać Lizawiety. To wszystko twoja wina, nie jej”.
- Co ci jest? – Złapał matkę za łokieć. – Opamiętaj się! Powinnaś być po mojej stronie!
„Puść mnie, Oleg” – Walentyna Pietrowna strząsnęła jego dłoń. „I pamiętaj: nikomu nic nie jestem winna. A już na pewno nie takiemu… takiemu łajdakowi jak ty”.
Oleg spojrzał na swoją matkę jak na wariatkę:
- Zwariowałeś? Jestem twoim synem!
„Niestety” – powiedziała chłodno Walentyna Pietrowna i weszła na salę sądową.
W sądzie Lizawieta czuła się jak we śnie. Prawnicy mówili suchym, oficjalnym językiem o „wspólnie nabytym majątku”, „równych udziałach małżonków”, „podstawach prawnych podziału”.
Oleg usiadł na ławce w sali sądowej, od czasu do czasu zerkając na zegarek. Nie próbował nawet ukryć półuśmiechu, jakby miał wygraną w kieszeni. Co jakiś czas szeptał do swojego prawnika, kiwał głową na jakieś dokumenty.
Lizawieta wychwyciła te spojrzenia – pewne siebie, wręcz kpiące. „Dziesięć lat” – pomyślała. „Dziesięć lat spłat, braku snu, dorywczych prac – a teraz weźmie tylko połowę…”
Kiedy ogłoszono przemówienie Walentyny Pietrowny, na sali zapadła cisza. Wstała – niska, wyprostowana, w surowym, granatowym garniturze. Nie troskliwa babcia, która w niedzielę przynosiła ciasta, ale zupełnie inna osoba. Poprawiła okulary i przemówiła – cicho, ale tak, żeby każde słowo było słyszalne:
– Chcę zadeklarować swój udział w tym mieszkaniu. Trzydzieści procent kosztów pokryłem ja.
Wyjęła dokumenty z teczki i wręczyła je sędziemu:
— Oto wyciągi bankowe potwierdzające przelew pieniędzy na zaliczkę za mieszkanie, a tutaj oświadczenie mojego syna wskazujące przeznaczenie tych pieniędzy.
Lizawieta zobaczyła, jak twarz Olega się zmienia. Pewność siebie ustąpiła miejsca zmieszaniu, a potem panice. Rozpaczliwie szeptał coś do ucha swojego prawnika.
- Mamo, co ty robisz? – Oleg nie mógł się powstrzymać i podskoczył z krzesła. – To nasze mieszkanie!
– Nie, Oleżko – zaprotestowała Walentyna Pietrowna, zwracając się do syna. – To nie jest twoje mieszkanie. To mieszkanie, które Lizawieta nosiła na plecach, kiedy ty zmieniałeś pracę jak rękawiczki. Pomogłam ci je kupić, ale nie po to, żebyś potem zostawił rodzinę bez dachu nad głową.
„To był prezent!” krzyknął Oleg, rumieniąc się z wysiłku. „Sam tak mówiłeś”.
– Czego innego mogłam oczekiwać? – odparła Walentyna Pietrowna. – Że zrobisz taki numer? Porzucisz rodzinę, jak tylko nadarzyła się okazja, żeby zarobić trochę pieniędzy? Mężczyźni w naszej rodzinie nigdy tak się nie zachowywali!
Sędzia zarządził zachowanie porządku.
Gdy wszyscy zabrali głos, sędzia udał się na naradę.
Lizawieta czuła, jak jej serce wali. Dłonie się jej pociły.
Na koniec sędzia wrócił na salę rozpraw i wszyscy wstali.
„Po zapoznaniu się z materiałami sprawy i wysłuchaniu stron…” sędzia monotonnie odczytał tekst, który sprawił, że Lizawiecie zadzwoniło w uszach.
W końcu dotarł do sedna sprawy:
— Sąd uznaje udział Walentyny Pietrownnej w wysokości trzydziestu procent wartości mieszkania. Pozostałe siedemdziesiąt procent dzieli się po równo między małżonków.
Lizawieta nie od razu zrozumiała, co to znaczy. Powoli do niej docierało… Trzydzieści procent poszło do teściowej, a ona i Oleg dostali po trzydzieści pięć. A co najważniejsze, Oleg nie mógł ich zmusić do sprzedaży mieszkania. Spojrzała na Walentynę Pietrownę ze zmieszaniem. Skinęła tylko krótko głową.
„Podpisz tutaj” – notariusz przesunął papiery do przodu.
Siedziały tam we trzy – Lizawieta, Alina i Walentyna Pietrowna. Skromne biuro, zapach kawy i papierów. Alina nerwowo stukała ołówkiem o stół.
„No i to wszystko” – Walentyna Pietrowna starannie złożyła papiery. Siedzieli w kancelarii notarialnej, właśnie zakończywszy procedurę darowizny.
„Więc to teraz jest moje?” zapytała z niedowierzaniem, patrząc na dokument.
„Twoje” – skinęła głową babcia, dając znak. „Tylko do osiemnastego roku życia twoja matka będzie rządzić”.
„Nie wiem, jak ci dziękować” – mruknęła Elżbieta, wciąż nie do końca wierząc w to, co się dzieje.
„Tylko nie bądź taka słodka” – skrzywiła się Walentyna Pietrowna. „Po prostu naprawiam to, co zrobił mój syn. Nie obserwowałam go wtedy wystarczająco uważnie i teraz zbieram tego owoce”.
Prawie wpadli na Olega przy drzwiach – wpadł do mieszkania bez dzwonka. Wyglądał na potarganego i wściekłego.
„Gdzie jest matka?” powiedział, nie patrząc na byłą żonę.
- W kuchni.
Przeszedł obok Lizawiety, uderzając ją ramieniem, a ona usłyszała jego grzmiący głos:
— Musimy porozmawiać!
„Proszę bardzo” – odpowiedziała sucho Walentyna Pietrowna.
- Jak mogłeś mi to zrobić?! – krzyknął Oleg, a Lizawieta wzdrygnęła się – nigdy nie słyszała, żeby tak zwracał się do jej matki. – Jesteś moją matką, czy co?! Dlaczego mnie zdradziłaś?!
„Zdradzony?” – zapytała ponownie Walentyna Pietrowna z takim spokojem, że Lizawieta dostała gęsiej skórki. „O czym ty mówisz?”
- Pozbawiłeś mnie pieniędzy!
„Pozbawiłam cię możliwości wyrzucenia córki na ulicę” – odparła matka. „Czy zapomniałeś, że masz dziecko?”
- Co za problemy z tym dzieckiem?! – ryknął Oleg. – Alina ma szesnaście lat! Nie pięć! Będzie żyła tak, jak jest!
- Gdzie? – zapytała Walentyna Pietrowna. – W jakim mieszkaniu? Za jakie pieniądze?
- Lizka ma normalną pracę!
Elżbieta zamarła w drzwiach kuchni:
„Oczywiście, pracuję na półtorej zmiany” – powiedziała przez zaciśnięte zęby. „Ale karmienie i ubranie Aliny – nie obchodzi cię to?”
„Będę płacił alimenty” – warknął Oleg.
- Twoja pensja jest nędzna! – Lizawieta nie mogła już tego znieść. – Za twoje alimenty nie mogę nawet kupić tygodniowego zapasu jedzenia!
- Ale pensja Natalii Wiktorowny jest powalająca, prawda? – zażartowała Walentyna Pietrowna. – Czy twój szef w ogóle wie, że planujesz się z nią ożenić?
Oleg nagle się zarumienił:
- Skąd jesteś…
„Nieważne” – warknęła matka. „Liczy się tylko to, że nie dostaniesz ani grosza z ceny tego mieszkania. Nie zasługujesz na to. I nie zasługujesz też na swoją córkę. Więc bądź tak miły i się stąd wynoś”.
„To nie koniec!” – zagroził Oleg, wskazując palcem na matkę. „Dojdę aż na sam szczyt, do Sądu Najwyższego!”
„Idź” – Walentyna Pietrowna wzruszyła spokojnie ramionami. „Moje dokumenty są w porządku. Możesz więc walić się w mur, nic się nie zmieni”.
Gdy Oleg zatrzasnął drzwi, Lizawieta opadła na krzesło:
„Czy on zawsze taki był?” – zapytała ze zmęczeniem. „Czy może coś przeoczyłam?”
Walentyna Pietrowna przez minutę patrzyła przed siebie w milczeniu.
„Zawsze był trochę egoistą” – przyznała niechętnie. „Ale żeby to się stało w ten sposób… Nie, nie spodziewałam się tego. Wybacz, Lizawieto. Nie zauważyłam”.
„Co to ma wspólnego z tobą?” Lizawieta machnęła ręką. „Każdy odpowiada za swoje czyny”.
Długo milczały. Dwie kobiety z różnych biegunów życiowych, które nagle stały się sojuszniczkami.
- Wiesz, co Alina mi wczoraj powiedziała? – uśmiechnęła się Lizawieta. – Mamo, dlaczego nie pozwolisz babci zamieszkać z nami? Czemu ma zostać sama w mieszkaniu!
– O nie! – prychnęła Walentyna Pietrowna, ale w jej oczach błysnął błysk ciepła. – Nie muszę się z tobą przepychać w jednym mieszkaniu! Mam przecież własne życie.
- A może wpadniesz do nas? – zaproponowała Lizawieta. – Na weekend. Alina nauczyła się piec ciasto, wyobrażasz sobie?
- No, no, – Walentyna Pietrowna uniosła brwi. – I okazuje się, że ma jakiś talent, czy coś?!
„Tak, mam rację” – uśmiechnęła się Elżbieta i ku jej zaskoczeniu teściowa odwzajemniła uśmiech.