„Jesteś gościem, a ja nie hotelem” – Kira stanowczo stwierdziła, w końcu wyznaczając granice w obecności teściowej.

Kiedy stanęła na balkonie, zdała sobie sprawę, że nadszedł czas, aby odzyskać prawo do własnej przestrzeni.

Kiedy Kira usłyszała, że jej teściowa przyjeżdża „na kilka dni”, nie ogarnęła jej panika, nie wybuchła gniewem, nie zapanowała dramatyczna chwila „po moim trupie”. Ogarnęło ją dziwne uczucie, jakby ktoś wszedł do jej domu i po cichu zdjął jej płaszcz, nie pytając, czy jest wygodny.

  • Mama przyjeżdża jutro. Mówiła ci? – Anton stał przy oknie, tyłem do niej, naciskając przyciski pilota i zdawał się mówić do zasłony.

– Nie. A ty? – Kira nie podniosła wzroku znad kosza z praniem. Właśnie wyprasowała koszule, starannie złożyła je w stos i teraz zajęła się koszulkami.

Zawahał się. Potem westchnął, ledwo słyszalnie, jak uczeń, który zapomniał pracy domowej.

  • No cóż, powiedziałem jej dawno temu, że jeśli chce, może wpaść. Pomyślałem, że na razie to tylko pogawędka.
  • A teraz nie ma o czym mówić?
  • No cóż, ona już jest w pociągu. Będzie tam jutro o dwunastej.

W łazience, gdzie schowała się dziesięć minut później, Kira starannie rozłożyła kosmetyki na brzegu umywalki. Przesunęła wodę micelarną, włożyła waciki do ceramicznego kubka, sprawdziła, czy szczoteczki do zębów są w osobnych szklankach. Nie była pedantką, po prostu łatwiej było oddychać, gdy wszystko było na swoim miejscu. Następnie wytarła ręce ręcznikiem i poszła do kuchni. Piekarnik był zimny i Kira pomyślała, że najprawdopodobniej tak pozostanie do poniedziałku.

Następnego ranka wszystko szło jak w zegarku – i jakby według czyjegoś scenariusza. Kira wstała wcześniej niż Anton, związała włosy w kucyk i usiadła przed laptopem w kuchni. Musiała dokończyć plan pracy dla nastolatków; od września prowadziła zajęcia z literatury w lokalnej bibliotece. Zajęcia odbywały się w piątki, w ramach bezpłatnego klubu; dzieci miały trudności z zapamiętaniem nazwisk rosyjskich poetów, ale jak dorośli kłóciły się o znaczenie powieści „451 stopni Fahrenheita”. Praca, w której czuła się żywa.

Potem, bliżej dziewiątej, poszła do sypialni. Anton wciąż spał, jego ręka zwisała z łóżka. Kira spojrzała na niego z lekką zazdrością – mógł przespać wszystko, nawet to, że jego matka już się do nich wprowadziła.

Na korytarzu podniosła z podłogi plecak, w którym znajdowały się zeszyty i stos wydrukowanych programów. Miała właśnie wychodzić, gdy usłyszała dochodzący z kuchni głos.

  • Nawet się nie pożegnałeś.

W końcu się obudził. Po cichu, jak to potrafią tylko mężczyźni, którzy nie chcą rozmawiać o tym, co zrobili.

„Pa” – powiedziała, nie odwracając się.

W bibliotece panował typowy dla siebie chaos. Pachniało starymi stronami, szkolnymi marynarkami i czymś słodkim, co ktoś regularnie przynosił do pokoju nauczycielskiego. Kira zamieniła kilka słów z Tatianą Nikołajewną, wzięła teczkę z brudnopisami i przeszła przez czytelnię. Dziewczyna z jaskrawoniebieskimi warkoczykami siedziała już w pierwszym rzędzie, rysując coś w zeszycie – miały niepisaną umowę, że ten, kto pierwszy, dostanie bonus z serii „must read”. Dziś był to „Poniedziałek zaczyna się w sobotę”.

Po lekcji Kira została w pustej klasie. Usiadła na parapecie i długo obserwowała, jak uczniowie powoli przechodzą przez podwórko. Żadnego dramatu, jedynie niepokojące uczucie, że ktoś czeka na nią w domu, kto już zadecydował za nią, jak będzie wyglądał nadchodzący tydzień.

Wróciła do domu około piątej. W holu panowała cisza, na półpiętrze leżał złożony pakunek z napisem „Kiełbaski saratowskie”. Znajomy styl – Waleria Siemionowna nigdy nie przychodziła bez jedzenia, jakby łatwiej było przesuwać cudze ściany zapasami.

Kiedy Kira otworzyła drzwi, natychmiast uderzył ją zapach gotowanych jajek i świeżych skarpetek. Powiesiła płaszcz i wyszła na korytarz. Anton siedział przy laptopie ze słuchawkami na uszach. Na stole leżał talerz z niedojedzoną bułką, pilotem i jakimś czasopismem.

„Cześć” – powiedział, nie odrywając wzroku od ekranu. „Mamo, Kira tu jest”.

Z kuchni dobiegał jakiś dźwięk.

  • Kiroczka, cześć. Wróciłaś z drogi? Pewnie jesteś głodna. Mam tam kiełbasę – z naszej okolicy, domowej roboty. Tylko się nie obraź, już zrobiłam sobie kanapki. Myślałam, że pójdziecie razem na lunch, ale nie przyszłaś, a ja nie mogę – mój żołądek.

Kira po cichu weszła do swojego pokoju. Nie do ich pokoju, ale do swojego. Bo teraz poczucie bycia „na swoim terytorium” gdzieś zniknęło. Usiadła na skraju łóżka, nie zdejmując butów. Długo patrzyła na podłogę, starając się nie myśleć o kiełbasie ani o tym, że czyjś grzebień będzie teraz w jej łazience.

Wieczorem siedzieli we trójkę w kuchni. Stół był nakryty nową ceratą z kwiatami, których Kira zdecydowanie nie kupiła. Waleria Siemionowna opowiadała, jak ktoś w pociągu kłócił się z konduktorem, a w sąsiednim przedziale młody mężczyzna jadł szawarmę i słuchał głośnej muzyki. Anton się śmiał. Kira jadła gotowane ziemniaki z masłem, które sama sobie podgrzała.

  • Może jutro zjemy razem obiad? – zapytała nagle teściowa. – Nie wiem, jak tu się to robi, ale jestem prostą osobą. Jestem za wspólnym jedzeniem. To bardziej szczere. Prawda, Antosh?

Spojrzał na Kirę. I w tym momencie nagle zrozumiała, co wydarzy się jutro. I pojutrze. Że oboje będą milczeć, podczas gdy ktoś będzie im nakrywał do stołu. Że w kuchni unosi się teraz nowy zapach. I nowe zasady. I jeśli nic nie powie, przestaną zadawać jej pytania.

Ale ona nie powiedziała. Jeszcze.

Poranek rozpoczął się od przebudzenia Kiry zapachem smażonych kiełbasek. Nie budzika, nie dzwoniącego telefonu, nie wiertarki sąsiada – kiełbasek. I, jak uświadomiła sobie chwilę później, nie swojej. W mieszkaniu o cienkich ścianach nawet zapachy były głośne. Leżała jeszcze chwilę, wpatrując się w sufit, po czym powoli wstała. W korytarzu było już głośno, Waleria Siemionowna chodziła w kapciach po laminacie, tupiąc nogami z charakterystycznym „no, zobacz, jak irracjonalnie to wszystko jest zorganizowane”, mamrocząc coś o okapie, szukając deski do krojenia.

Kuchnia, do której Kira weszła kilka minut później, była już zatłoczona. Mały stolik zastawiony produktami z jej lodówki, bochenek chleba przecięty na pół, dwa talerze z jajecznicą, trzeci pusty, jakby specjalnie postawiony „na wszelki wypadek”. Anton siedział w dresach, zajadał się kiełbaskami i przeglądał ekran telefonu. Kiedy się pojawiła, oderwał wzrok, skinął głową i zanim zdążył cokolwiek powiedzieć, usłyszał.

  • Kiroczka, ty też coś weźmiesz? Są jeszcze gorące. Co prawda, trochę bardziej zrumienione niż powinny, ale twoja kuchenka piecze jak czołg.

— Idę do pracy.

Kira weszła do łazienki. Półka pod lustrem się zmieniła – zamiast jej pojedynczej buteleczki perfum stały tam trzy. Obok leżała pęseta do brwi, pilnik w etui, krem z jaskraworóżową etykietą. Na wieszaku wisiał nowy ręcznik. Przytrzymała drzwi otwarte przez kilka sekund, a potem w końcu je zamknęła, jakby zatrzasnęła jakąś wewnętrzną granicę od środka. Tam, gdzie kiedyś było „moje”, teraz było „my”. Tylko bez jej zgody.

W drodze do pracy zatrzymała się w małym sklepiku niedaleko metra, kupiła zeszyty dla nowej grupy nastolatków i podziękowała kasjerowi z niestosownym ciepłem, tylko dlatego, że nie zażądał od niej niczego w zamian. Potem poszła do pokoju nauczycielskiego, zamieniła kilka słów z Tatianą Nikołajewną – narzekała na wnuka, który ciągle gubił kubki – i przyłapała się na myśli, że stłuczony kubek byłby lepszy niż ktoś, kto po cichu przejmuje twoje terytorium.

Podczas lekcji z dziećmi wszystko wydawało się normalne. Pisali opowiadania, kłócili się o to, kto jest lepszy – Czechow czy Ray Bradbury. Jeden z chłopców, Jegor, powiedział całkiem poważnie, że marzy o tym, żeby dorosnąć i stać się „innym niż tata”. Kira chciała zapytać: „Jaki on jest?”, ale milczała. Wydawało się, że rozumie. Po lekcjach zostawała w klasie – sortowała teczki, przestawiała krzesła, słuchała sprzątaczki myjącej podłogi za ścianą. Ta codzienność trochę ułatwiała. Wszystko było tu jasne, jeśli coś się nie podoba, można to przestawić.

W domu było ciepło i pachniało rosołem z kurczaka. W salonie stały dwa kosze z praniem. Anton spał na kanapie, w tle grał telewizor, z przyciszonym dźwiękiem, ale jego teściowa drzemała nieopodal, z poduszką z kanapy pod głową. Kira cicho weszła do swojego pokoju, ale gdy tylko zdjęła płaszcz, usłyszała.

  • Kira, słuchaj, tak sobie myślałam, może zostanę na tydzień? Tu jest tak cicho, ty ciągle w pracy, Antosha też jest zajęta, a ja muszę odpocząć. A poza tym, dom jest nietknięty kobiecą ręką, pomogę.

Kira odwróciła się, nie zdając sobie od razu sprawy, że Waleria Siemionowna stoi tuż przy drzwiach. Bez pukania, bez chwili wahania. W jej głosie nie było prośby ani wdzięczności – tylko stwierdzenie. Kira podeszła do szafy, wyjęła ciepły sweter i powiesiła go na wieszaku. Udawała, że się nad tym zastanawia, choć wszystko w jej wnętrzu od dawna krzyczało „nie”.

– To mieszkanie to nie hotel. Lubię porządek, ale nie potrzebuję zarządcy. Potrzebuję powietrza. Teraz – przynajmniej w łazience.

Teściowa zamarła. Potem lekko zmrużyła oczy, jakby dostrzegła coś nowego w synowej. Niewygodne. Problematyczne.

  • O co ci chodzi?

— Bo mam pracę. Życie. I żadna część tego życia nie wymaga komentarzy na temat sprzątania, kiełbasek i tego, kto na którym krześle siedzi.

Nie było odpowiedzi. Tylko kroki w stronę kuchni. Kira została w pokoju, usiadła na brzegu łóżka i zamknęła oczy. W tym momencie zdała sobie sprawę, że dalsze milczenie jest niebezpieczne.

Później, bliżej wieczora, spotkała się z Antonem na korytarzu. Właśnie wyszedł spod prysznica, miał wilgotne włosy i inne skarpetki.

— Rozmawiałeś z nią?

— Tak powiedziałem.

Stał w milczeniu, nie patrząc w oczy. Potem powiedział.

  • No cóż, pytasz. Teraz się obraziła.
  • I myślisz, że nie czuję się urażony?
  • Co cię to obchodzi? Pracujesz, nie ma cię w domu.
  • Dokładnie tak. I ona tam jest.

Odwrócił się i wrócił do pokoju. Kira została sama na korytarzu. Po jednej stronie była sypialnia. Po drugiej kuchnia. Za drzwiami siedziały dwie osoby, które żyły wygodnie, jakby jej nie było.

Tego wieczoru nie jadła z nimi kolacji. Usiadła na ławce na podwórku. Było chłodno, ale cicho. Obserwowała starszą parę z sąsiedniego budynku, niosącą koszyk z zakupami. Mężczyzna go niósł, kobieta trzymała go za rękaw. I wszystko w tym ruchu było wyrazem szacunku, granicy, obok, ale nie zamiast.

Kira pomyślała, że możesz być miła, cierpliwa, uprzejma – ale to wszystko nie ma znaczenia, jeśli nie słyszysz siebie.

Cisza w mieszkaniu tego ranka była wyjątkowa. Nie spokojna, nie leniwa, jak w dzień wolny, ale jakby pełna oczekiwania. Kira obudziła się wcześniej niż zwykle, nie dlatego, że musiała, ale dlatego, że nie mogła spać. Wyszła na balkon, owinęła się kocem i usiadła na starym krześle, którego nie wyrzucała od remontu. Za szybą wciąż wisiała cienka warstwa szronu, ale powietrze było czyste, niemal dzwoniące. Gdzieś na podwórku trzasnęła furtka – ktoś wyszedł wcześniej z psem, dziecko otworzyło termos. Kira usiadła i spojrzała w dół, tam, gdzie zaczynał się jej dzień, ale nie z jej wyboru.

Dwadzieścia minut później trzasnęły drzwi łazienki, potem drzwi lodówki. Z kuchni dobiegały dźwięki.

  • Postanowiłem podgrzać wczorajszą grykę. Szkoda by było ją zmarnować. Czy Antosza jeszcze śpi?

Kira nie odpowiedziała. Owinęła się szczelniej kocem. Potem wstała, poszła do sypialni i wyjęła z szafy duże pudło – to, do którego wkładała wszystkie niepotrzebne rzeczy podczas generalnych porządków. Włożyła tam garnki, które przyniosła teściowa. Imbryki. Serwetki z różami. Talerze z napisem „Dla najlepszej mamy”. Nie wyrzuciła tego wszystkiego – po prostu schowała to z oczu. Schowała to z dala od terytorium, które cierpliwie dzieliła zbyt długo, aż zdała sobie sprawę, że już go nie ma.

W schowku było ciasno. Trzeba było się przeciskać bokiem, żeby włożyć pudełko. Gdy Kira zamykała drzwi, Anton wyszedł z sypialni. Miał na sobie tę samą koszulkę, w której spał. Spojrzał na pudełko, a potem na nią. W jego oczach błysnęło pytanie, ale nic nie powiedział.

„Usuwam wszystko, co niepotrzebne” – powiedziała pierwsza.

  • O czym mówisz?

— O wszystkim. Co przychodzi bez zaproszenia i zostaje bez pozwolenia.

Zmarszczył brwi. W tym momencie zadzwonił telefon – telefon od matki. Odebrał i wszedł do pokoju. Kira została sama na korytarzu. Nie trzęsła się ani nie chwiała. Nie było w niej żadnego patosu. Po prostu wszystko było jaśniejsze w jej głowie.

W bibliotece Tatiana Nikołajewna opowiedziała, jak jej wnuk rozbił sofę i podarowała jej w prezencie swój stary obrus. „Jesteś wciąż dziewczyną bez pretensji, Kiro, i nie żałujesz”. Kira uśmiechnęła się, ale nie przyjęła tego do wiadomości. Później, w czytelni, usiadła przy tylnym stole i sortowała nowe książki. Na półce przed nią stał tom „Wichrowych Wzgórz”. Wzięła go i przekartkowała. Kiedyś, jako nastolatka, czytała go raz do roku, jakby sprawdzała, czy coś się w nim zmieniło.

Po obiedzie poszła do sklepu niedaleko dworca. Sprzedawczyni z czerwonymi dłońmi i ochrypłym głosem, która zazwyczaj rozprawiała o polityce, tym razem zaproponowała świeże owoce. „Masz chłopaka w domu? Weź persymonę – soczystą, jak życie przed ślubem”. Kira uśmiechnęła się, ale przeszła obok. Kupiła mydło, gąbki i środki czystości. Z jakiegoś powodu chciała umyć łazienkę – nie dlatego, że była brudna, ale dlatego, że musiała ją sprzątnąć.

Kiedy wróciła do domu, w mieszkaniu panowała cisza. Dziwna, gęsta atmosfera. Ręcznik teściowej wciąż wisiał w łazience, jej miska z łyżką w kuchni, a nieszczęsna salaterka ze złotą obwódką stała za szklanymi drzwiczkami szafki. Ale to wszystko nie było już takie straszne. Bo Kira wiedziała, co się zaraz wydarzy.

Anton siedział na korytarzu, oglądając film. Podeszła i usiadła obok niego. W milczeniu. Zatrzymał się.

„Chciała ci sprawić przyjemność” – powiedział. „Po prostu w swoim stylu”.

  • A ty?
  • Chciałem, żeby było cicho. Bez skandali.

— Ale obyło się beze mnie.

Nic nie powiedział. A ta cisza nie była już taka jak poprzednio. Nie chroniła go. Zmusiła do myślenia.

Później, bliżej nocy, Kira spisała listę. Listę tego, co chciała odzyskać. Nie rzeczy, nie przedmioty. Przestrzenie. Balkon – tylko dla niej. Łazienka – dla niej. Szafka pod zlewem – dla niej. Piątkowe wieczory – dla ciszy, a nie dla cudzych rozmów. I – co najważniejsze – prawo do decydowania, kto jest w tym domu i dlaczego.

Kiedy następnego dnia zaproponowała swojej teściowej, żeby poszły do jej koleżanki, Waleria Siemionowna przewróciła oczami.

  • Czy sugerujesz, że przeszkadzam?

„Nie sugeruję” – odpowiedziała Kira. „Mówię wprost. Jesteś gościem. A ja nie jestem hotelem”.

W tym momencie Anton wyszedł z pokoju. Zatrzymał się w drzwiach. Kira nie spojrzała na niego. Ale wiedziała, że wszystko słyszał. I teraz musiał albo coś powiedzieć, albo pogodzić się z tym, że milczenie już nie działa.

Poranek był pochmurny i po raz pierwszy od wielu dni Kira poczuła, że pasuje to do jej nastroju. Nie w złym sensie, ale w szczery sposób. Bez maski. Wstała bez pośpiechu, włożyła szary sweter, ciepłe skarpetki i związała włosy w kucyk. Zwykła niedziela, tylko powietrze w mieszkaniu było inne. Jakby kurz, który zalegał na półkach, nagle opadł i stał się widoczny.

W kuchni Waleria Siemionowna usiadła przy stole i spakowała rzeczy do torby: krem do rąk, dwa słoiki przypraw sypkich i czepek prysznicowy z kwiatkiem. Cały jej bagaż zmieścił się w jednym płóciennym worku. Na jej twarzy nie było urazy – raczej coś w rodzaju wyuczonej urazy, która zgodnie ze scenariuszem powinna być. Ale Kira też nie miała nastroju na teatr.

„Jeszcze nie zdecydowałam, czy wyjadę jutro, czy pojutrze. Olga Wasiljewna ma problemy z ogrzewaniem” – powiedziała teściowa, nie podnosząc wzroku.

„Lepszego jutra” – odpowiedziała Kira, zdejmując z górnej półki słoik płatków. „W przeciwnym razie wszystko znów zawiśnie w powietrzu. Ani ty nie będziesz wiedział, jakie masz tu prawa, ani ja nie będę wiedziała, jak oddychać”.

W tym momencie Anton wszedł do kuchni. Wyglądał, jakby nie spał całą noc. Włosy miał potargane, koszulkę pogniecioną, a w dłoni trzymał ładowarkę do telefonu. Położył ją na stole, jakby to był pretekst, żeby być obecnym w rozmowie.

  • Co znowu?

„Nie” – odpowiedziała Kira. „Już się nie kłócimy. Po prostu dochodzimy do porozumienia”.

Skinął głową, ale nie interweniował. I to było dla niej chyba najważniejsze. Nie to, że się zgadzał, ale to, że w końcu pozwolił, by sytuacja pozostała otwarta, a nie zawieszona w swoim wiecznym „dopóki nie będzie skandali”.

Po śniadaniu Kira poszła do spiżarni. Szukała starego pudełka z zeszytami – chciała wybrać tematy na nowe lekcje z nastolatkami. Ale nie to znalazła. W kącie, za pudełkiem z zimowymi butami, leżała paczka albumów ze zdjęciami. Te same, które zabrała cioci przed remontem. Dawno obiecała sobie, że je przejrzy, ale nigdy się do tego nie zabrała. Wyjęła jeden, usiadła na podłodze i przekartkowała kilka stron. Młoda matka, wózek, zima 1996. Zdjęcia były pożółkłe, ale wciąż można było na nich dostrzec dom – ten, w którym się urodziła. Mała kuchnia, w której wszystko było ciasne, ale jakoś przytulnie. Gdzie nikt nie przeszkadzał – po prostu mieszkali niedaleko i to wystarczało.

Wracając do pokoju, odłożyła albumy do komody. Potem przeszła się po mieszkaniu – jak zwykle, obeszła okno w sypialni, balkon, łazienkę, półkę z książkami. Wszystko było na swoim miejscu. Wszystko było jej.

W ciągu dnia poszła do apteki. Przy wejściu zatrzymała ją sąsiadka z trzeciego piętra – starsza kobieta z brzoskwiniowymi lokami i niezmienną torbą na sznurku.

— Czy to twoja teściowa mieszka z tobą? Widziałam ją dziś rano, jak wychodziła z torbą, a potem wróciła. Hałaśliwa, ale miła. Gospodyni domowa. Rzadko się spotyka takie osoby w dzisiejszych czasach.

Kira się uśmiechnęła. Nie dlatego, że się zgadzała. Ale dlatego, że miała dość tłumaczenia. Ludzie widzą to, czego chcą. I w końcu zobaczyła, czego chciała.

Wieczorem teściowa powiedziała.

– I tak jutro wyjeżdżam. Olga mówi, że dali jej ogrzewanie. I muszę przyznać, że obiecałem jej pomóc z dokumentami. Ale jeśli coś się stanie, mogę wrócić, prawda?

Kira nie odpowiedziała od razu. Schowała nowy rondel, który kupiła w zeszłym tygodniu, do szafki. Ten, który miała wcześniej, został w pudełku w spiżarni, razem z kilkoma różowymi serwetkami i wazonem „na wypadek, gdyby był tort”.

  • Zróbmy to tak, Walerio Siemionowno. Nie jestem przeciwna gościom. Ale nie jestem hotelarką. A ty nie jesteś gospodynią. Jeśli będzie trzeba, dogadamy się. Ale tylko za obopólną zgodą. I ze zrozumieniem, kto za co odpowiada.

Teściowa wzruszyła ramionami. A potem, jakby przy okazji, dodała:

– Wszystko masz na swoim miejscu. Przyznam, że myślałam, że jesteś łagodniejszy. Ale to nawet lepiej. To znaczy, że sobie z tym radzisz. A mój syn… cóż, niech się przyzwyczai. Mamy nie zawsze ma w pobliżu.

Kira obudziła się wcześnie rano. W mieszkaniu panowała cisza. W kuchni stał pusty kubek, a na stole leżała karteczka: „Dziękuję za schronienie. Do zobaczenia. V.”

Nie wzięła go od razu. Tylko na niego spojrzała. Potem zgniotła go i wrzuciła do kosza. Nie dlatego, że była zła. Ale dlatego, że nie było już potrzeby żadnych wyjaśnień.

Powiesiła ręcznik w łazience. Zmieniła pościel w sypialni. Potem wyszła na balkon i spojrzała w dół. Ta sama huśtawka, ten sam pies przy wejściu, ten sam chłopiec z plecakiem. Tylko powietrze zdawało się stawać swobodniejsze. Bez słów innych ludzi, bez kręcenia się w kółko. Bez czyjejś woli, która przychodzi bez pukania.

Anton wyszedł później. Podszedł do niej na balkonie i usiadł na krześle naprzeciwko.

  • Wszystko zrobiłeś dobrze. Chyba długo tego nie rozumiałem.

Skinęła głową. Nie dla niego, ale dla siebie. Bo teraz wiedziała na pewno, że cisza to nie pustka. To cisza, gdy nikt nie mówi w twoim imieniu.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *