Pies był mały, ledwie większy od dorosłego kota. Jego sierść była puszysta i niechlujna, a kiedy leżał w wykopanym przez siebie dole, przypominał bardziej małego bobra.
Tylko że on nie budował tamy, lecz… dół. Grób.
Schronienie przed światem, który odebrał mu prawo do życia. Jego właściciel go porzucił, nie jadł od kilku dni, nie ruszał się. Leżał tam, zdezorientowany, częściowo zakopany w ziemi.
Na wysypisku, na obrzeżach miasta, gdzie nikogo nie obchodzi, że mały pies ukrywa się przed światem.
Ludzie mówią, że psy nigdy nie tracą nadziei. Ale czasami… nawet pies dochodzi do momentu, w którym rezygnuje.
Dziewczyna, która ostatecznie go znalazła, miała na imię Hajnalka. Była wolontariuszką w organizacji zajmującej się ochroną zwierząt.
Od dawna wiedziała, że w schroniskach brakuje miejsca. Te bezpłatne były przepełnione, a płatne… zajmowały je te zwierzęta, których już nikt nie chciał.
Tego poranka zadzwonił do niej znajomy:
– Słyszałaś o tym szczeniaku, Hajnalka? Mówią, że włóczy się po okolicy wysypiska. A właściwie… już tylko leży. Nie wychodzi do nikogo. Leży w ziemi.
– Wiem, Laci… – odpowiedziała Hajnalka cichym głosem. – Ale gdzie go mam zabrać? Mam już cztery uratowane psy w domu. Szpital jest pełny, tymczasowy dom również.
– Zostawisz go tam, żeby umarł? – zapytał chłopak po drugiej stronie linii. W jego głosie nie było oskarżenia, tylko smutek.
Po pół godzinie Hajnalka zaparkowała na skraju wysypiska. Wiatr unosił kurz wokół jej nóg, gdy niepewnie szła naprzód, zmuszona oddychać powietrzem, które pachniało spalenizną.

Wokół niej słychać było ptaki, a czasami w szparach w workach hałasowały szczury.
I wtedy go zobaczyła.
Mała brązowo-czarna plama. Bez ruchu, częściowo zakopany w ziemi.
– To ty? – zapytała cicho, klękając. – To ty jesteś moim… malutkim skarbem?
Pies nie poruszył się. Nie spojrzał w górę. Nie uciekał, nie warczał. Po prostu leżał tam.
Zajęło kilka dni, zanim udało się zdobyć zaufanie psa. Codziennie wracała. Niosła wodę, kiełbasę, puszki dla psów. Na początku kładła jedzenie na brzegu dołu, obserwując z daleka.
Pies nie zjadł nic pierwszego dnia, drugiego dnia również. Trzeciego dnia spojrzał na jedzenie, czwartego dnia zabrał je.
Piątego dnia, kiedy Hajnalka podeszła bliżej, pies już się nie ruszył.
– Jesteś dobrym chłopcem – powiedziała do niego cicho. – Wiem, że to boli. Wiem, że nie ufasz nam, ludziom. Ale nie zostawię cię tutaj.
Kiedy w końcu wzięła go w ramiona, Hajnalka przeraziła się.
– O Boże… – wyszeptała. – Jesteś tak lekki jak gołąb…
Pies był wychudzony, skóra i kości. Jego sierść była splątana, a zapach był nie do zniesienia. Nie było wiadomo, czy to chłopak, czy dziewczyna. Nie poruszał się. Po prostu znosił to, że dziewczyna go podniosła.
– Nadaję ci imię… – zastanawiała się Hajnalka. – Będziesz… Pysiek.
Pies nie zareagował.
– Z czasem. Prawda? Z czasem znów mi zaufasz.
Na klinice lekarz tylko pokręcił głową.
– Hajnalka, on… to zwierzę od tygodni nie jadło porządnie. Zobacz jego sierść. Skóra jest pełna zlepionych strupów. Nic dziwnego, że każde jego ruchy sprawiają ból.
– Możemy go uśpić, byście go przygotowali do zabiegu?
– Tak, ale najpierw… muszę go zbadać. Może być już za późno.
Hajnalka głaskała psa po głowie, podczas gdy lekarz podawał mu środek usypiający.
– Śpij spokojnie, Pysiu… Przyszedłeś z piekła, ale teraz zaczyna się coś nowego. Obiecuję ci.
Kiedy sierść została usunięta, Pysiek w końcu stał się widoczny. Mały, około pięcioletni pies. Wychudzony, ale żywy. Lekarz ponownie pokręcił głową.
– Musimy usunąć dwanaście zębów.
– Ile zostanie?
– Jedenaście. Ale i tak są w złym stanie.
– Zróbmy to – kiwnęła głową Hajnalka. – Zróbmy wszystko. Dopóki jest nadzieja, będziemy walczyć.
Po usunięciu zębów przyszły zastrzyki. Skóra psa była objęta alergicznymi stanami zapalnymi.
Dostał antybiotyki, leki przeciwbólowe i witaminy. Oczywiście przeszłoby również kastrację, jak to bywa w przypadku każdego uratowanego psa.
Pysiek wciąż nie szczekał. Nie bawił się. Po prostu patrzył.
Ale już nie chciał wtopić się w ziemię. Nie czekał już na śmierć.
Zamiast tego obserwował ruchy Hajnalka.
I to już coś znaczyło.