„Wydałam dziś 7 tysięcy na wnuka – nie chcesz mi ich zwrócić?” – zapytała oburzona teściowa.

Lena zawsze wiedziała, że Walentyna Pietrowna jej nie akceptuje. Nie akceptowała jej jako żony dla swojego jedynego syna Dimy, nie akceptowała ich decyzji o wynajęciu mieszkania zamiast mieszkania z rodzicami, nie akceptowała jej pracy w małym studiu projektowym. Jej teściowa nigdy nie powiedziała tego wprost, ale jej milczenie podczas rodzinnych obiadów, zaciśnięte usta na widok zakupów Leny i westchnienia, gdy Dima opowiadał o swoich planach, mówiły same za siebie.

Po ślubie spotkania stały się rzadkie i formalne. Walentyna Pietrowna dzwoniła do Dimy raz w tygodniu, zazwyczaj gdy Leny nie było w domu, i czasami wpadała z pasztecikami lub domowymi kotletami, jakby dając do zrozumienia, że młoda żona nie umie gotować. Lena nauczyła się uśmiechać i dziękować Dimie, a potem długo zmywała naczynia, starając się nie myśleć o tym, jak jest oceniana.

Kiedy Lena zaszła w ciążę, Walentyna Pietrowna zareagowała powściągliwie. Pogratulowała jej, oczywiście, ale bez większego entuzjazmu, jakby wnuk był nie darem, a kolejnym problemem. Ale matka Leny, Tatiana Michajłowna, była zachwycona. Natychmiast zaczęła dziergać buciki, kupować ubranka dla niemowląt i planować, jak będzie pomagać przy dziecku.

„Rozumiesz, że będziemy musieli polegać głównie na twojej matce?” – powiedział ostrożnie Dima pewnego wieczoru, gdy rozmawiali o urlopie macierzyńskim.

Lena skinęła głową. Nie liczyła na pomoc teściowej. Walentyna Pietrowna pracowała jako księgowa w firmie budowlanej i zawsze podkreślała, jak bardzo jest zajęta i odpowiedzialna. I nie wydawała się mieć ochoty pomagać wnukowi.

Maksym urodził się pod koniec października, kiedy liście na dworze już pożółkły i zaczęły opadać. Pierwsze miesiące minęły w mgle nieprzespanych nocy, karmienia piersią i ciągłego zmęczenia. Mama Leny przychodziła codziennie, pomagała w sprzątaniu, gotowaniu, spacerowała z wózkiem, gdy Lena spała. Walentyna Pietrowna przychodziła raz na dwa tygodnie, przynosiła jedzenie dla dziecka lub pieluchy, trzymała wnuka na rękach przez chwilę i wychodziła, powołując się na interesy.

„Ona się go boi” – zauważyła kiedyś Tatiana Michajłowna, obserwując, jak jej teściowa ostrożnie podnosi Maksyma. „Albo po prostu nie wie, co z nim zrobić”.

Lena milczała. Nie obchodziło jej to. Najważniejsze, że mama była przy niej, że Dima starał się pomagać wieczorami, że we trójkę dawali radę.

Maksym miał trzy lata, gdy jego relacja z Walentyną Pietrowną nagle się zmieniła. A dokładniej, zmieniło się jej podejście do wnuka. Mówił już krótkimi zdaniami, biegał po mieszkaniu, bawił się samochodzikami i potrafił jeść samodzielnie. Stał się prawdziwym człowiekiem, a nie tylko wrzeszczącym tobołkiem, jakim wydawał się wcześniej babci.

„Dima, może powinnam zabrać Maksimkę na weekend?” – zasugerowała nagle podczas jednej ze swoich nielicznych wizyt. „Moi znajomi chwalą się wnukami, a ja go ledwo znam”.

Lena i Dima wymienili spojrzenia. Maksym siedział na podłodze, budując wieżę z klocków i cicho nucąc coś pod nosem.

„Mamo, on jest jeszcze za mały, żeby nocować u nas” – zaczął ostrożnie Dima.

„Nie mówię o noclegach!” – zaprotestowała szybko Walentyna Pietrowna. „Tylko na jeden dzień. Pójdziemy na spacer, nakarmię cię i odwiozę wieczorem”.

„Co zamierzasz zrobić?” zapytała Lena, starając się nie okazywać swojej ostrożności.

– No cóż… Pójdziemy do parku, może kupimy lody. Będziemy się dobrze bawić.

W głosie teściowej można było usłyszeć nutę niepewności, jakby sama nie wiedziała, co będzie robić przez cały dzień z trzyletnim dzieckiem.

Dima spojrzał na żonę. Lena wzruszyła ramionami. Dziwnie byłoby odmówić, a Maksym uwielbiał spacery.

– Dobrze, – zgodził się Dima. – Tylko nie na długo. I zawsze miej telefon przy sobie.

W sobotę rano Walentyna Pietrowna przyszła ubrana, w lekkim płaszczu i z dużą torbą. Początkowo Maksym był nieśmiały, trzymał się blisko mamy, ale babcia pokazała mu nowy samochód i zgodził się pojechać.

„Wrócimy wieczorem” – obiecała teściowa, biorąc wnuka za rękę.

Lena czuła się niespokojna przez cały dzień. Posprzątała mieszkanie, ugotowała obiad, ale co chwila zerkała na zegarek. Dima też był niespokojny, miał zadzwonić kilka razy, ale przestał.

„To nie jej pierwszy raz z dziećmi” – przekonywał sam siebie. „Jakoś cię wychowała”.

„To było trzydzieści lat temu” – odpowiedziała ponuro Lena. „A potem, jak widać, z pomocą babć”.

O godzinie siódmej wieczorem byli już poważnie zaniepokojeni. Dima wybrał numer matki, ale nie odebrała. O wpół do ósmej w końcu usłyszał kroki na schodach i znajomy głos:

– Maximka, cicho bądź, sąsiedzi już śpią.

Drzwi się otworzyły i w progu pojawiła się Walentyna Pietrowna. Wyglądała na wyczerpaną: jej włosy były potargane, twarz zmęczona, a lekki płaszcz pognieciony. Maksym trzymał się jej spódnicy – również zmęczonej, z załzawionymi oczami i brudnymi rękami.

„O mój Boże, co ci się stało?” Lena pobiegła do syna.

„Nic specjalnego” – odpowiedziała ostro teściowa, zdejmując płaszcz. „Po prostu miałam ciężki dzień”.

Maksym podbiegł do mamy, przytulił się do jej nóg i mruknął coś o karuzelach i lodach. Lena wzięła go na ręce i poczuła, że jest cały lepki i pachnie czymś słodkim.

„Gdzie byłaś?” zapytał Dima, pomagając matce się rozebrać.

Walentyna Pietrowna opadła ciężko na sofę i przetarła twarz dłonią.

— Byliśmy wszędzie! Najpierw poszliśmy do parku, gdzie poznaliśmy Galę i Ritę — moje koleżanki z pracy. One też mają wnuki. Galina Artema i Ritę Katię. No cóż, dzieci się poznały, pobawiły. A potem Gala zaproponowała pójście do kawiarni na lody. Nie mogłam odmówić, było niezręcznie.

Zamilkła i pocierała skronie.

„A co dalej?” – cierpliwie zapytał Dima.

— A potem Rita mówi: chodźmy do galerii, pooglądajmy zabawki. Dzieciaki były zadowolone, mój Maxim też. No i poszliśmy. I tam każdy kupuje coś dla wnuków. Galya kupiła Artemowi zestaw konstrukcyjny za półtora, Rita lalkę dla Katii za trzy. No, gorzej wyglądać nie mogę, prawda? Kupiłam też dla Maxima samochód, dobry, na pilota.

Lena wymieniła spojrzenia z mężem. Wszystko zaczynało się wyjaśniać.

— A potem Galya mówi: dzieci są zmęczone, trzeba je zabawić. I ciągnie wszystkich na plac zabaw w centrum handlowym. Są tam płatne karuzele, trampoliny. Oczywiście, dzieci chcą wszystkiego. Znów każda babcia zabiera wnuka na przejażdżkę. A te karuzele – sto rubli za sztukę! A dzieci nie pojechały tylko raz – nie, chciały więcej i więcej!

Walentyna Pietrowna mówiła coraz szybciej, a w jej głosie słychać było nuty irytacji.

— A tam było strasznie gorąco! Klimatyzatory nie dawały rady, ludzi było mnóstwo, dzieci krzyczały. A te moje koleżanki — nie wyglądały na zmęczone! Galya nawet powiedziała: chodźmy do pokoju zabaw. Do pokoju zabaw! Trzeba zapłacić do czasu, aż tam dotrzemy.

„Mamo, mogłaś odmówić” – powiedział cicho Dima.

– Jakże mogłabym odmówić? – oburzyła się Walentyna Pietrowna. – Czy ja jestem chciwa? Oni wydają na wnuki, a ja też wydaję. Tylko ich wnuki są posłuszne, a twoje… – spojrzała na Maksima, który już siedział na kolanach mamy. – Twój ciągle gdzieś się wspinał, uciekał przede mną. Powinnam była go gonić! Ma trzy lata, a zachowuje się jak… jakiś dzikus!

„To po prostu aktywne dziecko” – Lena stanęła w obronie syna.

– Aktywny! – prychnęła teściowa. – Wykończył mnie! A jak jadł lody, to się cały ubrudził, poplamił koszulkę. Musiałam kupić nową w sklepie z artykułami dziecięcymi.

Zapadła niezręczna cisza. Maksym zasnął w ramionach matki, cicho chrapiąc. Na zewnątrz było ciemno, w mieszkaniu było cicho i przytulnie – tak różniło się to od hałaśliwego centrum handlowego, gdzie ich syn spędził dzień.

„No cóż” – powiedział w końcu Dima – „dziękuję, że z nim poszedłeś. Widać, że jesteś zmęczony”.

– Jestem zmęczona! – powtórzyła z uczuciem Walentyna Pietrowna. – Głowa mi pęka, ciśnienie mi chyba podskoczyło. A jaki upał! A te dzieci… ciągle czegoś domagają się, krzyczą, nie dają mi chwili wytchnienia.

Wstała z sofy, wygładziła spódnicę i nagle zatrzymała się, jakby sobie o czymś przypomniała.

„A tak przy okazji” – powiedziała, a jej głos nabrał zupełnie innego tonu – rzeczowego, wymagającego. „Wydałam dziś siedem tysięcy na wnuka – nie chcesz mi go zwrócić?” – zapytała oburzona teściowa.

Lena poczuła, że zapiera jej dech w piersiach. Dima zamarł, nie rozumiejąc, czy dobrze usłyszał.

„Co?” zapytał ponownie.

„Siedem tysięcy” – powtórzyła Walentyna Pietrowna, wyjmując z torebki pogniecione paragony. „Proszę, policz sama. Samochód – dwa tysiące osiemset. Nowy T-shirt – osiemset. Lody i sok w kawiarni – czterysta. Karuzele – tysiąc dwieście. Salon gier – pięćset. Wszelkie drobne – reszta. Razem – siedem tysięcy kopiejek”.

Para spojrzała na nią, nie wierząc własnym uszom. Maksym chrapał w ramionach matki, nie podejrzewając, jaką scenę rozgrywają dorośli.

„Mamo” – zaczął ostrożnie Dima – „mówisz poważnie? Naprawdę chcesz, żebyśmy ci płacili za to, że twój wnuk dobrze się bawi w twoim towarzystwie?”

– Co w tym złego? – broniła się Walentyna Pietrowna. – Wydałam własne pieniądze. Moja emerytura jest mała, a tu siedem tysięcy w jeden dzień! Gdybym wiedziała, że to takie drogie, nigdzie bym nie jechała.

Lena przeniosła śpiącego syna na krzesło, wstała i cicho podeszła do komody, gdzie leżał jej portfel. Jej ręce lekko drżały, gdy wyjmowała banknoty i odliczała potrzebną kwotę.

„Lena, co robisz?” zapytał cicho Dima.

„Spłacam swój dług” – odpowiedziała równie cicho, podając pieniądze teściowej.

Walentyna Pietrowna wzięła banknoty, przeliczyła je i włożyła do torebki.

„No cóż” – powiedziała, a w jej głosie słychać było coś w rodzaju satysfakcji. „Nie zrobiłam tego ze złości. Po prostu w dzisiejszych czasach trudno o pieniądze i musimy oszczędzać”.

Założyła płaszcz i wyprostowała włosy przed lustrem w korytarzu.

– Dobra, idę. Połóż Maksymiliana spać, jest dziś zmęczony. I nakarm go normalnie, prawie nic nie jadł, tylko słodycze.

Drzwi zamknęły się za nią z głuchym hukiem. W mieszkaniu zapadła cisza, przerywana jedynie cichym oddechem śpiącego dziecka.

Dima opadł na sofę i zakrył twarz dłońmi.

„Nie mogę w to uwierzyć” – mruknął. „Naprawdę wzięła pieniądze za dzień spędzony z własnym wnukiem”.

Lena usiadła obok niego i objęła męża za ramiona.

„Przynajmniej teraz wszystko jest jasne” – powiedziała. „Nie będzie już złudzeń”.

– Jakich mam rodziców… – Dima uśmiechnął się gorzko. – Mój ojciec jest wiecznie pijany, a matka liczy każdy grosz, nawet od wnuka.

„Ale Maksym ma nas” – powiedziała cicho Lena. „I moją matkę. To wystarczy”.

Siedzieli przytuleni, aż Maksym się obudził. Otworzył oczy, spojrzał na rodziców i cicho powiedział:

– Mamo, babcia jest zła.

„Dlaczego tak myślisz, kochanie?” zapytała Lena, biorąc syna na ręce.

– Ona ciągle przeklinała. I inne ciotki też. A ja chciałam wrócić do domu, do mamy.

Lena pocałowała syna w czubek głowy i spojrzała na męża. W jego oczach dostrzegła tę samą myśl, która przyszła jej do głowy: tego dnia Walentyna Pietrowna podjęła ostatnią próbę zostania prawdziwą babcią. I oblała ten test.

Następnego ranka Tatiana Michajłowna przyszła z torbą warzyw na zupę i od razu zauważyła, że młoda para jest w przygnębionym nastroju.

„Co się stało?” zapytała, rozwiązując szalik. „Czy Maksymka jest chora?”

„Nie, mamo” – opowiedziała Lena o wczorajszym dniu, nie ukrywając żadnego szczegółu.

Tatiana Michajłowna słuchała w milczeniu, tylko od czasu do czasu kręcąc głową. Kiedy córka skończyła opowieść, długo stała przy oknie, patrząc na podwórze.

„Wiesz” – powiedziała w końcu – „myślałam, że z czasem Walentyna Pietrowna otrzeźwieje i zrozumie, co traci. Ma tylko jednego wnuka i może nie mieć więcej. Ale najwyraźniej więzy rodzinne nie mają dla niektórych znaczenia”.

„Ona po prostu nie umie kochać bezinteresownie” – powiedziała cicho Lena. „Dla niej nawet własny wnuk to wydatek, który trzeba zwrócić”.

Od tamtej pory Walentyna Pietrowna dzwoniła jeszcze rzadziej. Czasami sam Dima dzwonił do niej, opowiadał o swoim synu, zapraszał do siebie. Odpowiadała monosylabami, przychodziła na pół godziny ze standardowymi prezentami – skarpetkami lub rajstopami – wypiła herbatę i odeszła. Z Leną prawie nie rozmawiała, a z Maksymem też nie utrzymywała kontaktu.

„To tak, jakby bała się do niego przywiązać” – zauważyła kiedyś Lena. „Albo nie chciała marnować na to swoich emocji”.

Dima nie odpowiedział. Bolało go uświadomienie sobie, że jego matka wybrała rolę dalekiej krewnej zamiast kochającej babci. Ale nie próbował już niczego zmieniać.

Maksym dorastał jako radosne i towarzyskie dziecko. Uwielbiał matkę Leny, która czytała mu bajki, lepiła z nim z plasteliny i piekła ciasteczka. „Baba Taja”, jak ją nazywał, stała się dla niego prawdziwą babcią. A Walentyna Pietrowna pozostała po prostu „ciocią Walią” – kobietą, która czasami przychodziła i przynosiła coś pożytecznego, ale nudnego.

Minęło kolejne sześć miesięcy. Pewnego wieczoru Dima otrzymał wiadomość od matki: „Galina zabiera wnuka z pracy do Turcji na święta. Czy jest ze mną gorzej? Czy mogę zabrać Maksima na weekend do daczy?”

Dima pokazał wiadomość swojej żonie. Lena pokręciła głową.

– Po tym incydencie? Serio?

„Może zdała sobie sprawę, że się myliła?” – zasugerował niepewnie Dima.

„Albo znowu chce się chwalić przed kolegami” – odpowiedziała sceptycznie Lena. „Dima, nie chcę, żeby nasz syn czuł się ciężarem. Raz wystarczy”.

Dima wybrał numer swojej matki.

– Mamo, dziękuję za propozycję, ale Maxim jest zajęty w ten weekend. Jego przyjaciel ma urodziny.

– A przyszły weekend?

– Nie wiem, mamo. Pomyślimy o tym.

Ale nie pomyśleli. Do rozmowy nie doszło, a Walentyna Pietrowna już nie zaproponowała, że zabierze wnuka. Najwyraźniej zdała sobie sprawę, że jej nie ufają.

Teraz, gdy Maksym miał już cztery lata, czasami pytał, dlaczego Baba Taja przychodziła codziennie, a ciocia Wala tylko czasami. Lena odpowiadała, że każdy ma inną pracę i inne zajęcia. Maksym skinął głową i nie zadawał więcej pytań. Dla niego to była norma: są bliscy, którzy zawsze są w pobliżu, i dalsi krewni, którzy pojawiają się od czasu do czasu.

W głębi duszy Lena współczuła Walentynie Pietrownie. Kobieta pozbawiła się radości komunikowania się z wnukiem, wybrała rolę obcej osoby. Ale litość nie zmieniała rzeczywistości: nie było już zaufania. I mało prawdopodobne, żeby kiedykolwiek się pojawiło.

A siedem tysięcy rubli, ofiarowanych tamtego pamiętnego wieczoru, stało się symbolem. Symbolem tego, że nawet więzi rodzinne mogą przerodzić się w relacje biznesowe, jeśli w sercu brakuje miejsca na bezinteresowną miłość.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *