Nadya wyłączyła silnik i wyciągnęła się na fotelu kierowcy. Podróż służbowa do ośrodka regionalnego zakończyła się trzy dni przed planowanym terminem – negocjacje zakończyły się sukcesem, większym niż się spodziewano. Ciepły lipcowy wieczór otulał wioskę domków letniskowych ciszą, jedynie gdzieś w oddali cykały świerszcze. Przed nią czekały trzy dni odpoczynku w ulubionej daczy, w ogrodzie, który Nadya pielęgnowała przez ostatnie pięć lat.
Zbliżając się do bramy, kobieta zauważyła nieznany, ciemnoniebieski samochód zaparkowany tuż przed domem. Serce zabiło jej mocniej. Z okien dobiegały głośne dźwięki telewizora – jakiś program o wędkarstwie. Nadya szybko wyłączyła silnik i wyskoczyła z samochodu.
– Czy oni naprawdę są złodziejami? – przemknęło mi przez myśl. – Ale kto tak bezczelnie włącza telewizor?
Klucze drżały jej w dłoniach, gdy Nadya otwierała drzwi wejściowe. Dźwięki stawały się wyraźniejsze – gospodarz opowiadał o specyfice połowu karpi. Nadya pchnęła drzwi i zamarła w progu.
W salonie, rozparty w ulubionym fotelu męża, siedział teść Wiktor Stiepanowicz. Na nogach miał kapcie, które Nadia kupiła Andriejowi. Pilot do telewizora leżał na stoliku kawowym obok pustego kubka i talerza z okruchami. Mężczyzna odwrócił się na dźwięk otwieranych drzwi.
– Och, Nadiu! – teść uśmiechnął się szeroko. – Przybyłaś przed czasem? Brawo, bizneswoman.
Z kuchni dochodziły dźwięki gotowania – skwierczenie patelni, stukot noża o deskę do krojenia. Znajomy głos nucił jakąś melodię.
„Wiktorze Stepanowiczu, jak ty… tu trafiłeś?” zapytała zdezorientowana Nadia, odkładając torbę na korytarz.
– Więc Andriusza dał nam klucze – wyjaśnił teść, zmieniając kanał. – Powiedział: „Odpoczywajcie, póki Nadii nie ma. Powietrze tutaj jest dobre, ekologicznie czyste”.
Lidia Michajłowna, teściowa, wyszła z kuchni, wycierając ręce ręcznikiem kuchennym. Miała na sobie fartuch Nadii z jaskrawym, kwiatowym nadrukiem.
– A, już jest! – powiedziała teściowa bez większego entuzjazmu. – No, miejsca starczy. Zostaniemy tu do jesieni, zaczerpniemy świeżego powietrza.
Nadia zamrugała, nie od razu rozumiejąc znaczenie tego, co powiedziała. Aż do jesieni? Była już połowa lipca.
„Co masz na myśli mówiąc do jesieni?” – zapytała ponownie Nadya.
– No cóż – Lidia Michajłowna wzruszyła ramionami. – Lekarz zalecił Wiktorowi Stiepanowiczowi spędzanie więcej czasu na świeżym powietrzu. Ma wahania ciśnienia. A w mieście jest duszno i pełno smogu.
Nadya weszła do kuchni i zamarła. Jej ulubiony garnek zupy bulgotał na kuchence. Na stole leżały resztki drogiego sera, który Nadia kupowała na specjalne okazje. Lodówka była szeroko otwarta – teściowa wyraźnie przeglądała zapasy.
– Lidio Michajłowno, może powinnaś mnie uprzedzić? – zaczęła ostrożnie Nadia. – Przygotowałabym dom na przyjęcie gości.
– Jacy my jesteśmy goście? – zdziwiła się teściowa. – Jesteśmy rodziną. Andriusza powiedział: – Czuj się jak u siebie w domu.
Nadya wyszła do ogrodu, mając nadzieję, że znajdzie tam choć oazę spokoju. To, co zobaczyła, sprawiło, że kobieta chwyciła się furtki. Rabata piwonii, duma i radość ostatnich lat, została wykopana. Krzewy zostały starannie przesadzone w najdalszy kąt działki, a w ich miejscu pojawiły się równe bruzdy.
– Lidia Michajłowno! – zawołała Nadia łamiącym się głosem. – Co się dzieje z piwoniami?
Teściowa wyjrzała z kuchni.
– A twoje kwiaty? Przesadziłem je w cień, tam będą im lepiej. A ziemniaki posadzimy tutaj. Lekarz kazał Wiktorowi Stiepanowiczowi jeść więcej warzyw, własnych, bez chemii.
– Ależ piwonie kwitły! – wykrzyknęła Nadia. – Teraz nie czas na przesadzanie!
„Bzdura” – Lidia Michajłowna machnęła ręką. „Całe życie bawiłam się kwiatami. Wiem, co robię”.
Nadya obeszła działkę dalej. Grządki z zielenią również zostały uszkodzone – część została rozkopana pod przyszłe warzywa. Krzewy truskawek zostały zrównane z ziemią – najwyraźniej teść poszedł podlewać ziemniaki, nie zwracając uwagi na drogę.
Wieczorem, gdy rodzice jej męża byli w sypialni, Nadia wyjęła telefon. Andriej odebrał po trzecim dzwonku.
– Cześć, kochanie! Jak się masz? Przybyłeś wcześnie.
„Andrieju, twoi rodzice przejęli naszą daczę” – powiedziała Nadia bez ogródek. „Wiktor Stiepanowicz ogląda telewizję na cały regulator, Lidia Michajłowna wykopała moje piwonie”.
– No, daj spokój, to moi rodzice – w głosie męża słychać było zdziwienie. – Tylko trochę cierpliwości. Lekarz kazał tacie spędzać więcej czasu na świeżym powietrzu.
„Trochę – ile to kosztuje?” – nalegała Nadia. „Twoja matka mówi, że do jesieni”.
– No i co? Miejsca mamy dość. Nie jesteś chciwy.
Nadya zamknęła oczy, czując narastające napięcie.
– Nie chodzi o chciwość. Nie jestem gotowy na tak długie pobyty. A mój ogród…
– Łado, nie bądź kapryśna – przerwał Andriej. – To tymczasowe. Moi rodzice są starsi, potrzebują opieki.
Rozmowa zakończyła się niczym. Nadia leżała na sofie w salonie – w sypialni byli goście. Zza ściany dobiegało chrapanie Wiktora Stepanowicza i niezadowolone narzekanie Lidiji Michajłowny na twardy materac.
Rano Nadię obudziła głośna rozmowa w kuchni. Jej teściowa rozmawiała z kimś przez telefon o swoich planach na lato.
– Świetnie tu, Zina! Ogród jest duży, dom przestronny. Nadka pewnie myślała, że będzie tu królować sama, ale nie.
Nadya wstała z sofy, rozprostowała zesztywniałe plecy. W łazience znalazła czyjąś szczoteczkę do zębów i męski krem do golenia. Półka z kosmetykami była zapełniona słoiczkami i buteleczkami należącymi do jej teściowej.
W kuchni Lidia Michajłowna smażyła jajka, wykorzystując ostatnie jajka z lodówki. Wiktor Stiepanowicz czytał gazetę, popijając kawę z porcelanowej filiżanki – z zestawu, który Nadia zachowała na święta.
„Dzień dobry” – przywitała się Nadya.
– Dzień dobry – skinął głową teść. – Dobrze spałeś? Jakie powietrze! W mieście takiego nie znajdziesz.
Nadya zajrzała do lodówki. Obraz był rozczarowujący – jedzenie rozpływało się na jej oczach. Droga szynka, którą przywiozła z podróży służbowej, była w połowie zjedzona. Puszka czerwonego kawioru była pusta.
– Lidia Michajłowna – zaczęła dyplomatycznie Nadia – może zrobimy listę zakupów? Pójdę do sklepu.
– Dlaczego? – zdziwiła się teściowa. – Jedzenia jest pod dostatkiem. Jestem przyzwyczajona do bezpretensjonalności.
Nadya w myślach obliczyła koszt wyżywienia trzech dorosłych osób do jesieni. Kwota była imponująca.
„Widzisz, Lidio Michajłowno” – próbowała wyjaśnić Nadia – „myślę, że musimy wcześniej omówić… no cóż, kwestie organizacyjne. Jak długo planujesz zostać, jak będziemy…”
– Kwestie organizacyjne? – przerwała teściowa. – Czy my jesteśmy sobie obcy? Lekarz przepisał Wiktorowi Stiepanowiczowi świeże powietrze. Przepraszam?
„Nie chodzi o litość” – próbowała wyjaśnić Nadia. „Po prostu jestem przyzwyczajona do planowania…”
„Nie ma nic do planowania” – warknęła Lidia Michajłowna. „Żyjemy, jak możemy. Jesteśmy prostymi ludźmi, bez żadnych dziwactw”.
Wiktor Stepanowicz podniósł wzrok znad gazety.
– Nadiuszko, nie martw się. Jesteśmy cisi, nie będziemy się wtrącać. I możemy pomóc – już zaznaczyłem grządki. Do jesieni będziesz miała mnóstwo ziemniaków.
Nadya wyszła do ogrodu, żeby się uspokoić. Piwonie w cieniu wyglądały na opadające. Kilka krzewów zaczęło już żółknąć – stres związany z przesadzaniem zbierał swoje żniwo. Pięć lat pracy, troski i miłości – i wszystko przepadło w jeden dzień.
Wracając do domu, Nadia zastała Lidię Michajłownę sprawdzającą spiżarnię. Na stole stały słoiki z kiszonymi ogórkami i pomidorami.
– Lidio Michajłowno, co robisz? – zapytała Nadia.
— Przyglądam się zapasom — odpowiedziała teściowa. — Przetworów jest mnóstwo, starczy dla wszystkich. To prawda, ogórki są trochę małe. Zrobiłabym większe.
Nadia w milczeniu przyglądała się swoim przygotowaniom. Każdy słoik był owocem letniej pracy, zimowej radości. A teraz jej teściowa planowała zużyć wszystko w ciągu dwóch miesięcy pobytu.
„Może nie powinniśmy otwierać wszystkiego naraz?” – zasugerowała Nadya. „To zapasy na zimę”.
– No, daj spokój – Lidia Michajłowna machnęła ręką. – Jesienią sobie wyrobisz nowe. Ale teraz jest lato, trzeba urozmaicić dietę.
Wieczorem cierpliwość Nadii się kończyła. Rodzice jej męża zadomowili się już na swojej daczy, gdzie mieli wszystkie udogodnienia. Wiktor Stiepanowicz znalazł składane krzesła w garażu i urządził sobie miejsce do wieczornego relaksu w samym ogrodzie. Lidia Michajłowna wyprała pranie i powiesiła je do wyschnięcia na sznurze, który Nadii służył do wieszania ozdobnych doniczek.
– Lidia Michajłowna, – Nadia zdecydowała się na bezpośrednią rozmowę, – omówmy sytuację szczerze. Ile czasu planujesz tu spędzić?
Teściowa podniosła wzrok znad robótki.
– A ile to potrwa? Lekarz powiedział – co najmniej dwa miesiące na świeżym powietrzu. Może dłużej, jeśli pan zechce.
„Ale ja też mam plany na lato” – próbowała wyjaśnić Nadya. „Miałam zamiar odpocząć, popracować w ogrodzie…”
– Czy my się wtrącamy? – zdziwiła się Lidia Michajłowna. – Pracujcie, ile dusza zapragnie. Jesteśmy ludźmi niezależnymi.
Nadya zdała sobie sprawę, że rozmowa zmierza w ślepym zaułku. Jej teściowa szczerze nie rozumiała problemu.
Ten sezon letni ciągnął się boleśnie długo. Wiktor Stiepanowicz i Lidia Michajłowna zamieszkali w daczy z wszelkimi udogodnieniami. Każdego ranka Nadia budziła się przy głośnym telewizorze, a wieczorem sprzątała ślady cudzych porządków. W sierpniu kobieta jasno zrozumiała, że sytuacja diametralnie się zmieni następnego lata.
Całą zimę Nadia rozmyślała nad strategią. Wiosną, gdy śnieg dopiero stopniał, Andriej ostrożnie zaczął mówić o letnich planach.
„Rodzice znowu chcą pojechać na daczę” – powiedział mąż przy śniadaniu. „Lekarz znowu zalecił tacie świeże powietrze”.
„W tym roku wszystko będzie inaczej” – odpowiedziała spokojnie Nadya.
– Co masz na myśli? – Andriej nie zrozumiał.
— Przecież nikt nie przyjdzie na moją daczę bez zaproszenia.
Andriej zmarszczył brwi.
– Nadya, to są moi rodzice. Rodzina.
„Rodzina to prośba o pozwolenie, a nie przejmowanie czyjegoś terytorium” – wyjaśniła Nadia. „Zeszłego lata twoja matka zniszczyła mój ogród i zjadła wszystkie zapasy. To się więcej nie powtórzy”.
W maju Lidia Michajłowna zadzwoniła sama.
– Nadya, przyjedziemy na daczę w przyszłym tygodniu. Już spakowaliśmy walizki.
„Lidio Michajłowno, nie zapraszałam cię do siebie” – odpowiedziała Nadia.
– Czemu nas nie zaprosiliście? – zdziwiła się teściowa. – Przecież to nasza rodzinna dacza!
„Moja dacza” – poprawiła Nadia. „Kupiona za moje pieniądze, zarejestrowana na moje nazwisko”.
– O czym ty mówisz! – oburzyła się Lidia Michajłowna. – Mieliśmy takie wspaniałe wakacje zeszłego lata!
„Ty odpoczywałeś. Ja pracowałam dla ciebie” – zauważyła sucho Nadya.
Ale rodzice męża nie wierzyli w powagę intencji synowej. W sobotę pod bramę daczy podjechał znajomy granatowy samochód. Wiktor Stiepanowicz wysiadł z samochodu, przeciągnął się i ruszył w stronę bramy z typową dla siebie pewnością siebie.
Nadya powitała gości przy bramie. Zamek był zamknięty, a klucze miała w kieszeni.
„Dzień dobry” – przywitała się Nadya, nie próbując otworzyć bramy.
– Nadiu, otwieraj szybko! – Lidia Michajłowna machnęła ręką. – Walizki są ciężkie, Wiktor Stiepanowicz nie może ich podnieść.
„Przejście jest zamknięte” – powiedziała spokojnie Nadya.
„Co masz na myśli mówiąc zamknięte?” – teściowa nie zrozumiała.
„Nikogo nie zaprosiłam, więc nikogo się nie spodziewam” – wyjaśniła Nadya. „Kiedy twój syn kupi własną daczę, będziesz mogła tam mieszkać na zawsze. Ale moje terytorium jest dla mnie niedostępne”.
Lidia Michajłowna zarumieniła się.
– Jak śmiesz! Jesteśmy rodziną!
„Rodzina to taka, w której ludzie proszą o pozwolenie, a nie wdzierają się do środka, jakby to był ich własny dom” – powtórzyła Nadya.
– Wiktorze! – zawołała teściowa do męża. – Słyszysz, co robi twoja synowa?
Wiktor Stepanowicz podszedł do bramy i spróbował nacisnąć klamkę.
– Nadya, co to za dziecinne zabawy? Otwórz się, porozmawiajmy jak ludzie.
„Rozmowa zakończona” – odpowiedziała Nadya. „Jeśli chcesz odpocząć na łonie natury, wynajmij daczę albo kup własną”.
Teściowa wyjęła telefon i wybrała numer syna.
– Andriej! Twoja żona zrobiła się zupełnie bezczelna! Nie wpuszcza nas na daczę!
Pół godziny później przyjechał Andriej. Twarz męża wyrażała zmieszanie i irytację.
– Nadia, co się dzieje? – zapytał mąż. – Dlaczego rodzice stoją na zewnątrz?
„Bo ich nie zaprosiłam” – odpowiedziała Nadia. „I nie zamierzam ich zapraszać”.
– Ale oni planowali…
„Niech planują kupić własną daczę” – przerwała Nadia. „Moje terytorium, moje zasady”.
Andrzej próbował przekonać żonę.
– No cóż, rozumiem. Lekarz kazał tacie…
„Twoja matka powiedziała mi rok temu, że to też ich dom” – przypomniała Nadia. „Teraz niech to udowodnią – kupią sobie własny”.
Narada rodzinna przy bramie trwała godzinę. Lidia Michajłowna od oburzenia popłakała się, Wiktor Stiepanowicz próbował wywrzeć na nią presję, powołując się na autorytet najstarszej osoby w rodzinie. Andrzej rzucił się między rodziców a żonę.
– Nadia, chociaż na tydzień – poprosiła teściowa. – Będziemy cicho, nikomu nie będziemy przeszkadzać.
„Nie będzie żadnego tygodnia” – odpowiedziała stanowczo Nadia. „W zeszłym roku zjadłeś moje zapasy, zniszczyłeś ogród i wciąż nie podobał ci się twardy materac”.
„Ale my nie wiedzieliśmy…” zaczęła się usprawiedliwiać Lidia Michajłowna.
„Teraz już wiesz” – warknęła Nadia. „I to się już nie powtórzy”.
Wieczorem rodzice męża wyszli z pustymi rękami. Andriej dąsał się przez kilka dni, ale stopniowo zdał sobie sprawę, że żona nie żartuje. W następnym tygodniu Nadia wymieniła zamki w bramie i powiesiła tabliczkę: „Teren prywatny. Wizyty tylko po wcześniejszym uzgodnieniu z właścicielem”.
W czerwcu Lidia Michajłowna próbowała wywrzeć na niego presję, powołując się na litość.
– Nadiu, Wiktor Stiepanowicz źle się czuje. Jego ciśnienie krwi skacze. Lekarz powiedział, że tylko świeże powietrze pomoże.
– Lidio Michajłowno, w regionie jest wiele sanatoriów z dobrymi warunkami – odpowiedziała Nadia. – Albo wynajmij daczę na lato.
„Skąd weźmiemy takie pieniądze?” – oburzyła się teściowa.
„Poproś więc swojego syna, żeby pomógł swoim rodzicom” – zasugerowała Nadya.
Andriej ponownie próbował negocjować z żoną.
– Może wpuścisz ich chociaż na weekend? – zapytał mąż. – Przecież są w tym wieku.
„Wiek nie usprawiedliwia niegrzeczności” – odpowiedziała Nadia. „Jeśli chcą przyjść, niech uprzedzą i poproszą o pozwolenie”.
W lipcu wydarzyło się coś nieoczekiwanego. W czwartek zadzwoniła Lidia Michajłowna.
– Nadia, możemy przyjść w sobotę? Na jeden dzień, od rana do wieczora. Lekarz kazał Wiktorowi Stiepanowiczowi zmierzyć ciśnienie na świeżym powietrzu.
Nadya się nad tym zastanowiła. Prośba, nie żądanie. Ostrzeżenie z wyprzedzeniem. Jeden dzień, a nie całe lato.
„Dobrze” – zgodziła się Nadia. „Ale pod jednym warunkiem: nikt nie będzie dotykał niczego w ogrodzie bez mojego pozwolenia”.
„Oczywiście, oczywiście!” – radowała się teściowa.
Sobota minęła spokojnie. Wiktor Stiepanowicz siedział w cieniu, Lidia Michajłowna pomagała plewić grządki – ale tylko te, które wskazała Nadia. Wieczorem rodzice męża wyjechali, dziękując za gościnność.
„Wiesz” – powiedział Andriej, żegnając rodziców – „to miłe, kiedy jesteśmy sami na daczy. A teraz moi rodzice dają mi znać, kiedy chcą przyjechać”.
Nadya uśmiechnęła się, podlewając odnowioną rabatę piwonii.
– Tak właśnie powinno być od samego początku.
W sierpniu ponownie odwiedziła nas Lidia Michajłowna – przywiozła słoiki dżemu w dowód wdzięczności za gościnność. Rozmowa była uprzejma i krótka.
„Nadiuszu, wybacz mi za ubiegły rok” – powiedziała niespodziewanie teściowa. „Myślałam, że skoro jesteśmy rodziną, nie może być żadnej ceremonii”.
„Rodzina nie jest powodem do bezczelności” – odpowiedziała Nadia. „Wręcz przeciwnie, osoby bliskie należy szanować bardziej niż kogokolwiek innego”.
Lidia Michajłowna skinęła głową.
– Teraz rozumiem. A Wiktor Stiepanowicz mówi: „Musimy znaleźć własną daczę. Albo pojechać do sanatorium”.
Jesienią Andriej podsumował wyniki sezonu.
„Rodzice już szukają działki w sąsiedniej wsi” – powiedział mąż. „Mówią, że chcą mieć własny dom, żeby nikomu nie przeszkadzać”.
„Mądra decyzja” – pochwaliła Nadya.
„I ciągle myślę” – kontynuował Andriej – „może rzeczywiście lepiej, kiedy każdy ma swoją przestrzeń? Mniej konfliktów”.
Nadya przytuliła męża.
— Granice to nie mury, ale podstawa szacunku. Kiedy ludzie rozumieją, gdzie kończy się ich terytorium, relacje stają się bardziej szczere.
W następnym roku Wiktor Stiepanowicz i Lidia Michajłowna kupili małą działkę dziesięć kilometrów od daczy Nadżyny. Przyjeżdżali w odwiedziny dwa lub trzy razy w ciągu lata, zawsze uprzedzając o tym z wyprzedzeniem. Przynosili smakołyki, pomagali w ogrodzie – ale tylko na prośbę gospodyni.
„Wiesz” – przyznała kiedyś Lidia Michajłowna – „fajnie jest mieć własny dom. Nikomu nie przeszkadzasz, możesz robić, co chcesz”.
Nadya uśmiechnęła się, podziwiając odrestaurowaną rabatę piwonii.
– Właśnie o to chodzi. Każdy ma swoje miejsce pod słońcem.