Mamo, dlaczego mi to robisz?

Jeśli nie chcesz jeść, wyjdź stąd!

I popycha mnie w plecy. Znów wszyscy milczą. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa, a ja siedzę dalej.

  • Nie słyszysz mnie? Odejdź od stołu.

Próbuję wstać, przezwyciężając wstyd i jakąś siłę, która każe mi zostać w miejscu. Wiem, że wszyscy się gapią, więc trzymam głowę nisko. Wstydzę się. Wstydzę się siebie.

Byliśmy w odwiedzinach. Znajomi moich rodziców świętowali rocznicę ślubu. Ja, pięcioletnia dziewczynka, biorę kawałek kiełbasy ze wspólnego talerza i rzucam go pod stół. Przypadkowo. Dostaję od mamy klapsa w tył głowy i kilka niepochlebnych słów.

  • Bez rąk. Możesz usiedzieć spokojnie? Podnieś głowę, usiądź prosto. Nie marudź. Nie marudź, mówiłem ci.

Czuję, że kilka par oczu patrzy na mnie. Moje policzki robią się czerwone. Nie mogłyby być bardziej czerwone. Odczuwam ten wstyd przez jakieś pięć minut, może dłużej. Chcę spaść przez krzesło, potem przez podłogę i zakopać się pod ziemią, żeby nie czuć się jak wróg. Mama nadal uśmiecha się do właścicieli mieszkania, wesołe rozmowy przy stole zostały wznowione, słyszę brzęk kieliszków i radosny śmiech. Nie chce mi się już jeść. Chodźmy do domu, chcę spać. A tak w ogóle, nie chcę się pokazywać ludziom. Bo jestem pewna, że kiedy wrócimy do domu, wszyscy już będą wiedzieć, że jestem niezdarnym partaczem, który upuścił jedzenie na podłogę. To boli. Wszystko we mnie kipi, ale ja nadal siedzę z opuszczoną głową i myślę, że wszyscy mnie nienawidzą.

„Jedz, dlaczego tam siedzisz?” warknęła mi mama do ucha.

Nadal milczałam, wylewałam łzy, śliniłam się i puszczałam bańki mydlane.

  • Jeśli nie chcesz jeść, wyjdź stąd.

I popycha mnie w plecy. Znów wszyscy milczą. Nogi odmawiają mi posłuszeństwa, a ja siedzę dalej.

  • Nie słyszysz mnie? Odejdź od stołu.

Próbuję wstać, przezwyciężając wstyd i jakąś siłę, która każe mi zostać w miejscu. Wiem, że wszyscy się gapią, więc trzymam głowę nisko. Wstydzę się. Wstydzę się siebie.

„Spójrz na nią, nawet się popisuje” – syczy mama i daje jej drugie uderzenie w tył głowy. Boli bardziej niż pierwsze.

W końcu niewidzialna siła uwalnia moje ciało, jakby współczując mojej żałosnej sytuacji, i powoli wychodzę na korytarz.

— Szybciej!

Nogi same wyniosły mnie z pokoju. Schowałam się za drzwiami, zsunęłam się po ścianie na podłogę i płakałam. Cicho. Bezgłośnie. Dławię się gulą w gardle, żeby nie wydać dźwięku, bo inaczej mnie zbiją. I będę się jeszcze bardziej wstydzić. Za to, że jestem niezdarna i że wszystko wypada mi z rąk. Piętnaście minut później o mnie zapomnieli. Już się uspokoiłam i słucham brzęku widelców o talerze, chlupotu soku w szklankach, zebranych ludzi chwalących mistrzynię gospodyni za jej kunszt kulinarny.

– Cudowne ziemniaki, Violet. Palce lizać. – To zadowolony głos mojego taty.

„A sałatka z serem i kurczakiem jest po prostu pyszna” – dodała mama z nutą hipokryzji.

Nie znosi cioci Violette. W domu, kiedy rozmowa schodzi na nią, mama niegrzecznie wypowiada się o jej wyglądzie, paznokciach i włosach.

„Wygląda jak kurczak, który spadł z grzędy” – takimi słowami „pochwala” swoją przyjaciółkę.

Słyszę pospieszne kroki. To Wala, moja rówieśniczka, córka cioci Wioletty.

– Viol, jakkolwiek bym na nią nie patrzył, wyrasta na taką modelkę, że nie mogę przestać się cieszyć – mama podziwia Walię. – Jest taka gibka, ma proste nogi, długie i zadbane palce. Zawsze jest schludna i przy stole zachowuje się jak księżniczka.

Rzucono we mnie tym kamieniem. Mama często porównuje mnie do Walii. Podziwia ją i mówi, żebym brała z niej przykład.

„Twoja Lena też jest bardzo piękna” – mówi ciocia Violetta. „Jest mądra i rozsądna jak na swój wiek”.

I mój duch się ożywił. Dziękuję, dobra kobieto! Często mnie chwali, ale moja matka protestuje. I to jest tak obrzydliwe, że mam ochotę krzyczeć na cały głos: „Ja taka nie jestem!”.

– Tak, oczywiście. Gdybyś tylko wiedział, jaka ona jest głupia, powolna i zbyt roztargniona. – Mama powtarza to zdanie kilka razy, co zasiewa we mnie niską samoocenę.

Wala podchodzi do mnie i zaprasza mnie do pokoju. Z radością się zgadzam. W końcu uwolnię się od szturchań i niegrzeczności mamy. Wala i ja przyjaźnimy się od urodzenia. Rzadko się widujemy, ale jesteśmy niesamowicie szczęśliwi, kiedy widzimy się na imprezach. Wala wyjmuje zabawki z pudełka i proponuje zabawę lalkami. Potem rysujemy niebo i kwiaty. Moje niebo jest zawsze niebieskie, słońce pomarańczowe, a kwiaty czerwone. Na środku łąki rysujemy rodzinę. Rodzina Wali trzyma się za ręce, ale moja nie. Rysuję siebie po lewej stronie mamy, trochę dalej, żeby jej nie drażnić. Nawet narysowanego. Podczas gdy nasi rodzice świętują, Wala i ja jesteśmy tak podekscytowani, że nie zauważamy, jak zostajemy przeniesieni na łóżko i zaczynamy po nim skakać. Kto wyżej? Śmiejemy się. Machamy rękami i piszczymy, jakbyśmy skakali po miękkiej chmurce.

  • Lena! Zachowuj się! – warknęła mama, a potem dodała: – Nie ma cię w domu!

Potem było kolejne święto – urodziny mojej mamy. Przybyli goście. Wala i ja usiedliśmy obok siebie przy stole. Właśnie zaczęliśmy jeść, gdy nagle Wala oblała się kompotem.

„Wszystko w porządku, wszystko w porządku” – mama zrywa się z sofy i biegnie po ręcznik.

Jaka grzeczna dziewczyna! Dba o gości.

  • Lenka, przynieś sweter, Waleczkę trzeba przebrać, – mama wysyła mnie do pokoju.

Ciocia Violetta jest ostrożna. Na wszelki wypadek wzięła dla Walii czystą bluzkę. Przebrawszy ją z uśmiechem, ciocia włożyła mokre ubrania do jej torby.

– Jedz, jedz, Waleczka – mówi mama tak słodko, że aż mi głupio. – Zdarza się. Wala jest jeszcze mała. Nie martw się, Walusia, masz tu czekoladę.

Mama wyjmuje czekoladę z koszyka ze słodyczami i podaje ją mojej koleżance. Wszystko byłoby dobrze, ale kiedy postanowiłem pomóc Walii rozpakować tabliczkę czekolady, niechcący zepchnąłem łokciem pustą szklankę ze stołu. I roztrzaskała się na kawałki.

Mama wpada w furię w sekundę:

  • Mówiłem ci tysiąc razy, nie stawiaj szklanek i kubków na krawędzi stołu! Cały dywan jest pokryty kawałkami!

Wrzuciła mnie do pokoju i zabroniła mi się pokazywać, bo nie wiedziałam, jak się zachowywać w miejscach publicznych. Wskoczyłam na łóżko i schowałam się pod kołdrą. Trzęsłam się, ściskałam i rozrywałam na strzępy. Tak bardzo chciałam zniknąć z tego domu, żeby nie musieć słuchać krzyków mamy przy wszystkich. Chwilę później przyszła do mnie Walia. Zaczęłyśmy bawić się w berka. Walia biegała po mieszkaniu i krzyczała. A ja ją doganiałam. Co zaskakujące, żadne z rodziców nie zbeształo Walii za głośne krzyki. Rodzice rozmawiali przy stole, nie zwracając na nas uwagi. A potem ja zaczęłam wydawać dokładnie te same dźwięki. Poczułam się szczęśliwa i zapomniałam, że mama jest w pobliżu.

  • Zachowuj się!

Mama złapała mnie za rękę i zatrzymała.

  • Mamy gości! Siedź cicho i nie pozwól, żebym cię usłyszał!

Widzisz, tylko ja swoimi krzykami powstrzymałem ich od rozmowy. I nikt nie zauważył krzyków Valiego.

Potem poszłam do szkoły. Każdego ranka mama czesała moje miękkie włosy i ganiła mnie za to, że mam za cienkie, bo nie da się zapleść schludnych warkoczyków. Ciągnęła mnie za włosy, wpadała w panikę i odciągała mi głowę do tyłu.

  • Żeby zachowywała się jak dziewczyna.

„Jak to możliwe?” Nie rozumiałem.

  • Cnotliwie! – warknęła mama.

To słowo zabrzmiało tak… głośno, że aż mnie zadrżało. Nie znałam jego znaczenia, ale czułam, że to coś… coś… Wyższego niż niebo, niższego niż dno morza i straszniejszego niż najstraszniejsza Baba Jaga.

  • Podciągnij skarpetki, brudasie! Bierz teczkę i jedziemy!

Mama uważała mnie za prymuską. Codziennie wieczorem nękała mnie i kazała powtarzać materiał od deski do deski. Ale gdy tylko przyniosłam do domu choćby jedną złą ocenę za kwartał, od razu byłam „zaskoczona” sukcesami Walii.

  • Czyta inne książki każdego wieczoru! Ma same piątki, ma świadectwa, a jej zdjęcie jest na liście uczniów z wyróżnieniem! Czemu jesteś takim wstrętnym stworzeniem?! Myślałam, że wychowam dobrą córkę! Byłabym z niej dumna, ale zniszczyła wszystkie moje nadzieje!

Nie wiem, jakie nadzieje wykrzykiwała moja matka, ale sposób, w jaki zręcznie porównała mnie do Walii, trafił mnie prosto w serce. Strzała potępienia przebijała moją pierś każdego dnia. Co godzinę. W tym momencie mentalnie oderwałam się od obecności matki i pogrążyłam się w tęczowych fantazjach. Idę zielonym chodnikiem i wiozę córkę do przedszkola, a potem do szkoły. Obie jesteśmy szczęśliwe. Ona jest szczęśliwa.

Wiedziałam na pewno, że nigdy nie będę taka jak moja matka. Byłam pewna, że nie będę w stanie obrazić własnego dziecka, gdy będziemy same. A już na pewno nie w miejscu publicznym. Mama uwielbiała mówić takie rzeczy w sklepie, u fryzjera, na ulicy.

  • Co masz na sobie?

— Gdzie kupiłaś tę spódnicę?

  • Dlaczego tu jest plama? Nie można jej było pocierać rękami, skoro pralka sobie z nią nie radziła?
  • Co masz na głowie? Natychmiast zdejmij tę brzydką spinkę.
  • Skąd ten uśmieszek? Rozmawiasz z mamą czy z koleżanką?
  • Powiedziałem nie! Nie, powiedziałem! Bo nie pójdziesz! Bo ja tak powiedziałem!

— Na główce kapusty!

— Główka kapusty i kapusta!

  • Oni się utopią w rzece, a ty pójdziesz?
  • Zamknij się, albo zostawię cię tutaj i pójdę!
  • Gdybyś tylko wiedział, jak bardzo jestem tobą zmęczony!

Wymienienie moich ulubionych epitetów byłoby jak napisanie wielotomowej książki. Wciąż pamiętam każde słowo rzucone mi w twarz, które spadło jak ciężki klaps w tyłek, które uderzyło mnie w czubek głowy… Moje uszy wciąż płoną ogniem, gdy przypominam sobie, jak z wielką przyjemnością je odgarnęłaś i warknęłaś, jak dzikie zwierzę, które natknęła się na obcego. Gdybyś tylko wiedziała, Mamo, jak bolesne jest myślenie o przeszłości. Gdybyś tylko pomyślała przez chwilę, że jestem twoją córką, a nie ulicznym kociakiem, który przyszedł do drzwi, prosząc o ciepło i jedzenie. Mamo, dlaczego mnie tak traktowałaś? Czym zawiniłam i w czym inne dziewczyny były ode mnie lepsze? Zawsze się uśmiechałaś, gdy Walia nas odwiedzała. Gdybyś tylko wiedziała, kim stała się teraz twoja ukochana Walusia Samojłowa. Krąży po podwórkach i szuka czegoś smacznego w śmietnikach. Twoja Walia to pijaczka, Mamo. A Swieta z trzeciego wejścia, pamiętasz? Ma rodzinę. Jej mąż pije, ona pracuje jako ekspedientka w sklepie, a ich Sława i Jegor wąchają najróżniejsze świństwa. Ale Swieta była dla ciebie niemal pierwszą pięknością z magazynu mody. A Katia? Katia była cztery razy zamężna. A teraz jest sama. Bez kociaka, bez dziecka. A ma już czterdzieści siedem lat. Mamo, niedawno widziałam Alenę. To ona dostała pracę za granicą. Wróciła, bo nie mogła żyć w kłamstwie. A raczej dowiedziała się, że jej mąż ma inną rodzinę. Alena została bez domu i pracy. A ty tak bardzo ją chwaliłaś za udane małżeństwo i wróżyłaś jej bogate życie we Francji. Ale twoja córka wyszła za mąż za zwykłego robotnika, który po latach mógł otworzyć własny biznes. Ale ty tego nie widziałaś. Twoje komórki nerwowe pękły na długo, zanim zdołałyśmy zapewnić sobie wygodne życie. Tak, i nie widziałaś też swoich wnuczek. Twój układ nerwowy rozpuścił się w matrycy realnego świata. Dziękuję Ci, tato, że nie porzuciłeś mnie w trudnej chwili, ale zabrałeś do swojej nowej rodziny. Nadal nie rozumiem, jak on cię tolerował? Za co? Tolerował cię przez prawie trzynaście lat. A potem odszedł.

Nie obraź się, ale nie będę cię prosić o wybaczenie za to, że nie odwiedzałem cię przez dziesięć lat. Nie jestem wobec ciebie niczemu winien. Po prostu położę dwie róże i odejdę. I nigdy nie wrócę.

I nigdy nie wrócę.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *