— …Ale gdybyś zamknął kefir na balkonie, jak prosiłam, to by się nie kwaśniał — Swietłana zamknęła drzwi lodówki z takim hałasem, jakby w środku znajdowała się nie butelka, lecz cały jej cierpliwie zbierany przez lata psucie się.
Anton stał w korytarzu, trzymając kurtkę jedną ręką, a drugą grzebał w kieszeniach, szukając kluczy. Pachniało deszczem i mokrym psem – najwyraźniej wrócił ze spaceru z Mukhtarem. Nie mieli jednak Mukhtara. To był tylko zapach Antona.
- Svet, mówisz serio? – W końcu wyciągnął kluczyki, nie patrząc na nią. – Rozmawiamy o kefirze? Czy po prostu znów się denerwujesz?
– Nie wykipiało mi. Wykipiało, wylało się, zalało piec i zwarło instalację elektryczną – Swietłana podeszła bliżej. – Czy wiedziałeś, że Kristina była w naszym mieszkaniu?
Zamarł. Nie dlatego, że nie wiedział. Ale dlatego, że wiedział.
- No cóż… Ona po prostu chciała…
— Co? Sprawdzić, czy wszystko jest na swoim miejscu? Sprawdzić, czy wymieniliśmy jej ulubiony ręcznik na nowy? Albo znowu usiąść na kanapie w bieliźnie Antona, bo „och, zmoczyłem swoje, a Svetki są za małe”?
„Nie zaczynaj” – Anton w końcu na nią spojrzał. Jego zmęczone spojrzenie, znoszona kurtka, buty ze śladami zaschniętego błota – wszystko w nim krzyczało: „Nie obchodzi mnie to, tylko mnie nie dotykaj”.
— Nie zacząłem. Kontynuuję. Mam serię, nie monolog. Wiesz, jak skończył się dzisiejszy odcinek? Wróciłem z pracy zmęczony, boli mnie głowa, bus znowu stoi w korku, a w łazience — ta-dam! — twoja siostra. Myje włosy. Moim szamponem. Za moje pieniądze. I śpiewa. W wannie. Moją piosenkę!
- Cóż, nie możemy jej za to zabić.
— Czemu nie? Łatwiej by było. Niż po raz dziesiąty tłumaczyć jej, że wchodzenie do czyjegoś mieszkania bez zapowiedzi to, wybaczcie, nie „rodzinne”, ale „przestępcze”.
Anton usiadł zmęczony na stołku. Kiedyś siadała na nim babcia Swietłany. Teraz siedział tam jej mąż – jedyny mężczyzna, który zdołał doprowadzić Swietę do szału bardziej niż urząd skarbowy.
- Światło… Ona jest tylko tymczasowa…
— …mieszka tu? Z tobą? Na naszej szyi? W małżeństwie? A kim ja jestem? Zarządcą domu?
Spojrzał na nią z irytacją, która zawsze zdradza słabość.
- Przesadzasz. Ona teraz przeżywa trudny okres. Zerwała z Leszą, nie ma dokąd pójść.
— Wiedziałam, że powiesz coś o trudnym okresie. Ale zapominasz, że mój też nie jest taki wspaniały. Nie byłam na wakacjach od czterdziestu lat. Codziennie stoję w korkach, zarabiam, piorę, prasuję, a mimo to muszę się uśmiechać do Kristiny, kiedy bezczelnie grzebie w mojej bieliźnie w poszukiwaniu „czegoś bardziej przyzwoitego na randkę”. Ja też przechodzę przez trudny okres, Anton. Po prostu nie wchodzę do domów obcych ludzi i nie osiadam tam na stałe jak w pensjonacie dla zadbanych egoistów!
Zapadła cisza. Z kuchni dobiegał cichy bulgot czajnika. Gdyby tylko wszystko w ich życiu tak wyglądało: naciśnij przycisk – woda się gotuje, poczekaj – stygnie. Ale nie gotowała się przez wiele dni.
Anton wstał. Zdjął kurtkę i powiesił ją na wieszaku. Nie patrząc na żonę.
- Ona odejdzie. Już niedługo. Będziesz cierpliwy?
– Znoszę to już od dwóch lat, jeśli nie zauważyłaś. I to nie moja siostra. Powinnaś była z nią porozmawiać, a nie ze mną. I powinnaś była jej powiedzieć: „Kristina, proszę, odejdź, rujnujesz moje małżeństwo”.
Westchnął. Otarł czoło. Swieta spojrzała na niego jak na pacjenta, który przyszedł ze skargami na ciśnienie i zapalenie wyrostka robaczkowego. A ona już postawiła diagnozę: maminsynek w krytycznym stadium tłumienia woli.
- Swieta… Po co się kłócić? Wszystko w porządku. Ona nic takiego nie robi. Po prostu…
— On po prostu kradnie mi życie, łyżeczka po łyżeczce! A ty siedzisz i połykasz! Chcesz wiedzieć, jak to jest? Wyobraź sobie, że ktoś zabiera ci z konta sto rubli dziennie. Nie wszystko naraz, ale po trochu. Nie zauważasz, ale w pewnym momencie — bum! — pusto. I nawet nie stać cię na bilet do wolności!
„Nie bądź dramatyczny” – mruknął, ale jego oczy błądziły dookoła.
– Cudownie! – Odwróciła się do okna, odsunęła zasłonę. Na dole, pod balkonem, stały śmietniki. Idealny krajobraz dla małżeństwa: ziemia, stara sofa i zapach zgniłego śledzia.
Odwróciła się, krzyżując ramiona na piersi. Jej głos był zimny jak głos kasy w biurze nieruchomości na minutę przed zamknięciem:
- Powiedz mi, Anton. Kim ja właściwie dla ciebie jestem?
Spojrzał w górę, lekko przestraszony.
- Co to za pytanie?
– Bardzo bezpośrednio. Czy jesteś gotowy żyć z żoną, dla której każdy dzień to loteria: czy wróci do domu i zastanie twoją siostrę w łóżku w skarpetkach z kaczuszkami?
- Sveta, przesadzasz.
– Nie. Po prostu w końcu nazywam rzeczy po imieniu. Tutaj nie mamy „tymczasowego pobytu”, ale „zajęte terytorium”. A ty nie jesteś mężem, tylko neutralną Szwajcarią.
I znowu cisza. Czajnik w kuchni klikał. Ostygło.
„Dobrze” – powiedział w końcu. „Porozmawiam z nią. Dzisiaj”.
„Teraz” – wyjaśniła. „Albo zrobię to za ciebie. Ale ostrzegam, moje słownictwo jest większe niż twoja odwaga”.
Spojrzał na nią. Coś błysnęło w jego oczach – albo strach, albo irytacja, albo może nawet przelotny, niczym błysk lampy w korytarzu, szacunek.
- Dobrze. Porozmawiam.
– Świetnie – odwróciła się do drzwi. – To poczekam. A jeśli się nie uda, mam dwie możliwości. Schody w dół… albo balkon. Ty wybierasz, a ja pokieruję.
„Zamierzasz z nią rozmawiać, czy to była strata czasu, że ostrzyłam nóż do masła jak skalpel?” Swietłana stała w drzwiach, wyglądając tak, jakby szła nie do sklepu, lecz na rozprawę sądową, gdzie będzie pełniła rolę prokuratora, sędzi, a jeśli będzie miała szczęście, to także kata.
Anton odchrząknął i włożył koszulę – tę samą, którą Swieta dała mu na ostatnie urodziny. Powiedział wtedy: „Tak, wszystko w porządku”. Teraz wyglądało na to, że mu ją dał i żałował.
„Teraz wszystko załatwimy” – mruknął, jakby nie chodziło o kłótnię stulecia, a o zepsuty kran w kuchni.
Kristina leżała na kanapie w salonie, w pozie foki, w rozciągniętej koszulce z logo Nirvany, choć w ogóle nie słuchała muzyki, co najwyżej – motywacyjnych audiobooków, które zasypiała po pięciu minutach. Na nogach miała nowe skarpetki. Swietłany. Z lureksem. Z tym samym lureksem, który Swieta zachowała „na Nowy Rok albo pogrzeb – cokolwiek nastąpi wcześniej”.
„Cześć, bracie” – zaśmiała się Christina, nie odrywając wzroku od telefonu. „Myślałam… Może powinnam się przenieść do sypialni? Twoja sofa skrzypi jak stara baba na ławce”.
Anton kaszlnął. Swieta milczała. I milczała z takim dźwiękiem, jakby w jej wnętrzu odkręcano śruby ograniczające.
„Christine” – zaczął niepewnie, jak student zdający test, do którego się nie przygotował – „słuchaj… Może czas, żebyś, no wiesz, poszukała sobie mieszkania? No… tymczasowo. No… nie tutaj”.
Christina spojrzała na niego tak, jakby zaproponował jej tygodniowy wyjazd do kopalni.
— Żartujesz? Mówiłam ci — mam problemy z pieniędzmi. Liosza odszedł, alimenty trudno dostać, praca to piekło. A tu tak przytulnie… Wi-Fi śmiga! A Swietka jest taka… no cóż, domowa. Wie, jak stworzyć atmosferę.
– Atmosfera, Kristino – odezwała się w końcu Swieta – to nie grzebanie w cudzej szafie, ale pukanie przynajmniej przed wejściem. To elementarna uprzejmość. W naszej okolicy tak wychowują dzieci od piątego roku życia. Gdzie byłaś wtedy – w śpiączce?
– No, zaczynamy – bratowa przewróciła oczami. – Znów jesteś w swoim stylu. Może powinnam ci napisać książkę? „Jak być nudnym i szkodliwym, mając dopiero czterdzieści lat”?
„Zastanowię się” – Swieta skinęła głową z rezerwą. „Ale pierwszy akapit będzie o tobie. Jak możesz nie być gościem, który żyje dłużej niż COVID?”
– Zazdrościsz mi – pisnęła Christina – bo mam prawdziwe piersi i nie boję się pokazać kolan. A ty, wybacz, żyjesz jak w muzeum – zakurzona, surowa i nudna!
Anton opadł z powrotem na krzesło. Jakby w ten sposób mógł stać się niewidzialny.
Swietłana po cichu podeszła do szafy i nie patrząc, wyciągnęła nieszczęsny sweter. Ten sam zielony z haftem, który kupiła w Jarosławiu i który Kristina kiedyś założyła „na pięć minut”, a potem pachniał jej perfumami przez tydzień.
— To moje rzeczy. Moja łazienka. Moja kuchnia. Mój dom. A moja cierpliwość się skończyła.
- No, daj spokój – zaśmiała się Christina. – Podobno jesteś dorosła. Wszystko masz na swoim miejscu. Naprawdę aż tak ci przeszkadza, że zabrałem ci szminkę? Raz.
— Szminka? — Swietłana odwróciła się, unosząc brwi ze zdziwienia. — Jesteś pewna, że jesteś sama? Wczoraj znalazłam w kosmetyczce nakrętkę od pasty do zębów, leżącą obok twoich rzęs. Myślisz, że jestem dentystką? A może masz jakiś dziwny fetysz higieniczny?
Christina wstała z sofy. Wyraźnie dojrzała. Na sekundę jej ostentacyjna pewność siebie zniknęła.
- Słuchaj, Svet, może po prostu masz za mało seksu?
– Może. I brakuje ci szacunku do życia innych. Ale tego, niestety, nie da się wyleczyć… ani kremami, ani żelem z nabłyszczaczem. Anton – zwróciła się do męża – chciałeś coś powiedzieć siostrze. No dalej. Czekam. A może mam ci wszystko załatwić?
Anton wstał. Jego palce drżały. W tym momencie wyglądał jak człowiek, którego wyciągnięto z metra i natychmiast zabrano do oprowadzania po Ermitażu.
- Christine, serio. Poszukajmy mieszkania. Pomogę z pieniędzmi. Tylko… przesadzasz. To nie hotel. I Sveta… ma rację. Mieszkamy razem. Jesteśmy rodziną.
– Ja też jestem twoją rodziną! – krzyknęła Christina. – To ja siedziałam z tobą, kiedy cię operowali! To ja cię chroniłam przed ojcem, kiedy krzyczał, że jesteś do niczego niezdolna! A ona… Kim ona jest? To jakaś obca osoba, która się tu włamała i myśli, że teraz wszystko tu jest pod jej władzą!
„Dosyć tego” – powiedziała Swieta. Jej głos był cichy, jak dźwięk czajnika gotującego się na ostatnich nerwach. „Albo ona odejdzie. Albo ja. Natychmiast”.
„To szantaż” – syknęła Christina. „Nie dzieli się mężczyzną między kobiety”.
– To nie mężczyzna wśród kobiet. To żona w piekle. A ty albo jesteś jego siostrą, albo lokatorką z biletem – Swietłana wskazała na drzwi. – I wiesz co, Krystyno? Nie jestem złoczyńcą. Jestem po prostu kobietą, której pewnego dnia puściły nerwy. Jak wszystkim. I która nie będzie już dłużej milczeć.
Pauza. Długa. Wszyscy troje milczeli. Nawet czajnik. Nawet zegar, jakby czas na sekundę zdecydował: „Do diabła z tym”.
- Dobrze, – powiedziała Christina. – Wyjdę. Ale pożałujesz. Anton wróci do mnie na kolanach. Z kwiatami. Kiedy go pożresz doszczętnie, jak wszystkie poprzednie.
Chwyciła torbę – wielką jak walizka przed wygnaniem – i skierowała się do drzwi.
Anton się nie poruszył.
Drzwi zatrzasnęły się.
Swietłana usiadła. Po prostu usiadła na podłodze. Bo nie mogła już tego robić.
„Nie jesteś szczęśliwy?” zapytała, nie patrząc na męża.
„Nie wiem” – opuścił głowę, zagubiony. „Teraz czuję się jak… między dwoma klifami”.
„To nie przeciągaj tego” – powiedziała, wstając. „Albo skocz. Albo przejdź przez most. Ale bez bagażu”.
Swietłana obudziła się na kuchennej sofie. Nierówno, niezręcznie, z bólem karku i poczuciem, że jej ciało nie jest już jej własnością, a czymś obcym – jakby wynajęła je na noc i teraz musiała je oddać z wgnieceniami. W głowie jej szumiało. Nie od wina – nie było go wcale. Od ciszy.
Anton spędził noc w sypialni. Sam. I ona była sama. W dwupokojowym mieszkaniu znajdowały się dwie planety, których orbity już się nie przecinały. Grawitacja ustała.
Na kuchence stał rondel. Ostudzony rosół z kurczaka. Wczorajszy. Bez soli. Symbol próby ocalenia choć czegoś. Ale komu to teraz potrzebne?
Poszła do łazienki, czysto mechanicznie, jak zombie na autopilocie. Umyła się. Spojrzała w lustro. Kobieta patrzyła na nią… no tak, czterdziestokilkulatek. Bez złudzeń, bez romantyzmu, ale z czymś nowym – z pustką. I spokojem.
Anton wszedł do kuchni godzinę później. Milczał. Nie pytała. A on nie zaczął.
„Rozmawiałem z nią” – powiedział w końcu, nalewając sobie herbatę. „Poszła odwiedzić przyjaciółkę. Mam nadzieję, że na dobre”.
Sveta tylko skinęła głową. Bez emocji.
„No cóż, dziękuję” – powiedziała sucho. „Po półtora roku wspólnego życia w końcu wybrałeś męską opcję”.
- Nie ma potrzeby, Svet. Ja…
— Co? Próbowałeś? — Uniosła brwi. — Nie próbowałeś. Czekałeś. Jak w szachach, aż przeciwnik popełni błąd. Tylko że ja nie jestem figurą. Jestem człowiekiem. I to boli. Bo nie obchodzą mnie jej skarpetki, ale obchodzi mnie to, że milczałeś przez cały ten czas.
Anton spuścił głowę.
— Po prostu nie wiem, jak inaczej to zrobić.
– I nie wiem, jak – żyć z kimś, kto nie może być przy tobie, kiedy go potrzebujesz. Rozumiesz? Nie chodzi o twoją Christinę. Chodzi o nas. Czekałem, aż w końcu staniesz obok mnie. A ty ciągle stawałeś pomiędzy nami.
Wtedy zadzwonił dzwonek do drzwi.
Swieta zadrżała. Ze zdziwienia. Z poczucia, że teraz wszystko zacznie się od nowa.
Anton poszedł otworzyć drzwi.
„Jeśli to ona, wybieraj natychmiast” – powiedziała cicho Swieta. „Nie będę już grać w tę loterię”.
Ale to nie była Christina.
Na progu stała starsza kobieta, z starannie splecionymi włosami, w szarym płaszczu i z zatroskanym wyrazem twarzy. W rękach trzymała parasol i kraciastą torbę. Jedną z tych sprzedawanych na targowiskach – dla emerytów. Twarz miała bladą, worki pod oczami, ale wzrok przenikliwy.
„Antosha?” zapytała. Jej głos drżał. „To ja. Twoja matka”.
Swietłana zamarła.
Anton – jakby został porażony prądem.
- Mamo?.. Ty…
— Przyjechałem. Z Archangielska. Długo się szykowałem. Chciałem przyjechać wcześniej. Ale… Słyszałem, że miałeś problemy.
Sveta powoli usiadła z powrotem przy stole.
Anton wpuścił mamę. Włączył czajnik jak automat. Nalał jej wody i wyjął ciasteczka. Nie pytał, jak się tu znalazła ani po co przyszła. Po prostu patrzył na nią z tym samym strachem, z jakim dziecko patrzy na rodzica, gdy w pokoju stoi stłuczony wazon.
„Ja…” – zaczęła kobieta – „…wiem, że nie chciałeś ze mną rozmawiać. Za to, że zostawiłeś Christinę u siebie. Za to, że cię przy mnie nie było. Ale teraz jesteś dorosły. I teraz jesteś odpowiedzialny za swoje wybory. Przyszłam powiedzieć… powiedzieć coś, zanim będzie za późno.
Swietłana patrzyła na nią w milczeniu. Kobieta wyciągnęła z kieszeni zdjęcie. Stare. Pożółkłe.
- To ty i Christina. Maluchy. Pamiętasz, jak bała się ciemności? I postawiłeś lampkę nocną przy jej łóżku.
- Mamo, nie. – Anton odwrócił się.
„Musisz” – powiedziała stanowczo. „Bo nosiłeś ją w ramionach przez całe życie. Tak jak wtedy. Tylko wtedy byłeś dzieckiem. A teraz… teraz jesteś mężczyzną. I musisz wiedzieć, kiedy powiedzieć dość”.
Swietłana powoli wstała i podeszła bliżej.
„Wybacz mi” – powiedziała do matki Antona – „ale twój syn… nigdy nie stał się mężczyzną. Bo w jego świecie kobiety dzielą się na te, które są zbawione, i te, które muszą zbawić. A ja nie jestem zbawicielką. Jestem zmęczona.
Anton podskoczył.
- Czego ode mnie chcesz? Mam się rozwalić, prawda? Proszę wszystkich, naprawcie wszystko, bądźcie dobrymi synami, mężami, braćmi?! Nie jestem robotem!
— Chcę, żebyś wybrał. Choć raz. Nie ze strachu. Ale z miłości. A przynajmniej z szacunku. Bo nie chcę już być w tej triadzie.
Matka wstała. Jej oczy były wilgotne.
- Swieta, wybacz mu. On jest dobry. Tylko… wychował się tam, gdzie wszystkich uczono, żeby znosili, a nie gadali. Rozumiesz?
Swietłana westchnęła.
– Też tam dorastałem. Ale nauczyłem się mówić. I nie tolerować deptania.
Anton powoli do niej podszedł. Spojrzał na nią jak tonący na koło ratunkowe.
„Kocham cię” – powiedział nagle. „Ale pewnie nie tak, jak powinienem. Nie tak, jak powinno być”.
„Dziękuję za zrozumienie” – powiedziała Swieta. „Ale jest już za późno”.
Dzień minął jak we mgle. Matka Antona odjechała taksówką. Został na ławce przy wejściu. Jak po katastrofie statku.
Sveta wyszła z walizką. Małą. Niezbyt wylewną. Po prostu swoją.
„Dokąd idziesz?” zapytał. Cicho. Niestosownie cicho.
— Do hotelu. A potem — zobaczymy. Potrzebuję ciszy. Przestrzeni. I zrozumienia, że nie zostanę postawiona w kącie, jeśli moja siostra będzie potrzebowała sofy.
Wstał. Chciał ją przytulić. Ale nie odważył się.
Ona odeszła.
Minęły dwa tygodnie. Wynajęła kawalerkę. Starała się nie płakać. Nie zawsze jej się to udawało. Ale każdego ranka budziła się z myślą: „To moje powietrze. Moje ściany. Moja samotność. I moja wolność”.
Anton dzwonił. Pisał. Raz nawet wysłał zdjęcie – swojego pokoju. Pustego. Z dopiskiem: „Bez Christiny. Całkowicie”.
Swieta nie odpowiedziała. Jeszcze nie mogła.
Ale pewnego ranka otworzyła okno. Wzięła głęboki oddech. I po raz pierwszy od dawna się uśmiechnęła.
Finał.
Bohaterowie przeżyli ból, wybory i odrzucenie złudzeń. Swietłana odnalazła granice, swoją wartość i wolność. Anton przegrał, aby nauczyć się rozumieć.
A Christina…
No cóż.
Niektórzy ludzie muszą zdobywać wiedzę przez dziwne drzwi.