„I nie zapomnij zabrać mamy jutro na daczę. Pamiętaj, co obiecałaś” – Siergiej powiedział to nonszalancko, jakby przypominał jej o czymś zupełnie zwyczajnym, nawet nie odrywając wzroku od ekranu telefonu.
Swieta, która w tej chwili składała pranie, zamarła. Jej jedyny wolny dzień, jej cenna środa, o której marzyła przez cały tydzień, właśnie rozpłynęła się w powietrzu.
„Przepraszam, co?” Powoli odwróciła się do męża. „Kiedy to obiecałam?”
– No, kiedy? W niedzielę, kiedy mama przyszła do nas. Zapytała, czy masz wolny dzień w środę, – Siergiej w końcu oderwał się od telefonu i spojrzał na żonę ze zdziwieniem. – Powiedziałaś, że tak.
– Odpowiedziałam twierdząco na pytanie, czy w środę mam wolne! – Głos Swiety zaczął się podnosić. – To nie znaczy, że zgodziłam się spędzić jedyny wolny dzień na wycieczkach z twoją mamą!
– No cóż, tak to zrozumiała…
– A ty, oczywiście, nie zadałeś sobie trudu, żeby to wyjaśnić – Swieta rzuciła na pół złożoną koszulkę na kanapę. – Siergiej, mam sześć dni pracy w tygodniu. Sześć! I jeden dzień wolny. Jeden! I muszę odwozić twoją matkę na daczę i z powrotem w dzień wolny, a do tego jeszcze harować tam jak wół?
Siergiej westchnął i odłożył telefon.
– Svet, co za tragedia! Mama już wszystko zaplanowała, kupiła sadzonki. Jest starszą osobą, potrzebuje pomocy.
– Ale ja potrzebuję odpoczynku! – Swieta rozłożyła ręce. – Czemu nigdy nie bierzesz wolnego dnia, żeby ją osobiście zawieźć? Czemu ja zawsze muszę to robić?
– Wiesz, że mam teraz mnóstwo pracy…
– Ja też! – przerwała mu Swieta. – A co mnie to w ogóle obchodzi? Jak chcesz, to weź kluczyki do samochodu i sam odwieź mamę!
W pokoju zapadła napięta cisza. Siergiej spojrzał na żonę z urazą, a ona poczuła narastającą w niej irytację. Ta rozmowa powtarzała się już nie raz i za każdym razem kończyła się tak samo – poddała się.
„Ona jest już starą kobietą, Swieto” – powiedział w końcu Siergiej cichym, pełnym wyrzutu głosem. „Jak możesz nie rozumieć?”
– Czy ktoś mnie rozumie? – Swieta poczuła, że oczy zaczynają ją szczypać. – Twoja matka nigdy mi nie podziękowała za te wszystkie podróże. Krytykuje tylko to, jak jeżdżę, jak się ubieram, jak pomagam na daczy. Jestem zmęczona, rozumiesz? Zmęczona!
Siergiej wstał z sofy, podszedł do żony i spróbował objąć ją za ramiona, ale ona się odsunęła.
„Dobrze” – powiedział po chwili milczenia. „Zadzwonię do mamy i powiem jej, że jutro nie dasz rady”.
– A pojutrze? A za tydzień? – Swieta pokręciła głową. – To będzie się powtarzać. Waleria Wiktorowna uważa, że jeśli mam wolne w środę, to muszę być jej osobistym kierowcą.
„Co sugerujesz?” W głosie Siergieja słychać było irytację.
„Sugeruję, żebyś sam znalazł rozwiązanie tego problemu” – odpowiedziała stanowczo Swieta. „To twoja matka, nie moja”.
Z tymi słowami opuściła pokój, zostawiając męża stojącego pośrodku salonu z wyrazem zdezorientowania na twarzy.
***
Środowy poranek rozpoczął się dla Svety przyjemnym uświadomieniem sobie, że dziś nie musi się spieszyć do pracy. Wyciągnęła się w łóżku, uśmiechnęła i wyobraziła sobie, jak spędzi dzień – najpierw długie, relaksujące śniadanie, potem wizyta w salonie kosmetycznym, a potem spotkanie z przyjaciółką Anną w ich ulubionej kawiarni.
Siergiej już wyszedł do pracy – ubrał się wcześniej niż zwykle i wyszedł bez pożegnania. Poprzedni wieczór spędzili w napiętej ciszy, a Swieta była nawet zadowolona, że nie musieli kontynuować nieprzyjemnej rozmowy rano.
Właśnie kończyła kawę, gdy zadzwonił dzwonek do drzwi. Waleria Wiktorowna stała w progu z dużą torbą i zdecydowanym wyrazem twarzy.
„Dzień dobry, Swietłano” – powiedziała teściowa tonem, który wcale nie był miły. „Jesteś gotowa? Już wszystko spakowałam”.
Sveta zamarła w drzwiach, nie wierząc własnym oczom.
– Walerio Wiktorowno, czy Siergiej nie dzwonił do ciebie wczoraj?
„Zadzwonił” – skinęła głową teściowa, wchodząc do mieszkania. „Powiedział coś niezrozumiałego, że jesteś bardzo zmęczona. Ale uznałam, że to tylko wymówki. Dziś jest piękny dzień, czas zająć się sadzonkami. Kupiłam nowe odmiany pomidorów, wyobrażasz sobie?”
Sveta powoli wypuściła powietrze, próbując powstrzymać narastającą irytację.
– Walerio Wiktorowna, naprawdę nie mogę dziś iść na daczę. Mam inne plany.
– Jakie inne plany? – teściowa zmrużyła oczy. – Co może być ważniejszego niż pomoc rodzinie?
„Mam wizytę w salonie i spotkanie z przyjaciółką” – Swieta starała się mówić spokojnie, chociaż w jej wnętrzu aż kipiało.
– Salon? – Waleria Wiktorowna spojrzała na nią krytycznie. – No cóż, twoje włosy naprawdę potrzebują uporządkowania. Ale to może się zdarzyć kiedy indziej. A pomidory nie mogą czekać.
Sveta poczuła, że jej cierpliwość zaczyna się kończyć.
– Słuchaj, bardzo mi przykro, ale nie idę dziś na daczę. I nie chodzi tylko o salon. Chcę po prostu spędzić wolny dzień tak, jak chcę.
Waleria Wiktorowna zacisnęła usta i spojrzała na Swietę z wyrazem twarzy, który widywała już wiele razy – mieszaniną urazy i potępienia.
„A więc tak to wygląda” – powiedziała powoli teściowa. „Jesteś żoną mojego syna od sześciu lat i wciąż nie nauczyłaś się szanować wartości rodzinnych. Za moich czasów, synowe…”
„Waleria Wiktorowna” – przerwała jej Swieta, czując, że zaraz straci panowanie nad sobą – „nie mówmy o tym, co się działo za twoich czasów. Teraz jest inny czas i mam prawo zarządzać swoim wolnym dniem”.
– Jasne, jasne – teściowa machnęła ręką z miną męczennicy. – Rozumiem wszystko. Siergiej powiedział, że sam mnie zawiezie w piątek. Ale sadzonki musiałam posadzić dzisiaj. Do piątku będą gotowe.
Sveta na sekundę zamknęła oczy, próbując zebrać myśli.
„Dobrze” – powiedziała w końcu. „Zróbmy to tak. Zabiorę cię na daczę, pomogę ci posadzić sadzonki, a potem wrócę do miasta. Ale to ostatni raz, kiedy zmieniam plany bez wcześniejszego uzgodnienia. Zgoda?”
Waleria Wiktorowna promieniała, jakby właśnie na to czekała.
– Oczywiście, kochanie. Wiedziałem, że nie zostawisz staruszki w tarapatach.
Swieta jęknęła w duchu, uświadamiając sobie, że znów wpadła w pułapkę teściowej. Musiała też odwołać wizytę w salonie i przełożyć spotkanie z Anną.
***
Podróż do daczy przebiegała w pełnej napięcia ciszy. Waleria Wiktorowna od czasu do czasu komentowała styl jazdy Swiety, wskazując, gdzie powinna była skręcić wcześniej, gdzie powinna jechać wolniej i gdzie mogłaby wyprzedzić „tę ciężarówkę, która ledwo jechała”.
„Siergiej nigdy nie jeździ tak niepewnie” – zauważyła teściowa, gdy Swieta zwolniła na żółtym świetle.
„Siergiej kiedyś dostał mandat za przejechanie na czerwonym świetle” – odparła Swieta, czując, jak jej dłonie zaciskają się mocniej na kierownicy.
„To był jedyny raz, a to dlatego, że rzucił się do mnie, gdy podskoczyło mi ciśnienie” – nie poddawała się Waleria Wiktorowna.
Swieta postanowiła milczeć. Nie było sensu kłócić się z teściową – miała odpowiedź na każdą uwagę, która stawiała jej syna w korzystnym świetle, a synową w przeciwnym.
Kiedy w końcu dotarli do letniego domku, Waleria Wiktorowna ożywiła się.
– Patrz, jakie piękne! – Wskazała na zadbane grządki i rabatki. – W tym roku chcę powiększyć ogród. Siergiej obiecał pomóc w szklarni.
Swieta westchnęła, zdając sobie sprawę, że „pomoc w szklarni” oznacza, że jej mąż spędzi cały weekend na daczy, a to oznaczało, że znów zostanie sama.
Przez następne kilka godzin Swieta posłusznie kopała, sadziła i podlewała, stosując się do wskazówek teściowej, która, mimo narzekań na bolące kolana, zręcznie radziła sobie z tym procesem, praktycznie nie używając łopaty ani grabi.
– Nie, nie, nie tak głęboko! Te pomidory lubią być sadzone płytko. Boże, Swietłano, ty nic nie wiesz o ogrodnictwie!
Swieta otarła pot z czoła grzbietem dłoni i wyprostowała się, czując ból w plecach. Jej nowe dżinsy były poplamione ziemią, paznokcie połamane, a nastrój spadł poniżej zera.
– Walerio Wiktorowna, mówiłam ci, że nigdy nie zajmowałam się ogrodnictwem. Moi rodzice mieszkali w mieszkaniu.
„Czas najwyższy, żebyś się nauczyła” – prychnęła teściowa. „Jestem mężatką od sześciu lat, a wciąż nie potrafię robić takich prostych rzeczy…”
Nagle ich kłótnię przerwał odgłos nadjeżdżającego samochodu. Swieta odwróciła się zaskoczona – stary Żyguli zbliżał się ścieżką do ich działki.
– Idzie Nina! – ucieszyła się Waleria Wiktorowna. – Mówiłam ci, że wpadnie.
Z samochodu wysiadła starsza kobieta w jaskrawokolorowej chuście na głowie i mężczyzna w wieku około czterdziestu lat, w znoszonej kurtce dżinsowej.
– Waleczka, witaj! – Nina Pawłowna energicznie machnęła ręką. – Witia i ja postanowiliśmy cię odwiedzić. On po prostu planował pojechać w te strony, wpadnijmy, pomyślałam, i zobaczmy, jak ci się tu zadomowiło.
Swieta spiął się. Słyszała o Ninie Pawłownej, serdecznej przyjaciółce teściowej, z którą lubiła rozmawiać o „współczesnej młodzieży” i „dzisiejszych synowych”. Nigdy jednak nie widziała swojego siostrzeńca, Wiktora, choć z opowieści Siergieja wiedziała, że nie był on osobą godną zaufania – nigdy nigdzie długo nie pracował, imał się dorywczych prac i miał problemy z prawem.
„A to jest moja synowa, Swietłana” – przedstawiła ją Waleria Wiktorowna tonem, jakby przepraszała za swoją obecność.
„Słyszałam, słyszałam” – Nina Pawłowna spojrzała na Swietę badawczo. „Waleczka dużo mi powiedziała”.
Swieta nawet nie chciała myśleć, co dokładnie teściowa powiedziała o niej swojej przyjaciółce.
„Miło mi cię poznać” – wymusiła uśmiech.
„A to mój siostrzeniec, Wiktor” – Nina Pawłowna popchnęła mężczyznę do przodu, który stał, przestępując z nogi na nogę. „Obecnie nie ma stałej pracy, ale ręce ma jak z waty. Prawda, Witia?”
Victor parsknął śmiechem i skinął głową.
– No to napijemy się herbaty? – zaproponowała Waleria Wiktorowna. – Wzięłam tylko termos.
Podczas gdy kobiety zajmowali miejsca przy starym stole w daczy, Swieta zauważyła, jak Wiktor uważnie bada teren, zatrzymując wzrok na szopie, w której przechowywane były narzędzia ogrodnicze.
„Długo tu jesteś?” – zapytał, zwracając się do Walerii Wiktorownej. „To ładna działka, dobrze utrzymana”.
– Już dwadzieścia lat – odpowiedziała dumnie teściowa. – Mój zmarły mąż wszystko tu zbudował własnymi rękami. I tę stodołę, i altanę.
Wiktor ponownie skinął głową, a coś w jego spojrzeniu sprawiło, że Swieta zaczęła się niepokoić.
***
Kiedy Swieta wróciła do domu, było już późno. Po wyjściu Niny Pawłowny i jej siostrzeńca, musiała jeszcze przez kilka godzin dokończyć pracę w ogrodzie. Waleria Wiktorowna stanowczo odmówiła powrotu do miasta, oświadczając, że zostanie na daczy do piątku, kiedy Siergiej po nią przyjedzie.
– Co masz na myśli, mówiąc, że zostaniesz? – Swieta była zaskoczona. – Tam nie ma normalnej wody ani ogrzewania.
„Nie martw się, kochanie” – teściowa machnęła ręką. „Spędziłam całe życie na daczy. Potrafię rozpalić w piecu i wziąć wodę ze studni. Nie jestem mała”.
Nie było sensu się kłócić. Swieta ostrzegła, że zostawi telefon włączony, więc odeszła, czując nieokreślone poczucie niepokoju.
Siergiej czekał na nią w domu i sądząc po zapachu dochodzącym z kuchni, przygotował kolację.
„Jak poszło?” zapytał, kiedy Swieta weszła do mieszkania.
„Twoja matka została na daczy” – odpowiedziała zmęczonym głosem, siadając na krześle. „Powiedziała, że będzie na ciebie czekać w piątek”.
Siergiej uniósł brwi ze zdziwienia.
– Sam? W kwietniu? W nocy jest tam jeszcze zimno.
„Próbowałam ją od tego odwieść” – Swieta wzruszyła ramionami. „To nic nie da. Jest uparta jak…”
Nie dokończyła zdania, ale Siergiej pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Wiem. Za kogo mnie masz? – Próbował żartować, ale widząc, że Swieta nie reaguje, spoważniał. – Słuchaj, przepraszam za wczoraj. Nie powinienem był ci tego faktu uświadamiać.
Swieta spojrzała na męża, czując, jak zmęczenie i irytacja stopniowo ustępują.
– Nie o to chodzi, Siergieju. Chodzi o to, że to się dzieje non stop. Twoja matka uważa, że mój dzień wolny to jej prawowity czas. A ty ją w tym wspierasz.
„Nie popieram…” zaczął Siergiej, ale Swieta mu przerwała.
– Masz. Za każdym razem, gdy nie mówisz jej „nie”. Za każdym razem, gdy przerzucasz na mnie ciężar rozwiązywania problemów.
Siergiej spuścił głowę.
– Tak, masz rację. Po prostu… tak trudno się z nią kłócić.
– Czyli ze mną jest łatwiej? – Swieta poczuła, że znów wzbiera w niej uraza.
– Nie, oczywiście, że nie! – Siergiej podszedł i przykucnął przed nią, biorąc jej dłonie w swoje. – Po prostu… Nie wiem, jak sprawić, żeby wszyscy czuli się dobrze.
„Może nie powinniśmy starać się czynić dobra dla wszystkich?” – zapytała cicho Swieta. „Może czasami trzeba wybierać?”
Siergiej patrzył na nią przez dłuższą chwilę.
„Masz rację” – powiedział w końcu. „Zbyt długo unikałem konfliktów i przez to pogorszyłem sytuację wszystkich. Ale obiecuję, że się poprawię”.
Swieta chciała coś odpowiedzieć, ale w tym momencie zadzwonił telefon Siergieja. Na ekranie pojawiło się nazwisko Walerii Wiktorownej.
– Mamo? – Siergiej nacisnął przycisk głośnomówiący. – Wszystko w porządku?
– Sieriożenko, – głos Walerii Wiktorownej brzmiał niezwykle niespokojnie. – Rzecz w tym, że… Wydaje mi się, że ktoś chodzi po daczy. Słyszę kroki.
Swieta i Siergiej wymienili spojrzenia. Oboje myśleli o tym samym – o Wiktorze, siostrzeńcu Niny Pawłownej, który tak uważnie badał teren.
„Mamo, jesteś pewna?” zapytał Siergiej. „Może to tylko gałęzie pukają?”
„Nie zwariowałam, synu” – obraziła się Waleria Wiktorowna. „Zdecydowanie słyszę czyjeś kroki. I widziałam światło latarki”.
Siergiej spojrzał na zegarek – była już prawie dziesiąta wieczorem.
„Dobrze, mamo” – powiedział stanowczo. „Zamknij drzwi i okna. Zaraz będziemy”.
Wyłączył telefon i spojrzał na Swietę.
– Pójdziesz ze mną?
Sveta skinęła głową bez wahania.
– Jasne. Ale dzwońmy na policję, niech też przyjadą, na wszelki wypadek.
***
Droga do daczy w ciemnościach wydawała się nie mieć końca. Siergiej prowadził w milczeniu, mocno ściskając kierownicę, a Swieta co jakiś czas dzwoniła do Walerii Wiktorownej, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Policja obiecała wysłać patrol, ale ostrzegła, że może to potrwać.
„Ciągle myślę o tym Wiktorze” – Swieta przerwała ciszę. „Było coś… nieprzyjemnego w sposobie, w jaki rozglądał się po okolicy”.
– Wiktor? – Siergiej spojrzał na nią szybko. – Jaki Wiktor?
Swieta opowiedziała o wizycie Niny Pawłowny i jej siostrzeńca. W miarę jak opowiadała tę historię, twarz Siergieja stawała się coraz bardziej ponura.
„Mama mi nie mówiła, że to…” nie dokończył zdania, ale Swieta zrozumiała go bez słów.
– Znasz go?
– Słyszałem – Siergiej mocniej ścisnął kierownicę. – Wiktor już dwa razy siedział w więzieniu za kradzież. Ciocia Nina za każdym razem go broni, mówi, że się poprawił, ale… Nie wierzę w takie cudowne przemiany.
Podjechali do letniska i zgasili światła, postanawiając podejść do domu niezauważeni. W ciemności widać było, że w domu Walerii Wiktorownej pali się światło.
– Mamo? – Siergiej zawołał ją szeptem. – Przyjechaliśmy, stoimy przy bramie. Wszystko w porządku?
– Tak, synu – odpowiedziała szeptem Waleria Wiktorowna. – Tylko to jest bardzo straszne. Ten człowiek wciąż tu jest, słyszę, jak kręci się po stodole.
Siergiej i Swieta ostrożnie wysiedli z samochodu i podeszli do bramy. W tym momencie rzeczywiście z szopy dobiegł szelest, a potem odgłos spadającego narzędzia.
„Hej, kto tam?” krzyknął głośno Siergiej, kierując snop światła latarki w tamtą stronę.
W odpowiedzi rozległ się przerażony krzyk, a zza stodoły wyskoczyła postać i rzuciła się w stronę ogrodzenia. Siergiej pobiegł za nią, ale mężczyzna zręcznie przeskoczył ogrodzenie i zniknął w ciemności.
„To zdecydowanie Wiktor” – wydyszał Siergiej, wracając do Swiety. „Rozpoznałem jego kurtkę”.
W tym momencie drzwi domu się otworzyły i na progu stanęła Waleria Wiktorowna w płaszczu zarzuconym na ramiona.
– Sieriożenko! Swieta! – Rzuciła się do nich, niespodziewanie mocno je ściskając. – Jak dobrze, że przyszłaś. Tak się bałam!
Swieta była zaskoczona, czując, jak jej teściowa drży. Po raz pierwszy w ich wieloletniej znajomości zobaczyła Walerię Wiktorownę tak bezbronną, tak… zwyczajną starszą kobietę, przestraszoną i potrzebującą ochrony.
„Wszystko w porządku, mamo” – Siergiej objął matkę za ramiona. „Chodźmy do środka, zimno”.
W środku było ciepło – Waleria Wiktorowna zdążyła rozpalić w piecu. Usiedli przy stole, a teściowa, wciąż drżącymi rękami, nalała wszystkim herbaty.
„Powiedz mi, co się stało?” – zapytał Siergiej.
„Miałam właśnie iść spać” – zaczęła Waleria Wiktorowna – „gdy nagle usłyszałam jakiś hałas dochodzący ze stodoły. Początkowo myślałam, że mi się przywidziało, ale potem zobaczyłam światło latarki. Ktoś ewidentnie próbował otworzyć zamek.
„To był Wiktor, siostrzeniec Niny Pawłownej” – powiedziała Swieta. „Siergiej go rozpoznał”.
Waleria Wiktorowna pokręciła głową, nie kryjąc rozczarowania.
– Ale Ninoczka tak go chwaliła. Mówiła, że mu się poprawiło, że szuka pracy…
„Znalazł pracę, jak widać” – Siergiej uśmiechnął się ponuro. „Żeby wspinać się po cudzych stodołach”.
W tym momencie ktoś zapukał do okna – przyjechał patrol policji. Następną godzinę spędziliśmy na wyjaśnianiu sprawy i składaniu zeznań. Policja obiecała odnaleźć Victora i postawić go przed sądem.
„No to teraz możemy wracać do domu” – powiedział Siergiej, gdy radiowóz odjechał. „Mamo, przygotuj się, chodź z nami”.
– A co z moimi pomidorami? – nagle zaniepokoiła się Waleria Wiktorowna. – Trzeba je podlać.
Swieta nie mogła powstrzymać śmiechu – jej teściowa, która cudem uniknęła napadu, najbardziej martwiła się o sadzonki.
„Waleria Wiktorowna, pomidory mogą poczekać do piątku” – powiedziała cicho. „Ale twoje bezpieczeństwo jest ważniejsze”.
Ku jej zaskoczeniu, teściowa nie protestowała.
„Prawdopodobnie masz rację, Swieto” – westchnęła. „W moim wieku samotne spędzenie nocy jest już przerażające, zwłaszcza po tym wszystkim”.
Szybko zebrali potrzebne rzeczy i poszli do samochodu. Już w drodze Waleria Wiktorowna nagle powiedziała:
– Dziękuję. Obojgu. Nie wiem, co bym zrobił, gdybyście nie przyszli.
Swieta złapała wzrok swojej teściowej w lusterku wstecznym – było w nim coś nowego, jakieś ciepło, którego wcześniej tam nie było.
***
Kolejne dwa dni minęły niezwykle spokojnie. Waleria Wiktorowna pozostała z nimi, zajmując pokój gościnny. Ku zaskoczeniu Swiety, teściowa nie tylko jej nie krytykowała, ale wręcz pomagała jej w obowiązkach domowych, nie próbując przejąć inicjatywy i robiąc wszystko po swojemu, jak zwykle.
W czwartek wieczorem, kiedy Siergiej został dłużej w pracy, zostali sami. Swieta przygotowywała obiad, a Waleria Wiktorowna siedziała przy kuchennym stole, sortując nasiona do przyszłych nasadzeń.
– Swieta, już dawno chciałam o to zapytać – powiedziała nagle teściowa. – Naprawdę tak ci przykro, że jedziesz ze mną na daczę?
Swieta zamarła przy piecu, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Kłamać? Ale to niczego by nie zmieniło. Mówić prawdę? Ale czy to nie obrazi Walerii Wiktorowną?
„Nie chodzi o ciebie, Walerio Wiktorowno” – zaczęła w końcu ostrożnie. „Po prostu mam bardzo mało wolnego czasu. Jeden dzień wolny w tygodniu to niewiele”.
„Rozumiem” – skinęła głową teściowa, a Swieta była zaskoczona szczerym zrozumieniem w jej głosie. „W twoim wieku też pracowałam sześć dni w tygodniu. I ceniłam każdą minutę odpoczynku”.
Sveta w milczeniu kontynuowała mieszanie sosu, nie mając pojęcia, do czego zmierza ta rozmowa.
„Wiesz, nie zawsze byłam taka… wymagająca” – kontynuowała Waleria Wiktorowna po chwili. „Po odejściu Witalija, ojca Siergieja, musiałam wziąć wszystko na siebie. Praca, wychowywanie syna, prowadzenie domu… Przyzwyczaiłam się do kontrolowania wszystkiego, do posiadania własnego zdania na każdy temat. Nie mogło być inaczej.
Swieta zwróciła się do teściowej, zaskoczona jej nagłą szczerością.
– Siergiej nigdy nie opowiadał szczegółowo o swoim dzieciństwie.
„Niewiele pamięta, miał cztery lata, kiedy ojciec nas opuścił” – westchnęła Waleria Wiktorowna. „Starałam się, żeby nie czuł się pokrzywdzony. Może za bardzo się starałam…”
Zatrzymała się i wygładziła paczkę nasion na stole.
– Widzisz, Swieta, ta dacza… to dla mnie nie tylko działka. To wspomnienie czasów, kiedy byliśmy szczęśliwi we troje. Witalij sam zbudował dom, sam pościelił łóżka… A kiedy odszedł, kurczowo trzymałam się tej daczy, jakby to była ostatnia rzecz, jaka po nim została.
Swieta wyłączyła piec i usiadła naprzeciwko teściowej.
„Nie wiedziałam” – powiedziała cicho.
– Skąd wiesz? – Waleria Wiktorowna uśmiechnęła się słabo. – Nigdy ci nie mówiłam. Zawsze bałam się, że wyjdę na słabą, bezbronną. Łatwiej było grać rolę surowej teściowej niż przyznać, że… – zawahała się – jestem samotna. Że boję się, że mój syn się ode mnie odsunie, zakładając własną rodzinę. Że zostanę sama.
Swieta milczała, nie wiedząc, co powiedzieć. Przez te wszystkie lata postrzegała Walerię Wiktorownę jako nieznośną, apodyktyczną kobietę, która nie robiła nic poza krytykowaniem i rozkazywaniem. Ale w rzeczywistości…
„Kiedy ten mężczyzna, Wiktor, chodził po domu” – kontynuowała teściowa – „po raz pierwszy od dawna poczułam prawdziwy strach. I zdałam sobie sprawę, jaka byłam głupia przez te wszystkie lata. Odepchnęłam cię swoim narzekaniem, przez co Siergiej był rozdarty między nami…”
„Waleria Wiktorowna” – zaczęła Swieta, ale jej teściowa pokręciła głową.
— Pozwól mi dokończyć, proszę. Chcę cię przeprosić. Za te wszystkie lata, za wszystkie moje komentarze i żądania. Za to, że nie szanowałem twojego czasu i twoich życzeń. Po prostu… nie wiedziałem, jak inaczej mógłbym być częścią twojego życia.
Podniosła wzrok na Swietę i ze zdziwieniem zobaczyła w jej oczach łzy.
– Jesteś dobrą żoną dla mojego syna, Swieto. I jestem ci za to wdzięczny.
Swieta poczuła gulę w gardle. Wstała, obeszła stół dookoła i niezręcznie objęła teściową za ramiona.
„Zawsze będziesz częścią naszego życia” – powiedziała cicho. „Musimy się tylko nauczyć szanować swoje granice”.
***
W piątek wieczorem Siergiej wrócił z pracy wcześniej niż zwykle, obładowany torbami.
„Co to jest?” – zdziwiła się Swieta, pomagając mężowi rozpakować zakupy.
„Składniki na szaszłyk” – odpowiedział, rozkładając mięso i warzywa. „Wziąłem wolne w poniedziałek. Pomyślałem, że moglibyśmy wszyscy razem pojechać na daczę na weekend. Oczywiście, jeśli nie masz nic przeciwko” – dodał szybko, patrząc na żonę.
Swieta wymieniła spojrzenia z Walerią Wiktorowną, która z zainteresowaniem śledziła ich rozmowę.
„To nie jest zły pomysł” – powiedziała niespodziewanie Swieta. „Dawno nigdzie razem nie byłyśmy”.
– Naprawdę? – Siergiej promieniał. – Myślałem, że będziesz przeciwny.
„Byłoby, gdybyśmy rozmawiali o moim dniu wolnym” – odpowiedziała szczerze Swieta. „Ale twoje dni wolne to co innego. Poza tym” – uśmiechnęła się do Walerii Wiktorownej – „myślę, że po tym, co przeszliśmy, wszyscy potrzebujemy trochę odpoczynku”.
„I jeszcze jedno” – Siergiej wyjął z kieszeni złożoną kartkę papieru – „zapisałem mamę na kursy prawa jazdy dla emerytów”.
– Co? – Waleria Wiktorowna uniosła brwi. – Jakie inne dania?
– Jedź, mamo. Nauczysz się prowadzić samochód – cierpliwie tłumaczył Siergiej. – Żebyś nie musiała na nas liczyć, kiedy będziesz chciała pojechać na daczę.
– W moim wieku? – Waleria Wiktorowna pokręciła głową. – Nie, dziękuję bardzo. Starego psa nowych sztuczek się nie nauczy.
„Nie jesteś stara, Walerio Wiktorowno” – wtrąciła nagle Swieta. „A ogólnie rzecz biorąc, wiek nie jest przeszkodą w nowych początkach”.
Teściowa spojrzała na nią ze zdziwieniem.
– Naprawdę tak myślisz?
– Oczywiście – skinęła głową Swieta. – Poza tym jestem gotowa uczyć się z tobą, zanim pójdziesz na kurs. Możemy zacząć od teorii już dziś.
Waleria Wiktorowna zamyślona spojrzała na synową, po czym zwróciła wzrok na syna.
„Wiesz co” – powiedziała w końcu – „czemu nie? Przecież nigdy nie jest za późno, żeby nauczyć się czegoś nowego”.
Siergiej uśmiechnął się radośnie i przytulił matkę.
– Świetnie! A teraz przygotujmy się do wyjazdu na daczę. Ale najpierw wpadnijmy na policję, żeby wycofać zeznania.
– Zabrać? – zdziwiła się Swieta. – Dlaczego?
„Wiktor został zatrzymany wczoraj podczas próby włamania do kolejnego domku letniskowego” – wyjaśnił Siergiej. „Nina Pawłowna zadzwoniła do matki i poprosiła o pomoc. Myślę jednak, że facetowi dobrze by zrobiło, gdyby trochę przemyślał swoje zachowanie.
„Zgadzam się z Siergiejem” – powiedziała niespodziewanie stanowczo Waleria Wiktorowna. „Nina zawsze go chroniła, a to tylko szkodzi. Niech odpowie za swoje czyny”.
Swieta spojrzała na teściową ze zdziwieniem. Ta kobieta zaskakiwała ją coraz bardziej.
***
Weekend na daczy minął zaskakująco harmonijnie. Siergiej dokonał drobnych napraw w domu i stodole, wzmacniając zamki i drzwi, Swieta pomagała Walerii Wiktorownie przy łóżkach, ale już nie pod przymusem, a dla własnej przyjemności. Wieczorami grillowali szaszłyki, siedzieli przy ognisku i rozmawiali – naprawdę rozmawiali, bez wzajemnych pretensji i żalów.
W niedzielny wieczór, gdy już szykowali się do wyjazdu, Waleria Wiktorowna nagle poprosiła Swietę, aby została w domu, podczas gdy Siergiej załaduje rzeczy do samochodu.
„Chcę ci coś pokazać” – powiedziała teściowa, wyjmując z szafki stare blaszane pudełko. Otwierając je, wyciągnęła podniszczony notes. „To przepisy mojej babci. Wszystko, co gotowała na tej daczy, zapisywała tutaj”.
Swieta ostrożnie wzięła książkę, przewracając pożółkłe od czasu i wyblakłe od atramentu strony.
„Ona przekazała to mojej matce, a moja matka przekazała to mnie” – kontynuowała Waleria Wiktorowna. „A teraz ja chcę przekazać to tobie”.
Sveta spojrzała w górę, nie wierząc własnym uszom.
— Ja? Ale… dlaczego?
„Bo jesteś częścią naszej rodziny” – odpowiedziała teściowa prosto. „I nie chcę, żeby te przepisy się zmarnowały. Siergiej raczej nie zrobi dżemu malinowego z przepisu babci” – uśmiechnęła się. „Ale ty… mogłabyś”.
Swieta ostrożnie zamknęła książkę i przycisnęła ją do piersi.
– Dziękuję, Walerio Wiktorowna. To dla mnie wiele znaczy.
– A poza tym – teściowa dotknęła jej dłoni – może będziesz mnie nazywać Walerią? Albo nawet Walią. Bez tego formalnego „Wiktorowna”.
Sveta skinęła głową, czując, jak łzy napływają jej do oczu.
– Dobrze… Wala.
Kiedy wyszli z domu, Siergiej skończył już pakować samochód i niecierpliwie na nich czekał.
„Czy wszystko w porządku?” zapytał, widząc ich zaniepokojone twarze.
„Więcej niż” – odpowiedziała Swieta, wymieniając spojrzenia z teściową. „Po prostu kobieca rozmowa”.
W drodze powrotnej do domu Waleria zdrzemnęła się na tylnym siedzeniu, a Swieta cicho powiedziała do męża:
– Wiesz, twoja matka nie jest aż taką złą teściową.
„Nie jesteś taką złą synową” – uśmiechnął się Siergiej, biorąc ją za rękę. „Po prostu oboje potrzebowaliście czasu, żeby to zrozumieć”.
Swieta skinęła głową, patrząc przez okno na mijany krajobraz. Może przez te wszystkie lata była zbyt surowa wobec Walerii Wiktorownej. Może obie popełniły błędy. Ale teraz, jak się wydawało, znalazły sposób na wzajemne zrozumienie.
***
Minęły trzy miesiące. Gorący lipcowy dzień dobiegał końca, słońce powoli chowało się za horyzontem, malując niebo różowo-złotymi odcieniami. Swieta, Siergiej i Waleria siedzieli na werandzie letniego domu, popijając chłodny kompot i rozkoszując się ciszą.
„Jak się mają twoje pomidory, Walu?” zapytała Swieta, odchylając się w wiklinowym fotelu.
„Rosną dobrze” – odpowiedziała dumnie Waleria. „Widziałaś, jak zakwitły twoje lilie? Cała działka jest udekorowana”.
Swieta się uśmiechnęła. Kilka miesięcy temu nie mogła sobie nawet wyobrazić, że będzie spędzać czas na daczy z taką przyjemnością, że będzie sama sadzić kwiaty i o nie dbać. Że będzie zwracać się do teściowej po imieniu i szczerze interesować się jej sprawami.
„Jak ci idą lekcje jazdy?” – zapytał Siergiej matkę. „Czy instruktor jest zadowolony?”
– Jasne – zaśmiała się Waleria. – Mówi, że jestem jego najlepszą uczennicą. Za miesiąc egzamin, a jeśli wszystko pójdzie dobrze, to jesienią będę miała prawo jazdy.
„I własny samochód” – dodała Swieta. „Z Siergiejem znaleźliśmy już dla ciebie świetną opcję”.
Waleria pokręciła głową, ale było jasne, że była zadowolona.
— Nigdy nie myślałem, że w podeszłym wieku usiądę za kierownicą. Bałem się całe życie, ale okazało się, że nie ma się czego bać.
„Widzisz” – Swieta puściła do niej oko – „nigdy nie jest za późno, żeby zacząć coś nowego”.
Siergiej wstał z krzesła i przeciągnął się.
– Sprawdzę grilla. Zaraz będziemy mogli zacząć grillować.
Gdy odszedł, Waleria zwróciła się do Swiety.
„Chciałam ci podziękować” – powiedziała cicho.
„Po co?” – zdziwiła się Swieta.
— Za twoją cierpliwość. Za to, że nie odwróciłaś się od zrzędliwej staruszki, która uczyniła twoje życie nie do zniesienia.
„Nie uczyniłeś mojego życia nieznośnym” – zaprotestowała cicho Swieta. „Po prostu się nie rozumieliśmy”.
Waleria uśmiechnęła się i ścisnęła dłoń synowej.
– Wiesz, zawsze marzyłem o córce. I teraz, jak się okazuje, mam córkę.
Swieta poczuła gulę w gardle. Nic nie powiedziała, tylko przytuliła teściową, a ten gest był bardziej wymowny niż jakiekolwiek słowa.
Z drugiego końca działki dobiegł głos Siergieja wzywającego ich na grilla. Obie kobiety wstały i, wciąż trzymając się za ręce, ruszyły w jego stronę, oświetlone ostatnimi promieniami zachodzącego słońca.
A w kieszeni Swiety leżał telefon z nieprzeczytaną wiadomością od szefa – zaproponowano jej przejście na pięciodniowy tydzień pracy z dwoma dniami wolnymi. Ale to zupełnie inna historia.