Anna Siergiejewna usiadła obok lekarza, który próbował jej wyjaśnić wszystko, co się wydarzyło i co się wydarzy w przyszłości.
„Twój mąż miał udar mózgu” – powiedział lekarz, patrząc jej w oczy.
Machinalnie skinęła głową, jej wzrok błądził po pokoju. Ledwo rozumiała słowa, które mówił lekarz.
- Inna Siergiejewna – kontynuował lekarz – Pani mąż potrzebuje fachowej pomocy medycznej i hospitalizacji.
„Hospitalizacja… tak…” powtórzyła jak echo.
Kiedy przyjechała karetka i ratownicy medyczni ostrożnie wynieśli jej męża na noszach, jej serce przepełniło się ciepłem i poczuła nieoczekiwaną ulgę. Stanęła w drzwiach, obserwując każdy ich ruch, a kiedy karetka odjechała, ogarnął ją całkowity spokój. Jej mąż był teraz daleko, a ona mogła odpocząć od niekończących się wymagań i stresu, które niósł ze sobą przez tyle lat. To było jak odskocznia od ciężkiej pracy, którą wykonywała przez całe życie.
Igor Stepanowicz, profesor Uniwersytetu Elektrotechnicznego, żył w świecie nauki od momentu, gdy wybrał swoją drogę życiową. Jego priorytety były zawsze jasne i wyraźne, najważniejszy był dla niego sukces zawodowy. Ożenił się, bo tak mu się wydawało, a Inna była dobrym wyborem. Kochała go, pomagała mu, a on odnajdywał praktyczne korzyści w jej obecności w życiu.
W trzecim roku ich wspólnego życia Inna poruszyła temat dzieci, ale Igor ją zbył:
- Innoczko, dlaczego mówisz o dzieciach? Ja mam doktorat!
Żenia pragnęła czegoś więcej niż tylko uczestnictwa w jego życiu naukowym. Potrzebowała prawdziwej rodziny, miłości bezwarunkowej. Ale poddała się i postanowiła poczekać. W nocy, gdy Igor spał, aby być rześkim i gotowym na poranne wykłady, Inna przepisywała kolejne wersje jego rozprawy. Pisząc i cicho płacząc, żeby go nie obudzić, czuła się tak samotna i cierpiąca.
Igor obronił pracę magisterską, a jego kariera nabrała rozpędu. Inna również poczuła ulgę, myśląc, że w końcu mogą założyć rodzinę. Potem urodziła się ich córka, Lusia. Dla Inny było to spełnienie marzeń, była niezmiernie szczęśliwa.
Jednak dla Igora posiadanie dziecka stało się nie do zniesienia próbą:
„Ona cały czas płacze” – skarżył się Innie.
„Dzieci takie są, płaczą. To normalne, Igorze” – odpowiedziała cicho, próbując uspokoić sytuację.
„A dlaczego w łazience zawsze są pieluchy?!” – upierał się.
- Już niedługo wszystko zorganizujemy inaczej. Poczekaj tylko…
„Nie pójdę z nią na spacer! Nie mam na to czasu!” – oburzył się w końcu Igor.
Inna nie próbowała już dłużej się sprzeciwiać. Kochała Lucy tak bardzo, że była gotowa zrobić wszystko, byle tylko zmniejszyć dyskomfort i irytację męża. Starała się zrobić wszystko, co możliwe i niemożliwe, by ułatwić mu życie, a jednocześnie dać córce całą miłość i opiekę, jaką mogła jej zaoferować.
Z biegiem lat Igor Stiepanowicz stracił zainteresowanie życiem rodzinnym. Jego kariera wymagała coraz więcej czasu i uwagi, często był w podróży – na konferencjach, budowach, w delegacjach. Inna i Lusia czekały na niego w domu, ale dla Igora dom był tylko miejscem, gdzie mógł odpocząć: potrzebował gotowego jedzenia i wyprasowanego garnituru, które musiał mieć zawsze pod ręką.
Igor praktycznie nie brał udziału w wychowaniu córki. Nie rozumiał ani nie podzielał jej zainteresowań, zwłaszcza gdy stało się oczywiste, że Lusia interesuje się twórczością. Jego ocena zdolności dziewczynki była surowa i niesprawiedliwa:
- Niech tańczy! Tam nie ma mózgu!
Te słowa głęboko zraniły Innę. Wiedziała, że ich córka jest zdolna i inteligentna, i starała się ją wspierać:
- Nie słuchaj ojca, on tylko narzeka. Jesteś wspaniały.
Lucy, osiągnąwszy wiek dojrzewania, przestała postrzegać ojca jako autorytet. Podczas uroczystości po obronie doktoratu Igora, jeden z jego kolegów zadał jej pytanie:
- Czy jesteś dumny ze swojego taty?
„Nic mnie on nie obchodzi!” – odpowiedziała ostro Lucy i odeszła, pozostawiając swoją rozmówczynię w konsternacji.
Lucy nie mogła pojąć, co ktokolwiek widział w jej ojcu, którego osiągnięcia świętowano entuzjastycznymi toastami i kartkami z pozdrowieniami. Nie wiedziała, co w nim kochać. Aż pewnego dnia Lucy była świadkiem incydentu, który ostatecznie zniszczył jej nadzieję na pokochanie ojca: zobaczyła, jak zbyt energicznie obejmuje młodą studentkę na uniwersyteckim wydarzeniu. Ta chwila nie tylko ją zniesmaczyła, ale także napełniła głęboką nienawiścią do ojca.
Kiedy Igor Stiepanowicz dowiedział się, że Lusia postanowiła zapisać się do instytutu teatralnego, nie mógł powstrzymać się od śmiechu. W jego oczach ta decyzja wydawała się absurdalna.
- Teatr? – powiedział z pogardą. – Myślisz, że to zawód? To dla nieudaczników, którzy niczego poważnego w życiu nie potrafią osiągnąć! Chociaż to brzmi jak ty!
Łucja słuchała tego z bólem w sercu i w pewnym momencie jej cierpliwość się skończyła. Dziewczyna powiedziała wszystko, co od dawna gromadziło się w jej duszy:
- Nawet nie wiesz, jak to jest wychowywać córkę! Nigdy mnie nie kochałaś, nie byłaś przy mnie! Ignorowałaś mnie i mamę. Przez te wszystkie lata traktowałaś ją jak służącą! Gotowała dla ciebie, opiekowała się tobą, a ty byłaś zajęta swoim życiem. Mama włożyła w ciebie i we mnie całą swoją duszę… A ty nie masz ani duszy, ani serca! To pewnie tylko tranzystor! Interesowały cię tylko rozprawy i artykuły! Chociaż nie… Interesowałaś się też wyciskaniem pieniędzy z młodych doktorantów!
Inna Siergiejewna była zszokowana tym, co usłyszała. Zaczęła płakać, błagając córkę, żeby przestała:
- Lucy, proszę przestań…
„Nie, mamo, to prawda! To prawda!” – krzyknęła Lucy, nie kryjąc emocji.
Igor Stiepanowicz nie zaprzeczył. Jego głos brzmiał chłodno:
– Ona nie kłamie! To wszystko prawda! Ale ty mnie nie zostawisz! Jesteś bezużyteczną i nic niewartą żoną! Beze mnie nie istniejesz!
Słowa Igora brzmiały jak wyrok i choć Inna milczała przez cały czas, w jej oczach malowała się bezradność. Została z Igorem przez kolejne dwadzieścia lat, tkwiąc w niekończącym się cyklu codziennej „niewoli”.
Inna Siergiejewna żyła w cieniu męża Igora Stiepanowicza. Jej życie było pełne prób: wciąż znosiła upokorzenia i niekończące się żądania. Mówił jej, jak sprzątać mieszkanie, jakiego proszku używać do prania koszul, żądał, by przyjmowała niezliczone ilości gości i gotowała trzy zmiany jedzenia.
– Inna, jutro przychodzą do mnie koledzy. Przygotuj obiad. I niech to będzie coś specjalnego, nie to, co zwykle gotujesz – powiedział Igor, nie zwracając uwagi na zmęczenie w jej oczach.
„Dobrze, Igorze. Zajmę się tym” – odpowiedziała Inna łagodnie, nawet nie próbując protestować.
Wiedziała o jego zdradach, słyszała szepty za plecami, ale wolała milczeć, bojąc się stracić jedyne oparcie – nawet jeśli to wsparcie było iluzoryczne.
Ich córka dawno temu opuściła dom, zmęczona ciągłymi kłótniami i napięciami. Przeprowadziła się do akademika, a potem wyszła za mąż i ułożyła sobie życie.
„Mamo, zawsze możesz do nas przyjść” – mawiała Lucy, kiedy udawało jej się przyłapać mamę samą. „Nie musisz się z tym wszystkim męczyć”.
„Wiem, kochanie, ale rozumiesz, że nie mogę…” Inna zawsze tak odpowiadała, wiedząc, że nie znajdzie w sobie sił, żeby odejść.
Wraz z narodzinami wnuka Inna Siergiejewna odnalazła nowe źródło radości. Stało się to dla niej okazją do wyjścia z domu.
„Mamo, zabierz dziś Timofeya, jestem zajęta w pracy” – zasugerowała Lucy.
„Z przyjemnością, kochanie. Odbiorę go” – zgodziła się radośnie Inna. Te małe ucieczki z domu przynosiły jej ukojenie i pozwalały zapomnieć o kłopotach, przynajmniej na chwilę.
Inna Siergiejewna wróciła do domu po dniu spędzonym z wnukiem. Bała się, że mąż znów zacznie ją ganić i karcić. Weszła na palcach. W mieszkaniu zapadła przerażająca cisza. Nagle Inna Siergiejewna zobaczyła męża Igora leżącego na podłodze w korytarzu. Jego oczy były przerażone, a mowa niewyraźna.
„C… C… Ambulans…” wydusił z siebie z trudem, wyciągając do niej ręce w słabej próbie dosięgnięcia telefonu.
Inna na moment zamarła, nie wierząc własnym oczom.
„Nie słyszę, Igorze” – odpowiedziała, nie chcąc przyznać, że zrozumiała jego prośbę.
Igor spojrzał na nią z wyraźną irytacją i syknął przez zaciśnięte zęby:
- Ty masz…
Inna, wciąż stojąc na progu, zebrała się w sobie i wybrała numer karetki.
Stojąc na progu domu, kiedy zabierano jej męża, Inna Siergiejewna poczuła dziwną ulgę.
„Może w końcu będę wolna?” – przemknęło jej przez myśl. A potem poczuła strach i obrzydzenie do siebie. Nie była przecież aż tak nieczuła… Nie mogła myśleć tak strasznie!
Igor Stepanowicz zmarł. Na pogrzebie, jakby czytając w myślach matki, Lusia podeszła do niej:
- To nie twoja wina… Był okropnym człowiekiem. Puść go.
Inna Siergiejewna przytuliła córkę i wzdychając, rzuciła garść ziemi. I razem z tą ziemią, jakby spadł z niej wielki ciężar.
Teraz będzie łatwiej. Na pewno będzie…