- Może pojedziemy jutro? – Olga z niepokojem spojrzała na termometr za oknem.
- Zamrażanie.
„Jutro będzie jeszcze zimniej” – Aleksander już zakładał kurtkę.
- Nie słyszałeś prognozy? Mówią minus trzydzieści. A mysz powiesiła się w naszej lodówce.
Olga westchnęła.
Owszem, nie było czasu na czekanie – ostatnia paczka makaronu leżała smętnie na półce, mleko skończyło się wczoraj, a kot Barsik demonstracyjnie wylizywał pustą miskę, dając do zrozumienia, że mamy kryzys żywnościowy.
„Okej” – postanowiła, owijając szalik.
- Chodźmy. Zrobimy zapasy, żeby nie ruszać się z domu przez tydzień.
„Teraz mówisz poprawnie!” – ucieszył się mąż.
— Wziąłeś listę?
“Obrażasz mnie!” Olga uderzyła się w kieszeń, w której miała starannie zapisaną listę.
— Trzy strony napisane małym pismem!
„Och, czuję, że moja karta kredytowa dzisiaj ucierpi…” – mruknął Aleksander, ale bez gniewu.
Wiedział: jeśli jego żona wybiera się na duże zakupy, lepiej nie kłócić się.
Ale wtedy lodówka będzie pełna, w szafkach znajdą się strategiczne zapasy płatków śniadaniowych i konserw, a na balkonie – soki i woda mineralna.
„Jesteśmy jak partyzanci przygotowujący się do zimy” – uśmiechnął się, odpalając samochód.
„Nie partyjni, a rozsądni ludzie!” odpowiedziała Olga, pocierając zmarznięte dłonie.
- Zobaczysz, wszyscy pobiegną do sklepów o minus trzydzieści, a my będziemy siedzieć w domu w cieple.
Ku ich zaskoczeniu supermarket był pełen ludzi – najwyraźniej nie byli jedynymi, którzy przygotowywali się na nadejście zimna.
„Dobra, zacznijmy od trudniejszych rzeczy” – rozkazała Olga, sprawdzając listę.
- Sasza, weź drugi wózek. Najpierw woda i soki, potem płatki.
Aleksander tylko skinął głową; był przyzwyczajony do towarzyszenia żonie w pasażach handlowych.
Przez lata małżeństwa nauczył się, że jeśli Olga jest w „trybie zakupowym”, lepiej nie kłócić się, tylko po cichu pchać wózek i brać to, czego potrzebuje, z górnych półek.
Po półtorej godzinie w końcu dotarli do kasy.
Dwa wozy były wypełnione po brzegi.
„Naprawdę zjemy to wszystko?” – zapytał Aleksander z powątpiewaniem, patrząc na imponujące stosy jedzenia przy kasie.
„Oczywiście!” odpowiedziała pewnie Olga.
- Patrz: oto jedzenie dla Barsika na miesiąc, oto mięso i ryby do zamrożenia, a oto konserwy.
Kasjerce tylko się uśmiechnęła – nie pierwszy raz widziała takie rodziny.
Załadunek samochodu stał się prawdziwą wyprawą – jak zmieścić wszystkie torby, nie zgniatając ich i nie wysypując?
„Może część na tylnym siedzeniu?” – zasugerowała Olga, patrząc z powątpiewaniem na wypełniony po brzegi bagażnik.
„Nie ma mowy” – mruknął Aleksander, wpychając kolejną torbę.
- To pozbieraj okruszki. Jeszcze trochę… i już, pasuje!
Na koniec wszystko załadowano i wyruszono w drogę.
Rozmawiając i kłócąc się o to, co i gdzie położyć, nie zauważyli, jak zrobiło się ciemno.
Mróz się wzmagał – szyby w samochodach zaczęły zamarzać na krawędziach.
„Trochę zimno” – Olga pocierała dłonie.
- Sasza, włącz kuchenkę głośniej, dobrze?
„Czyż mogłoby być o wiele mocniej?” – mruknął mąż, nie odrywając wzroku od drogi.
- I tak dalej, aż do skutku. Tylko trochę cierpliwości, już prawie skończyliśmy.
Wracali z supermarketu obładowani zakupami.
Lutowy wieczór był wyjątkowo mroźny – termometr w samochodzie wskazywał minus dwadzieścia pięć stopni.
- Stój! – Olga nagle chwyciła męża za rękaw.
- Sasza, zwolnij!
„Co się stało?” zapytał zaniepokojony Aleksander, zwalniając.
- Psie! – Olga już otwierała drzwi.
- Przywiązany do słupa!
W świetle latarni można było zobaczyć małego, zamarzniętego psa zwiniętego w kulkę na śniegu.
Obok stały dwie torby wypełnione czymś, a do słupa przyklejone było coś w rodzaju notatki.
Olga, owinięta szalikiem, podeszła bliżej.
Pies podniósł głowę, a w jego brązowych oczach było tyle strachu i rozpaczy, że moje serce się zapadło.
„O Boże…” Olga drżącymi rękami odkleiła notatkę.
- Sasza, chodź tu!
„Wyjeżdżam do innego miasta. Nie mogę jej zabrać. Suczka ma na imię Punya, ma 3 lata. W torbach jest jedzenie i inne rzeczy. Przepraszam.”
„Jak to możliwe?!” Aleksander oburzył się i podszedł bliżej.
– W takim mrozie! I tak to zostawić. Czy ludzie kompletnie postradali sumienie?
Punya (jeśli tak miała na imię) cicho pojękiwała, jakby rozumiała, że mówią o niej.
„Sasza” – Olga błagalnie spojrzała na męża.
- Nie możemy jej tu zostawić!
- Co? – Aleksander już zrozumiał, do czego zmierza rozmowa.
- Olga, zwariowałaś? Wynajmujemy! Mamy kota! I właścicielkę!
„Ale ona zamarznie!” Głos Olgi załamał się, a łzy popłynęły.
Aleksander westchnął ciężko.
Znał ten ton i nie było sensu się kłócić.
A on sam wiedział, że nie mogą pozwolić psu zamarznąć.
„Dobrze” – poddał się. „Ale sam porozmawiaj z panią!”
Punya zdawała się rozumieć, że jej los został rozstrzygnięty.
Wstała, niepewnie merdając ogonem, jakby bała się uwierzyć, że zostanie uratowana.
W domu czekała ich pierwsza niespodzianka: Barsik, zazwyczaj spokojny i obojętny na wszystko, wygiął grzbiet i z dzikim miauknięciem pobiegł pod łóżko, widząc psa.
„No i proszę” – mruknął Aleksander, ciągnąc torby. „A to dopiero początek!”
Punya rozejrzał się ze strachem, nie śmiąc się ruszyć.
Trzęsła się, być może z zimna, a może ze strachu.
„Chodź tu, kochanie” – zawołała Olga, wyjmując miskę z torby. „Chcesz coś zjeść?”
Pies wzdrygnął się na dźwięk słowa „jeść”, ale pozostał na miejscu.
Tylko ogon poruszył się nieznacznie.
„Boi się” – westchnął Aleksander. „Nic dziwnego, po tym wszystkim”.
Rozmowę z właścicielem przełożono na rano.
Ale ona do nich zadzwoniła pierwsza.
„Olga?” – w telefonie rozległ się stanowczy głos Marii Pietrowna. „Masz tam psa?”
„Skąd wiesz?” zapytała zaskoczona Olga.
„Sąsiadka z dołu dzwoniła. Słyszała szczekanie. Nie pamiętam, żeby w umowie było coś o psach?”
„Mario Pietrowna” – Olga wzięła głęboki oddech. „W tym rzecz…”
I opowiedziała całą historię.
O mrozie, o notatce, o przestraszonych oczach Punki.
Na linii zapadła cisza.
„Dobrze” – powiedział w końcu właściciel. „Możemy zatrzymać psa. Ale czynsz wzrośnie o trzy tysiące. A jeśli sąsiedzi będą się skarżyć, rozumiesz”.
„Dziękuję!” – wyszeptała Olga. „Bardzo dziękuję!”
Ale to był dopiero początek.
Następne kilka tygodni było prawdziwym sprawdzianem dla całej rodziny.
Punya okazał się psem z charakterem.
Przez pierwsze kilka dni nie wychodziła za drzwi wejściowe – najwyraźniej czekała na swoich poprzednich właścicieli.
Jadła tylko wtedy, gdy nikt nie patrzył.
Bała się każdego nagłego ruchu.
Barsik również nie spieszył się z zaakceptowaniem nowej partnerki.
Siadał pod łóżkiem z dramatycznym sykiem, a gdy wychodził, zostawał tylko w najwyższych miejscach – na półkach, szafkach, parapetach.
„To cyrk” – westchnął Aleksander, patrząc na zoo. „Może nie powinniśmy byli tego robić”.
Ale pewnego dnia wydarzyło się coś, co wszystko zmieniło.
Olga leżała w łóżku z gorączką – złapała grypę.
Aleksander był w pracy.
Nagle Punya, która dotąd trzymała się na dystans, podeszła do łóżka i delikatnie wsadziła nos w dłoń Olgi.
„Co się stało?” zapytała zaskoczona Olga.
Pies tylko westchnął w odpowiedzi i wskoczył na łóżko!
Skuliła się u stóp Olgi i zaczęła cicho mruczeć, niemal jak kot.
„No, no” – szepnęła Olga.
Pół godziny później Barsic zszedł z górnego łóżka.
Spojrzał na psa, parsknął dla efektu i położył się obok niej!
Kiedy Aleksander wrócił z pracy, zamarł w drzwiach sypialni:
“Czy coś przegapiłem?”
Na łóżku spokojnie spała jego żona, a u jej stóp leżeli Punya i Barsik – jakby tak miało być.
Od tego dnia wszystko się zmieniło.
Punya zdawała się rozumieć: nie pozwoli się porzucić ani zdradzić.
Otworzyła się, stała się bardziej żywa, nawet jej futro zaczęło błyszczeć.
Okazało się, że znała wiele sztuczek – najwyraźniej została wyszkolona przez swoich poprzednich właścicieli.
Barsik przyjął również nowego partnera.
Co więcej, stali się tak dobrymi przyjaciółmi, że czasami przyłapywano ich na robieniu psikusów.
„Patrzcie na tych przestępców!” – wybuchnął Aleksander, znajdując podartą torbę z jedzeniem. „Który z was jest przywódcą, co?”
Punya i Barsik jednocześnie się odwrócili i udawali, że nie wiedzą, co się stało.
Minął rok.
Teraz nikt nie wyobraża sobie swojego domu bez Punki.
Stała się pełnoprawnym członkiem rodziny – z własnymi przyzwyczajeniami, charakterem i dziwactwami.
„Wiesz” – powiedział pewnego dnia Aleksander, patrząc, jak jego żona czesze psa – „mamy szczęście”.
“Co masz na myśli?”
„No cóż, właśnie mijaliśmy ten słup. Zatrzymaliśmy się. Podjęliśmy decyzję.”
Olga się uśmiechnęła:
„Nie, Sasza. Punka miała szczęście. A ci…” zawahała się chwilę, „ci, którzy ją porzucili, też mieli w pewnym sensie szczęście. Bo gdyby nie mróz, gdyby nie my…”
Nie dokończyła.
Punya, jakby rozumiejąc, że mówią o niej, podniosła głowę i polizała panią po nosie.
„Tak, tak” – zaśmiała się Olga – „jesteś najmądrzejsza! I najpiękniejsza!”
A Barsic z górnego łóżka sceptycznie miauknął, jakby chciał powiedzieć: „No, nie bądź zarozumiały”.
Wiesz, mówią, że spotykamy się z jakiegoś powodu.
Czasem los stawia nas we właściwym momencie – by ratować, wspierać, dawać dom i miłość.
I nie ma znaczenia kim jesteś – człowiekiem czy psem.
Najważniejsze to otworzyć swoje serce i uwierzyć, że szczęście jest możliwe.
Nawet jeśli już kiedyś zostałeś zdradzony.
Nawet jeśli jesteś przywiązany do słupa na zimnie.
Nawet jeśli zostawili wiadomość z przeprosinami.