Nie, nie dam twojej matce więcej pieniędzy! Dosyć! Niech sama upora się z długami – umywam ręce!

„Naprawdę uważasz, że wakacje w Turcji są ważniejsze niż pomoc mojej matce?” Głos Igora zabrzmiał jak napięty drut.

Alina odwróciła się od okna, gdzie obserwowała wiosenny deszcz bezczelnie uderzający o szybę. Miała na sobie koszulkę z napisem „Dom” i kok na głowie, ale z miną prezesa w dniu zwolnień.

– Tak, Igorze. Zgadza się. Turcja jest dla mnie ważniejsza niż twoja matka. Bo chcę pojechać na wakacje. Bo pracowałem na nocki, żeby zarobić na tę premię. A twoja matka… kim ona dla mnie jest?

„Mamo!” wyszeptał, jakby zapytała, kim jest Gagarin.

— Ja. Kto. Ona. — Alina odbijała słowa od siebie jak piłeczki tenisowe. — Nie ty. Ja. Kim ona jest? Czy ktoś mi pomógł, kiedy jadłam grykę bez masła przez trzy miesiące, żeby spłacić wcześniej kredyt hipoteczny? Albo kiedy dźwigałam twój budżet rodzinny, a ty przewartościowywałaś swoje życie po zwolnieniu?

„Nie rób tego, Alya…” Wyciągnął do niej rękę, ale się cofnęła. Spojrzała na niego surowo, wręcz dumnie, choć w piersi paliło ją i mrowiło obrzydliwie – znajome uczucie, gdy człowiek uświadamia sobie, że dotarł do punktu, z którego nie ma powrotu.

— A co mam zrobić, Igorze? Milczeć i przelać pieniądze na leczenie jej psa, bo „no cóż, mamie ciężko, rozumiesz”, a ja mam być wyrozumiały? Milczeć, kiedy mówi, że jestem „karierowiczem z ulicy”? Albo kiedy za plecami nazywa mnie „bezkorzeniową ciotą”?

Igor stał z ramionami przyciśniętymi do framugi drzwi, niczym uczeń przed gabinetem dyrektora. Wyglądał na zdezorientowanego, zmęczonego i… jakoś żałośnie.

– Wszystko się dla niej teraz wali, Alya. Kawiarnia jest zamknięta, a pożyczka nadal jest. Jeśli jej nie pomożemy, to koniec, wpadnie w długi.

Alina roześmiała się. Gorzko, wręcz histerycznie.

– A jak nie pojadę na wakacje, to wpadnę w depresję. Załamię się. I będziesz musiał mnie z tego wyciągnąć. A może mama znowu pomoże? Przyjedzie z pasztecikami i opowie, jak w młodości spędziła trzy zimy w jednym płaszczu?

„Przesadzasz”. Igor ściągnął sweter, jakby się rozgrzewał. „Chcę tylko, żebyś zrozumiał: to rodzina. Jesteśmy rodziną. A rodzina sobie nawzajem pomaga.

— Po prostu jestem w tej rodzinie dziewczyną do bicia, a nie jej częścią. — Alina nagle zamilkła, jakby wyłączono dźwięk. Potem dodała spokojnie: — Dostałam premię. Dużą. Pół miliona. Chciałam cię uszczęśliwić. Żebyśmy gdzieś razem pojechali, zmienili otoczenie. Żebyśmy zainwestowali w siebie, w nas. A ty zamiast tego znowu mówisz: „Mama ma kłopoty, pomóż jej”. Wiesz, Igorze… Mam dość bycia kołem ratunkowym dla obcych.

Nie nocował w domu przez trzy dni. Napisał, że „musi się nad tym zastanowić”. I pomyślał – u matki. Wrócił w sobotę rano, z workami pod oczami i pogniecioną koszulą.

– Przepraszam. – Powiedział to pierwszy. – Myliłem się. Wszystko się nawarstwiło. Mama, wierzyciele i ty z indykiem…

— Nie Turcja. — Alina stała na korytarzu w płaszczu, z torbą na ramieniu. — Moje życie, Igorze. Moje. Nie każdego. Moje osobiste. Premia jest moja. Praca jest moja. Stres jest mój. Ale problemy twojej rodziny z jakiegoś powodu są również moje. Jak to się dzieje?

Milczał. Patrzył, jak zapina zamek. Alina nigdy nie trzaskała drzwiami. I nigdy nie wpadała w złość. Jej spokój zawsze był gorszy niż krzyki.

„Dokąd idziesz?” – wykrztusił w końcu.

– Do hotelu. Na kilka dni. Żeby zaczerpnąć świeżego powietrza. – Uśmiechnęła się. – A ty to załatwisz z mamą. Kto tu jest z kim spokrewniony i kto komu jest winien.

Wieczorem leżała na śnieżnobiałym łóżku w standardowym pokoju hotelowym. Piła wino z plastikowego kubka i przeglądała komunikatory. Stara rozmowa z Igorem nosiła tytuł „Mój kosmos i trzęsienie ziemi”. Zabawne. Teraz jest po prostu „Igor”.

— „Odchodzisz ode mnie z powodu pieniędzy?” — padło z jego ust. Bez kropki.
— „Nie odchodzę z powodu pieniędzy. Odchodzę, bo zawsze dajesz je komuś innemu niż ja. A ja jestem w kolejce po twoją uwagę. I zawsze na końcu”.
Nie było odpowiedzi.

Wyłączyła telefon i po raz pierwszy od kilku tygodni poczuła się… sobą.

Następnego ranka – telefon. Oczywiście. Kto inny mógłby zadzwonić o ósmej rano w sobotę, jeśli nie Olga Pietrowna?

– Alina, cześć. – Głos był lepki jak rozlany dżem. – Igor mówił, że byłaś w hotelu. Jaka szkoda…

– Szkoda, że dzwonisz do mnie tylko wtedy, gdy potrzebujesz pieniędzy. – Alina usiadła na łóżku, naciągając prześcieradło. – Co się stało?

– Nic. Pomyślałam, że może już ochłonęłaś. Porozmawiajmy jak ludzie. Nie jestem twoim wrogiem, Alinoczko. Po prostu w życiu wszystko może się zdarzyć…

– Olgo Pietrowna, – przerwała jej Alina. – Porozmawiamy jak ludzie, kiedy pewnego dnia zadzwonisz nie słowami „pomocy”, ale „jak się masz?”

– No cóż, jesteś dumny. Samowystarczalny. Taki… zimny.

Alina się uśmiechnęła.

– A ty – jak zawsze, z subtelnym komplementem. Żegnaj.

Trzeciego dnia hotelowego urlopu Alina poszła do jubilera. Nie po pierścionek. Ot tak. Dla siebie, na pamiątkę. Kupiła kolczyki. Małe, złote. Takie, jakich jej teściowa nigdy by nie zaakceptowała: „Tanie, jak z targu”.

Uśmiechnęła się do swojego odbicia. Bez makijażu. Cienie pod oczami, ale prawdziwe.

Wolność nie zawsze jest olśniewająca. Czasami to jak poranek z kawą z automatu i telefonem od teściowej, którego nie odbierasz.

– Nie rozumiesz, Alina, nie prosimy cię o nic na zawsze! – Igor był zdenerwowany, gniotąc serwetkę w dłoniach jak pierwszoklasista u dentysty. – Tylko… pożyczkę. Na miesiąc. Najwyżej dwa.

Siedzieli w kawiarni niedaleko centrum handlowego. Wokół było mnóstwo szkła, mnóstwo ludzi i ani krzty komfortu. Stolik przy oknie, do którego do niej zadzwonił, nie był miejscem randki, a posiedzenia sądu arbitrażowego. Tyle że bez prawników i bez kawy z mlekiem.

Alina skinęła głową. Powoli.

– Rozumiem. Tylko pożyczka. I znowu, na słowa. I znowu, bez paragonów. Jak z twoim bratem. Jak z tą kawiarnią, którą mama otworzyła „na cześć nowego życia”, a zamknęła po ośmiu miesiącach.

– Co ty mówisz? – Mamo, mamo… – Igor odchylił się na krześle i ścisnął skronie. – Ona nie będzie żyła wiecznie, rozumiesz? Już bierze tabletki. Ciśnienie, nerwy, lekarze… co ty chcesz osiągnąć? Żeby dostała udaru?

– A mnie to nie może się przytrafić, prawda? – przerwała Alina. – Chyba mogę żyć bez snu, bez odpoczynku, bez wsparcia? Pomyślałaś kiedyś, że skoro ktoś musi ciągle pomagać, to może inni powinni się chociaż nauczyć nie wtrącać?

Igor milczał. Za oknem szara kobieta w białym kapeluszu z psem kurczowo trzymała się kosza na śmieci – szukając czegoś, co zostało wyrzucone na próżno. Alina nagle pomyślała: to prawda – ludzie, którzy zawsze potrzebują pomocy, rozpoznają się od pierwszego wejrzenia.

– Nie jestem przeciwny rodzinie, Igorze. Jestem przeciwny temu, że zawsze stawiasz moje interesy na ołtarzu swoich długów. Nawet nie swoich. Twojej matki. Twojego brata. Twojego psa z chorobą nerek.

– Znów sobie ze mnie żartujesz! – wrzasnął. – Całe życie się ze mnie śmiejesz i żartujesz, z każdej sytuacji robiąc sobie żarty. A ja, nawiasem mówiąc, staram się… chociaż coś robić!

– Co robiłeś? – Pochyliła się ku niemu. – Co właściwie robiłeś w ciągu ostatniego roku? Siedzisz u mamy, pracujesz tam tymczasowo. A kto płaci ratę kredytu? Kto?

Milczał. Zacisnął usta. A potem nagle wyrzucił z siebie:

– Bo jesteś karierowiczką, Alya. Wszystko jest twoje – zwycięstwa, premie, szefowie… Wszystko w życiu jest jak Excel. Ale ja jestem żywym człowiekiem! Nie mogę żyć arkuszem kalkulacyjnym tak jak ty!

Alina zachichotała. Bardzo spokojnie. Bardzo zmęczona.

— Nie żyję w Excelu. Żyję w rzeczywistości. Gdzie za prąd płaci się nie emocjami, a pieniędzmi. Gdzie kredyt hipoteczny spłaca się z karty, a nie z nadziei. A jeśli jesteś żywą osobą, to dlaczego nie czuję się żywy obok ciebie?

Ona odeszła pierwsza. Nie dogonił jej. Patrzył tylko, jak w szarym płaszczu – zresztą nie nowym – wsiada do taksówki, nie odwrócił się, nie zadzwonił. Nawet nie dopiła filiżanki. Na spodku pozostała kropla kawy. Jak wspomnienie. Albo jak ślina.

Alina wróciła do domu i od razu włączyła laptopa. Była jedną z tych, które ratowały się, działając. Która, gdy była zła, myła kuchenkę do czysta albo do północy układała zeznania podatkowe. Teraz – opcja z liczbami.

Ale to nie zadziałało. Liczby były niewyraźne, a myśli krążyły jej w głowie. Zamknęła laptopa i po prostu usiadła na podłodze w korytarzu. Między szafką nocną a półką na buty. Siedziała, obejmując kolana, aż zamarzły jej palce u stóp.

„Nie chcę być ich bankiem” – wyszeptała w ciszy. „Nie chcę być ich bankiem. Nie chcę być ich bankiem…”

Powtarzałem to jak mantrę. Ale wcale nie było łatwiej.

Następnego dnia otrzymała wezwanie. Nie wezwanie do sądu, tym gorzej. Spotkanie rodzinne. Formalnie: „po prostu usiądźmy i porozmawiajmy”. W rzeczywistości było to rygorystyczne i stresujące przesłuchanie.

Olga Pietrowna czekała na nią przy wejściu, ubrana w płaszcz koloru surowej gliny i z ustami koloru przepiórki.

– Alina, nareszcie – dramatycznie załamała ręce. – Myśleliśmy, że naprawdę się obraziłaś…

– Nie obrażam się, po prostu się przeprowadziłam. – Alina spojrzała na nią zimno. – Masz tam wszystko. Rodzime mury, rodzimy syn, rodzime długi.

Olga Pietrowna na chwilę zmieszała się. Potem powiedziała:

– Wiesz, zawsze uważałem cię za mądrego. Ale najwyraźniej jedno z drugim nie jest powiązane.

– Właśnie – Alina skinęła głową. – Jestem mądra. I dlatego wstanę teraz, wezmę swoje rzeczy i pójdę. Bo mądra kobieta nie mieszka z mężczyzną, który stawia ją na drugim miejscu po matce.

Na górze jest stary dywan, zapach waleriany i głos Igora, jak głos przejechanego psa.

„Czemu taka jesteś?” – wychrypiał, gdy weszła. „Naprawdę myślisz, że to takie proste? Że możesz po prostu wstać i wyjść?”

„Nie” – odpowiedziała. „Myślę, że mogłeś przemówić, usłyszeć, zrozumieć setki razy. Ale słyszałeś tylko krzyki matki. A teraz jest za późno. Teraz – tak, po prostu odejdź”.

Wzięła walizkę. Spakowała ją pospiesznie, ale starannie. Alina zawsze pakowała się starannie. Nawet gdy pakowała się donikąd.

„Czy nadal mnie potrzebujesz?” zapytał niemal szeptem. „Czy już wszystko postanowiłaś?”

– Potrzebowałam cię, kiedy prosiłam o coś prostego: „Zrozum mnie”. – Podeszła bliżej. Spojrzała mu prosto w oczy. – Ale za każdym razem, gdy pytałeś najpierw mamę, czy to możliwe.

– To podłe, Alya.

– Wiesz, co to znaczy? – Alina zatrzymała się w drzwiach. – Mówić kobiecie, że jest za mądra. I za silna. Tylko dlatego, że mężczyzna obok niej okazał się słabszy od jej matki.

I odeszła.

Żadnych krzyków. Żadnych scen. Żadnych „pożałujesz”. Tylko jedna walizka i kolczyki.

Tydzień później złożyła pozew o rozwód. Dwa tygodnie później jej nowy status był oficjalny. A trzy tygodnie później otrzymała list. Od notariusza.

Z brzmieniem:

Podział majątku. Kwestia własności mieszkania. Wyjaśnienie kwestii zadłużenia wspólnego.

Alina uniosła brwi.

— Zaczęło się.

I to był dopiero początek…

Alina podeszła do notariusza w rękawiczkach. Było chłodno i od rana nie mogła się zdecydować, czy założyć płaszcz, czy płaszcz przeciwdeszczowy. Ostatecznie wybrała formalny, granatowy płaszcz i szpilki. Rozwód nie jest powodem, żeby wyglądać jak ofiara, powiedziała sobie, patrząc w lustro.

– Dzień dobry. Alinoczka, tak? – Notariuszka, kobieta około pięćdziesiątki o twarzy wiecznej nauczycielki pracy, spojrzała znad okularów. – Jesteś w mieszkaniu? No to wejdź, zaraz wszystko wyjaśnię. Tylko moja herbata jest niesmaczna, od razu cię ostrzegam.

Igor siedział za szklaną ścianką działową. W rozciągniętej szarej bluzie i z torbą od Piateroczki, jakby przyszedł nie po podział majątku, a po kupno ziemniaków. Jego oczy były jak oczy chomika podczas rewizji – albo sam coś ukradł, albo dokładnie wiedział, kogo.

„Witaj” – wyszeptał, jakby się dusił.

„Witaj” – Alina skinęła głową.

Siedzieli naprzeciwko siebie. Notariusz rozdzielił ich i sporządził protokół, w którym było napisane czarno na białym: hipoteka dla dwóch osób, w równych częściach, ale jedna strona spłacała raty, a druga pogrążona była w… hm… filozoficznym bezczynności.

– Słuchajcie, koledzy – zaczął notariusz, grzebiąc w papierach długopisem z dopiskiem „Rosreestr” – macie mieszkanie zarejestrowane w czasie trwania małżeństwa. Ale raty kredytu hipotecznego spłacała głównie Alinka. Widać to wyraźnie z wyciągu. A tak przy okazji, mam go tutaj. Dług jest w połowie spłacony. I wtedy zaczyna się zabawa.

Alina nawet nie drgnęła. Już wszystko wiedziała. Przez ostatnie kilka tygodni studiowała prawo cywilne, rodzinne i, na wszelki wypadek, kodeks gruntowy. A teraz była niemal pewna, że w następnym życiu urodzi się prawnikiem.

– Więc Alina domaga się swojej części. I chce, żeby mieszkanie zostało sprzedane, a dochód podzielony po równo. Zgadza się?

– Prawie – powiedziała spokojnie Alina. – Chcę, żeby mieszkanie zostało sprzedane, a udział męża został mi odliczony proporcjonalnie do jego wkładu. A to jest dwadzieścia siedem tysięcy rubli. Na dwa lata.

Igor zarumienił się.

„To podłe” – syknął. „Ja też… Mieszkałem tam! Moja praca, moje remonty są tam! Sam położyłem płytki w kuchni, pamiętasz?”

– Pamiętam. I jak potem zerwali ci okablowanie – też pamiętam. – Alina uśmiechnęła się zimno. – Musiałam wezwać elektryka i zapłacić z premii. Więc dziękuję, ale nie, dziękuję.

„Wszystko przekładasz na pieniądze” – wydyszał z furią. „A co z miłością? I uczuciami? I jak zaczęliśmy?”

„Zaczęliśmy z jedną walizką, dwoma plecakami i wielkimi nadziejami”. Alina spojrzała mu ostro w twarz. „A skończyliśmy z twoją matką na mojej poduszce i twoją bezczynnością”.

– Ona po prostu poprosiła, żeby została, Alya. Czemu jesteś taka?

„I prosiłam cię, żebyś wybrał”. Pochyliła się do przodu. „Ale wybrałeś bycie synem. Nie mężem.

Notariusz kaszlnął.

– No więc. Emocje to emocje, ale nadal działamy zgodnie z prawem. Sprzedajemy mieszkanie. Po spłaceniu reszty kredytu hipotecznego kwota zostaje podzielona. Alina dostaje osiemdziesiąt sześć procent. Igor resztę.

– Tak, zatrzymaj te grosze! – Igor nagle podskoczył. – Zabierz wszystko! Mieszkaj tu! Tylko nie rób ze mnie potwora! Ja… ja tylko chciałem, żebyśmy byli razem!

„A ja chciałam być w rodzinie, a nie w jakimś schemacie, gdzie zawsze jestem skreślana jako koszt” – wyszeptała. „Ty i ja nie jesteśmy parą, Igorze. Jesteśmy księgowym i projektem przynoszącym straty.

Dwa dni później spakowała pudła.

Mieszkanie szybko się opustoszało – tak się dzieje, gdy ludzie długo żyją w różnych światach. Alina zostawiła Igorowi stare koszulki, album ze zdjęciami i młynek do kawy, który ciągle naprawiał i nigdy nie naprawił.

Zawsze coś zostaje. Nawet gdy wydaje się, że nic się nie trzyma.

Stała przy drzwiach z kluczami w dłoni. To było dziwne. Jak w ostatnim akcie sztuki, kiedy publiczność już wyszła, a ty wciąż jesteś w kostiumie i nie wiesz, gdzie postawić kwestię.

Zadzwonił dzwonek.

„Kto tam?” krzyknęła, niechętnie podchodząc do drzwi.

„To ja” – powiedział, stojąc za drzwiami. „Czy możesz… dać mi klucze?”

Alina cicho otworzyła drzwi. Przez chwilę poczuli się niezręcznie. Jak dwoje byłych aktorów, którzy spotkali się na scenie, gdzie wszystko już dawno się rozegrało.

„Proszę” – wyciągnęła zawiniątko.

„Gdzie teraz jesteś?” zapytał, nie patrząc jej w oczy.

– Gdzie mnie cenią. I nie zapraszają na naradę rodzinną, żeby zrzucić ostatnią warstwę skóry.

– Wszystko zepsułem, prawda?

„Nie” – uśmiechnęła się Alina. „Po prostu niczego nie naprawiłeś”.

Zamknęła za sobą drzwi. Bez trzasku. Bez dramatu. Zamek po prostu kliknął i tyle.

A potem poszła. Powoli. Przez podwórko, mijając staruszkę z gazetami, mijając huśtawki, na których kiedyś całowała się z Igorem o trzeciej nad ranem, śmiejąc się z jakiegoś serialu.

Szła i czuła, że z każdym krokiem było jej coraz łatwiej.

– Alina! – dobiegł głos z tyłu.

Odwróciła się. Stał przy wejściu, wciąż trzymając klucze w dłoni.

– Jeśli cokolwiek… Nadal cię kocham. Do tej pory.

„I ja sama” – odpowiedziała cicho. „Wreszcie”.

I odeszła.

Z lekkim sercem, w szpilkach i z jasnym zamiarem, aby nigdy więcej nie wynajmować swoich udziałów – nawet „na miesiąc, najwyżej dwa”.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *