Twoja darmowa przejażdżka dobiegła końca: Twoja żona wyrzuciła swojego męża-pasożyta z mieszkania

Mąż pijawka. Przykleja się do twojego portfela i puchnie twoimi pieniędzmi, a kiedy próbujesz go od niego odciągnąć, jęczy o oddanej miłości i zaufaniu. Miałam takiego męża przez półtora roku. Myślał, że znalazł koryto bez dna. Mylił się.

„Jeśli mnie kochasz, pieniądze nie mają żadnego znaczenia”

Usłyszałam to zdanie od męża dokładnie 217 razy. Tak, liczyłam. Za 34. razem zdałam sobie sprawę, że za tym zdaniem zawsze szło coś, co trafiało do mojego portfela. I wtedy zaczęłam liczyć w notesie z kotami, który kiedyś dał mi Andriej.

Ironia? Pewnie.

To, co długo uważałam za wsparcie mojego męża w jego dążeniu do kariery, okazało się… Ale przyjrzyjmy się temu po kolei.

Znasz ten moment, kiedy stoisz przed lustrem i nagle nie rozpoznajesz osoby przed sobą? To tak, jakbyś patrzył na nieznajomego, który z jakiegoś powodu włożył twoje ubrania i teraz patrzy na ciebie z niepokojem niczym osaczone zwierzę. Przydarzyło mi się to pewnego dnia, kiedy miałem spotkać się z przyjacielem w kawiarni i nagle zdałem sobie sprawę, że nie mam pieniędzy, żeby tam pójść. Ja, analityk z pensją powyżej średniej, nie mogę sobie pozwolić na filiżankę cappuccino i ciastko, bo cała moja pensja idzie na…

Przestań. Po co ona właściwie odchodzi?

Z Andriejem przeżyliśmy romans jak z filmu – trzy randki, bukiety wielkości choinki noworocznej, oświadczyny pół roku później. Pięknie mnie zalecał, rachunki w restauracjach płacił machnięciem ręki, jakby to nie były pieniądze, a drobiazg, niegodny uwagi. Rozpływałam się od jego gestów i pewnych siebie słów.

Jakże szczęśliwi byliśmy w pierwszym roku – wynajmując mieszkanie, oszczędzając na wkład własny, planując wspólne wakacje. Podzieliliśmy się wszystkim po równo, chociaż ja zarabiałem trochę więcej. Ale to była NASZA rodzina, NASZE pieniądze, NASZE plany.

A potem nadeszło OŚWIETLENIE.

„Yul, chcę zająć się IT” – powiedział pewnego wieczoru Andriej, patrząc w sufit, jakby otrzymał osobistą wiadomość od założyciela Yandexa.

Odłożyłem książkę:

– Serio? Ale ty nigdy…

– Przestudiowałem to – przerwał mi z przekonaniem. – Teraz jest dokładnie TEN moment, rozumiesz? Rynek rośnie, perspektywy są ogromne. Tak, będę musiał zacząć od zera, jako junior, ale za rok, półtora będę już zarabiał dwa, trzy razy więcej!

Spojrzałam w jego płonące oczy i zobaczyłam mężczyznę, którego kocham. Mężczyznę z marzeniem.

„Będę cię wspierać” – powiedziałem wtedy. „Damy radę”.

Panie, gdybym cofnął się w czasie i znalazł się w wehikule czasu, to dałbym sobie w twarz tak mocnego policzka, że byłoby to aż wstydem…

Przez pierwsze trzy miesiące Andriej był tym zafascynowany. Znalazł kursy, potem staż, a potem zaproponowano mu stanowisko młodszego programisty z pensją, która mnie rozbawiła. Była trzy razy niższa niż jego poprzednia pensja.

„To tymczasowe” – zapewnił mnie Andriej, a ja mu uwierzyłam. Zawsze ufałam – nawet w szkole przekonałam mamę, że przepisywanie z zeszytu dla mojego kolegi z klasy Wasi to świetny pomysł, bo „on po prostu potrzebuje pomocy”.

Sporządziliśmy nowy budżet. Ja wziąłem na siebie koszty mediów i zakupów. Andriej opłacił transport, internet i telefonię komórkową.

„Kiedy dostanę pierwszy awans, przyjrzymy się podziałowi środków” – powiedział Andriej.

Ponownie skinąłem głową. Jestem dobry w kiwaniu głową – gdyby to była dyscyplina olimpijska, miałbym złoty medal.

Wiesz, jak się gotuje żabę? Wkładasz ją do zimnej wody i powoli podgrzewasz. Nie zauważa, że woda robi się gorętsza, dopóki nie jest za późno. Ja byłem tą żabą, a nasz związek był jak garnek powoli gotującej się wody.

Na początku wszystko szło niezauważone. Andriej zostawał po godzinach w pracy – „przyzwyczajał się”. Potem zaczął chodzić na spotkania w weekendy – „kontakty w IT są bardzo ważne”.

A potem… potem zacząłem zauważać dziwne rzeczy.

Nagle wrócił do domu w nowych trampkach. Takich, które kosztowały połowę mojej pensji. „Kolega oddał je za bezcen, bo rozmiar mu nie pasował” – wzruszył ramionami Andriej.

A tydzień później – nowe dżinsy, koszula i jakieś sprytne słuchawki.

– Słuchaj, skąd bierzesz na to wszystko pieniądze? – Pewnego dnia nie mogłem tego znieść. – Twoja pensja ledwo pokrywa twoje wydatki na transport i łączność!

– Liczysz moje pieniądze? – obraził się. – Miałem oszczędności, wydałem je. Czy teraz muszę się rozliczać z każdego grosza?

Cofnąłem się. Oczywiście, nie było sensu liczyć jego pieniędzy. Byliśmy drużyną, prawda?

Ale z jakiegoś powodu gra zespołowa była jednostronna.

Andriej zawsze znajdował pieniądze na spotkania z „kolegami” w barach. „To jest networking, Julio, nie rozumiesz, jak działa IT. Relacje decydują o wszystkim!”. Potem pojawił się karnet na siłownię – „nie można pozwolić sobie na wypalenie emocjonalne”. Potem kursy angielskiego – „nie da się bez niego obejść w IT”.

A liczba naszych wspólnych wyjść drastycznie spadła.

Filmy? „Jestem zmęczony, obejrzyjmy coś w domu”. Restauracje? „Za drogie, jestem teraz spłukany”. Nawet spacer w parku zamienił się w wyprawę, bo „muszę skończyć projekt szkolny”.

A potem pojawił się ON. Pytanie, które zaczęło determinować wszystkie nasze plany: – Kto zapłaci?

Andriej zadawał to pytanie za każdym razem, gdy proponowałem, żeby gdzieś pójść. A kiedy mówiłem „zapłacę”, ZGADZAŁ SIĘ. Bez cienia zażenowania.

A najdziwniejsze jest to, że na naszych wspólnych zdjęciach zaczęłam zauważać, że on zawsze wygląda stylowo i nowocześnie, a ja… nadal mam na sobie ten sam sweterek co trzy lata temu.

Kiedy to się stało? Kiedy stałam się jadłodajnią, pralnią i bankomatem w jednym?

Pewnej niedzieli, kiedy Andriej wybrał się na kolejne „ważne spotkanie networkingowe z kolegami” (oczywiście do baru sportowego), postanowiłem uporządkować nasze finanse. Wyjąłem wszystkie paragony i wyciągi z kont i posegregowałem je według kategorii.

I ta świadomość zalała mnie niczym fala podczas burzy.

W ciągu ostatnich trzech miesięcy zapłaciłem:

Rachunki za media (co do grosza)
Zakupy spożywcze (nawet jego ulubione chipsy i drożdże na „wieczory programowe”)
Naprawa laptopa (którego rozlał na kawę)
Prezent urodzinowy dla jego mamy („Yul, jestem spłukany, pomóż mi”)
Kupiłem nam też bilety do kina (dwa razy), a nawet zapłaciłem za kolację w restauracji (trzy razy, wliczając w to naszą rocznicę).

A za co płacił? Za telefon, internet i kartę podróżną. I kilka razy przyniósł do domu pizzę. Którą jedliśmy razem.

Moje oszczędności rozpłynęły się niczym płatek śniegu na asfalcie w lipcu.

Następnego dnia zebrałem się na odwagę.

„Słuchaj, może przejmiesz część obowiązków?” – zasugerowałem, pokazując arkusz kalkulacyjny w Excelu. „Widzisz, wszystko jest bardzo…”

Andriej spojrzał na mnie, jakbym zaproponował mu sprzedaż nerki.

„Julio” – jego głos brzmiał jak głos nauczyciela tłumaczącego wyjątkowo głupiemu uczniowi, że dwa plus dwa równa się cztery. „Rozumiesz, że właśnie teraz INWESTUJĘ w naszą przyszłość?”

Zawsze podkreślał swoim głosem najważniejsze słowa, gdy chciał mnie przekonać.

– Muszę skupić się na karierze! Jeśli będę myślał o rachunkach, nie będę mógł się rozwijać!

„Ale ja też pracuję” – zauważyłem.

„To co innego” – warknął. „Ty masz stabilną pracę, a ja buduję KARIERĘ. To dwie różne rzeczy”.

Nie mogłem wymyślić niczego, co mógłbym powiedzieć. W jego głowie konstrukt „Buduję karierę” wyjaśniał absolutnie wszystko, łącznie z tym, dlaczego nie mógł umyć własnego kubka i dlaczego miał prawo opróżnić mój portfel.

Czas mijał. Zaciskałem pasa i wciąż wierzyłem w naszą „świetlaną przyszłość IT”. Co innego mogłem zrobić? Zainwestowaliśmy w to już pół roku – nie mogliśmy się poddać w połowie, prawda?

Nieco ponad rok później Andriej dostał awans. Nie tak imponujący, jak obiecywał – jego pensja wzrosła tylko o 20%. Ale i tak był to powód do radości.

„Teraz możemy przemyśleć nasze wydatki!” – ucieszyłem się, naiwny jak trzyletnie dziecko, które po raz pierwszy w życiu zobaczyło magika.

„Oczywiście” – skinął głową Andriej.

Pomyślałem, że usiądziemy i ustalimy nowy budżet. Zamiast tego… kupił sobie nowego laptopa. „Do pracy”. Chociaż przez większość czasu grał w jakąś strzelankę z czołgami.

– Czemu nie omówiłeś ze mną tego zakupu? Umówiliśmy się, że po promocji będziemy więcej dokładać do budżetu!

– Julio, – spojrzał na mnie, jakbym była chora psychicznie. – To wymaga potężnego sprzętu. To nie kaprys, to KONIECZNOŚĆ. To inwestycja w przyszłość!

Ach tak, magiczna „inwestycja w przyszłość”. Dzięki niej wszystko było tego warte.

– Ale my…

„Jeśli mnie kochasz, powinnaś mnie wspierać!” – warknął, a ja zrozumiałam, że to już koniec rozmowy.

Znów milczałem. Najwyraźniej czegoś nie rozumiem we współczesnych związkach.

Muszę przyznać szczerze: nie byłam idealną żoną. Często traciłam panowanie nad sobą. Kilka razy marudziłam mu o wydatkach. Czasami demonstracyjnie odwracałam się do ściany, gdy wracał późno do domu po „networkingu” – spotkaniach towarzyskich, mówiąc prościej.

Ale wiesz, jaki był mój największy błąd? MILCZAŁEM. Tłumiłem żale, wszystko uznawałem za przejściowe trudności i wierzyłem w lepszą przyszłość. Jakby miała nadejść sama, bez żadnego działania z jego strony.

Półtora roku. Przez półtora roku dźwigałem wszystko na swoich barkach. W tym czasie dwukrotnie pojechałem na wakacje do daczy rodziców, bo „teraz nie czas na wyjazd nad morze, trzeba oszczędzać”. Sam. Andriej został w domu – „trzeba dokończyć ważny projekt”.

Jednocześnie udawało mu się spotykać z „kolegami” trzy razy w tygodniu (chociaż z jakiegoś powodu wszyscy ci koledzy byli z innych miejsc pracy), kupować sobie nowe ubrania i chodzić na jakieś spotkania, które zawsze odbywały się w barach.

A co najciekawsze, nadal siedział na tym samym stanowisku młodszego pracownika, wykonując podstawowe zadania. Kiedy zapytałem, jak idzie mu kariera, zaczął mówić o „toksycznej atmosferze w firmie”, „głupim liderze zespołu” i „wszystko wkrótce się zmieni”. Nie znałem się na IT i brałem te wszystkie wymówki za dobrą monetę.

A Andriej też zaczął się DROŻDŻYĆ, kiedy poruszyłem temat finansów.

„Stajesz się materialistą” – powiedział mi pewnego dnia, kiedy po raz kolejny poprosiłem go, żeby chociaż częściowo zapłacił za zakupy. „Myślałem, że jesteśmy drużyną i myślisz tylko o pieniądzach”.

Tak, myślę o tym. Ale z jakiegoś powodu jest ich coraz mniej na moim koncie.

Oświecenie przyszło nagle, jak zawsze. Moja przyjaciółka Marina zaprosiła mnie na degustację deserów do nowej kawiarni. Spojrzałam na konto i zdałam sobie sprawę, że do wypłaty został jeszcze tydzień, a pieniędzy zostało…

– Andriej, – zadzwoniłam do męża, który wylegiwał się na kanapie z telefonem. – Marina zaprasza mnie do kawiarni na degustację. Czy mógłbyś mi pożyczyć trochę pieniędzy? W tym miesiącu wydałam pieniądze na testy i twoją pożyczkę na laptopa.

Podniósł wzrok znad ekranu i spojrzał na mnie, jakbym prosił go o nerkę. Drugą.

„Och, nie byłem przygotowany na takie wydatki” – zawahał się. „Może następnym razem?”

Przypomniałem sobie, że wczoraj poszedł do baru ze swoimi „kolegami” i wrócił grubo po północy.

„Ale byłeś wczoraj z chłopakami?” – zapytałem. „Nie myślałeś o wydatkach?”

„To co innego” – zmarszczył brwi. „Są problemy w pracy, networking! To ważne dla kariery”.

A potem powiedział TO. Frazę, którą słyszałem tyle razy, że mógłbym napisać o niej rozprawę:

– Rozumiesz, że w związku nie rzeczy materialne są najważniejsze? Ważne, że jesteśmy razem, że mamy przyszłość.

Wtedy mnie olśniło. Gdyby zdanie „rzeczy materialne nie są ważne” dało się przetłumaczyć, brzmiałoby mniej więcej tak: „CHCĘ, ŻEBYŚ ZA WSZYSTKO PŁACIŁ, A JA BĘDĘ SIĘ CIESZYŁ ŻYCIEM”.

W tym momencie coś we mnie pękło. Znacie to z kreskówek, kiedy postać uświadamia sobie coś ważnego i nad jej głową zapala się żarówka? W moim wnętrzu zapalił się cały reflektor.

Nagle zdałem sobie sprawę, że cała ta gadka o „inwestowaniu w przyszłość” to tylko zasłona dymna. Jak sztuczka z rozproszeniem uwagi: podczas gdy patrzysz na prawą rękę magika, lewa wykonuje swoją pracę. Podczas gdy ja patrzyłem na „świetlaną przyszłość”, Andriej był idealnie osadzony w teraźniejszości. NA MÓJ KOSZT.

Wieczorem, kiedy wrócił do domu (znowu późno i znowu od „kolegów”), siedziałem w kuchni. Przede mną leżał stos papierów – wszystkie nasze rachunki za ostatni rok.

„Musimy porozmawiać” – powiedziałem spokojnie.

Andriej się spiął. Zawsze czuł, kiedy coś się zmieniało.

– O czym?

— O nas. O pieniądzach. O tym, w co inwestujemy w tę relację.

Westchnął z miną męczennika.

– Znów to samo! Jak długo możemy rozmawiać o pieniądzach? Jesteś nimi po prostu opętany!

„Nie” – pokręciłam głową. „Nie jestem zafascynowana pieniędzmi. Jestem zafascynowana sprawiedliwością. Spójrz na to” – podsunęłam mu papiery. „To jest to, ile zapłaciłam w zeszłym roku. A to jest to, ile zapłaciłeś ty”.

Głośniki były nieporównywalne. Jak Everest i wzgórze w parku.

– I co z tego? – Wzruszył ramionami. – Mówiłem ci, że teraz inwestuję w swoją karierę. Wszystko wkrótce będzie dobrze.

– Półtora roku, Andriej. Słyszę to „wkrótce” od półtora roku.

„A ty mi nie wierzysz?” W jego głosie słychać było nutę urazy.

Wziąłem głęboki oddech, miałem wrażenie, że wyssałem całe powietrze z pokoju.

– Andriej, nie rozumiesz! Nie chodzi o to, czy w to wierzę, czy nie. Wyjaśnij mi to. Chcesz, żebym zainwestował w twoją przyszłość, prawda? W twoją wspaniałą karierę?

„No cóż, tak” – prychnął i rozparł się na krześle, krzyżując nogi. W jego spojrzeniu można było dostrzec protekcjonalne „no i znowu ta kobieca histeria”.

— A co z tobą? Co robisz dla tej przyszłości? — Mój głos podniósł się o oktawę. — Ciągle gadasz o jakichś spotkaniach i networkingu, ale gdzie są efekty? Nie podejmujesz się żadnych dodatkowych projektów! Nie uczysz się niczego nowego od swoich „KOLEDZÓW”! Ale twoje ubrania są ciągle aktualizowane i odświeżane jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki!

Andriej skrzywił się i machnął ręką:

– No i znowu zaczynamy…

– Nie, to TY to robisz! – Wskazałem na niego palcem. – Wydajesz pieniądze na lewo i prawo, a zachowujesz się jak biedak, którego chciwa żona nie utrzymuje!

– Mam prawo do odpoczynku! – Wstał gwałtownie, a żyła na czole mu nabrzmiała. – Co teraz, mam chodzić w łachmanach? Tego chcesz? Żebym zamienił się w robota? Tylko na spotkaniach w pracy?

W jego głosie słychać było oburzenie. Zawsze tak reagował, gdy czuł, że przegrywa kłótnię.

Nagle poczułem spokój. Jakby fale we mnie opadły, pozostawiając po sobie dziwną jasność i ciszę.

– Wiesz co, Andriej? – Mówiłem cicho, prawie szeptem. – Nie obchodzi mnie, jak spędzasz czas ani na co wydajesz pieniądze. SWOJE pieniądze. Chcesz się dobrze bawić, baw się dobrze. Chcesz kupować modne rzeczy, kupuj. Ale… – Podniosłem rękę, widząc, że jest gotowy mi przerwać – na swój koszt. Nie na mój.

Spojrzałem mu prosto w oczy.

– Od jutra każdy płaci za siebie. Ty nie płacisz za mnie, a ja mam już dość noszenia cię. Kropka.

Andriej po prostu zamarł. Dosłownie w pół zdania. Otworzył usta, zamrugał kilka razy i wpatrywał się we mnie.

– Ale… to… – wyjąkał, wyraźnie analizując w myślach argumenty. – Dostajesz więcej pieniędzy! Masz stabilną pracę! A ja… ja dopiero zaczynam! To jest, no cóż, jak to się nazywa… niesprawiedliwe!

Ostatnie słowo wyrzucił z siebie z tak świętym oburzeniem, że nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Głośnego, wręcz histerycznego.

„To niesprawiedliwe?” Zmrużyłam oczy, czując, jak we mnie wrze. „A to, że haruję jak szalona od półtora roku, żeby opłacić twoje „przejściowe trudności”? Więc to jest sprawiedliwe, twoim zdaniem? To, że zapomniałam, kiedy ostatnio kupiłam sobie coś nowego, a sponsoruję twoje „niezbędne do pracy” gadżety? To jest sprawiedliwe?”

Odwróciłam się, objęłam się ramionami i zamilkłam. Jeszcze chwila i całkowicie bym się załamała.

– Julio, przesadzasz ze wszystkim! – Machnął rękami, jakby odganiał moje słowa jak natrętne muchy. – To TYMCZASOWE! Czemu nie możesz po prostu zaufać procesowi?

— Proces? — zakrztusiłam się. — Jaki proces? Proces wyciągania ze mnie pieniędzy? Czy proces zamieniania mnie w gosposię z funkcjami sponsorskimi?

Skrzywił się, jakby bolał go ząb.

– Widzisz, znowu przesadzasz. To nie moja wina, że musiałem zaczynać od zera. To inwestycja w…

– Jeśli powiesz „w naszą przyszłość”, przysięgam, że rzucę w ciebie tym kubkiem! – Nawet nie zauważyłem, jak wziąłem mój ulubiony kubek ze stołu.

To była ostatnia kropla. Podszedłem tak blisko, że widziałem, jak jego źrenice rozszerzyły się ze zdziwienia.

– Posłuchaj mnie BARDZO uważnie, Andrieju. Nie będę już sponsorować twojej „kariery”. Od teraz każdy płaci za siebie. Chcesz jeść – kupuj sobie jedzenie. Chcesz mieszkać w tym mieszkaniu – płać swoją część rachunków. Bez wyjątków, bez wymówek, bez obietnic „świetlanej przyszłości”.

Cofnął się, jakby oblano go lodowatą wodą. Potem na jego twarzy pojawił się uśmiech. Ten sam protekcjonalny, pełen współczucia uśmiech, który rezerwował na specjalne okazje.

– Julenko – zaczął tonem, jakim zwraca się do kapryśnego dziecka. – Rozumiesz, że dobra materialne nie są najważniejsze? Nie można mierzyć relacji pieniędzmi. Myślałem, że kochasz mnie, a nie mój portfel.

Zaśmiałem się. Szczerze, z serca. Jakbym się dawno nie śmiał.

— Naprawdę wierzysz w te bzdury, które wygadujesz? „Rzeczy materialne nie są najważniejsze” – mówi mężczyzna, który od półtora roku ani razu nie dorzucił się do pieniędzy na jedzenie, ale co tydzień znajduje pieniądze na nowe ubrania i wypady do barów.

Przełknął ślinę, jego pewność siebie zmalała.

– Ale to są różne rzeczy…

– Nie, Andriej. To to samo. Skoro dobra materialne nie są dla ciebie ważne, to dlaczego tak desperacko trzymasz się MOICH pieniędzy? Dlaczego tak trudno ci zapłacić za SIEBIE?

Milczał, najwyraźniej szukając nowego argumentu. Widziałem, jak trybiki w jego głowie kręcą się, wyszukując kolejną manipulację.

„Jeśli każesz mi płacić za media, nie zostanę na rozwój osobisty” – powiedział w końcu. „Nie będę mógł rozwijać się zawodowo i oboje na tym stracimy”.

„A jeśli będę dalej za wszystko płacić, to w ogóle nie zostanie mi pieniędzy” – odparłem. „I wiesz co? NIGDY więcej nie kupię twojej bzdury o «inwestowaniu w przyszłość». Koniec. Nie jestem już twoim sponsorem”.

Wyraz twarzy Andrieja nagle się zmienił. Maska troskliwego męża opadła, odsłaniając to, co kryło się pod nią przez cały ten czas – chłodną kalkulację.

„Więc wybrałaś pieniądze zamiast związków?” – mruknął.

„Nie, wybrałem szacunek do samego siebie zamiast „związku”, który był dla ciebie wygodny” – odpowiedziałem. „I wiesz co? Po raz pierwszy wygląda to na bardzo dobrą inwestycję”.

Następne dwa tygodnie zamieniły się w dziwny eksperyment przetrwania. Andriej próbował wszelkimi sposobami przywrócić poprzedni stan rzeczy.

Po naszej rozmowie Andriej zdawał się oszaleć. Jakby wyczuł, że jego darmowa przejażdżka dobiega końca i włączył tryb „ratowania prywatnego darmozjada”.

Na początku grał na moim współczuciu. Chodził po mieszkaniu, wyglądając, jakby zabrano mu ostatnią słodycz. Westchnął tak ciężko, że aż zatrzęsły się zasłony. Podniósł na mnie wzrok jak zbity pies i zawołał:

– Więc miłość do ciebie to pieniądze? Rozumiem wszystko. Rozumiem wszystko.

Powiedział to, kiedy odmówiłam płacenia połowy rachunków za media. A potem przez cały dzień demonstracyjnie otulał się swetrem, mimo że w mieszkaniu było ciepło, jakby miał zaraz zamarznąć, bo byłam taką Królową Śniegu.

Potem zmienił taktykę. Na horyzoncie pojawiły się mityczne perspektywy.

– Yul, rozmawiałem z kierownikiem, rozważają mój awans! – wyrzucił z siebie, zauważając, że idę do sklepu. – No, najwyżej za miesiąc, to pewne! Wszystko ci zrekompensuję, przysięgam! Pozwolisz mi zrobić listę zakupów?

I patrzył na mnie tak ufnie, tak ufnie. A w lodówce – nic nie zostało. Nawet myszy dawno uciekły z głodu do sąsiadów.

Kiedy rozdzierające serce historie i obietnice świetlanej przyszłości nie działały, Andriej zaczął grozić. Już nie wzdychał. Mówił przez zęby, jak tandetny złoczyńca z serialu.

„Jeśli będziesz się tak dalej zachowywać, będziemy musieli poważnie rozważyć naszą relację” – powiedział przez zaciśnięte zęby tego ranka, gdy stanowczo odmówiłam płacenia mu za internet.

„Możesz obejrzeć to jeszcze raz” – wzruszyłem ramionami, czując dziwną lekkość w środku.

Znasz to uczucie, kiedy zrzucasz nieporęczny plecak po ośmiogodzinnej wędrówce. Kiedy nagle prostujesz szyję i ramiona i możesz głęboko odetchnąć. Miałem wrażenie, że w ciągu półtora roku prawie stałem się garbusem – tak trudno było ciągnąć za sobą dorosłego, udającego bezbronne dziecko.

Minęły dni. Zmieniłem taktykę – zostawiłem gotówkę i listę na stole:

„Chleb, mleko, jajka, ser. Moja część to 200 rubli. Twoja część.”

Kupiła tylko dla siebie – dokładnie pięć jogurtów, bochenek chleba, paczkę sera. Wszystko podpisywała markerem. Głupia? Oczywiście. Ale po półtora roku oddawania pieniędzy ogarnia ją taka złość, że nie ma czasu na przyzwoitość.

A Andriej… Andriej wił się jak węgorz na patelni. Zapomniał kupić jedzenie, zapomniał wpłacić pieniądze, zapomniał zapłacić za internet. Ale dziwna rzecz – zawsze znalazł pieniądze na drożdże, nową koszulę i taksówkę do pracy (widzicie, spóźniał się).

– Julio, nie miałem czasu zajrzeć do sklepu, w pracy była siła wyższa, wyobraź sobie, baza danych padła! – paplał, jednocześnie próbując po kryjomu wepchnąć torbę z logo sklepu odzieżowego głębiej do szafy.

„Spokojnie, zrobiłam sobie obiad” – odpowiedziałam spokojnie.

Spojrzał na mój talerz z kurczakiem i przełknął.

– A ja?

– A ty – do sklepu. Jest jeszcze otwarty za godzinę.

A następnego dnia wszystko się powtórzyło.

Graliśmy w tę głupią grę w kotka i myszkę, tylko że ja nie chciałem już być myszą. I na pewno nie zamierzałem przegrać.

Dziesiątego dnia Andriej zaczął wracać do domu wyjątkowo późno. Został do północy, mówiąc coś o „ważnym projekcie” i „terminach”.

Nie pytałem. Już wiedziałem, co to znaczy.

A potem przypadkiem zobaczyłem powiadomienie na jego telefonie. Zostawił go na kuchennym stole, a ekran rozświetlił się, wyświetlając przychodzącą wiadomość.

Wszystko wskoczyło na swoje miejsce niczym ostatni element układanki.

„Musimy porozmawiać” – powiedział Andriej dwa tygodnie po naszym „finansowym przełomie”.

Stał w drzwiach naszej sypialni, niezwykle poważny, a nawet uroczysty. Pachniał nowymi perfumami, których wcześniej nie wyczułam.

„Słucham” – odłożyłem książkę.

„Myślę…” Zrobił pauzę, wyraźnie przećwiczoną wcześniej. „Musimy zrobić sobie przerwę od naszego związku”.

Spojrzałem na niego w milczeniu, czekając na kontynuację.

– Zmieniłaś się, Julio. Stałaś się jakaś materialistką, zapatrzona w pieniądze. Nie poznaję dziewczyny, w której się zakochałem.

O mało mu się nie roześmiałem. Serio? Teraz odchodził ode mnie, jakby robił mi przysługę?

„A jak dawno temu to sobie uświadomiłeś?” – zapytałem spokojnie. „Przed czy po spotkaniu z Katią?”

Zadrżał, jakby poraził go prąd. Potem spróbował zrobić zdziwioną minę, ale wyszło nieprzekonująco.

„Katia nie ma z tym nic wspólnego” – mruknął. „Jesteśmy tylko kolegami z pracy”.

– Oczywiście – skinąłem głową ze zrozumieniem. – Ci sami „koledzy”, co we wszystkich twoich poprzednich „sieciach”?

Andriej wpadł w furię.

– Widzisz! Nawet mi nie ufasz! Jak można budować związek bez zaufania?

„Nie ma mowy” – zgodziłem się. „Więc spakuj się i znikaj ze swoją „koleżanką”. Twój darmowy prezent się skończył. Mam nadzieję, że jest gotowa zainwestować w twoją „świetlaną przyszłość”.

Otworzył usta, zamknął je, otworzył ponownie. Wydawało się, że po raz pierwszy w życiu nasz genialny manipulator stracił mowę.

„Potrzebuję przestrzeni, żeby zrozumieć samego siebie” – wykrztusił w końcu.

„Chcę tylko mieszkania bez darmozjada” – odparłem. „I wiesz co? Myślę, że dzisiaj oboje dostaniemy to, czego chcemy”.

Godzinę później Andriej wyszedł, głośno trzaskając drzwiami i obiecując, że „wróci, jak ochłonę i zrozumiem, co straciłem”.

Usiadłem na kanapie i uśmiechnąłem się po raz pierwszy od dawna. Naprawdę.

Zdałem sobie sprawę, że go nie zgubiłem.

W końcu znalazłem.

Ja.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *