– W taką pogodę – w drogę? – zdziwiony konduktor spojrzał na Lenę, która stała na peronie, ledwo trzymając ciężkie bagaże.
– Do Olchówki, ostatniego wagonu – odpowiedziała, podając bilet i z trudem wciągając bagaże do przedsionka.
Pociąg szarpnął, skrzypiał rdzawymi kołami. Za szybą ponure obrazy zastępowały się nawzajem – rozmokłe pola, na wpół zawalone budynki, wioski tonące w zieleni. Deszcz rytmicznie bębnił o dach, zacierając kontury świata za oknem. Lena usiadła na ławce w na wpół pustym wagonie i wyciągnęła zmęczone nogi. Dzień był ciężki: zakupy do wiejskiej stołówki, tłok w sklepach, niekończące się kolejki. A wcześniej – nieprzespana noc. Trzy lata małżeństwa i wciąż bez dzieci. Ilja nie robił jej wyrzutów, ale w głębi duszy dręczyło ją to.
Przypomniała sobie ich poranną rozmowę.
„Wszystko ma swój czas” – wyszeptał, całując ją w skroń. „Nie spiesz się. Będziemy mieli wszystko”.
Lena uśmiechnęła się na wspomnienie jego silnych, niezawodnych rąk. Ilja jest jej wsparciem, przyjechał do ich wioski jako agronom i został: zakochał się w ziemi, w biznesie i… w niej. Teraz on ma gospodarstwo, ona pracuje jako kucharka w stołówce.
Dźwięk otwieranych drzwi wyrwał ją z zamyślenia. Do przedsionka weszła kobieta w ciemnym płaszczu, z kapturem zasłaniającym część twarzy. W ramionach trzymała dwa zawiniątka z niemowlętami. Bliźniakami. Bardzo małymi. Kobieta rozejrzała się po pojeździe, zauważyła Lenę i skierowała się w jej stronę.
„Mogę?” zapytała drżącym głosem.
„Oczywiście” – Lena się poruszyła.
Nieznajoma usiadła. Jej ręce drżały, jedno z niemowląt zaczęło kwilić.
„Cicho, kochanie” – wyszeptała, kołysząc dziecko.
„Jak uroczo” – uśmiechnęła się Lena. „Obaj chłopcy?
” „Nie, chłopiec i dziewczynka. Mają prawie rok. Iwan i Maria.
Lena poczuła ukłucie zazdrości – chciała przytulić takie maluchy.
„Jedziesz do Olchówki?” – zapytała.
Nie odpowiedziała, tylko mocniej przytuliła dzieci i odwróciła się do okna.
Pięć minut minęło w ciszy. Za oknem deszcz malował wodnistą akwarelę. Nagle kobieta się odwróciła:
– Masz rodzinę?
– Męża – Lena machinalnie dotknęła pierścionka.
– Kocha?
– Bardzo.
– A dzieci?
– Marzę o nich każdego dnia.
– Jeszcze nie ćwiczysz?
– Jeszcze nie.
Kobieta wzięła głęboki oddech, rozejrzała się po powozie i nachyliła się bliżej:
„Nie mam dużo czasu. Widzisz, nie jesteś taka jak inni. Trwa polowanie. A dzieci… trzeba je uratować
”. „Przepraszam, o czym pan mówi? O jakim polowaniu? Może powinnam zadzwonić na policję?
” „Nie! Nie ma mowy! Nie rozumie pan, kto na nie poluje…”
Pociąg zaczął zwalniać – następny przystanek.
„Proszę” – kobieta spojrzała gniewnie. „Są w niebezpieczeństwie. Pomocy…”
I nie czekając na odpowiedź, wręczyła Lenie dzieci i mały plecak.
„Co ty robisz?!” Lena była zdezorientowana.
„Uratujesz im życie” – wyszeptała i pobiegła do wyjścia.
Pociąg się zatrzymał. Lena rzuciła się do okna. Ciemna sylwetka przemknęła przez tłum – kobieta znikała, rozpływając się wśród ludzi.
„Czekajcie! Wracajcie!” krzyknęła Lena, ale w odpowiedzi usłyszała tylko gwar głosów i pisk jadącego pociągu.
Jedno dziecko krzyczało, potem drugie.
„O Boże, co mamy teraz zrobić?” – szepnęła Lena.
Otworzyła plecak. W środku były pieluchy, butelki mleka modyfikowanego, ubranka dla niemowląt i… notatka. Drżącymi rękami ją rozwinęła:
„Nie mam gdzie im dać… są w niebezpieczeństwie… Proszę, oszczędź im życie… Wybacz mi”.
Dziewczynka w jej ramionach zamilkła i wpatrywała się w Lenę błękitnymi jak niebo oczami. W tym spojrzeniu było tyle bezbronnej nadziei, że zaparło jej dech w piersiach.
„Nie bój się, kochanie” – wyszeptała Lena. „Wszystko będzie dobrze. Obiecuję”.
Ilja czekał na nich na stacji z furmanką.
„Jak podróż?” – przytulił żonę. Zobaczył dzieci. „Co to jest?
” „Musimy porozmawiać. Nie tutaj”.
Mówiła całą drogę. O spotkaniu, o kobiecie, o notatce. Ilja milczał.
W domu ostrożnie podniósł chłopca i długo przyglądał się jego twarzy. Złapał go za palec i uśmiechnął się bezzębnie.
„Co zrobisz?” zapytał cicho.
„Nie wiem… może powinienem zadzwonić do władz?
” „A jeśli im nie pomogą? Powiedziała, że są w niebezpieczeństwie.
” „Ale nie możemy po prostu pójść i…
” „Możemy” – przerwał. „Pietrowicz sporządzi dokumenty, jakby były nasze od urodzenia.
” „Ilja… to…
” „To los, Leno. Zawsze wiedziałem, że będziemy mieli dzieci. Po prostu nie sądziłem, że będzie ich dwoje naraz i tak niespodziewanie.”
Spojrzała na męża, na dzieci w ramionach, a łzy ulgi popłynęły jej po policzkach.
„Ivan i Maria” – wyszeptała.
„Nasze dzieci” – powtórzył.
– Tato, wyżej! – siedmioletni Iwan sięgnął po jabłka, balansując na ramionach ojca.
– Jak wysoko możesz sięgnąć, mieczu! – zaśmiał się Ilja, powstrzymując syna. – Już jesteś w chmurach.
Sześć lat minęło. Dzieci podrosły, dom wypełnił się śmiechem i życiem. Lena stała na ganku, wycierając ręce w fartuch.
– Masza! Chodź tu!
Dziewczynka z warkoczami i oczami jak chabry pobiegła do mamy.
– Proszę, – Lena wyjęła wisiorek wyrzeźbiony w drewnie. – Sama go zrobiłam. Dla ciebie.
– O rany! To ptak?
– Jaskółka. Przynosi szczęście do domu.
Zza płotu dobiegło skrzypienie – Kławdia Pietrowna niosła wodę.
– Lenoczka! Słyszałaś? Wnuk Stepanowów przyjechał z miasta. I to samochodem – wow!
„Wow” – Lena pomogła Maszy założyć wisiorek.
Wieczorem, gdy w domu panowała cisza, Lena i Ilja siedzieli na ganku. W blasku lampy naftowej.
– Nie jest ci ciężko być z nami? – zapytał nagle Ilja, patrząc w niebo.
– Dlaczego?
– Pieniędzy jest mało. W domu ciasno. Pracujesz bez wytchnienia.
– Bzdura. Najważniejsze, że jesteśmy razem. Dzieci, dom, miłość.
– Ale rosną. Wkrótce będą potrzebować ubrań, podręczników i technologii…
– Damy radę – szepnęła i pocałowała męża w policzek. – Zawsze dawaliśmy radę.
Nigdy nie przyznała się mężowi, że czasami budzi się w środku nocy zlana zimnym potem po koszmarnych snach. W nich znów pojawia się ta sama kobieta z pociągu podmiejskiego – stoi przy łóżku, wyciąga ręce do dzieci, jakby chciała je odzyskać.
A czasem śnią jej się obcy w czarnych ubraniach, zabierając Wanię i Maszę. Lena krzyczy, budzi się, a Ilja, nie zadając zbędnych pytań, mocno ją przytula, powtarzając: „Wszystko w porządku, jesteś bezpieczna”.
Mijały lata, a z każdym rankiem zmartwienia słabły. Lena, jak zawsze, rano chodziła do stołówki, żeby przygotować obiady dla uczniów i gości. Ilja pracował na roli i opiekował się zwierzętami.
Dzieci uczęszczały do miejscowej szkoły do czwartej klasy, a następnie musiały podróżować do pobliskiej wioski, gdzie znajdowała się szkoła średnia.
Pewnej soboty rodzina wybrała się nad rzekę. Był upalny dzień – powietrze kołysało się od upału. Ilja pokazał Wani, jak prawidłowo trzymać wędkę, a Lena i Masza usiedli w cieniu starej wierzby.
„Mamo” – powiedziała nagle Masza, patrząc na powierzchnię wody – „dlaczego ja wcale nie jestem taka jak ty?”
Serce Leny zamarło.
„W jakim sensie?”
– No cóż, twoje włosy są ciemne, a moje jasne. A twoje oczy są brązowe, a moje błękitne jak niebo.
„Prawdopodobnie jesteś jak twoja babcia” – odpowiedziała szybko Lena. „Miała też jasne włosy i takie same oczy”.
– To dlaczego nie wyglądam jak mój tata?
– Maszeńko, dziś jesteś prawdziwą wynalazczynią – Lena przytuliła córkę. – Chodźmy, nauczę cię, jak pleść wianki ze stokrotek.
Wieczorem, gdy dzieci poszły spać, Lena opowiedziała Ilji o rozmowie.
„Dorastają” – westchnął. „To normalne, że zadaje się takie pytania”.
„A co, jeśli pewnego dnia dowiedzą się o wszystkim?” Lena z niepokojem spojrzała w okno pokoju dziecięcego.
„Jesteśmy dla nich prawdą” – odpowiedział Ilja z przekonaniem. „Jesteśmy ich rodzicami i kochamy ich nie mniej niż swoich własnych”.
Poranek zaczął się spokojnie, ale o porze lunchu na podwórko wjechał czarny samochód z przyciemnianymi szybami. Lena właśnie wieszała pranie.
Z samochodu wysiadł wysoki mężczyzna w drogim garniturze i okularach. Poruszał się pewnie, z miną człowieka przyzwyczajonego do władzy.
„Dzień dobry” – powiedział, zatrzymując się przy ogrodzeniu. Jego uśmiech wydawał się wymuszony. „Przepraszam, że nie zadzwoniłem. Szukam drogi do Pietrowskiego. Możesz mi powiedzieć?”
„Prosto główną drogą i skręć w prawo przy studni” – odpowiedziała Lena, osłaniając furtkę, za którą bawiły się dzieci.
Nieznajomy skinął głową, ale nie spieszył się z odejściem. Jego wzrok powędrował po podwórku, zatrzymując się na Wani i Maszy.
„Masz cudowne dzieci” – zauważył. „Mają jakieś dziesięć lat?”
„Dokładnie” – głos Leny drżał zdradziecko.
— Bliźnięta? Chłopiec i dziewczynka. Rzadki przypadek.
Spojrzał ponownie na dzieci, skinął głową i wsiadł do samochodu. Samochód powoli odjechał. Lena stała tam, mocno ściskając bramę dłońmi, a w głowie kołatała jej się tylko jedna myśl: znaleźli nas.
– Wszystkiego najlepszego z okazji pełnoletności! – Lena wniosła do pokoju wielki tort udekorowany świeczkami.
Iwan i Maria siedzieli przy świątecznym stole – dorośli, piękni, pewni siebie. Lena nie mogła się nimi nacieszyć: Wania był wysoki, barczysty, o poważnym spojrzeniu, a Masza pełna wdzięku, z gęstymi blond włosami spiętymi w kucyk.
Minęło osiem lat, odkąd ten sam czarny samochód pojawił się przed ich domem. Wtedy Lena omal nie oszalała ze strachu, ale nieznajomy już nie wrócił. Z czasem niepokój ustąpił miejsca zmartwieniom i codzienności.
„Pomyśl życzenie” – powiedział Ilja, siwiejąc, ale wciąż tak samo wiarygodny. Bliźniacy spojrzeli na siebie i zdmuchnęli świeczki. Oboje ukończyli szkołę ze złotymi medalami.
Wania miał zamiar zapisać się na uniwersytet rolniczy – marzył o rozwijaniu rolnictwa. Masza marzyła o akademii kulinarnej – jej miłość do gotowania nie znała granic.
„Mam dla ciebie wiadomość” – powiedział Ilja, krojąc tort. „Wania, umówiłem się z Michałyczem, przyjmie cię na staż. A ty, Maszeńko, pojedziesz do ośrodka regionalnego – mama już wszystko załatwiła, będziesz się uczyć u prawdziwego szefa kuchni z restauracji Medved”.
– Naprawdę?! – wykrzyknęła Masza, promieniejąc. – Dziękuję!
„Dziękuję, tato” – Wania mocno przytulił ojca.
Po obiedzie Iwan wyszedł na werandę, a jego siostra dołączyła do niego.
„O czym myślisz?” zapytała cicho.
— Chcę założyć własną farmę. Nowoczesną, dochodową. Żeby moi rodzice mogli żyć dla siebie.
„Wierzę w ciebie” – Masza oparła policzek na jego ramieniu. „Dasz radę”.
Rano listonosz przyniósł paczkę. Była zaadresowana do Iwana i Marii Sokołowów.
„To dziwne” – zmarszczyła brwi Lena. „Niczego się nie spodziewaliśmy”.
„Otworzymy?” zapytał Ilja, wyraźnie zaniepokojony.
W pudełku znajdowała się skórzana walizka. Iwan ją otworzył.
„Mamo…” wyszeptała Masza. „To pieniądze”.
Walizka była wypełniona schludnymi plikami banknotów. Na wierzchu leżała koperta. Iwan wyjął list i zaczął czytać:
„Mój drogi Iwanie i Mario. Jeśli to czytasz, to znaczy, że mnie już nie ma. Wybacz mi, ale wtedy nie miałam wyboru. Gdybym została, was by nie było. Miałam potężnych wrogów i nawet wszystkie moje zasoby nie byłyby w stanie was ochronić. Odeszłam, żeby was ratować. Teraz choroba mnie pochłonęła. Ale przez cały ten czas czuwałam nad wami. To moja ostatnia troska o was. W walizce są nie tylko pieniądze, ale także klucze do domu pod Petersburgiem i dokumenty firmy, które dla was zachowałam. Wybaczcie mi, jeśli możecie. Bardzo was kochałam. Elizawieta Woroncowa.”
W środku rzeczywiście znajdowały się klucze, dokumenty i zdjęcie kobiety o przenikliwym spojrzeniu. Jej rysy przypominały Maszę. Siedziała i ocierała łzy.
„Ona nas chroniła przez cały ten czas…” wyszeptała.
Dzieci już znały prawdę – Lena i Ilja powiedzieli im wszystko, gdy dzieci skończyły czternaście lat.
Iwan długo patrzył na zdjęcie kobiety, której oczy były jak oczy Maszy. Lena opierała się o ścianę, ledwo oddychając. Ilja podszedł i ją przytulił.
„Co teraz?” zapytała.
„Jesteście naszą rodziną” – powiedział stanowczo Iwan – „i żadne dokumenty tego nie zmienią”.
Dołączyła do nich Masza:
– Dałeś nam wszystko. Pokrewieństwo nie opiera się na więzach krwi, lecz na miłości.
Tydzień później pojechali do Petersburga.
Rezydencja okazała się oszałamiająca: przestronna, trzypiętrowa, z ogrodami i marmurowymi kolumnami. Wewnątrz znajdowały się obrazy, antyczne meble i portret Elżbiety w holu. Lena zatrzymała się przed nim. Ilja podszedł.
– O czym myślisz?
– O tym jak bardzo ich kochała, gdyby nam ich powierzyła.
W biurze Wania i Masza przeglądali dokumenty. Okazało się, że ich matka prowadziła firmę budowlaną, zniknęła, uciekając przed groźbami i przez cały ten czas żyła za granicą pod innym nazwiskiem.
Później Wania zebrał swoją rodzinę:
— Możemy tu zostać albo sprzedać wszystko i wrócić. Ale ja chcę iść na studia. Dzięki tym możliwościom mogę założyć nowy biznes. Masza — własną restaurację. Możemy zacząć nowe życie.
„A co z nami?” Lena zapytała cicho.
„Jesteś z nami” – uśmiechnęła się Masza. „Zawsze”.
Miesiąc później wrócili do wioski, żeby spakować swoje rzeczy. Lena przechadzała się po domu, dotykając znajomych ścian. Tak wiele się tu wydarzyło.
„Jesteś smutna?” zapytał Ilja, przytulając ją.
– Trochę. Ale cieszę się szczęściem naszych dzieci.
„Oni już mają najważniejsze” – odpowiedział. „Rodzinę”.
Lena wyjrzała przez okno. Iwan i Masza siedzieli na ławce i rozmawiali. Tacy dorośli, tacy piękni… a teraz też zamożni.
„Ta kobieta ich uratowała” – powiedziała Lena. „A my uczyniliśmy z nich ludzi. Każda z nas dała z siebie wszystko”.
„I wszystko się udało” – pocałował ją Ilja.
Rok później na obrzeżach miasta otwarto nowoczesną farmę. Iwan zarządzał wszystkim, a jego zespół mu pomagał. Nieopodal Masza otworzyła restaurację, a Lena piekarnię. Jej chleb był znany w całym mieście. Ilja pomagał synowi, ale często jeździł na wieś, żeby odwiedzić ich stary dom.
Pewnego wieczoru, podczas rodzinnego obiadu, Masza podniosła kieliszek:
– Wam, mamo i tato. Nauczyliście nas kochać.
„I dla niej” – dodała Lena, patrząc na portret Woroncowej. „Dziękuję za jej prezent”.
Iwan przytulił swoją siostrę i rodziców:
— Jesteśmy niezwykłą rodziną. A to dopiero początek.