Klucz z trudem przekręcił się w zamku – był zablokowany, jakby ktoś go ostatnio nieudolnie przekręcił. Pchnąłem drzwi ramieniem, myśląc, że powinienem nasmarować zamek. Tydzień podróży służbowej był wyczerpujący, chciałem tylko dostać się na kanapę.
Ale nie było ciszy. Z kuchni dobiegał szum wody, a z pokoju dobiegał głos prezentera telewizyjnego.
Coś we mnie zacisnęło się. Mieszkanie zostało okradzione? Ale co to za złodzieje, którzy zmywają naczynia i oglądają wiadomości?
Ostrożnie przeszedłem korytarzem i zajrzałem do salonu. Na mojej sofie siedział nieznajomy mężczyzna w kapciach i dresach. Pił herbatę z mojego kubka z sowami.
„Przepraszam” – jego głos drżał – „a kim pan jest?”
Mężczyzna odwrócił się i uśmiechnął się tak serdecznie, jakbyśmy byli starymi znajomymi:
– Ach, Weroczko! Nareszcie na ciebie poczekaliśmy. Jestem Wiktor Stiepanowicz – skinął głową w stronę kuchni – a to moja żona, Zinaida Iwanowna. Twoja mama pozwoliła nam zostać.
Mama mnie wpuściła. Moja mama dała klucze obcym ludziom.
- Skąd znasz moją matkę?
- Ależ krewni! – szczere zdziwienie. – Daleko, oczywiście, ale jednak. Zinaida Iwanowna jest kuzynką drugiej kategorii twojej matki.
Kuzynka drugiego stopnia. Słyszę o niej po raz pierwszy w życiu.
Z kuchni wyszła pulchna kobieta w jasnej szacie, wycierając ręce ręcznikiem.
- Weroczka, kochanie! – rzuciła się, żeby mnie przytulić. – Jak pięknie wyrosłaś! Posprzątałyśmy tu, pozmywałyśmy naczynia. Jest czysto, prawda?
Wskazała na kuchnię. Rzeczywiście lśniła czystością – ale nie moją. Wszystko zostało przemeblowane, zorganizowane według nowych zasad.
„Dziękuję” – próbowałem zebrać myśli – „a jak długo będziesz…?”
– Och, nie na długo! – Zinaida Iwanowna machnęła rękami. – Dopóki nie znajdziemy odpowiedniego mieszkania. Wyrzucają nas ze starego – budynek jest przeznaczony do rozbiórki.
Dopóki go nie znajdziemy. To może zająć dużo czasu.
— Czy twoja matka ostrzegała cię o twoim przyjeździe?
- Oczywiście! – Wiktor Stiepanowicz dopił herbatę. – Powiedziała, że jej córka jest dobra, nie zostawi cię w tarapatach.
On nie odejdzie. Mama zdecydowała za mnie.
- Gdzie się osiedliłeś?
– W sypialni! – z radością doniosła Zinaida Iwanowna. – Twoja mama mówiła, że będziesz spał na kanapie. Młodzi ludzie czują się komfortowo wszędzie!
W sypialni. Obcy w moim łóżku.
- Rozumiem. Zadzwonię teraz do mamy.
- I idziemy na obiad! Zrobiliśmy barszcz – spróbuj!
Poszedłem do sypialni po telefon. Łóżko było przykryte czyjąś pościelą z dużym kwiatem. Na stolikach nocnych stały zdjęcia nieznajomych. W otwartej szafie wisiały cudze rzeczy.
Wybrałem numer mojej matki.
- Mamo, co się dzieje?
- Weroczka! Jak ci minęła podróż? – podejrzanie wesołym tonem.
— W moim mieszkaniu są obcy ludzie!
- Jacy obcy? Zinaida Iwanowna z mężem! Dobrzy ludzie, potrzebujemy pomocy.
- Mamo, nie pytałaś o pozwolenie!
- Dlaczego? Nie odmówisz. To krewni!
- Nie znam ich!
- No cóż, z dala. Ale rodzina! A rodzina powinna pomagać.
Rodzina powinna pomóc. A moje zdanie się nie liczy.
— Jak długo planują żyć?
- Nie na długo. Miesiąc lub dwa, zanim znajdą miejsce do życia.
Miesiąc lub dwa w mojej sypialni.
- Mamo, to moje mieszkanie!
- No i co? Nie jesteś chciwy! Miejsca jest dość.
- Mamo, nie zgadzam się.
- Weroczko, nie możesz wypuszczać ludzi na ulicę! Zinaida Iwanowna nawet ugotowała barszcz.
Ugotowałem barszcz – niepodważalny argument.
- Mama…
- To tyle, nie kłóć się. Pomożesz im i zrobisz sobie dobrze.
Usiadłem na skraju łóżka. Co robić? Co robić?
- Weroczka! – głos z kuchni. – Chodź na obiad!
Przy stole Zinaida Iwanowna rozmawiała o chorobach, Wiktor Stiepanowicz – o połowach. Zachowywali się swobodnie, jak starzy właściciele.
„Nie wychodzisz za mąż?” – zapytała Zinaida Iwanowna. „Już najwyższy czas”.
Pytania osobiste od osób, które znam od trzech godzin.
- Jeszcze nie.
- Na próżno! Kobieta bez męża jest jak ptak bez skrzydła.
„Mieszkanie jest ładne” – zauważył Wiktor Stiepanowicz. „Tylko meble wymagają odświeżenia”.
Krytykuje moje meble.
„A lodówka jest trochę mała” – dodała żona. „Przyda się większej rodzinie”.
Do rodziny. Czy już jesteśmy rodziną?
Po obiedzie usiedli przed telewizorem. Wiktor Stiepanowicz był zajęty pilotem, Zinaida Iwanowna robiła na drutach.
- Gdzie będę spać?
– Na sofie! Przynieśli poduszkę, koc. Młodzi są wszędzie szczęśliwi!
Noc była taka sobie. Kanapa krótka i twarda. Z sypialni dochodziły dźwięki – chrapanie, westchnienia. Obcy w moim łóżku.
Rano Zinaida Iwanowna wstała wcześnie i zabrała się za przygotowywanie śniadania.
- Wieroczka, wstawaj! Kaszki z mlekiem!
„Napiję się kawy” – powiedziałem, rozglądając się za Turkiem.
- Kawa szkodzi! Lepsza niż owsianka.
- Gdzie jest mój Turek?
- I zdjęliśmy ją – pojawił się w moim szlafroku Wiktor Stiepanowicz. – Zajmuje dużo miejsca.
Turk został usunięty. W moim domu.
Wyjąłem go z dalekiej szuflady i zrobiłem kawę. Zinaida Iwanowna postawiła na nim talerz z owsianką:
- Jedz, nie krępuj się! Jesteśmy w domu!
- Jakie masz plany na dziś? – zapytał Wiktor Stepanowicz. – Chcieliśmy iść na zakupy.
„Słuchaj” – odkładam łyżkę – „ustalmy sprawę. Jak długo planujesz tu zostać?”
— Dopóki nie znajdziemy miejsca do zamieszkania.
— Czy aktywnie poszukujesz?
- Oczywiście! – pokazał telefon z reklamą. – Patrzymy codziennie.
— Dzwoniłeś do kogoś?
— Zadzwonili. Ale albo drogo, albo daleko…
— Jaki jest budżet?
„Maksymalnie piętnaście tysięcy” – odparł niechętnie.
Za te pieniądze można wynająć przyzwoite, jednopokojowe mieszkanie.
- Co nie pasuje?
- Jakoś niewygodnie. Nie tak jak tutaj.
„Słuchaj” – powiedziałem – „rozumiem, że sytuacja jest trudna. Ale to moje mieszkanie i nie jestem gotowy, żeby się nim dzielić”.
- Co masz na myśli mówiąc, że nie jest gotowa? – Zinaida Iwanowna obraziła się. – Jesteśmy krewnymi!
— Czego nie wiem.
„Poznajmy się!” uśmiechnął się Wiktor Stiepanowicz.
- Nie. Chcę, żebyś się wyprowadził.
Cisza. Zdziwienie na twarzach.
— Jak się przeprowadziłeś? Dokąd?
— Wynajmij mieszkanie. Masz pieniądze.
- Ale twoja matka powiedziała…
Moja matka nie miała prawa podejmować decyzji bez mojej zgody.
- Weroczka, – błagalnym tonem – dobrze! Nie pijemy, przywracamy porządek.
- Nie mam wątpliwości. Ale chcę żyć sama.
— A co z uczuciami rodzinnymi?
— Nie dają prawa do wprowadzenia się bez pytania.
- Nie wprowadziliśmy się! Zostaliśmy zaproszeni!
- Nie pytali mnie.
- Może powinniśmy zapłacić? Za nocleg?
- Ile?
- Pięć tysięcy?
Pięć tysięcy za sypialnię i udogodnienia.
- Nie. Nie wynajmuję mieszkania.
- Dziesięć?
- NIE.
„Egoizm” – Wiktor Stiepanowicz pokręcił głową.
- Mój egoizm jest w moim mieszkaniu.
Wieczorem spakowali swoje rzeczy. Niechętnie, z westchnieniami.
„Powiemy twojej matce, jaka wytrzymała jest stal” – ostrzegła Zinaida Iwanowna.
- Powiedz mi.
— Nieładnie jest wyrzucać ludzi!
— Nie jest dobrze wprowadzać się bez pytania.
Po ich wyjeździe przemeblowałam kuchnię, zmieniłam łóżko. Stopniowo mieszkanie znów stało się moje.
Wieczorem mamo:
- Co zrobiłaś? Zinaida Iwanowna płacze!
— Poprosiła mnie, żebym się wyprowadził.
- Ale dlaczego?
- To jest mój dom.
- Wieroczko, nie poznaję cię.
- Potrzebuję twojego szacunku, a nie uznania.
- Jak to?
- Nie pozbywaj się mojego mieszkania bez mojej zgody.
- Co ci się stało?
- Nic. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że mogę powiedzieć „nie”.
Godzinę później telefon:
- Gdzie będą mieszkać?
- Nie wiem. Ich problem.
— Przecież nie wylądują na ulicy, prawda?
— Wynajmą mieszkanie. Mają piętnaście tysięcy miesięcznie.
- Ach! – przerwała. – Więc mogli.
- Oczywiście. Po prostu wygodniej było mieć to za darmo.
— Nadal jest to trochę niezręczne.
— Dziwnie było dać klucze bez pytania.
- Tak… Chyba powinnam była zapytać.
Postęp.
Tydzień później zadzwoniła Zinaida Iwanowna:
- Wieroczka, znaleźliśmy mieszkanie. Dobre, dwupokojowe.
- Gratulacje.
- Przepraszamy, że tak się stało. Myśleliśmy, że nie będziesz miał nic przeciwko.
- Teraz już wiesz.
— Wpadnij z wizytą. Na herbatę.
- Dziękuję. Przyjdę.