- To moje mieszkanie, Ludmiło Siergiejewno! – Krystyna podniosła się na łokciach z kanapy, nie kryjąc gniewu. – A ja ci nie obiecałam ani metra, ani półek, ani nawet miejsca na kapcie!
- O czym ty mówisz! – pisnęła teściowa i teatralnie odchyliła się na kuchennym krześle. – Andriej powiedział mi coś innego. Teraz jesteśmy rodziną, prawda?
- Powiedział? – Christina spojrzała na męża, który stał przy oknie z miną zapracowanego studenta, który powtarza egzamin. – No, Andriuszo, oświeć nas. Powiedziałeś to? Powiedz to na głos. Tylko głośno, jak mężczyzna.
Andriej wzruszył ramionami i mruknął głucho:
- Powiedziałem, że można o tym porozmawiać…
— Dyskutować? — Christina wstała. — No tak. Czyli to, że przez dziesięć lat zbierałam na remont, przez dwa lata mieszkałam w pudłach bez kuchni i w kurzu, dopóki ekipa budowlana nie zrobiła czegoś w końcu, to wszystko jest tematem do dyskusji? Z kim, przepraszam? Z twoją matką?
W kuchni zapadła cisza. Taka sama jak przed burzą. Ludmiła Siergiejewna westchnęła, wyjęła chusteczkę z torebki i zrobiła sobie z twarzy tragedię rozmiarów Wielkiej Wojny Ojczyźnianej.
„Pomyślałam sobie” – zaczęła drżącym głosem – „skoro jesteście rodziną, a ja sprzedałam mieszkanie, żeby mieszkać bliżej… no cóż… byłoby w porządku, gdybym chociaż miała pokój…”
„Przestań” – przerwała Christina. „Sprzedałeś mieszkanie?”
- Co ja tam mam robić sama? – Ludmiła Siergiejewna wcisnęła się w fotel. – Zimno, głucho, sąsiedzi jak z kostnicy. A wy, moja rodzino…
- My? – Christina spojrzała kątem oka na męża. – Wiedziałeś o tym? Wiedziałeś, że sprzedała mieszkanie?
- Ja… – Andriej zawahał się. – Powiedziała, że chce przeprowadzić się do obwodu moskiewskiego, pomyślałem – kupić dom…
„Dom” – westchnęła Christina. „Dom za trzy ruble i emerytura. Oczywiście. Wspaniały pomysł”.
Christina usiadła z powrotem na kanapie. Jej szyja pulsowała, jakby przebiegła maraton. Tyle że najwyraźniej biegła przez pole minowe.
- No więc sprawa wygląda tak. Nie mam żadnych pokoi. To moje mieszkanie. Prezent od rodziców. Moje nazwisko widnieje na akcie urodzenia. Rozumiesz? Nie twoje. Moje.
„Czemu jesteś taka chciwa, Christino?” – mruknęła teściowa, bawiąc się łańcuszkiem na szyi. „Nie możesz urodzić dziecka ani dać schronienia matce męża. Robisz to wszystko sama, sama…”
– Gdybyś nie próbował mnie kupić, może bym się do ciebie przygarnęła. – Christina zaśmiała się, teraz już nerwowo. – Ale ty przyszłaś jak na targ. Raz – i jesteś kochanką.
„Nie jestem kochanką, jestem matką” – warknęła Ludmiła Siergiejewna. „I mam prawo…”
— Na czym? — Christina gwałtownie wstała. — Na dostępie do moich szaf? Na kapciach przy wejściu i kluczach do domofonu? A może na sofie w sypialni?
„O szacunek!” krzyknęła i uderzyła dłonią w stół. Pusty kubek podskoczył i z hukiem upadł na podłogę.
– No to masz szacunek. Po tych szczątkach. – Krystyna podeszła do drzwi. – Matka twojego męża może wziąć torebkę, naszyjnik i biec z powrotem do sąsiadów z kostnicy. A ty, Andriej, zdecyduj. Albo jesteś mężem, albo meblem.
„Chris, poczekaj chwilę, dlaczego to robisz…” zaczął.
– Mówiłem cicho dwadzieścia razy. Zawsze mówisz „tak później”, „tak jakoś”. A teraz mówię najlepiej, jak potrafię. Ochryple. Bo nie słyszysz cicho. Ani ty, ani ona.
„Nigdzie się nie wybieram” – powiedziała Ludmiła Siergiejewna cicho, ale uparcie. „To jest teraz mój dom. Nie mam innego”.
Cisza po tym zdaniu była jak wbity gwóźdź w podłogę. Christina spojrzała na niego i poczuła, jak gdzieś w żołądku formuje się lodowata bryła. Obrzydliwa, ciężka, jakby ktoś wbił gwoździe w jej duszę.
– No więc – powiedziała w końcu. – Jutro wyjeżdżam do rodziców. Wy dwoje jesteście w tym mieszkaniu. Za dwa dni znajdziecie jej mieszkanie. Albo… – otworzyła drzwi – …albo za trzy dni będziecie siedzieć na ulicy. Bo ja wymienię zamki. I uwierz mi, Andriuszenko, zrobię to.
Kristina wyszła z mieszkania, nawet się nie odwracając. A w głowie dźwięczało jej tylko jedno: „To moje mieszkanie. Nie ich. Nie ich”.
„Naprawdę zmieniłeś zamki?!” Głos Andrieja brzmiał tak, jakby właśnie dowiedział się o własnej śmierci.
- Czego chciałeś? – Christina stała w drzwiach, nie spuszczając z niego wzroku. – Buziaków na korytarzu i rodzinnego obiadu dla nas trojga?
- Chris, to już wszystko… to już za dużo – machnął ręką w stronę drzwi. – Mama ma sześćdziesiąt dwa lata! Spędziła noc w kuchni u koleżanki. Na stołku! Wyobrażasz sobie…
– Tak, mogę sobie wyobrazić – przerwała. – Ja też kiedyś nocowałam u koleżanki. Kiedy odchodziłam z pierwszego mieszkania. Bez pieniędzy, bez mebli, bez złudzeń. Ale wiesz, czego nie zrobiłam? Nie włamałam się do cudzego mieszkania. I nie sprzedałam swojego bez zgody właścicieli.
Andriej zatrzymał się. Całe jego ciśnienie wyparowało jak para z garnka.
- Słuchaj, ona po prostu bała się zostać sama. Przecież wiek, zdrowie… Ma nadciśnienie. I bolą ją nogi.
– A co ze mną? – Christina podeszła bliżej. – Psychika z żelbetonu i tytanowy kręgosłup? Ja też odczuwam presję. Tylko nie ze względu na wiek, a ze względu na twoją rodzinę.
„Mówisz, jakby była wrogiem” – Andriej spuścił wzrok. „Ale to moja matka. I nie żebrze na ulicy, po prostu chce być blisko”.
– Tak. Syn mieszka niedaleko, mieszkanie w Moskwie, ani grosza na media – to marzenie emeryta. – Kristina nie mogła się powstrzymać. – A kto płaci za internet, za większe naprawy, za nową pralkę, którą sama wybrałam? Kto pracuje do dziewiątej, kiedy ty tu pijesz herbatę?
Andriej zamilkł. A ta cisza była gorsza niż krzyki. Po prostu stał i mrugał.
Christina odwróciła się. Weszła do pokoju. Spokojnie, krok po kroku. Otworzyła szafę. Wyciągnęła małe pudełko z górnej szuflady.
– Proszę. To twój paszport, polisa zdrowotna i reszta premii. – Wcisnęła mu to wszystko w ręce. – Idź do matki. Zamieszkaj. Może nawet kup sobie psa. Będzie miał prawo do twojej pensji i miejsca w kuchni.
- Czy ty kompletnie oszalałeś? – Zacisnął pięści, a jego twarz poczerwieniała. – Wyrzucasz mnie stąd?
— Już ci wszystko powiedziałem. Miałeś czas. Milczałeś. A milczenie, mój drogi, nie jest złotem, to kapitulacja. A ty się poddałeś. Tego dnia, kiedy przyniosła kapcie i powiedziała, że w łazience brakuje półek.
A potem drzwi zatrzasnęły się.
- O! Idzie nasza królowa – Christina spojrzała sarkastycznie na korytarz.
„Idę po czajnik” – powiedziała Ludmiła Siergiejewna. „To niechrześcijańskie wyrzucać swój własny”.
- No jasne – Christina sarkastycznie rozłożyła ręce. – Nigdy nie wiadomo, może i ja zdecyduję się na herbatkę z zestawu “teściowa i syn”.
Ludmiła Siergiejewna zatrzymała się i uważnie jej się przyjrzała:
- Myślisz, że jesteś taka niezależna i porządna, co? Ale jesteś po prostu samolubna. Nie masz serca. Jesteś suką. Od razu to zrozumiałam. Ale myślałam, że mój syn cię naprawi.
– A myślałam, że masz poczucie proporcji. Obaj się myliliście – odpowiedziała spokojnie Christina. – Ty dostaniesz czajnik, ja nowy zamek. A tak przy okazji, jutro przyjdzie agent nieruchomości. Pokaże ci kilka opcji. Niewielkie, ale nasze.
„Nie masz prawa!” – wrzasnęła kobieta. „To teraz także mój dom!”
I w tym momencie Kristina straciła panowanie nad sobą. Podeszła gwałtownie do teściowej, złapała ją za łokieć – nie boleśnie, ale mocno – i dosłownie wypchnęła za drzwi. Andriej rzucił się między nich.
„Nie dotykaj jej!” krzyknął. „To moja matka!”
– A kim ja jestem? – krzyknęła wściekle Krystyna. – Kim ja jestem dla ciebie, Andriej? Tą, z którą wygodnie się żyje, dopóki mama nie zażąda półki w łazience?
Zamarł. I w tym momencie jej serce zamarło. Ból nie wynikał z urazy. Z rozczarowania. Głęboki, lepki, jakby całkowicie się w nim zanurzyła.
Christina podeszła do drzwi i je otworzyła.
- Idź. Razem z czajnikiem. Zamieszkaj z mamą. Pomyśl o tym, kim jesteś i czego potrzebujesz. Bo ja wiem. Nie jestem wycieraczką.
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. I w mieszkaniu zapadła cisza. Jak po burzy. Ciężka. Cicha. I o dziwo… taka słodka.
– Wymień zamki, żeby stare klucze już nie pasowały. Tak, zbroja. Tak, ze wzmocnionym językiem. – Christina mówiła spokojnie, wręcz uprzejmie. Jakby rozmawiała o wymianie filtra w odkurzaczu, a nie o nowej karcie w swoim życiu.
Mechanik po drugiej stronie linii obiecał, że będzie u nas około południa.
Rozłączyła się i usiadła w pustej kuchni.
Mieszkanie emanowało samotnością. Bez jego marynarki na oparciu krzesła. Bez jej irytacji z powodu zapomnianych okruchów na stole. Bez nieustannych okrzyków „Andriuszenko, jadłaś?” z sąsiedniego pokoju.
Teraz była tylko lodówka, drapiący kot i Christina, która z jakiegoś powodu poczuła się lżejsza niż przez ostatnie dwa lata.
Telefon milczał. Andriej zniknął. Żadnych telefonów, żadnych listów, żadnych prób powrotu.
„Może siedzi z matką. Może wpadł w ciąg alkoholowy. Może w końcu zrozumiał, co to znaczy nie być mężczyzną – ani pod względem finansowym, ani pod względem wyboru”.
Wzięła łyk kawy. Gorzkiej. Bez cukru. Jak cała ta historia.
Trzy dni później Kristina stała w kolejce w Sbierbanku. Starsze panie rozmawiały o cenach ogórków i wnuków, a w kieszeni tykał jej telefon.
- Następny!
Podeszła do okna i podała dokumenty.
— Ponowna rejestracja praw własności. Na wyłączną własność. Tak, mąż odmówił.
Urzędnik podniósł wzrok:
— Jesteś pewien?
— Nie jestem pewien. Ja w nim żyję.
Podpisała papier. Wyraźnie. Pismem dorosłej osoby, która zrozumiała, co najważniejsze: dom to nie miejsce kompromisów, ale miejsce, gdzie się szanuje.
A wieczorem… przyszedł.
Żadnego telefonu. Żadnych kwiatów. Żadnego upokarzającego spojrzenia. Po prostu pojawił się jak cień.
„Cześć” – stanął w progu, ubrany w te same dżinsy, które miał na sobie w dniu ich kłótni. „Mogę wejść?”
Christina bezszelestnie odsunęła się na bok. Wszedł. Rozejrzał się. Wszystko było na swoim miejscu. I wszystko było obce.
– Ja… – Andriej podrapał się po głowie. – Byłem u mamy. Nie chce znowu sprzedawać mieszkania. Mówi, że nie zniesie kolejnej „takiej synowej”.
Christina zaśmiała się.
- Więc to ja jestem problemem?
„Nie”. Spojrzał jej w oczy. „Problem tkwi we mnie. Ja… ja cię nie chroniłem. Stchórzyłem. Dorastałem między nią a moim „wygodnym” otoczeniem. A ty… ty nie pasowałaś”.
Cisza. Nawet lodówka nie szumiała. Jakby całe mieszkanie też podsłuchiwało.
„Nie wrócę, Andriej” – powiedziała cicho. „Nawet jeśli uklękniesz. Nawet jeśli mama pojedzie na Bali.
Skinął głową.
- Nie pytam. Po prostu… chciałem ci podziękować. Za wszystko. I za to, że mnie wyrzuciłeś. Obudziłem się.
„Za późno” – westchnęła. „Nie studiujemy. Nie mamy wakacji. Mamy kredyt hipoteczny, rachunki, półki w łazience. I jedno życie”.
Wyszedł. Bez skandalu. Bez sceny. Po prostu cicho zamknął drzwi.
I Kristina wstała, poszła do łazienki, odkręciła wodę. Zdjęła z półki starą szczoteczkę do zębów Andrieja, tę, której nie wyrzuciła przez pierwsze trzy dni. Wrzuciła ją do wiadra.
Potem – pod prysznic. Zmyj się. To wszystko.
Epilog Rano obudziła się z wyraźnym uczuciem świeżego powietrza w piersi. Otworzyła laptopa i wpisała hasło.
W zakładce: „Kupno nowego samochodu”.
„Przestań jeździć po cudzych podwórkach” – powiedziała sobie. „Czas usiąść za kierownicą. Własnego życia”.