Dzwonek zadzwonił dokładnie o wpół do siódmej w niedzielny poranek. Początkowo Swietłana myślała, że to alarm przeciwpożarowy, z jego ostrym, uporczywym dzwonieniem. Ale nie, to były drzwi.
- Swietoczko, otwórz! – dobiegł głos teściowej zza drzwi. – Przyszliśmy w ważnej sprawie!
Swietłana narzuciła szlafrok i ziewając, poczłapała do drzwi. W wizje widniała znajoma postać Nadieżdy Wasiljewny i jakiegoś nieznajomego mężczyzny w garniturze.
- Nadieżdo Wasiliewno, co się stało? Jeszcze nie ma siódmej…
- Swietoczko, kochanie! – teściowa wpadła do przedpokoju jak huragan. – Poznajcie notariusza Siergieja Michajłowicza. Postanowiliśmy dziś sporządzić akt darowizny dla twojej apteki!
Swietłana mrugnęła, próbując się całkowicie rozbudzić.
— Za aptekę? Jaki akt darowizny?
– Oczywiście, kochanie! Pamiętasz, rozmawialiśmy wczoraj z Romanczikiem… – Nadieżda Wasiljewna uśmiechnęła się promiennie. – Apteczka się przydaje, ale co, jeśli coś ci się stanie? Boże broń, oczywiście! Ale lepiej dmuchać na zimne.
Swietłana poczuła, jak coś zimnego wpełza jej na plecy. Apteka była jej pomysłem, owocem sześciu lat żmudnej pracy. Najpierw praca farmaceuty, potem pożyczki, szukanie lokali, licencji…
- Rzymianin! – zawołała. – ROMAN!
Mąż pojawił się na korytarzu, ubrany tylko w bieliznę, w nieładzie.
- Mamo, dlaczego jesteś tak wcześnie?.. Cześć, Siergieju Michajłowiczu…
- Witaj, synu! – notariusz wyciągnął rękę. – Twoja mama wszystko dokładnie wyjaśniła. Masz dokumenty do apteki?
Swietłana spojrzała na męża.
- Roman, wiedziałeś o tym?
- No cóż… Mama mówiła wczoraj… Myślałam, że się zgodziłeś…
— ZGADZASZ SIĘ? Czy zgadzam się przekazać CI MOJĄ aptekę?
– Swietoczko, nie krzycz – przeciągnęła obłudnie Nadieżda Wasiljewna. – Jesteśmy rodziną! A potem pomyśl – co dla ciebie, kobiety, znaczy apteka? Roman wie lepiej, jest ekonomistą…
— Spędziłem sześć lat, tworząc tę aptekę! I EKONOMIST NIE MA Z TYM NIC WSPÓLNEGO!
– Interesy, interesy… – teściowa machnęła ręką. – Najważniejsze to rodzina i miłość. A apteczka niech będzie na Romancziku, będzie spokojniej.
Siergiej Michajłowicz niezręcznie przestępował z nogi na nogę.
- Przepraszam, ale jeśli właściciel jest przeciwny…
„Nie jestem temu przeciwna” – powiedziała Swietłana wyraźnie. „Jestem w szoku. Roman, wyjaśnij mi, jak mogłeś obiecać mojej matce aptekę?”
- Nie obiecałem… Powiedziałem, że z tobą porozmawiam…
– A mama mi mówiła, że ty już się zgodziłaś! – dodała Nadieżda Wasiliewna. – Swietoczko, nie bądź uparta! Apteka nie jest najważniejsza w życiu!
- Zgadza się, to nie jest najważniejsze. Dlatego nie będę tego przepisywać.
- Ale Romanczik to twój mąż! Możesz mu zaufać!
— Jeśli możesz zaufać, po co przepisywać?
Nadieżda Wasiliewna na chwilę zmieszała się, po czym zmieniła ton:
- No cóż… w życiu może się zdarzyć wszystko… rozwody…
– Aha! – Swietłana klasnęła w dłonie. – Więc już planujesz nasz rozwód! I chcesz ubezpieczyć aptekę z góry!
- Och, co ty mówisz! Co za oszustwo! Na wszelki wypadek…
— Na wypadek czego? Żebym po rozwodzie został bez apteki, którą TY już planujesz?
Roman próbował interweniować:
- Swieta, nie przejmuj się… Mama się po prostu martwi…
— Martwi się o aptekę! O MOJĄ aptekę!
„Nie o aptece, ale o twojej przyszłości!” – oburzyła się Nadieżda Wasiljewna. „Jesteś młoda, piękna, wyjdziesz za mąż…”
„Przepraszam” – wtrącił się notariusz – „ale wydaje mi się, że doszło do nieporozumienia. Jeśli właściciel nie zgodzi się na darowiznę…”
– Właściciel się nie zgadza! – powiedziała stanowczo Swietłana. – Siergieju Michajłowiczu, przepraszam, że pana niepokoję. Nikt nikomu niczego nie da.
– Swietoczko! – zawołała teściowa. – Czyś ty się w ogóle rozlazła? To twój mąż!
- Dlatego może pracować w aptece. Ale ja pozostanę właścicielem.
- Ale dlaczego?! Kochasz go!
- Miłość i własność to dwie różne rzeczy. Nadieżdo Wasiliewno, czy oddałaś swoją daczę Romanowi?
— Co moja dacza ma z tym wspólnego?
– A poza tym! Mieszkasz na daczy i nie dajesz tego synowi. Po co miałbym mu dawać moją aptekę?
- To są różne rzeczy!
- Niczym się nie różnią. Oba są własnością.
Roman ze zdziwieniem spojrzał na żonę i matkę.
- Swieta, może naprawdę powinnam ci to dać? Przecież nie sprzedam…
- A co jeśli mama poprosi mnie, żebym to sprzedał?
- No cóż… nie zapyta…
„Zapyta” – powiedziała Swietłana. „Na pewno zapyta. Nadieżdo Wasiliewno, powiedz mi szczerze – jeśli Roman będzie chciał jutro sprzedać aptekę, będziesz przeciwna?”
Teściowa była zawstydzona.
- No cóż… jeśli potrzebujesz pieniędzy na coś ważnego…
– Wow! – wykrzyknęła Swietłana. – Na co właściwie będą ci potrzebne te pieniądze? Na nowe mieszkanie? Na leczenie za granicą?
- Jak śmiesz! Całe życie byłam przy moim synu!
– Więc żyj dalej dla syna. W swoim mieszkaniu. I w naszej rodzinie, Roman i ja podejmujemy decyzje. Razem.
- Roman! – Nadieżda Wasiliewna zwróciła się do syna. – Słyszysz? Ona wyklucza mnie z twojej rodziny!
- Mamo, nie o to chodziło Swiecie…
– No i już! – warknęła Swietłana. – Romanie, wybieraj. Albo jesteś moim mężem i partnerem, albo maminsynkiem. Nie ma trzeciej opcji.
- Ale dlaczego stawiasz ultimatum?
– Bo stawiasz mnie przed faktem dokonanym! O siódmej rano sprowadziłeś notariusza, żeby zmusić mnie do oddania apteki!
Siergiej Michajłowicz delikatnie odchrząknął.
- Chyba pójdę… Zadzwoń, jeśli będziesz czegoś potrzebować…
- Siergiej Michajłowicz, czekaj! – Nadieżda Wasiljewna zatrzymała go. – Svetochka się nad tym zastanowi…
„Nie sądzę” – warknęła Swietłana. „Siergieju Michajłowiczu, wszystkiego najlepszego”.
Gdy notariusz wyszedł, Nadieżda Wasiliewna rzuciła się na synową:
- Co z tobą nie tak? Chciwość cię kompletnie pochłonęła! Zniszczyć rodzinę przez aptekę!
- Niszczysz rodzinę! Ty i twój syn, który nie potrafi stanąć w obronie żony!
- Roman, słyszysz? Ona nazywa cię synem!
„Mamo, może naprawdę nie było warto…” – mruknął Roman.
— Co nie było warte zachodu? Troska o swoją przyszłość?
- Tobie zależy na aptece! – wybuchnęła Swietłana. – O darmowej aptece dla mojego syna!
- Co w tym złego? Jestem matką!
- A ja jestem żoną! I właścicielką! I mam prawo decydować, co zrobić z MOIM majątkiem!
„Nic nie masz!” warknęła Nadieżda Wasiliewna. „Roman się z tobą ożenił, dał ci swoje nazwisko…”
- STOP! – Swietłana podniosła rękę. – Dość tego! Dosyć! Roman – zwróciła się do męża – albo powiesz mamie, że apteka jest moja i pozostanie moja, albo uciekaj do mamusi!
- Swieta, dlaczego tak…
- Zgadza się! Mam już dość bycia dojną krową w tej rodzinie!
„Jaka krowa mleczna?” – oburzyła się teściowa.
– A to! Najpierw chciałeś, żebym opłacił Romanowi kursy doszkalające. Potem – żebym mu kupił nowy komputer. Potem – żebym opłacił twoje leki. A teraz – żebym mu dał aptekę! Co dalej? Kupić dom?
- No cóż… dom też byłby miły…
- WYNOCHAĆ SIĘ! – krzyknęła Swietłana. – WYNOCHAĆ SIĘ Z MOJEGO DOMU!
- To nie twój dom! To dom mojego syna!
— Czynsz płacę MOJĄ kartą! Za media płacę JA! Kupuję jedzenie! Więc to jest MÓJ dom!
Roman próbował interweniować:
- Swieta, nie krzycz na mamę…
- Nie będę krzyczeć, jeśli przestanie wtrącać się w nasze sprawy!
- To mój syn! Mam prawo!
- Masz prawo do odwiedzin. Na zaproszenie. I nie wpadać rano z notariuszami!
Nadieżda Wasiljewna złapała syna za rękę.
- Roman, chodźmy! Nie powinieneś zadawać się z taką… chciwą osobą!
„Roman” – powiedziała spokojnie Swietłana – „jeśli teraz wyjedziesz z matką, nie będziesz musiał wracać”.
- Świat…
— Wybierz. Żona czy matka.
Roman zawahał się, patrząc to na jedną kobietę, to na drugą.
- Mamo, może Swieta ma rację… to jej apteka…
- Roman! – Nadieżda Wasiliewna była przerażona. – Co ty mówisz!
- Mówię prawdę. Apteka Swietina.
„I pozostanie moje” – dodała Swietłana.
- Roman, nie mogę w to uwierzyć! – szlochała teściowa. – Wychowałam cię sama! Poświęciłam wszystko! A ta… ta suka…
„Nadieżdo Wasiliewno” – powiedziała Swietłana lodowatym tonem – „przekroczyłaś granicę. Przeproś natychmiast albo odejdź”.
- Nie przeproszę! I nie odejdę! Mam klucze!
- Były. – Swietłana wyciągnęła rękę. – Oddaj ją.
- Nie poddam się!
- Romanie, weź od swojej mamy klucze do naszego mieszkania.
- Mamo, proszę oddaj…
- Nie oddam ich! To moje klucze!
„Dobrze” – powiedziała Swietłana. „Jutro wymienię zamki. I ostrzegam cię – jeśli znowu włamiesz się bez pozwolenia, wezwę policję”.
- Nie odważyłbyś się!
- Śmiem twierdzić. To się nazywa wtargnięcie.
Nadieżda Wasiliewna, szlochając, położyła klucze na stoliku nocnym.
- Roman, widzisz to? Ona mnie upokarza!
- Mamo, to twoja wina… Dlaczego przychodzisz tak wcześnie?
- Zaopiekowałem się tobą!
„Zajmowałaś się apteką” – poprawiła Swietłana. „A teraz idź i zajmij się sobą”.
Kiedy drzwi się zamknęły, Roman spojrzał winnie na żonę.
- Swieta, nie myślałam, że tak to wyjdzie…
- A co ty myślałeś? Że po cichu zrezygnuję z apteki?
- No cóż… Mama mówiła, że między mężem i żoną nie powinno być tajemnic…
— Nie powinno być żadnych tajemnic. Ale powinien być odrębny majątek.
- Ale jesteśmy mężem i żoną…
- Dlatego powinniśmy się szanować. Roman, odpowiedz szczerze: – Chciałeś mi przynieść aptekę?
Roman spuścił wzrok.
- No cóż… byłoby miło…
- Rozumiem. A myślałem, że lubisz swoją pracę w banku.
- Podoba mi się! Ale apteka jest bardziej dochodowa…
- A co, jeśli go rozbiję? A co, jeśli stracę kontrolę?
- Dobrze ci idzie…
— Radzę sobie, BO to MOJA sprawa. MOJA odpowiedzialność.
Swietłana westchnęła.
- Roman, idź do mamy. Zastanów się, co jest dla ciebie ważniejsze – gotowy biznes czy żona.
- Swieta, chodź, nie wyrzucaj mnie…
- Nie wyrzucam cię. Radzę ci to przemyśleć. A póki będziesz o tym myśleć, zamieszkaj z mamą. Ona tak dobrze się tobą opiekuje.
Wieczorem Roman dzwonił pięć razy. Swietłana nie odbierała.
Następnego dnia wymieniłem zamki.
Tydzień później przyszedł z kwiatami.
- Sveta, przepraszam… Zrozumiałem, że się myliłem…
— Czy zrozumiałeś to sam, czy Twoja mama ci to wyjaśniła?
- Ja! Mama w ogóle do mnie nie mówi…
- Dlaczego?
- Mówi, że ją zdradziłem…
- A co jej powiedziałeś?
— Że nie zdradziłem… Ja tylko wybrałem sobie żonę…
Swietłana uśmiechnęła się po raz pierwszy od tygodnia.
- A jakie to uczucie wybierać żonę?
– Zgadza się – odpowiedział szczerze Roman. – Spokojnie. I nie musisz mi dawać apteki. Rozumiem – każdy powinien mieć swoją.
- Zgadza się – twój własny. A nie prezent od małżonka.
- Rozumiem. Sveta, mogę wrócić?
– Tak, możemy. Ale pod jednym warunkiem: wszystkie ważne decyzje podejmujemy razem. Bez mamy.
- Zgadzam się.
Miesiąc później Nadieżda Wasiliewna poprosiła o pożyczkę na nowe meble. Swietłana jej je dała – ale na kredyt, z pokwitowaniem i z odsetkami.
Ponieważ teraz dokładnie wiedziała, jaka jest różnica między rodziną a działalnością charytatywną.
A w jej rodzinie każdy musiał zapracować na to, co miał.